• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[31/08/1972] sosocurious

[31/08/1972] sosocurious
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#1
04.01.2025, 16:24  ✶  
Gabinet Dolohova
31 sierpnia

Peregrius Trelawney zawsze na swojej osobie przynosił do Praw Czasu pojedyncze atomy chaosu. Fizyczną manifestację tego, że żył tam na zewnątrz w swoim świecie, a jego koszula była wyprasowana tylko dlatego, że tutaj tak trzeba było. Czasem nie miał cierpliwości do zrobienia rękawów na całkiem gładko i już zostawiał to najbardziej uparte zagniecenie. Gdzieś tam się nie dogolił, notorycznie zapominał o doszyciu urwanej szlufki w tych ulubionych spodniach. Był schludny, ale niezbyt w tym wszystkim staranny.
Przez ostatnie dwa tygodnie — nawet gdy ciałem opuszczał kamienicę Dolohova — nie wracał do tego swojego świata bylejakości. Gdyby spojrzał na siebie z boku, byłby zniesmaczony tym, co go opętało: nie potrafił wyrzucić Vakela z głowy, wszystko dookoła siebie odnosił do niego. Od tamtej nocy ani razu nie pokazał się obleczony w swoje niedbałe mankamenty, i nie tylko u niego, wszędzie. Jakby chciał stać się częścią tego szalonego świata vakelowego perfekcjonizmu, nie odstawać od niego w żadnym szczególe.
Bo to były małe rzeczy. Detale, których nikt poza nimi by nie zauważył. Bardzo dbał, żeby nikt nic nie zauważył i żeby wypowiadać jego imię tak samo jak wcześniej. To było trudne: przedtem tysiące razy Vakel wypłynęło spomiędzy jego warg leciutkie jak powietrze, a teraz uparcie układało się na języku w zdradliwe westchnienie, które odławiał i uważnie pilnował, czy wszystkie głoski wybrzmiewają odpowiednio obojętnie.
Przez to, że nic się na zewnątrz nie zmieniło, końcówka tego lata tym bardziej przypominała sen. Wszystko pozostawało za zamkniętymi drzwiami, a gdy wychodził na zewnątrz, rozpływało się za nim w ciepłej ospałej mgle sierpniowych wieczorów. Mógłby się w dowolnej chwili przywołać do rzeczywistości — tak sobie mówił. Wywietrzyć słodkie, gęste opary ze swojej głowy i przyjrzeć się temu obiektywnie, wypatrzeć jakieś komplikacje, poumartwiać się nimi.
Nie, pozostawił komplikacje i pytania w spokoju. Zasłużył na kilka dni cieszenia się tym tak po prostu. Żeby przypomnieć sobie, jak to jest mieć obok siebie kogoś bliskiego, i żeby się z tym wszystkim oswoić. Nie był jednak z natury człowiekiem, który potrafiłby długo znosić mamienie samego siebie. Koniec lata przypomniał o tym, że pora się otrząsnąć; ostatnim szarawym wieczorem sierpnia postanowił więc, że najwyższy czas uporządkować porzucone tematy.
Zanim cokolwiek powiedział, patrzył dłuższą chwilę przez biurko na pracującego naprzeciwko Dolohova. To była dłuższa, spokojna chwila; nie musiał już nerwowo odwracać głowy ani liczyć sekund, zastanawiając się, kiedy to gapienie się zacznie być dziwne czy podejrzane. Wyprostował pod biurkiem nogę i zaczepnie przesunął kostką po nogawce wróżbity (honorując reżim higieniczny: but, a w szczególności  podeszwa, nie weszła w kontakt z ubraniem), aby zwrócić na siebie uwagę.
— Może wystarczy na dziś? — Chociaż nie był jeszcze wcale aż tak zmęczony ani pora nie była skandalicznie późna. Na tym właśnie mu zależało, żeby tym razem nikt nie cierpiał na deficyty uwagowe ani opadające samoistnie powieki. — Proponuję zmianę puli tematów. Na ciebie. Obiecałeś mi odpowiedzi.


źródło?
objawiono mi to we śnie
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#2
05.01.2025, 02:14  ✶  
Przy Peregrinusie siedział właśnie jeden z największych londyńskich... nie, tym razem nie chodzi mi o bycie celebrytą. Siedział obok niego największy londyński kłamczuch.

Oto Vakel Dolohov. Wielu czarodziejów wykorzystywało talenty oratorskie podobne Dolohovowi do stania się wielkimi artystami - zachwycali swoim śpiewem, dykcją. Występowali na deskach teatrów i czarowali publiczność wybitnie zagranymi kwestiami. Niewątpliwie on również mógłby to zrobić - potrafił modulować głos, idealnie gestykulował, panował nad mimiką, przemowy przed gęstymi tłumami osób czyhających na choćby jedno jego potknięcie przychodziły mu z taką łatwością, jakby nie było to właściwie żadnym wysiłkiem. Nie odreagowywał tego później niczym więcej niż kubkiem dobrej, mocnej herbaty. Wysoka charyzma w połączeniu z tym, jak wiele próbował zdziałać dla innych i jak dobrze kłamał dla własnych korzyści, uczyniłyby go pewnie jednym z najwybitniejszych polityków swoich czasów, on jednak uparcie wierzył w siłę swojego trzeciego oka i pielęgnowaną od dekad umiejętność opowiadania historii. Chciał odkrywać i dzielić się tymi odkryciami. Ugrywał co mógł, żeby spełnić swoje marzenia.

Prawda?

Prawda...?

Kim on właściwie był? Ktoś, kto próbował się do niego prawdziwie zbliżyć, musiał zadać sobie to pytanie. Kim tak naprawdę był?

Kiedy zaczynałeś spać z kimś takim jak Vakel Dolohov docierało do ciebie - to, co znałeś było dokładnie tym, co chciał ci pokazać i zmieniał role z taką wprawą, jakby wystarczyło poprawić grzywkę i o - stawałeś się innym człowiekiem. Przy swojej córce i uczennicy zachowywał się jak zawsze. Ot, dwójka uczonych, jak zawsze nierozłączna. Nie folgował sobie w niczym - jakby robił to bez żadnej refleksji. I nagle drzwi się zamykały, a on skradał pojedynczy pocałunek gdzieś pomiędzy zanurzeniem się w kolejny opasły podręcznik do numerologii. Był w miłości tak samo karykaturalny jak w innych aspektach swojego życia. Jak można być jednocześnie gorącym i chłodnym? Zapytajcie kogoś, kto spróbował zaciągnąć go do łóżka. Raz od siebie odpychał, raz traktował człowieka z dziwnym zobojętnieniem, raz rozpalał go do granic możliwości, raz traktował chłodem, w którym należało każdą iskrę potraktować jak największą z możliwych nagród, raz pieścił i rozpieszczał. Jego to wyraźnie bawiło. I kręciło. To jaką miał kontrolę, jak był ponad tym i wszystkim i każdym - jak się wola innych uginała, aby mu się przypodobać i jednocześnie ten, kto spróbował, gubił się w tym labiryncie nie do końca jasnych oczekiwań. Nie istniało dla niego nic wspanialszego niż powiedzenie krótkiego stop i obserwowanie, jak druga strona błyskawicznie porzuca to, co robiła do tej pory. Nagrodą za apodyktyczność, którą wielu uznawało za coś całkowicie nie do zniesienia, była olbrzymia, drzemiąca w nim delikatność i szczodrość. Nie istniał nikt, kto zechciałby dzielić się zgromadzonym dobrem materialnym bardziej niż on, ale nie zatrzymywał się na tym - wręcz wpychał innym do gardeł zdobytą wiedzę, pocieszał, zagadywał, pomagał. Lubił myśleć o sobie jak o filantropie na pokaz, ale było to kłamstwo, jakim tym razem karmił samego siebie. To był dobry i kochający człowiek, dlaczego więc tak lubił budować wokół siebie tak wysokie i grube ściany?

