04.01.2025, 16:24 ✶
Gabinet Dolohova
31 sierpnia
31 sierpnia
Peregrius Trelawney zawsze na swojej osobie przynosił do Praw Czasu pojedyncze atomy chaosu. Fizyczną manifestację tego, że żył tam na zewnątrz w swoim świecie, a jego koszula była wyprasowana tylko dlatego, że tutaj tak trzeba było. Czasem nie miał cierpliwości do zrobienia rękawów na całkiem gładko i już zostawiał to najbardziej uparte zagniecenie. Gdzieś tam się nie dogolił, notorycznie zapominał o doszyciu urwanej szlufki w tych ulubionych spodniach. Był schludny, ale niezbyt w tym wszystkim staranny.
Przez ostatnie dwa tygodnie — nawet gdy ciałem opuszczał kamienicę Dolohova — nie wracał do tego swojego świata bylejakości. Gdyby spojrzał na siebie z boku, byłby zniesmaczony tym, co go opętało: nie potrafił wyrzucić Vakela z głowy, wszystko dookoła siebie odnosił do niego. Od tamtej nocy ani razu nie pokazał się obleczony w swoje niedbałe mankamenty, i nie tylko u niego, wszędzie. Jakby chciał stać się częścią tego szalonego świata vakelowego perfekcjonizmu, nie odstawać od niego w żadnym szczególe.
Bo to były małe rzeczy. Detale, których nikt poza nimi by nie zauważył. Bardzo dbał, żeby nikt nic nie zauważył i żeby wypowiadać jego imię tak samo jak wcześniej. To było trudne: przedtem tysiące razy Vakel wypłynęło spomiędzy jego warg leciutkie jak powietrze, a teraz uparcie układało się na języku w zdradliwe westchnienie, które odławiał i uważnie pilnował, czy wszystkie głoski wybrzmiewają odpowiednio obojętnie.
Przez to, że nic się na zewnątrz nie zmieniło, końcówka tego lata tym bardziej przypominała sen. Wszystko pozostawało za zamkniętymi drzwiami, a gdy wychodził na zewnątrz, rozpływało się za nim w ciepłej ospałej mgle sierpniowych wieczorów. Mógłby się w dowolnej chwili przywołać do rzeczywistości — tak sobie mówił. Wywietrzyć słodkie, gęste opary ze swojej głowy i przyjrzeć się temu obiektywnie, wypatrzeć jakieś komplikacje, poumartwiać się nimi.
Nie, pozostawił komplikacje i pytania w spokoju. Zasłużył na kilka dni cieszenia się tym tak po prostu. Żeby przypomnieć sobie, jak to jest mieć obok siebie kogoś bliskiego, i żeby się z tym wszystkim oswoić. Nie był jednak z natury człowiekiem, który potrafiłby długo znosić mamienie samego siebie. Koniec lata przypomniał o tym, że pora się otrząsnąć; ostatnim szarawym wieczorem sierpnia postanowił więc, że najwyższy czas uporządkować porzucone tematy.
Zanim cokolwiek powiedział, patrzył dłuższą chwilę przez biurko na pracującego naprzeciwko Dolohova. To była dłuższa, spokojna chwila; nie musiał już nerwowo odwracać głowy ani liczyć sekund, zastanawiając się, kiedy to gapienie się zacznie być dziwne czy podejrzane. Wyprostował pod biurkiem nogę i zaczepnie przesunął kostką po nogawce wróżbity (honorując reżim higieniczny: but, a w szczególności podeszwa, nie weszła w kontakt z ubraniem), aby zwrócić na siebie uwagę.
— Może wystarczy na dziś? — Chociaż nie był jeszcze wcale aż tak zmęczony ani pora nie była skandalicznie późna. Na tym właśnie mu zależało, żeby tym razem nikt nie cierpiał na deficyty uwagowe ani opadające samoistnie powieki. — Proponuję zmianę puli tematów. Na ciebie. Obiecałeś mi odpowiedzi.
źródło?
objawiono mi to we śnie
objawiono mi to we śnie