Zamknął książkę z dość głośnym trzaskiem i odłożył ją na blat. Zaraz po tym odłożył na nią swoje okulary i korzystając z okazji, że mu nie zaparują, zaczął pić zaparzoną wcześniej herbatę.

- Pytaj więc. - Powiedział to wszystko i zrobił bardzo swobodnie. Na tym też nie poprzestał. Po ledwie dwóch łykach wstał i obszedł to biurko, żeby złapać Trelawneya za ramię i zasugerować wymienienie foteli przy biurku na sofę.

To brzmiało tak zapraszająco, niemożliwym jednak wydawało się, aby nie miał nic do ukrycia. Oczywiście, że miał masę rzeczy do ukrycia, ale wciąż był największym londyńskim kłamczuchem. Czy Peregrinus miał łatwo rozszyfrować jego grę?


with all due respect, which is none
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#3
07.01.2025, 18:14  ✶  
Jeśli nie czerpie się przyjemności z błądzenia po labiryncie rzeczy nie do końca jasnych, po co w ogóle zostawać wróżbitą?
Gdyby Peregrinusa pociągały stałe wyryte w skale, zostałby historykiem; tam coś raz odkryte, pozostawało niezmienne. On wybrał nieuchwytność zagadek, których nie dało się nigdy do końca odszyfrować. Nie przeszkadzało mu, że wynik gry nie jest w pełni zależny od niego, że musi ostatecznie ulec kaprysom siły wyższej. Lubił gonić i dawać się porwać obsesji przewidywania nieprzewidywalnego; lubił to, że nie miał wszystkiego na wyciągnięcie ręki. Lubił to, czego nie dało się poskromić.
I gdyby mu przeszkadzało, że Dolohov lubi bawić się w boga, dawno by go tu nie było.
Nieosiągalność go nie zniechęcała, dopóki nie była całkowita. Chłód jednego dnia nie powstrzymywał go przed poszukiwaniem bliskości dnia kolejnego. Po odmowie pudrował nienasycenie, unosząc się mało wiarygodnie dumą i pozą bycia ponad to. Iskry wystarczyły, żeby podtrzymać jego zainteresowanie, a niektóre z nich zapamiętywał dokładniej niż całkowite zatonięcie w czułościach.
Choć był na tyle spostrzegawczy, aby wypatrzeć sensowną część kłamstw, sam miał problem z zaprezentowaniem wiarygodnego fałszu. Opanował prawdziwie przekonująco jedną tylko fałszywą rolę: zobojętnienie. Nie potrafił mamić, ale mistrzowsko się chował. Brakowało mu subtelności czarującego aktora, jego rola była prymitywna: kamienna twarz i puste oczy. Ilekroć próbował udawać coś innego — nieważne, czy tak tylko lekko nagiąć jakąś prawdę pod wpływem chwili, czy zaprezentować długo i misternie przygotowywane oszustwo — autentyczność zawsze złośliwie uciekała spomiędzy tych iluzji. Żeby go zdemaskować, nie trzeba było nawet nikogo wybitnie spostrzegawczego. Jedyne, co potrafił nałgać bez mrugnięcia okiem, to: nie wiem, nie interesowałem się tym, nie ma znaczenia.
To, że zagadnął Vakela przy biurku, było kolejnym unikiem. Blat dzielił i dawał dystans. Łatwo było w takim układzie udawać, że chodzi mu tylko i wyłącznie o uzyskanie odpowiedzi, a treść — niezależnie jaka będzie — wcale go nie ruszy. To wyglądałoby prawie jak kolejny element pracy, byłoby takie dla niego wygodne.
I bardzo niesprawiedliwe, bo oczekiwał wynurzeń i otwartości, a sam uciekał. Nie chciał, żeby wrócili do punktu wyjścia, sprzed wieczora, kiedy Vakel wyciągnął go z tej strefy tępego komfortu. Był zły na siebie, że wciąż lgnął do swoich kryjówek, że to tak wygląda, że powinno być tak pięknie i prosto się otworzyć, przecież mu tak na nim zależało, a jednak wciąż pierwszym odruchem było cofanie się.
Przeniósł się za nim na sofę. Chciał być blisko i poddać się zaproszeniu ze swobodą równą Vakelowi, a mimo to musiał podjąć aktywny wysiłek, żeby nie odwrócić wzroku i nie rzucać głuchych pytań w przestrzeń, szykując się na odpowiedź, która ma szansę odsłonić nie tylko Dolohova, ale i wywołać coś w nim samym. Że nie daj Merlinie, okaże się, że Peregrinus jest naszpikowany słabościami. Że boi się, zazdrości i zamartwia.
Miał czas, aby pomyśleć nad tym, gdzie zacząć, więc zamiast teraz szarpać się z myślami, mógł skupić się na tym, żeby być w pełni obecnym obok niego, bez wykręcania się.
— Tak, w takim razie... co się z tobą działo tamtego dnia, kiedy byliśmy ze Scyllą na polanie? — Wyglądał i brzmiał wystarczająco dobrze: szczerym, czystym zainteresowaniem.


źródło?
objawiono mi to we śnie
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#4
02.02.2025, 16:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.02.2025, 02:30 przez Vakel Dolohov.)  
Dolohov bardzo dobrze rozumiał emocje, jakie jego obecność wywoływała w innych osobach. Lubił zarówno przytłaczać, jak i być w cudzym życiu powiewem świeżości - brał to wszystko, każdą reakcję pragnął czerpać z tego garściami i Peregrin, tak żywy i pełen tych emocji, z każdą kolejną wspólnie spędzoną chwilą podobał mu się coraz bardziej. Zawsze mierzył głową wysoko ponad chmury, bujał w tych obłokach i planował podbój całego wszechświata, ale posiadał (jak każdy chyba) bardzo przyziemne potrzeby związane z byciem człowiekiem. Powinien skupiać się na tej teraźniejszości i pozwolić mu wpadać w swoje objęcia, póki go jeszcze miał. Zamiast tego nie mógł nie zadawać sobie pytań - czy za czterdzieści lat, kiedy oboje dobiją sędziwego wieku, nadal będą siedzieli obok siebie, czy młody Trelawney stanie się kolejnym paskudnie złym wspomnieniem, od którego czasami płakał przed lustrem i nie mógł uwierzyć w to, że potrafił zaliczyć aż tak spektakularną, życiową porażkę. Nie chciał być sam. Te pieniądze, ta sława, te klejnoty, ta wiedza, te kontakty, to wszystko, co zdobył na przestrzeni swojego życia - nic nie miało znaczenia, kiedy nie mógł się tym dzielić. Chciał zasypiać obok kogoś szczęśliwego z jego obecności. Chciał mieć kogo obdarowywać tymi wszystkimi prezentami. Potrzebował wokół siebie ludzi. Nie byle jakich ludzi - takich, którym mógł zaufać.

Nie skrócił dystansu pomiędzy nimi, siedział tak luźno i swobodnie, jakby opowieść, którą dla niego miał, miała nie wywrócić jego życia do góry nogami. Ale mógł mu ufać, tak? I jeżeli by tego nie zniósł... To znaczyłoby tylko, że ich relacja od początku była skazana na porażkę.

- Poszedłem spotkać się z Ministrą Magii - przyznał dosyć otwarcie, zakładając nogę na nogę i rozsiadając się wygodniej. Po jego minie dało się wyczytać, że to spotkanie było bezowocne. Nie ukrywał tego już na wstępie, bo nie zamierzał robić mu złudnego wrażenia, że historia o Akademii Ministerstwa jest czymś więcej niż nieco żałosnym wstępem do tego, co postanowił utworzyć w zastępstwie zrujnowanego, zadeptanego marzenia. - Badacze z Polany Ognisk otworzyli jej oczy na to, że Anglia nie posiada właściwie żadnej oficjalnej możliwości zdobycia wykształcenia wyższego poza Akademią Munga, a jednak Ministerstwo zatrudnia absurdalną ilość naukowców z każdej właściwie dziedziny, o jakiej jesteśmy w stanie pomyśleć. Nie będę przedłużał - chciałem się obsadzić na stanowisku rektora budującego się uniwersytetu - aż sam się zdziwił, jak bezceremonialnie to przyznał - a ciebie na stanowisku dziekańskim, ale jej się nie spodobałem. - Jeszcze większy dziw wezbrał, kiedy się człowiek zorientował, jak wiele jadu dało się zawrzeć w jednym, nieposiadającym wulgaryzmu, ani bezpośredniego ataku zdaniu. A jednak Dolohov wcale nie spochmurniał. - Pewnie zastanawiasz się, kiedy zamierzałem ci o tym powiedzieć. Cóż, zamierzałem zrobić ci niespodziankę podpisanymi dokumentami. Kiedy to się nie udało, zastanawiałem się jak wyjaśnić ci, że trzymałem coś takiego w tajemnicy tylko po to, żeby się na tym wyłożyć z kretesem - poczuł jak coś go drapie w gardle, zbyt wadliwy był z niego model, żeby się z łatwością przyznawać do potknięć - ale tak jakoś wyszło, że zaciągnąłem cię do łóżka, więc pomyślałem... czemu nie kupić od Lestrange budynków, które przeglądałem, mając na celu utworzenie czegoś samodzielnego, zamiast dostosowywania się do ich sztywnych i idiotycznych warunków i nie zabrać cię tam, przed przelaniem sumy na jej konto w Gringottcie? - Odetchnął i wstał. Jak gdyby nigdy nic przeszedł się do swojego biurka i otworzył najbardziej oczywistą z szuflad - tę na samym środku, żeby wyciągnąć z niej papierową teczkę zawierającą zdjęcia dwóch obiektów. - Powiedziała mi - kontynuował, wracając do Peregrina i kładąc mu na kolanach te fotografie i plany bardzo pokaźnych budowli z zaznaczonymi ołówkiem koncepcjami przebudowy - Ministra rzecz jasna, masę rzeczy, które z perspektywy czasu uważam za ograniczające i miejscami niepoważne. Ona tam zbierze aktualne tęgie głowy, synów bogatych tatusiów i pewnie z pół tuzina Śmierciożerców. Obsadza na stanowisku rektora człowieka od współpracy międzynarodowej, bo chce w czasach wojny domowej ściągać do nas naukowców zza granicy, żeby badali Szczelinę. - Powrócił na tę sofkę i sięgnął do kieszeni, w której trzymał papierosy. Poczęstował go, ale wątpił w chęć, bo Trelawney miał zajęte ręce. - Ja mam pieniądze. Mogę obok od zera postawić akademik, żeby się żaden z tych studentów nie zastanawiał nad tym, czy będzie miał za co utrzymać się w Londynie i co jeść. Stać mnie na to, żeby najzdolniejsi otrzymali jakieś nagrody pieniężne. Oboje wiemy, jak się zdobywa naukowe granty na badania. I oboje wiemy, jak łatwo zniknąć komuś zdolnemu w morzu osób, którym łatwo jest wybić się przez nazwisko i kontakty. I potrafimy takie osoby wyłowić. Nie jestem w stanie otworzyć uczelni wyższej z ośmioma skrzydłami i nasprowadzać tam naukowców z każdej dziedziny nauki, ale mogę to. Tak jak rozkręciłem tę firmę od zera - odpalił sobie papierosa od różdżki i zaciągnął się dymem - tak i rozkręcę to. Ta firma umrze razem ze mną, bo nie urodzi się drugi Vasilij Dolohov, ale ten Instytut przetrwa próbę czasu, Peregrinie. Bo to ja tam zbiorę ludzi młodych, pełnych marzeń, zmęczonych mrzonkami dorosłych, tymi układzikami w Ministerstwie, tym, że jak się przyznasz do bycia gejem, to możesz pożegnać się z jakąkolwiek karierą w mediach, bo żadna poważna gazeta cię nie wydrukuje. - Zaciągnął się papierosem jeszcze raz. - To dlatego zdecydowałem się na ten budynek bardzo blisko Londynu. Nie wyobrażam sobie, żeby młodzi ludzie chcieli uczyć się na jakimś kompletnym, odciętym od rzeczywistości i tych klubów tanecznych wypiździewiu, ale też - zaśmiał się - słabo widać stąd gwiazdy.

Strzepał popiół do popielnicy.

- Znowu się rozgadałem - zauważył. - Przerwij mi i zadaj inne pytania, zanim w to wsiąkniesz i już nigdy ich nie zadasz. A ja wiem, że coś ci chodzi po głowie już od dłuższej chwili.


with all due respect, which is none
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#5
03.02.2025, 02:17  ✶  
Barierę oporów przed rozmową szybko zmyła fala słów Vakela. Dobrze robiła Peregrinusowi ta wylewność drugiej strony; Dolohov brał na siebie mówienie, a on nie musiał stawać na głowie, próbując posklejać jakieś zdawkowe zdania, jakoś nadać rozmowie tempa.
Ten długi monolog tymczasem przeprowadził go przez cały wachlarz emocji.
Wyszedł od rozgoryczenia porażką, która choć nie była jego, przypomniała mu jego własne fiasko w kontaktach z Ministerstwem. Empatyzował w tym z Vakelem nie tylko na mocy tego, że oto instytucja pokazała środkowy palec komuś, kogo kochał, ale i wciąż obecną pamięcią własnego zawodu. Zawodu w sprawie mniejszego formatu, trzeba przyznać, lecz może tym bardziej uwierającej.
— Układanie się z Ministerstwem to widać nie droga dla żadnego z nas — powiedział bez żalu. — Wiesz, z perspektywy czasu odmowa od Departamentu była najlepszym prezentem, jaki mogłem od nich dostać. To był… wtedy ciężko było mi dowiedzieć się, że nie jestem wystarczająco dobry, żeby mnie wzięli. Nie wiem już, czy bardziej winiłem siebie, czy ich. Ale to nieważne, dzięki temu trafiłem na ścieżkę prowadzącą do ciebie i, nie muszę chyba tego mówić, za nic bym tego nie zmienił. (Mimo że nie zdążyłam jeszcze wrzucić tej ostatecznej zmiany priorytetów do wskazówek dla MG, zignorować tam.) Wierzę, że i ciebie postawili właśnie na drodze do czegoś o niebo lepszego niż ich uniwersytet. — Machnął lekceważąco ręką na świeżutko formującą się świątynię nauki i postępu, mimo że gdzieś głęboko, na krótki moment zakuła go utracona szansa. Było to jednak jedynie niewyraźne echo straty, nie zdążył się do tej wizji przywiązać tak, jak przywiązał się do niej Dolohov.
Odebrał od niego folder i już miał wziąć się za przeglądanie zdjęć, gdy usłyszał o tym, kogo wybrali zamiast Vasilija. To obudziło… politowanie? Pogardę? Zdaje się, że mogła być to po prostu małostkowa zawiść.
— Współpraca międzynarodowa. A więc zwykły zarządca? Wiesz, czy ktoś ze środowiska naukowego mu pomaga? — Nie postawiliby przecież na czele takiej jednostki jakiegoś pracownika administracyjnego, tak? Musiał być ktoś jeszcze. — Nie brzmi jak ktoś, kto bywa na sympozjach i śledzi publikacje. Chwilę może mu zająć, zanim się nauczy odróżniać, który człowiek jest kompetentny, a który to idiota-szarlatan. Tych nie brakuje, o czym co chwilę się przekonujemy. A jeszcze dodać do tego hordę obcokrajowców i w tym bałaganie weryfikować kierunki ich badań... Życzę mu powodzenia.
Choć słychać było wyraźnie zgryźliwość i fakt, że nie wróży (potocznie, nie profesjonalnie) sukcesu akademii pod wyłącznym kierownictwem urzędnika. Niewątpliwie talenty w dziedzinie managementu i kontaktów międzynarodowych były atutami, ale czy kluczowymi? Czy ikoną angielskiej edukacji wyższej nie powinien stać się ktoś, w czyją stronę zwracały się uczone głowy i na czyje prace powoływano się szeroko? które cieszyły się uznaniem? Za wcześnie jeszcze było, aby wyrokować, ale Peregrinusowi coś w tym pomyśle krzywo leżało. Może fakt, że pokrzywdzili mu chłopaka, a on przecież takie fajne podręczniki pisał i taki był mądry.
Krzywo leżało mu także zmienianie tematu, ponieważ, och, tak, wsiąknął od razu w wizję instytutu i pochłonął go on bez reszty. Myślami był już w tej przyszłości, którą mogli mieć, którą Vakel złożył mu na kolanach i powiedział, że chce to zrobić z nim. I teraz miał cofnąć się, ściągnąć go do przeszłości i to takiej mniej wygodnej. Wtedy dopiero dotarło do niego, że podszedł do tej rozmowy na opak. Mógł zapytać wpierw o jego znajomego z przeszłości, zostawić to za sobą i wtedy bez balastu dać się porwać temu, co przed nimi, zabrnąć entuzjastycznie we wspólne plany, dalej i dalej, do wszystkich wielkich dzieł, jakich mieli razem dokonać. I teraz musiał porzucić te fantazje i cofnąć się… Nie, jeszcze nie.
Dłuższą chwilę pochylał się nad folderem i przeglądał zdjęcia, po czym spojrzał na Dolohova oczami pełnymi ekscytacji hamowanej jedynie jego własną praktycznością.
— To mnóstwo pracy, ale tak, rozkręcisz to. Znamy ludzi ze swoich dziedzin, mamy szansę dotrzeć do tych naprawdę solidnych szybciej niż Ministerstwo. Od nich, kulą śnieżną, można szukać dalszych rekomendacji. — Nie wiadomo kiedy znalazł się tak blisko niego, że stykali się nogami. — To, o czym mówisz, tak powinny wyglądać studia i tworzenie wiedzy. To brzmi tak… pięknie. — Dotknął jego policzka i pocałował go, czule i czysto, jak czysty był ten sen o tworzeniu miejsca, gdzie nauka rozwijała się nieskrępowana, a jej adepci byli sobie równi.
Wsiąknął w to marzenie. Jak to marzenie, w tej wersji było zapewne idealistyczniejsze, niż miało się okazać w rzeczywistości, ale nie przejmował się tym na razie. Widział już oczami wyobraźni, jak w miejscu, które postawi Dolohov, zacznie rozrastać się pod nimi sieć badań i projektów, zawiążą się współprace między przechodzącymi się dziedzinami. Szedł już z nim tym korytarzem instytutu, doglądając tego, jak za każdymi mijanymi drzwiami kiełkuje coś nowego — nowe teorie, nowe ekspetymenty. Coś większego niż ich dotychczasowe — mimo wszystko — wąskie i specyficzne obszary prac. Coś faktycznie nieśmiertelnego, co przeżyje Vasilija Dolohova i w czym on, Peregrinus, miał mieć swój udział. Na razie zamknięte w katalogu na jego kolanach.
Trelawney odsunął się, potrzebował chwili pauzy, zanim przeszli do kolejnego tematu. Instytut zdążył rozejść się po jego krwioobiegu przyjemnym ciepłem i najchętniej dalej grzałby się w blasku tego planu, ale Vakel miał rację: wtedy znów odłożyłby tę mniej wygodną część rozmowy na bliżej nieokreślony czas, a pytania i tak wracałyby do niego jak natrętna mucha.
Mina nieco mu zrzedła, odłożył teczkę na bok, teraz to on wyciągnął papierosa. Czarodziej nie był już tak niezręczny jak na początku. Może trochę niezdecydowany, ale zdecydowanie swobodniejszy.
— Sam nie wiem… — Obrócił fajkę między palcami, zanim ją odpalił z głębokim zaciągnięciem. — Wtedy, w lesie w Windermere, magia, zamieszanie w głowie, ta sprawa, pamiętasz. — Wzruszył ramionami, jakby to było nic, ale cały ten wstęp był jak na niego zbyt niedbały. Dalej poszło mu lepiej, w końcu najtrudniej było zawsze przebrnąć przez pierwsze słowa. — Spotkałem tam człowieka. Zobaczyłem w nim wroga, ledwo powiedział, że pracuje w Departamencie Tajemnic, bo to było coś, czego ja nie miałem. To ten las działał, jak się okazało, na wszystkich i to on odpowiadał ze te emocje, one nie były do końca moje — usprawiedliwił się zawczasu. — Ten czarodziej powiedział też jednak, że cię znał, że jest szkolnym znajomym. Wtedy nienawiść się spotęgowała, bo miał coś, czego chciałem jeszcze bardziej. Znał cię nie tylko dłużej, ale i znał cię, zanim dobrała się do ciebie Annaleigh, więc zdawało mi się, chyba, znał poprawniej i od takiej strony, do której nigdy nie będę miał dostępu. — Zaciągnął się raz jeszcze, starając się wypuścić wraz z dymem całe napięcie. Średnio skutecznie. — Możesz się domyślać, że interakcja nie była szczególnie przyjemna. Przeprosiliśmy się potem listownie. On podpisał się imieniem tego samego człowieka, do którego przypadkiem poszedł tamten twój nieszczęsny list. Morpheus Longbottom. Od tamtej pory chodzi mi to po głowie, co między wami było.


źródło?
objawiono mi to we śnie
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#6
19.02.2025, 12:02  ✶  
Dolohov otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a jednak nie powiedział nic. Zamknął je, przesunął spojrzeniem po pomieszczeniu, nie przerywając Peregrinusowi rozpoczętej wypowiedzi. Układanie się z Ministerstwem nigdy nie było drogą, którą sam by sobie napisał. Generalnie Dolohov nie chciał układać się z nikim. W tym jednak rzecz była, że uznanie odmowy za niezbyt bolesne byłoby paskudnym kłamstwem. No i owszem - Dolohov potrafił kłamać, pleść słowami rzeczywistość niemającą żadnego punktu wspólnego z rzeczywistością, ale to jeszcze nie znaczyło, że chciałby tak bezczelnie okłamywać jego. Nie znaczyło to jednocześnie pragnienia podzielenia się z Peregrinusem całą prawdą - ta nie potrafiła przeleźć mu przez gardło, bo... Pokazywało znów, że jego życie nie było idealne, a niewygodnie myślało się o samym sobie w kategoriach innych niż doskonałość. Nawet nie z powodu chęci bycia ponad innymi, zwyczajnie bardzo, ale to bardzo wadziła mu myśl bycia w czymś głęboko wybrakowanym.

Na szczęście Trelawney bardzo dobrze karmił tę ułudę bycia kimś ponad to. No bo oczywiście, że był ponad to. Nie potrzebował tych pieniędzy. Jeżeli projekt miałby za bardzo nadwyrężyć jego własne fundusze, to znajdzie ludzi, którzy go uzupełnią, ale wszystko pozostanie czymś w jego rękach, będzie miał nad tym pełną kontrolę i nikt nie śmie mówić mu, kogo ma przyjąć, a kogo nie, w jaki sposób ma tym zarządzać. Zdawał sobie sprawę z tego, że skoro otwierano tego typu instytucję z ramienia państwa, to pójdą za tym odpowiednie regulacje, którym on również będzie musiał się dostosować, lub znaleźć sposób na przejście ponad nimi. Nic go jednak nie powstrzyma przed zdobyciem tego czego chciał, nawet jeżeli miała to być sama Ministra Magii, która uznała Dolohova za coś zbyt nieokiełznanego, żeby powierzyć temu swoją kampanię.

- Urzędnik. Bardzo znany. - Nie mówił tego z zadowoleniem, przez co mogło to uchodzić za zwykłą, ludzką zazdrość o bycie popularniejszym, ale z Anthonym łączyła go przecież personalna niesnaska. Właściwie, to Anthony nie musiał robić wiele, żeby Dolohov go tak głęboko nie lubił - wystarczyło być kimś ważniejszym w życiu Morpheusa, żeby chcieć wydrapać mu oczy, to zaś krok po kroku prowadziło ku budowaniu coraz silniejszej niechęci mającej fundamenty w głębokiej paranoi. - Shafiq. - Fakt bycia „kolegami” ze szkoły pozostawił kolejnym niewygodnym niedopowiedzeniem. Przeczuwał jednak, że jeszcze w toku tej rozmowy wypłynie to na wierzch. Gówno nigdy nie chciało trzymać się dna. - O ile się w ogóle zgodzi. - Irytacja nie pozwalała mu jednak dostrzec zbyt wielu dróg, w których wszechświat nie uparł się, aby działać na przekór wszystkiemu, w co jeszcze wierzył. - Jego najlepszy przyjaciel jest naukowcem z Departamentu Tajemnic.

Ta irytacja ulegała jednak jego wpływom. Lubił to co widział przed sobą, kiedy Trelawney podchodził do tego pomysłu z nieskrywanym zachwytem. Lubił dźwięk jego głosu. Lubił też to, w jaki sposób tym głosem działał. Lubił treść słów, które mógł spijać z tych ust i lubił ten niespodziewany, delikatny dotyk tych warg na swoim policzku. Jego serce uderzyło mocniej, z siłą, która rozeszła się po jego cielenie niczym uderzenie dzwonu. Sięgnął do niego ręką, zatrzymując go zanim zdołał się odsunąć. Nie brutalnie, zwyczajnie otoczył go ramieniem i w ten sposób niejako zmusił do pozostania w pozycji bliskości i zajrzenia w oczy swojego pracodawcy.

- Blackowie lubią zawłaszczać sobie prawo do odkrywania i nazywania nieba. Gdyby to miejsce zdobyło obserwatorium dorównujące im możliwościami, otworzyłbym je dla tych, którzy nie mieli niebywałego szczęścia urodzenia się w rodzinie takich możliwości. Nie spodoba im się konkurencja - nie miał tu żadnych wątpliwości - i kiedyś będziemy spotykali się z nimi na konferencjach obserwując ich miny kiedy będą gratulowali mi nazwania pierwszej znalezionej gwiazdy twoim imieniem. - Ta wizja wcale go nie przerażała. Wręcz przeciwnie, podobało mu się to, że mógł skraść mu pocałunek, zapowiadając rzucenie rękawicy staremu ładowi, w którym zgorzkniałe stare dziady oferowały piękno nauki jedynie tym, którzy mogli po nią sięgnąć zgodnie z zasadami uchodzącymi za archaiczne już w czasach jego młodości.

Nie zmusił go w żaden sposób do pozostania w tej pozycji - zapowiedź tegoż wyróżnienia była jedynym, co chciał przekazać mu w ten sposób. Miło byłoby tę rozmowę uciąć właśnie teraz, ale tak jak Blackowie nie dawali prawa korzystania ze swoich dobrodziejstw osobom brudnej krwi, tak i Dolohov miał kilka zasad, którymi się kierował, aby nie dopuścić do własnego ośmieszenia. Zarozumialstwo mówiło mu, że się spotkali już wcześniej, a jednak z tej relacji wynikało coś zgoła innego.

Mężczyzna znów nie pokazywał po sobie wiele. Stres kusił go do lekkiej uszczypliwości, ale sam go zbijał myślami, że Morpheus był jedynie reliktem przeszłości, nawet jeżeli to myślenie było błędne. Oczywiście chciał go w jakiś sposób oszukać. Odkopywanie dawnych uczuć po to, żeby je ot tak położyć na tacy i zaoferować komuś, z kim chciało się budować wspólną przyszłość, nie należało do rzeczy, które chciałby uczynić ktokolwiek, a co dopiero ktoś mający manię na punkcie kontroli. Poza tym brak zaufania, przez który cierpiał nie raz, miał swoje źródło właśnie w tym miejscu. We wspomnieniu bliskości człowieka obiecującego mu wszystko.

- Faktycznie znamy się ze szkoły - przyznał bez ogródek. - Jest ode mnie o rok starszy, tak samo jak Shafiq - powiedział, nawiązując jednocześnie do wcześniejszej części rozmowy. Połączenie ich dwójki, szczególnie przez wzgląd na to, jak musiał od razu po tym zaciągnąć się dymem z trzymanego papierosa, wydawało się Dolohovowi oczywiste. - Spotykaliśmy się ze sobą od piątej klasy, aż mnie nie zostawił przed moim ślubem z panną Mulciber. - Nie czuł się komfortowo z potwierdzaniem jego obaw, bo tak - to z nim odkrywał swoją seksualność, to on mu wyrobił wiele opinii o świecie i o sobie, to on go wspierał w jego początkach i deptał jego zapał w najbardziej krytycznym momencie. Nie uchodziło wątpliwości, że Morpheus Longbottom zawsze będzie miał nad nim jakąś władzę. - Nadal czujesz emocje, które wywołała w tobie magia Windermere?


with all due respect, which is none
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#7
20.02.2025, 21:48  ✶  
Peregrinus również w idealnym świecie nie napisałby sobie drogi z Ministerstwem. Nie interesował go przecież ten Deparament Tajemnic ze względu na głęboki pociąg do pracy w budżetówce. Nie miał odwagi na start-upy dywinacyjne i JDG, a więc pozostawały dwie opcje: oddać się w służbę bogatemu panu lub Ministerstwu. To drugie nęciło obfitszymi zasobami i — przede wszystkim — oferowało zapieczętowane klauzulą niejawności archiwa wiedzy, co swego czasu czyniło dla Trelawneya decydujący argument za poddaństwem wobec aparatu państwowego.
A że nie wyszło, cóż zrobić. Została robota dla kapitalisty-ciemiężyciela, soli tej ziemi: przedsiębiorcy.
Przy czym ten konkretny plutokrata okazał się nie dość, że szczodry, to jeszcze dawał dużą samodzielność i swobodę, a koniec końców również miejsce w swoim własnym burżuazyjnym łóżku. Ach, gdyby wszyscy przedsiębiorcy tak traktowali pracowników, to nie byłyby potrzebne na świecie gilotyny!
Szczodrość szczodrością, ale gwiazda onieśmieliła Peregrina w pierwszej chwili. Czy ochrzczenie jego imieniem gwiazdy nie było aby próżne i zbyteczne? Czy on na pewno chciał być wyniesiony na niebo jako symbol walki klas? Cisnęło się mu na usta, że nie trzeba, że może jednak nie, że Vakel na pewno ma w rękawie zatrzęsienie innych pomysłów na imiona dla gwiazd.
Powstrzymał go sentyment, bo sam przecież wierzył w nastoletności idealistycznie i głęboko w tę równość. Na wierze się jednak kończyło, nigdy nie próbował niczego zmienić w świecie. Wiara bez pielęgnowania poczucia sprawczości i ducha walki łatwo obumiera, więc i jemu stało się wkrótce w zasadzie obojętne, w jakim systemie żyje. Cóż go to obchodzi, dopóki to nie jemu konkretnie przychodzą podpalić dom? Pozwolił polityce toczyć się bez swojego zaangażowania. Dał się jej opływać i dotykać — całkowicie zapomnieć o niej mogą tylko pustelnicy — lecz nie walczył z nurtami.
Gwiazda jako symbol opisany przez Dolohova byłby odwrotnością tych peregrinusowych zrywów nastoletniego ducha: walką z jego udziałem bez jego wiary. Być może wiarę dało się rozpalić na nowo; przecież tak poruszył go instytut. Zakładał jednak do tej pory, że będzie to jednostka poza systemem, nie przeciw systemowi. Instytut wyobrażał sobie w duchu sokratesowym: egalitarnym i wolnym, skoncentrowanym na nauce i poznaniu, nie obracaniu porządków. Gdy Dolohov przedstawił to dzieło jako opozycję dla monopolu Blacków, nabrało ono konfrontacyjnego charakteru.
Trelawney mógł się tego spodziewać. Pokorny — ostatnie słowo, jakim można byłoby opisać Vakela, króla-naukowca.
Inna sprawa, czy faktycznie dało się oddzielić od systemu i nie stanąć jednocześnie przeciw niemu. Pewnie nie.
— Nie wiem, czy byłoby to bardziej romantyczne, czy społecznie wymowne. — Nie uciekał od niego. Trwanie tak oko w oko, w zasięgu oddechów było każdorazowo przyjemnym doświadczeniem. Miał wrażenie, że głębiej mógł wówczas w Dolohova zajrzeć, niż byłby w stanie najbystrzejszym trzecim okiem. — Na początek zadbajmy, żeby tę gwiazdę w ogóle znaleźć.
Jeśli nie było do tej pory wystarczająco skomplikowanie, do równania dołączyły osobiste animozje Dolohova względem Shafiqa i Longbottoma, nowe zmienne, nowe wątki. Wiedział oczywiście Peregrin, kim byli obaj (przy czym dla uniknięcia retconu morpheusowej twarzy wcześniej z nazwiskiem nie łączył). Ustanowili teraz pomiędzy tematami most, którego się nie spodziewał.
— Myślę… że dobrze wiedzieć, skoro to może być konkurencja, dla projektu. — Dobrze wiedzieć, że uraza miała nie tylko wymiar zawodowy, ale i personalny.
I po tym nastała chwila milczenia, kiedy to czarodziej układał sobie słowa Vakela. Nie intelektualnie — bo i domyślał się wcześniej, jaka będzie odpowiedź — a emocjonalnie. Potrzebował to usłyszeć nie tylko po to, aby przyjrzeć się własnym reakcjom i to właściwie przetworzyć, lecz i aby usunąć niepewność domysłu. Domysł nie sprzyjał bliskim relacjom.
— Tamte emocje? Nie. Chyba nie. Na pewno nie tak. Myśli o tym, czy więcej warta jest znajomość z młodości, zostały. Od czasu do czasu próbuję wyłuskać z tego sens. Staram się ocenić momenty możliwie obiektywnie. Szukam dla nich właściwych wag. Myślę, jakie wartości przypisać jego czasowi, jakie mojemu czasowi. Myślę o tym, co powiedziałeś na wiosnę, że jest szansa, że dopiero teraz cię będę poznawać. Próbuję do tego podejść czysto analitycznie. — Do tej pory w rzeczy samej brzmiał, jakby referował jedynie przewód (pseudo)naukowy, lecz nagle zmienił perspektywę: — Potem dochodzę do wniosku… i zdaje się, że to jedyny wniosek, który ma podstawy… że skoro potrzebuję skwantyzować i upchnąć wartości doświadczenia ludzkiego w postaci wymiernej, to… pewnie jest to jednak emocjonalne. Bo jest bez wątpienia bezbrzeżnie naiwne. — Wgniótł papierosa w najbliższą popielniczkę i z powrotem wpasował się wygodnie w sofę u boku Dolohova. — Ale nie. Emocje nie są takie jak wtedy. — Nie, bo teraz przetwarzał je na swój popierdolony, przekombinowany, peregrinusowy sposób. — Skoro to było tak dawno temu i jest zamknięte, roztrząsanie szybko samoistnie mi minie, jak sądzę.


źródło?
objawiono mi to we śnie
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#8
26.04.2025, 01:09  ✶  
Ludzie pokorni, uniżenie służący nauce i spuszczający głowę w momentach, w których polityka uznawała ich odkrycia za niebezpieczne lub niegodne uznania, nie mieli szans osiągnąć tego, czego dorobił się Vakel. Oczywiście, bycie uczonym i oddanie nauce było godne pochwały i Dolohov również należał do tego zacnego grona ludzi, którzy oprócz możliwości pochwalenia się godnym podziwu dorobkiem, mogli też powiedzieć: dzielę się tym z ludzkością, czynię to wszystko dla dobra świata, ale… No właśnie – on posiadał i predyspozycje psychiczne, jak i olbrzymie zasoby czyniące go samowystarczalnym w kwestii tychże badań. Nie opuszczał głowy nigdy. To miało wiele zalet – kto by nie chciał sam decydować o swoim losie, o kierunku rozwoju, kto nie chciał sam planować kolejnych odkryć, ale to przecież miało też bardzo oczywistą wadę – Dolohov nie mógł zasłonić się niczym i brał odpowiedzialność za wszystko co robił on sam, ale i każda osoba, z jaką zechciał się powiązać.

Nie było szefa, który zlecał mu zadania. Nie było organizacji, fundacji, Ministerstwa. Wszystko co czynił zapisywał w opasłej księdze swoich sukcesów i porażek. I chociaż zarówno ten cały uniwersytet jak i nazywanie gwiazdy nazwiskiem „asystenta” mogły okazać się porażką, on pozostawał tym dziwnie niewzruszony i śmiał się tylko tym swoim przedziwnym chichotem kogoś, kto samym dźwiękiem wydawanym przy rozbawieniu, zdawał się być kimś bardziej oczytanym od większości znanego im świata.

Ale w tym śmiechu było coś jeszcze.

Pamiętał dzień, w którym mu tak bezceremonialnie oświadczył, że jest gejem. Tak po prostu, bez cienia wstydu ani strachu, ofiarował mu tak skrzętnie skrywaną i ważną część siebie, której ten się nie domyślił przez tyle czasu owocnej współpracy. Nie domyślił się, bo nikt mu na to szansy nie dał – Dolohov przecież szanował, wielbił i pielęgnował swoją ukochaną żonę, której nie pozwoliłby znieważyć w żaden sposób. A kiedy wszystko okazało się stekiem bzdur, kłamstwem – jeszcze nie do końca pamiętał, jak to jest być sobą i może dlatego mu to tak łatwo przez gardło przeszło mimo wyraźnego ciężaru, jakie nosiło to wyznanie w świetle jego biografii. Powiedział mu to, bo to pamiętał. Bo to zawsze go definiowało, bo było zasadą, według której go napisano. Ale wtedy, solidnie przyćpany kroplami amortencji dolewanymi do herbaty, zwyczajnie tego nie czuł. To jednak wracało. Nie był już kastratem, który się wpatrywał w innych ludzi i nie czuł absolutnie nic. Ten niewinny pocałunek go rozpalił. W pierwszej chwili niby nic, niemalże brak zdecydowanej reakcji, ale szybko pojawiły się niewybredne myśli. Chciał go mieć. Wpleść palce w tę kępę loków i zakończyć temat tego cholernego uniwersytetu, który stał się cholernym właściwie tylko przez głód, który rozlał się po jego ciele i poruszył nim. Ułożył łokieć ręki na oparciu kanapy, podbródek oparł o zgięte palce. Dolohov przybrał nagle tak zaczepny wyraz twarzy, jakby miał się zaraz spowić w blasku słońca otaczającego go niczym aureola i przyciągać Peregrinusa jak ćmę (którą zresztą był), ale nie wykonał sam z siebie jakiegoś decydującego ruchu. Zmienił jedynie swoją postawę. Nabrał światła.

— Konkurencja… Ha, jak to usłyszałem z twoich ust to dotarło do mnie, że nie uważam tej ekipy totalnych frajerów za konkurencję. Uważam Anthony’ego za rzemieślnika, którzy wykona projekt według cudzej myśli i będzie częścią kampanii wyborczej. W mojej pasji nie mam konkurentów, a jeżeli jacyś się pojawią, nie będą to politycy. — Pokręcił głową. W rzeczywistości martwił się, ale był zbyt zarozumiały i za dobrze kłamał, żeby to dać po sobie poznać. — Czysto analitycznie. — Powtórzył to po nim i wpadł w krótkie zamyślenie. — Wiesz Peregrinie, co mówią o tym filozofowie. — To nie było pytanie, lecz stwierdzenie, które zamierzał mu przypomnieć. — Że „zrozumieć” znaczy więcej niż „poznać”. Gdybym cię wziął na tej sofie i oglądała nas dwójka ludzi, biolog i pisarz, pierwszy by ci opisał jakież to nerwy pobudziłem, żeś się tak spocił, a drugi by ci dostarczył opisu tego co jest pomiędzy nami używając sformułowań mniej naukowych, a jednak zapewne byś się poczuł przez niego bardziej zrozumiany. Bo pisarz rozumie tego istotę, dotyka jej, więc i rozumie co jest pomiędzy dwójką ludzi w takim akcie. Trochę się przechylasz ku pierwszemu, ale wciel się na moment w drugiego i powiedz mi, czy da się takie rzeczy zamknąć jak książkę, ale też czy pewne rzeczy muszą mieć sens aby zaistnieć. — I nagle się wyszczerzył — wpierw zaciągnął się dymem papierosa, a później, już po mocnym odetchnięciu ukazał szereg białych, prostych zębów. — Podoba mi się twoja zazdrość. Szczególnie, że tak naprawdę nie wiesz o co masz być zazdrosny.

Oderwał podbródek od swojej ręki i przełożył do niej papierosa. Niewątpliwie zaraz po niego sięgnie i skróci dzielący ich dystans, o ile nie pojawi się w oczach Trelawneya zwątpienie.

— Nie mówię tego w sposób, który powinien budzić złe myśli. Jestem wierny danym obietnicom. — I nie musiały być zwerbalizowane. Wierność wydawała się Dolohovowi oczywistością, nawet jeżeli nie zataił tego, że jego głowie zdarzało się uciekać w bok.


with all due respect, which is none
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#9
17.05.2025, 00:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.05.2025, 10:50 przez Peregrinus Trelawney.)  
Peregrinus również nie spuszczał głowy, gdy publika odrzucała jego odkrycia. Nie mógł tego zrobić, skoro nigdy jej nie podnosił. Znajdował się w tej kwestii na biegunie przeciwnym Vakelowi — pracował cicho w swoim kącie, dla siebie samego i nie czuł potrzeby, aby kogokolwiek swoimi zajęciami zainteresować czy wykorzystać je dla jakiegoś ogólniejszego dobra. Jeśli ktoś się nad jego badaniami pochylał, to dobrze; jeśli nie, to też w porządku. Dlatego aby zafunkcjonować w świecie naukowym, potrzebował osób takich jak Dolohov, które nadadzą pracom wokół niego jakiś kierunek i przekują je w konkretną wartość. Osób, które nie tylko kolekcjonują i zdobywają wiedzę, lecz mają również pomysł, jak ją sprzedać. W tym nigdy nie potrafił z nim konkurować; ba, nie aspirował nawet do tego, aby zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni publicznej.
— Bez wątpienia — zgodził się z opinią Vakela o konkurencji, bo i czemu miałby się nie zgodzić, skoro pokrywało się to z jego myślą. — Nawet gdyby znalazł się inny zapaleniec z podobnym projektem, to jeśli my zaczniemy odpowiednio wcześniej i odpowiednio solidnie, trudno będzie nas dogonić. — To pozostawało raczej pobożnym życzeniem. Kapryśne bywają wyroki losu, choć jasnowidztwo mogło pomóc im je oszukać.
Tamto wyznanie orientacji Vakela — choć w pierwszej chwili Trelawney zaakceptował je bezrefleksyjnie — długo potem wracało do niego w rozmyślaniach. Przyglądał się słowom: „jestem gejem” z każdej strony, przymierzał je sam niepewnie. Jestem? To nie tak, że był uprzedzony. Wręcz przeciwnie, uważał się za bardzo oświeconego, homo sum, humani nihil a me alienum puto, historia znała wielu homoseksualistów, to było przecież zawsze i wszędzie. To była część świata, naturalnie, tyle że Peregrin nigdy nie dopuszczał, że akurat jego świata. Nie umiał siebie samego zinterpretować, a może czynił to właśnie w zbyt pokomplikowany sposób. W imię społecznego oczekiwania szukał czegoś w kobietach, skupiał się na analizowaniu ich — jako ogółu i jednostek — aby wyołwić coś, co mu podpowie, które mu się podobają. Oceniał je, a niektóre i szczerze doceniał, ale żadna nie pociągnęła go nigdy za sobą. Mężczyzn racjonalizował z drugiej strony. Fizjologię należało odrzucić jako kryterium, bo — jako człowiek wykształcony — czytał oczywiście o tym, że reakcje fizjologiczne wywołać może cokolwiek. Analizując w oderwaniu od tego elementu — a stał się on bardzo wcześnie aksjomatem — wszelkie zachwyty łatwo było zamknąć w platonicznym zainteresowaniu i nie dopuścić mężczyzn do rozważań romantycznych. Peregrinus od najmłodszych lat był bowiem mistrzem w intelektualnych fikołkach, a sprzyjało temu, że miłość pozostawała tak wygodnie niezdefiniowanym przez filozofów terminem.
— Wiem, co mówią filozofowie. Nie chcesz chyba całego sporu epistemologicznego rozwiązać w jednym zdaniu. — I choć wiedział, że Vasilij używa tego zdania jako uproszczonego skrótu myślowego dla zobrazowania swojego wywodu, obudził się we wróżbicie zbyt głęboki sprzeciw, aby przejść obok tego obojętnie. Był to poza tym grunt, na którym czuł się mu równy, a tymczasem sens wypowiedzi drugiego wróżbity prowadził tam, gdzie Peregrinus tracił na jego rzecz kontrolę. — Niejeden filozof utożsami te pojęcia. Poznać to zrozumieć. Poznać przez postrzeżenie, przez rozum, przez naukę. Inaczej poznać materię, inaczej formę, inaczej ideę rzeczy. — Im dłużej mówił, tym mocniej w kącikach jego ust tańczył wyłamujący się zza fasady opanowania uśmiech. — Inny powie, że nigdy nie poznasz, że każdy pozna inaczej, że… — Nie mógł dłużej utrzymać twarzy, spuścił nieco głowę, żeby aż tak ostentacyjnie nie okazać się z tym, co budziły w nim słowa Vakela, lecz żadną miarą nie ukryło to zdradliwie rozedrganego oddechu, z jakim popłynął cichy śmiech Trelawneya.
Żadna ilość jakże oświeconych myśli o wyzbyciu się wstydu i akceptowaniu swoich potrzeb jako naturalnych nie mogła zadośćuczynić temu, że Peregrinus Trelawney nieprzywykły był do tego, aby flirtowano z nim tak otwarcie i tak skutecznie. Sam sugerował zbliżenia raczej subtelnie, zachowawczo, żeby łatwo było te sugestie wyminąć. Jakby nie do końca chciał pokazać, jak bardzo w rzeczywistości jest go głodny. Nie chciał, aby Dolohov pomyślał, że chodzi mu tylko o to, aby z nim sypiać. Bo przecież chciał dotykać jego umysłu, dotykać jego duszy… ale i dotykać jego, szczególnie gdy prowokował go tak, jak w tamtym momencie, wabił do siebie i Trelawney nie był już w stanie kryć ekscytacji.
— Lecz skoro jesteśmy przy epistemologii — podniósł na Vakela wzrok, pochylając się ku niemu coraz mocniej, napięty w oczekiwaniu — nasunąłeś mi na myśl przez skojarzenie teorię postrzegania Empedoklesa. Bardzo prymitywna, prawda, ale utkwiła mi w pamięci. Wszelkie postrzeganie odbywa się przez wypływy zmysłów, które spotykają się w przestrzeni z innymi wypływami i przez nie doświadczone wracają do człowieka. — Przesunął płynnie dłonią milimetry nad udem drugiego czarodzieja, nie zniżając się ani przez moment na tyle, aby go rzeczywiście dotknąć. — A przyjemność powstaje z tego, co podobne w mieszaninie żywiołów.
Jednak kolejne słowa Vakela zatrzymały go. Nie wiesz z tych ust zabarwiło oczy Trelawneya cieniem wyrzutu, niezależnie od tego, czego owa zarzucana niewiedza się odnosiła. Ta szczypta urazy nie zmieniła faktu, że fasada, za którą Peregrin zwykł się chować, runęła i wróż nawet nie zauważył, kiedy pozwolił zwerbalizowanej formie swoich uparcie temperowanych, zazdrosnych myśli wybrzmieć w pełnej krasie.
— Nie da się takich rzeczy po prostu zamknąć, masz rację. — Mówił spokojnie, lecz z wyraźną nutą defensywnego uporu, jakby bardzo potrzebował mu wyjaśnić, że to rozumowanie ma logiczne fundamenty. Nawet jeśli absurdalne, niemożliwe i odrealnione, to w jakimś pokrętnym sensie kreujące uzasadnienie. — Wiem, o co jestem zazdrosny. Nie dostanę cię całego, od początku do końca. Ze wszystkimi latami, ze wszystkimi czasami. Mogę mieć twoją teraźniejszość. Mam narzędzia, żeby szukać twojej przyszłości. Ale nigdy nie zdobędę już przeszłości i wiem, że ktoś trzyma jej fragment. Nie ma znaczenia, co w nim było. — Odkrył przed Dolohovem głód dalece głębiej skrywany niż ten cielesny; tym bardziej drażniący, że w przeciwieństwie do niego niemożliwy do zaspokojenia. Taki, który musiał samoistnie minąć.


źródło?
objawiono mi to we śnie
god (self-diagnosed)
Suffering feels religious if you do it right. Reach out and touch faith!
Celebryta; Jedno z najbardziej znanych nazwisk Londynu. Nosi się w drogich ubraniach w gwieździste wzory, a jego ulubiony kolor to niebieski (najczęściej w ciemnych tonach, przeszywany złotą lub srebrną, błyszczącą nicią). Jest bardzo wysoki, ma ponad 180 centymetrów wzrostu i jest przy tym bardzo chudy, wręcz wychudzony. Zawsze przepięknie pachnie - nie wychodzi z domu bez spryskania się drogimi, męskimi pachnidłami. Czaruje słowem - wie jak mówić, aby docierać do ludzi.

Vakel Dolohov
#10
09.06.2025, 19:19  ✶  
Rzadko dało się dojrzeć w twarzy Dolohova tak głęboką uwagę, jaką poświęcał teraz wpatrywaniu się w oczy odpowiadającego mu Peregrina. Widać było, że chłonie od drugiego wieszcza energię – jak lustro uśmiechał się coraz szerzej, kiedy kąciki ust asystenta mimowolnie unosiły się do góry, niejako psując całkiem sensowną i poukładaną wypowiedź. Śledził przy tym jego oczy, nawet kiedy ten uciekał spojrzeniem w dół czy w bok. I ewidentnie chciał od tej chwili czegoś więcej – jeżeli ktokolwiek potrzebował potwierdzenia, niewątpliwie dało się odnaleźć je w pliku kartek, który zsunął się z jego kolana prosto na wypucowaną podłogę.

– Dwanaście lat i dziewięć miesięcy – zaczął, odrobinę niezgrabnie jak na niego, bo przerwał ten intymny moment, żeby schylić się i pozbierać te kartki. Następnie sięgnął również po te, które wręczył Trelawneyowi. Wszystkie razem odłożył na stolik kawowy znajdujący się nieopodal, tym samym ostatecznie zbijając temat tworzącego się instytutu na dalszy plan – dogasił go w popielnicy wraz z papierosem. – To był mój główny zarzut wobec samego siebie, kiedy przyłapałem się na fantazjowaniu o tym, że kiedyś kiedy zaproponuję ci zostanie na noc, a ty odpowiesz wreszcie tak. Bo dwanaście lat i dziewięć miesięcy oznacza, że kiedy ja budowałem moją firmę i wizerunek, ty uczyłeś się czytać i pisać. – Rozwinął swoją wypowiedź, zdając sobie sprawę z tego, że może na okoliczności brzmieć jeszcze chłodniej, niż brzmiał zazwyczaj. Może dlatego nie wrócił jeszcze do poprzedniej pozycji, tylko jakby w zamyśleniu zapatrzył się na losowy punkt w podłodze. – Gdybym miał patrzeć na ciebie wyłącznie przez pryzmat nauki i liczb, to nigdy nie dałbym temu szansy. Bo tam jest dwanaście lat i dziewięć miesięcy. Bo znam i moją i twoją matrycę losu na pamięć. Przyjaźń, w której można siedzieć razem w milczeniu i być rozumianym. Taka, w której nie ma zdrady i powierzchowności, a obie stron szanują swoje tajemnice i granice. I związek romantyczny, który wymaga wyrzeczeń. Gdyby ten pisarz, patrząc na nasze liczby, miałby coś stworzyć, wykreowałby pewnie profesora z ciężką przeszłością i introwertycznego bibliotekarza, który obserwuje jego życie z daleka, wydając mu książki. – Przeczesał palcami grzywkę, niszcząc niemal perfekcyjne ułożenie włosów. Gest ten dosyć jasno wskazywał na narastające w nim, niekoniecznie dobre napięcie. Ale Dolohov się temu nie poddał. Znów usiadł obok niego głęboko, nieco bliżej niż wcześniej. Jego łokieć powrócił na oparcie, jego głowa wróciła do opierania się o knykieć. – Masz moją przeszłość. Bo ja jestem moją przeszłością. Nie możesz mieć mnie bez niej, bo nigdy nie będę od niej oderwany – i pewnie gdyby nie był tym zawziętym sobą przekonanym o własnej nieomylności, nie odważyłby się dokończyć tego zdania – ale mogę ci powiedzieć, czego nie masz. – Sam chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak groźnie to brzmiało. – Ty też znasz moją matrycę. Wiesz, że widzenie mnie przez pryzmat chłodu to powierzchowne spojrzenie, bo tak jak pod taflą wody, którą jesteś, rodzi się burza, tak ja zawsze byłem bryłą lodu, która skrywa w sobie wulkan. Wybuchający zawsze, kiedy zawiodą wszystkie mechanizmy wewnętrznej kontroli. – Uśmiechnął się w sposób budzący podejrzliwość. – Nie miałeś okazji przekonać się o tym na własnej skórze. On miał – wielokrotnie. Powiedziałem ci wcześniej, że przekonasz się o tym, jaki jestem naprawdę, kiedy przestaje się podawać mi środki odurzające w porannej herbacie. Straciłem wiarę we własne słowa, chociaż robię to rzadko. Jedno jego słowo potrafiło kiedyś sprawić, że zaczynałem szczekać jak pies, ale ty... – Sięgnął dłonią do jego twarzy, być może nieroztropnie, bo uczynił to o wiele wcześniej, niż powinien – to nie był odpowiedni na to moment opowieści. – Nigdy tego nie zrobiłeś. Może to jest właśnie coś, o co jako kochanek mógłbyś być zazdrosny. O żar wściekłości. Ale Peregrinie – przesunął kciukiem wzdłuż jego ucha, wsuwając palce w kępy ciemnych loków – nigdy, przez całe swoje życie nie czułem się przy nikim tak jak przy tobie. Starzy Grekowie nie zgadzali się ze sobą w sprawie, jaką jest natura ludzkiego poznania, ja nie zgodzę się z każdym szamanem opisującym zetknięcie bratnich dusz inaczej, niż twoim delikatnym uśmiechem jako jedyną formą komentarza niektórych naszych spotkań. – Przez moment wyglądał, jakby miał się zaśmiać, ale nie zrobił tego. Jego dłoń zadrżała delikatnie, a on przygryzł wargę, przekręcając głowę w bok. – Nie potrafisz mnie rozgniewać, za to z łatwością topisz moje serce. – Właściwie jedynym czego potrzebował, był ten uśmiech kryjący w sobie dowolny wspólny sekret. – Przesadzam? Ah, chciałem cię uwieść, a nie przygnieść i... – Wywrócił oczyma, przerywając samemu sobie. – Pieprzyć to. Nazwę gwiazdę na cześć ciebie i tego czegoś, cokolwiek jest między nami. Jej życie będzie tak długie, żeby cokolwiek co mąci ci w głowie, stało się w skali wszechświata czymś mniejszym niż ziarnko piasku.


with all due respect, which is none
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Vakel Dolohov (5536), Peregrinus Trelawney (5264)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa