• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[07/09/72] Kwiaty są gwiazdami ziemi

[07/09/72] Kwiaty są gwiazdami ziemi
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#1
06.06.2025, 22:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.06.2025, 01:09 przez Helloise.)  

—07/09/1972—
Maida Vale || Helloise & Dægberht



Niechybnie Boskim zrządzeniem było, że akurat gdy zaczęły pojawiać się trudne do wytłumaczenia anomalie, do Anglii powrócił ktoś, kto zawsze potrafił Helloise zaskoczyć przedstawieniem jakiejś absolutnie nieznanej jej ciekawostki czy legendy. Skoro więc miała na wyciągnięcie ręki Dægberhta — żeglarza, który widział przecież z pół świata jak nie więcej — nie mogłaby odpuścić okazji do wypytania go o opinię. Już nie raz rozwiązał problem, który dla niej wydawał się nieosiągalny — nasiona z drugiego końca świata, egzotyczne składniki do eliksirów czy rzadkie i niedostępne w Anglii herbaria oraz księgi z recepturami. Przekraczał niemożliwe — czyniło go to w jej oczach jedną z osób najkompetentniejszych do zgłębienia tej sprawy. Ledwo więc ustaliła, że czarne róże z Maida Vale wykraczają poza jej horyzonty, jednej tylko nocy posłała kilka listów do kogoś, dla kogo horyzont nigdy nie stanowił bariery. Ponaglała Dægberhta Flinta do tego, aby wybrali się do Maida Vale wspólnie jak najszybciej. Następnego dnia przed wschodem słońca, aby być konkretnym.
— To kluczowe, że jesteśmy tutaj o tej porze — powtórzyła mu trzeci raz od momentu przekroczenia przez nich ogrodowej bramy.
Budzący się ospale wczesny poranek wypełniała cienka mgła, a na trawach błyszczały kropelki rosy, od których spód długiej, lekkiej sukni czarownicy zawilgł. Helloise chętnie schodziła ze ścieżki, kiedy tylko była ku temu okazja, jakby celowo chciała wziąć na siebie trochę ogrodu. Pozwalała ziemi i piachowi okleić swoje buty, przesuwała między palcami jagodę czarnego bzu zerwaną z mijanego drzewka. Cały czas sunęła jednak wzrokiem przede wszystkim po czarnych różach.
— Przychodzimy po nocy — powiedziała półgłosem, jakby nie chciała zbyt głośnym dźwiękiem burzyć tajemnicy odżywającego ogrodu. — Noc zamyka w sobie sekret wypoczynku, kwiatów on też dotyczy. Pani Księżyca nocą w gwiazdach pisze kwiatom los. Każdemu kwiatu na ziemi jego gwiazda w niebie, każdej gwieździe jej ziemski kwiat. — Przystanęła i spojrzała w niebo, lecz nie było już na nim śladu po tych gwiazdach. — Musimy wrócić tu którejś nocy. Spojrzysz w matryce tych czarnych kwiatów wykreślone na niebie. — Odwróciła się do czarodzieja rażona tym pomysłem, który wówczas dopiero wykwitł w jej głowie.
Nie potrafiła odżałować, że sama nie potrafiła znaleźć w sobie na tyle zacięcia, aby nauczyć się czytać nocne niebo. Ileż precyzyjniejsze byłyby terminy jej zbiorów, gdyby umiała samodzielnie wyliczać astrobotaniczne zależności, zamiast posiłkować się gotowymi tabelami.
— Dziś chciałam zobaczyć je świeże, wypoczęte, napełnione księżycem. Po nocy magia pulsuje w roślinie najmocniej. W nocy księżyc zapładnia energią. — Spuściła ręce wzdłuż boków, wyprężając palce ku ziemi, niby księżycowe promienie mające wniknąć w grunt. — Powiedz mi, czy doświadczyłeś kiedyś takich kwiatów? Czy są takie na innych lądach?
Spojrzała na niego w oczekiwaniu, z odbijającą się w oczach świętą wiarą w to, że Dægberht zaraz odkryje przed nią niedostępne sekrety, wręczy jej odpowiedzi niczym kolejny egzotyczny podarunek.


dotknij trawy
oceanic feeling
The curious are always in some danger. If you are curious you might never come home, like all the men who now live with mermaids at the bottom of the sea.
179 centymetrów wzrostu; długie, lekko falujące się, brązowe włosy. Czasami kilkudniowy zarost. Kilka blizn, które zdobył na morzu, większość zakryta runicznymi tatuażami zamkniętymi w kołach. Nie używa żadnych perfum - czuć od niego pot, morze, alkohol i las.

Dægberht Flint
#2
08.06.2025, 08:39  ✶  
Jeżeli to rzeczywiście Matka sterowała ich losem w sposób celowy, uczyniła to rękoma Victorii Lestrange. To trochę przykre zapewne – świadomość, że potrafił zostawić tu byłą żonę i córkę, bo ważniejsza dla niego była kolejna zamorska wyprawa, a jednak kiedy otrzymał zabutelkowany list dotyczący Beltane, od razu wrócił. Jako ktoś twierdzący, iż niosło go przez życie dobro, czyż nie powinien przejmować się tym wszystkim nieco bardziej?

Ale to nie dobro niosło go w przód – to była fascynacja. Nawet jeżeli nie lubił o tym mówić, to było łatwo dostrzegalne w wyznawanych wartościach, priorytetach, w decyzjach podejmowanych na przestrzeni lat. Wolał włóczyć się po ogrodzie z leśną szamanką równie stukniętą na punkcie księżyca co on, niż siedzieć z Abigail. Wybrałby noc na poduchach mieszkania na poddaszu z fajką w dłoni, zamiast spojrzeć w kierunku dorosłości. Dorosłość w definicji jego rodziców była mitem – Helloise to przecież najlepszy tego przykład – jak na ten moment nie istniała data, po której znachorka spod Kniei stwierdziła, że samolubne porzucenie niepasującej jej części społeczeństwa, to mrzonki młodzieńczego buntu. Tak samo i on nie wstydził się coraz mocniej pasującego do niego określenia wagabundy i nie zakładał, aby miała pojawić się data ostatecznego powrotu do domu. Niektórym pisane było w gwiazdach zginąć na wodach wzburzonego oceanu.

– O tej porze... – powtórzył po niej, obracając to w swoich myślach kilka razy. – Ale na niebie tej nocy księżyc był ledwo widoczny. Jest w sierpie. Jutro nie będzie go niemalże wcale. Dziewiątego będzie w nowiu. – Pokręcił głową, klękając przy donicy wypełnionej przymierającymi, czerwonymi różami w otoczeniu tych czarnych – rosnących tu niczym chwasty. Skrząca rosa na ich płatkach wyglądała pięknie niczym perły, które miał teraz na szyi, ale nawet zauroczony tym widokiem Flint dostrzegał w nim coś niebywale upiornego. – Moje serce poety poruszając się po Jej fazach dostrzega w tym raczej chęć skrycia się przed Jej spojrzeniem, niż kąpanie w Jej blasku.

Jego serce botanika mówiło zaś, że cokolwiek się tutaj działo, nigdy nie powinno się wydarzyć.

– Nigdy ich nie widziałem i mam w tym głęboką pewność, bo nie darowałbym sobie przywiezienia ich tutaj, aby dołączyły do tak licznej kolekcji, jaką rodzina Lestrange zgromadziła w tym ogrodzie. Mając na uwadze, w jaki sposób się rozrastają, mam obawę, że sprowadzając je do Anglii, zadałbym cios temu środowisku.

Kiedy Helloise na niego spoglądała, Dægberht nie zadzierał głowy w jej kierunku. Badał spojrzeniem to, co miał przed sobą, z twarzą odrobinę przysłoniętą rozpuszczonymi włosami, które opadały mu na ramiona i zabrudzony ziemią bruk jak tafle wody.

!Maida Vale


Matka nadała mi takie imię,
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
08.06.2025, 08:39  ✶  

Maida Vale


Dlaczego to miejsce nagle wydaje się być takie... Porzucone? Zatrzymujesz się przy oranżerii, której szklane panele są pokryte pajęczyną delikatnych pęknięć. W przytłumionym świetle dostrzegasz, że na szybach pojawiają się ślady drobnych dłoni – delikatne odciski, które znikają, gdy tylko zbliżysz się do szkła. Wewnątrz zauważasz starą donicę, z której wyrasta pojedyncza czarna róża. Jej płatki są wilgotne. Rosa? A jednak masz wrażenie... jakby kwiat przed chwilą zapłakał. Dotykając płatków, słyszysz za sobą ciche kroki, ale kiedy się odwracasz, nikogo tam nie ma.

Do kości można odnieść się w dowolnym fragmencie sesji - w przypadku nieznajdowania się w miejscu docelowym, należy się w nie przemieścić i odegrać scenę z kostki. Jeżeli postać biorąca udział w sesji jest istotą wodną (selkie lub wiłą) lub posiada przewagę Żeglarstwo, może odczytać zawarte tutaj wspomnienie. W tym celu musi skontaktować się z Mistrzem Gry. Postacie biorące udział w tej sesji nie mogą już użyć kości Maida Vale w ten sam dzień fabularny. Daty sesji nie można przesunąć.
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#4
26.06.2025, 14:36  ✶  
Helloise bez wątpienia była ostatnią osobą, która oceniłaby Dægberhta za to, czy i jak opiekował się swoją córką. Choćby i wyjąć poza równanie wątpliwej jakości sądy moralne czarownicy, zwyczajnie niezbyt ją losy rodziny żeglarza obchodziły. Cóż, jej ograniczony horyzont sięgał niewiele dalej niż własny nos oraz ostatnie drzewo w Dolinie Godryka. Skoro zaś obowiązki ojcowskie nie stanęły Flintowi na drodze ich wspólnej aktywności tego dnia, to i nie istniały dla Heli w ogóle.
Samolubne to rzeczywiście dobre słowo. Nie myślała nigdy o powrocie do domu, zmitologizowała na wzór wizji piekielnych świat magicznych rodów i ich konwenansów, obwarowała się w ustroniu swojej chaty. Było jej tam przecież dobrze. Refleksja: a może to ja jestem problemem? nigdy nie była na tyle gorzką, aby nie zdołała jej zdominować gorzkość płytkiej łyżeczki laudanum. Wystarczyło tych kilkadziesiąt kropelek, żeby utopić przebłyski poczucia winy za problemy przysporzone rodzinie. Myśli wykąpane w opium nigdy nie bolały: lśniły niby boską matczyną łaską dostrajającą umysł do kojącego tętna ziemi, którego podobne drobnostki w najmniejszym stopniu nie zaburzały.
— Skoro nie od Pani Księżyca czerpią, to skądże by indziej? — odpowiedziała niemalże z wyrzutem, że coś takiego zasugerował. Nie podobała się Helloise idea, że coś mogłoby Bogini umykać czy wręcz odbywać się wbrew niej. — Myślisz, że to kwiat z ludzkiego bluźnierstwa? — Bo już poprzedniego dnia podobna myśl przeszła jej w tym miejscu przez głowę. Czarownica szukała w czarnych płatkach ręki człowieka, lecz nie śmiała przypuszczać, że ten potencjalny gwałt na przyrodzie mógłby się odbywać poza wszechogarniającym oglądem Bogini.
Trudno było jednakże zaprzeczyć temu nasuwającemu się obojgu wrażeniu agresji w intensywności, z jaką czarne róże rozpleniły się po Maida Vale. Również Hela widziała w nich znamiona chwastu, lecz nie usuwało to jej współczucia dla tego urokliwego czarnego drapieżcy. Jakakolwiek siła powołała go do życia, od razu oblekła go w żałobę, jakby już w chwili narodzin skazano go na koniec. Helloise nie wątpiła, że jeśli kwiat rozpanoszy się zbyt szeroko, zarząd ogrodu podejmie kroki, aby go wyplenić.
Tknięta żalem płynącym z tej wizji uklękła obok Flinta, aby przyjrzeć się oglądanej przez niego róży.
— Nie są tu na miejscu, masz rację. Znajdzie się wkrótce ktoś, kto uzna je za szkodnika... lecz skoro są tak rzadkie, szkoda by było, aby je całkiem wyplenili. — Rozsunęła palcami łodyżki ciężkie od czarnych główek, szukając czegoś pośród zielonych pędów, poniżej kwiatu. — A gdyby się nimi odpowiednio zająć, dać im spokojne miejsce w izolacji… — rozmarzyła się, w wyobraźni już dobierając im donice ze swojego składu.
Cofnęła jednak ręce, zanim wybrała łodyżkę najodpowiedniejszą do wycięcia i rozmnożenia krzewu. Na niewielu rzeczach zależało Helloise tak, jak zależało jej na swoim ogrodzie i terenach wokół. Choć więc co do zasady głęboko wierzyła w swoje możliwości, to biohazard z gatunkiem, który z dnia na dzień zainfekował całe Maida Vale według nieznanego mechanizmu, był krokiem zbyt ryzykownym nawet dla jej standardów.
— Może kiedyś… — wstała powoli zamyślona, gotowa iść dalej — kiedyś zabiorę którąś do siebie.


dotknij trawy
oceanic feeling
The curious are always in some danger. If you are curious you might never come home, like all the men who now live with mermaids at the bottom of the sea.
179 centymetrów wzrostu; długie, lekko falujące się, brązowe włosy. Czasami kilkudniowy zarost. Kilka blizn, które zdobył na morzu, większość zakryta runicznymi tatuażami zamkniętymi w kołach. Nie używa żadnych perfum - czuć od niego pot, morze, alkohol i las.

Dægberht Flint
#5
30.06.2025, 19:46  ✶  
– Z ziemi? Z wody? Rośliny zawsze były tak delikatne i kruche, aby móc rozwijać się w przeważającej części bez potrzeby żerowania na żywych organizmach.

Powiedział to tak swobodnie i pewnie siebie, jakby przygotowywał się do tego od miesięcy, ale wyglądał przy tym tak niepoważnie jak tylko się dało – na twarz wszedł mu pokaźnych rozmiarów robal, który zabłądził tak mocno, że uciekając na widok roztwartych ust, chwycił się jednego z niesfornych kosmyków opadających Flintowi na twarz i spadłby na chodniczek, gdyby mężczyzna nie złapał go w locie. Bawiąc się nim, poprzez podstawianie mu na zmianę drugiej ręki, słuchał dalszych wypowiedzi czarownicy, której tutaj towarzyszył. Nie miał jednak odpowiedzi na drugie pytanie.

– Wiesz... mój tok myślenia wyglądał tak – ściąga mnie tu list twierdzący, że Śmierciożercy dopuścili się rzeczy przeokrutnej i być może zmienili coś bezpowrotnie w naszym ekosystemie. Nie jestem świrem, nie czuję się świrem – obok Hogwartu również rośnie las pełen niebezpieczeństw, ale nikt nie zakazał do niego wchodzić, ludzie mają przecież własny rozum, a i bez tych całych upiorów można z łatwością natrafić gdzieś na groźną kelpie. Moja głowa była nastawiona na to, że to tam, w tym lesie będą działy się wszystkie dziwactwa, wiesz? I wtem największe z tych, które mogłem zaobserwować własnymi oczyma, nie jest z nim związane. – Zamiast w Dolinie Godryka znajdowali się w jednym z ulubionych miejsc jego przyjaciółki. – I może to trochę głupie, to pomyślałem: czemu? Przestawiło mi to coś w głowie, Hella, te rośliny interesują mnie mniej niż całe to otoczenie... Miałem rozwikłać zagadkę Polany Ognisk, a odkrywam jakiś sekret Londynu – w ogrodzie w samym centrum miasta. Dlaczego Maida Vale i akurat we wrześniu? – Oczywiście, że ktoś musiał tu to dziadostwo przywieźć, ale czemu zakwitły na wrzesień, a nie wtedy, kiedy zwykły robić to inne kwiaty? – Inwazyjny gatunek róż. – Jak to w ogóle brzmiało! – Niby gdybym miał wybrać miejsce, w którym szukałbym tych konkretnie kwiatów, słusznie wybrałbym to... – Uwolnił tegoż robala, odkładając go na jeden z krzewów, spokojnie obserwując jego poczynania. Zgodnie z niezbyt odważnym założeniem, wędrował po liściach czarnych róż zupełnie tak, jak wędrowałby po liściach każdej innej róży w tym ogrodzie. Z lekkością, ale i ostrożnością, żeby przypadkiem nie trafić na ostre kolce. – Swoją drogą – rzucił, jeszcze nie odrywając od niego ciekawskiego spojrzenia – nie wydaje mi się, aby ktokolwiek miał ci za złe pobranie próbki. Gdyby ktoś był na ciebie zły, to poproszę Victorię, żeby się za nami wstawiła. Osobiście jednak nie sadziłbym jej w ogrodzie razem z innymi kwiatami...

Przeniósł to spojrzenie na nią i uśmiechnął się ciepło. W uśmiechu Flinta rozbrzmiewały słońce, ciepło i żar. I mogło to być na pierwszy rzut oka mylące, ale jak się nad tym głębiej pochyliło – oh jakże to pasowało do człowieka, którego dusza urodziła się na pustyni, aby tęsknymi oczyma wpatrywać się w Księżyc. To noc przynosiła potrzebny mu chłód. Wyprostował się, jeszcze raz rozejrzał wokół i dostrzegł, jak para zajmująca dotychczas zadaszone miejsce, do którego chcieli się udać, wreszcie stamtąd idzie. Nie miał pojęcia, że dało się obściskiwać tyle czasu w miejscu publicznym i nie poczuć choćby okrucha wstydu, kiedy zmarszczył brwi na ich widok.

– Cóż, w oranżerii, w donicach o tam – skinął głową – też rosną.


Matka nadała mi takie imię,
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#6
11.07.2025, 14:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.07.2025, 15:38 przez Helloise.)  
— Patrzysz na to tak materialistycznie… Oczywiście, że kwiaty są z wody i ziemi — mruknęła niezadowolona. — Sięgałam aż Księżyca, żeby odkryć samą ideę tych roślin. Ktoś musiał napisać wzór, według którego układa się ich materia. — Obserwowała robaka spacerującego po twarzy Flinta, przechylając głowę w ślad jego wędrówki, jakby podążała za nim całą sobą. Gdy spadał, i ona wyciągnęła po niego rękę, lecz jako że nie mogła pochwalić się najlepszymi refleksami, Dægberht z łatwością ją ubiegł. — Ale… racja… łatwiej spojrzeć na ziemię, z której urosły, niż w boski plan — przyznała niechętnie, starając się zapamiętać, aby i podłoża wynieść nieco z Maida Vale.
Znudziło ją oglądanie robaczka. Zanurzyła wzrok w splotach zielonych pędów i łodyżek, szukała w tej plątaninie ukojenia, gdy Dægberht opowiadał o wszystkich tych spędzających jej sen z powiek anomaliach przyrodniczych. Nie powstrzymało jej to jednak od komentowania kolejnych części jego wywodu tęsknymi, cierpiętniczymi westchnieniami skierowanymi do całego wszechświata.
— Jeszcze ich ta zmiana pokąsa. Nie można bezkarnie doprowadzić do wyłączenia z użytku całego lasu. Tyle składników czerpiemy z niego… — Westchnęła raz jeszcze i tym razem zrezygnowanie przemieszało się z gniewem. — Niektóre zioła są dla Kniei unikalne. Co oni wszyscy zamierzają zrobić, gdy pokończą się ich zapasy z poprzednich lat? — Mimo zdegustowania, porzuciła dość szybko ten wątek i zmarszczyła brwi, przechodząc do kolejnego: — Co próbujesz powiedzieć? Chcesz wejść do Kniei? Myślisz, że da się te widma… egzorcyzmować? Bo wiesz, ja wiem, czym jest kelpia. — Brzmiała na urażoną, poczytawszy sobie słowa Flinta za sugestię tego, że czarodziej uważa ją za tchórza bojącego się stanąć twarzą w twarz z byle widmem. — I widziałam większość stworzeń w Kniei. Mogę użyć rozumu, żeby poznać się na ich zagrożeniu i wiedzieć, kiedy i jak się wycofać. Tylko co mi da rozum, gdy nie mam pojęcia o tych nowych upiorach?
Łatwo angażująca się w dygresje Helloise potrzebowała chwili, żeby cofnąć się wśród chaosu wątków z powrotem do czarnych róż, na których skończył Dægberht i które były właściwym punktem wyjścia dla ich spotkania.
— Mnie czas i miejsce… nie zastanowiły? Początek września, koniec sierpnia, to typowy czas na powtarzanie kwitnienia u wielu gatunków róż. Nie wiemy, jak i kiedy się tu znalazły. Może nie było ich tu jeszcze w czasie tego pierwszego kwitnienia, letniego. A może… je przespały? — Wzruszyła bezradnie ramionami, ponieważ nie miała na to pytanie dobrej odpowiedzi. — A gdybym była różą… chyba chciałabym żyć wśród innych róż, jak tu w tym ogrodzie, żeby mieć ładne towarzystwo. A gdybym była inwazyjną drapieżną różą… — uważając na kolce, ułamała łodyżkę, aby zgodnie z propozycją wziąć sobie jeden z czarnych kwiatów — może byłabym kanibalem? — Uśmiechnęła się przewrotnie i rozdziawiła usta, podsuwając pod nie różę, jakby chciała wgryźć się w ścieśnione soczyście płatki. Była to jednak tylko gra (na razie, bo najpierw kość). Helloise wstała, chichocząc cicho. — Wezmę ją. Nie martw się, nigdy bym jej nie posadziła z innymi. Chodźmy zatem do oranżerii. — Czarownica zanęcona ciepłym wyrazem twarzy Flinta wśród chłodnego świtu, uczepiła się jego ramienia, gdy ruszyli przez ogród.
Absolutnie nie zrobiła na niej wrażenia zakochana parka, która wcześniej urządziła sobie schadzkę w tamtym miejscu. Hela była znów w leniwym, nieco nieprzytomnym nastroju, w którym nie było śladu wcześniejszego zdenerwowania tematem opanowanego przez widma lasu.
Flinta puściła, dopiero gdy zdało się jej, że w szybach oranżerii, do której powoli się zbliżali, mienią się odciski rąk. Zamrugała kilkakrotnie powiekami, aby upewnić się, że to nie omam.
— Widzisz…? — zapytała roztargniona. Nie czekając na odpowiedź, podeszła pod panele oranżerii, lecz po odciskach dłoni nie było już wówczas śladu. Spróbowała odtworzyć je sama, własną rękę układając tam, gdzie zdawało jej się, że wcześniej je widziała. Robiła to w jakiejś naiwnej próbie odszukania ich: jeśli nie zmysłem wzroku, to dotyku. — I jest kolejny kwiat. Samotny — zauważyła, gdy ruszyła wzdłuż oranżerii ku wejściu, sunąc lekko palcami po pęknięciach na szkle.


dotknij trawy
oceanic feeling
The curious are always in some danger. If you are curious you might never come home, like all the men who now live with mermaids at the bottom of the sea.
179 centymetrów wzrostu; długie, lekko falujące się, brązowe włosy. Czasami kilkudniowy zarost. Kilka blizn, które zdobył na morzu, większość zakryta runicznymi tatuażami zamkniętymi w kołach. Nie używa żadnych perfum - czuć od niego pot, morze, alkohol i las.

Dægberht Flint
#7
24.07.2025, 10:13  ✶  
– Materialistycznie... – Obrócił to słowo w głowie kilka razy, doszukując się innego znaczenia niż to, które mu się nie podobało. Chyba go to ukuło w dumę, ale jeszcze nic nie powiedział – bo to chyba było w myśli silniejsze niż na pewno. – Zwyczajnie wierzę, że energia płynie we wszystkim. Gdyby ciągnęło je do nieba, ani to dobry moment, ani miejsce, chyba że za poważne uznamy opalanie się pod dachem. – Zawiesił się jeszcze na moment. – Próbuję powiedzieć, że mnie ta zagadka czarnych róż zbiła z tropu. – Z tropu, który miał prowadzić go do odpowiedzi na temat niechybnie zbliżającego się do nich końca świata. – Ale prawda jest taka – skłamać przecież nie mógł, co najwyżej przemilczeć – że nie wiem co da się zrobić z istotami żyjącymi w Kniei. Uważam po prostu spotkanie z nimi za coś, czego nie powinno zakazywać mi prawo, zupełnie jak z wieloma winnymi rzeczami, które rozsądni ludzie postanowili przemilczeć. – Palił do prawa o nekromancji. – Po tym co wydarzyło się na Lithcie nie sądzę aby ktoś z Ministerstwa miał wpaść na pomysł zmian w tym zakresie...

Zaoferował jej swoje ramię, oczywiście. Mimo pozorów bycia człowieka nieco sztywnym, Dægberht uczestniczył w tym dotyku, przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu sztywne plecy i zadzieranie głowy, żeby dobrze obejrzeć tutejszy daszek.

– Zarządcy ogrodu nazwali to fenomenem. – Zauważył. Fenomenem, a nie rozkwitnięciem czegoś, co nasadzili wcześniej. I faktycznie – nie pierwszy i nie ostatni byłby to chwyt, którego celem było wzbudzenie zainteresowania jakimś miejscem lub tematem, ale przecież nikt jeszcze nie opisał tego w gazetach. Rozesłano listy, wystosowano ostrzeżenie. Nie widział nic wielkiego, co Lestrange mogliby zyskać na ułudzie wokół wcześniejszych nasadzeń.

Zatrzymał się i nie zareagował na jej odejście. Tak – widział – ale czy widział to samo co ona? Wciąż zadzierając głowę w górę pozwolił kropli spaść na swój nos i spłynąć po zaczerwienionym policzku, ale przecież ten dach nie miał żadnej dziury i do złudzenia wręcz przypominał...

Czy te deski budowały kiedyś statek?

Zaczesał włosy za ucho i skierował swoje ciekawskie spojrzenie tam, gdzie chciała zobaczyć je Helloise. Na te szyby, na samotny kwiat w donicy, również wilgotny. Niezbyt rozsądnie, ale otumaniony dziwactwem tej chwili, zebrał tę kroplę z własnej skóry i oblizał palec, którym to uczynił. Ktoś mniej zorientowany mógłby wziąć ją za łzę, ale on nie miał wątpliwości, dlaczego smakowała solą.


Matka nadała mi takie imię,
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#8
31.07.2025, 10:43  ✶  
Być może troszkę przesadziła, rzucając w stronę Dægberhta materialistycznie. Był jedną z najbardziej uduchowionych osób, jakie znała, więc rzeczywiście nieuczciwie posądzać go było o nadmierne przywiązywanie wagi do ziemskich właściwości kwiatów.
Obie dumy zostały urażone, ale gdy Helloise usłyszała, że mówiąc o zakazie wchodzenia do lasu, Dægberht miał na myśli wyłącznie wyrzut wobec rządu za narzucanie prawa, jej usta ułożyły się w zdziwione: o. Zapędziła się w swoje domysły tak daleko, że pominęła zupełnie obojętnie temat ministerialnego zakazu, jakby ów w ogóle nie istniał.
— Ach, tak, uważam, że to śmieszne, że czują się w prawie zabraniać komukolwiek wstępu do lasu. Odrzuciłabym te ograniczenia bez chwili namysłu, gdybym tylko wiedziała, co robić, gdy już znajdę się w Kniei. — Czuła się winna, piekielnie winna tego, że nie próbowała mocniej. Że nie słuchała kuszących podszeptów i nie rzuciła się na ślepo do gniazda widm, bez planu, rozpaczliwie, ale przynajmniej zrobiłaby coś. Siedzenie bezczynnie kilkaset metrów dalej i oglądanie z okna czubków drzew doprowadzało ją do szaleństwa. — Myślałam, że chodzi ci o to, że — wzruszyła ramionami, jakby to mogło zakamuflować, jak niechętnie przyznawała się do bezradności — na moim miejscu poszedłbyś tam. A ja nie poszłam.
Helloise przez myśl nie przeszło, że zarządcy ogrodu mogliby próbować uknuć na czarnych różach dziwaczną kampanię promocyjną. Gdy mówiła, że nie wiedzą, od jak dawna róże są w Maida Vale, myślała o rzeczach starych, uśpionych w ziemi i czekających na to, co je wybudzi. Myślała o tym, czy rzeczywiście kilka dni temu ktoś przeszedł przez ogród, intencjonalnie wysiewając te kwiaty, czy też były tu one od dawna — przyczajone i gdy coś ostatnio zmieniło się, wyszły na powierzchnię.
W drodze do oranżerii Hela skubnęła sobie jeszcze różę czy dwie i schowała je do kolorowej materiałowej torby, ponieważ w jej głowie już kiełkował nowy pomysł na przyszłość.
— To kwiat, który chodzi — powiedziała, zbliżając się do samotnej, starej donicy wewnątrz oranżerii. Nie dokończyła jednak myśli od razu: rozproszyła się, obserwując ciekawsko Dægberhta, który zlizywał z palców słoną łzę. Chwilę czekała, czy coś się stanie, po czym kontynuowała, ukucnąwszy przy samotnej róży: — Była tu też wczoraj. Gdy ją pogładzisz… usłyszysz, jak chodzi wokół ciebie, mimo że nie robi kroku.


dotknij trawy
oceanic feeling
The curious are always in some danger. If you are curious you might never come home, like all the men who now live with mermaids at the bottom of the sea.
179 centymetrów wzrostu; długie, lekko falujące się, brązowe włosy. Czasami kilkudniowy zarost. Kilka blizn, które zdobył na morzu, większość zakryta runicznymi tatuażami zamkniętymi w kołach. Nie używa żadnych perfum - czuć od niego pot, morze, alkohol i las.

Dægberht Flint
#9
06.08.2025, 19:11  ✶  
Dægberht wyszczerzył się dziwnie.

– Zabraniać... – Powtórzył po niej i obrócił to słowo w głowie kilka razy. – Może niektórzy ludzie potrzebują tego usłyszeć: zabraniam. Może to nie jest takie głupie, aby czasami prawo powiedziało, gdzie musimy powiedzieć sobie dość, żeby nie ugrzęźli gdzieś ludzie niewiedzący co robią i nie znający idącego za tym ryzyka. Ale wiesz, Hella, odkąd mniei tu wiatry sprowadziły, mam wrażenie, że nikt na górze nie próbuje słuchać. Nikt nie zadaje pytań, nikt nie zbiera się w grupy i nie świergota o tym co zasłyszał. Po tym co mówisz zakładam, że nikt nie zapukał do twojego domu i nie zapytał, co o tym wszystkim myślisz. Zebrali tam specjalistów, tęgie głowy, naukowców z okładek gazet i dają im szanse dowiedzieć się, o co chodzi za zamkniętymi drzwiami, a... Zapominają o naszych przodkach. O tym, kto tkał prastarą magię i dlaczego. Druidzi są w tym wszystkim niewidzialni, a w miejscach kultu pojawiają się matematycy, którzy nawet nie wiedzą co liczą. – Powiedziawszy to, zmieszany rozejrzał się wokół. Jego mina mówiła ciche, nieśmiałe: ups. Jakby samego siebie przyłapał na tym, że się z niego wylał potok słów i trochę zgłupiał, ale bardzo szybko przypomniał sobie, w jakim towarzystwie się znajduje – w takim, gdzie nie było miejsca na wieczne poprawianie mankietów i sztuczne uśmiechy. Helloise nie oceniała za to, że za dużo czasu spędzał sam i prawił monologi Kapitanowi i rysunkom na ścianach. Chłopak był niesamowicie dziwny, ale w tym wszystkim również – momentami wbrew wszelkiej logice i instynktom – uroczy. W takich chwilach przestawało dziwić, jak łatwo udało mu się dorobić dziecka już w wieku nastoletnim. Takim cudakom czasami zbyt mocno się ulegało, nawet kiedy wiedziałeś, że ich płomienna miłość nie równała się temu, że z tobą zostaną, ale to nie było coś, co akurat Helloise by zauważyła.

Ona mówiła wierszem, on się gdzieś w nim zgubił.

Przy narodzinach obojga Matka rzuciła w górę monetą i nie czekała na to, aż ta brzdęknie o posadzkę. Rzekła od razu: szaleństwo.

Kobieta mogła obserwować, jak Flint robi kroki w losowych kierunkach, czasem się cofa, pochyla, zadziera głowę. I mógłby oczywiście oglądać to, co znajdowało się w wokół, może coś dostrzegł w oddali i próbował przyjrzeć się temu przez szklane ściany. Ale on patrzył... Nigdzie. Spojrzenie miał tak nieobecne jakby go te wiatry wywiały o wiele dalej niż do Anglii.

– Hella, czy ty tu jesteś? – Zapytał, wykonując kilka niezbyt zgrabnych kroków w tył, omal nie zahaczając butem o donicę z kwiatem. Zamiast na nią – wpadł na Hellę. Kiedy poczuł, że ich ciała się zetknęły – krzyknął. Odskoczył, obdzierając się z resztek powagi, bo potknął się przy tym i upadł na deski, całkiem zgrabnie amortyzując się przy tym tak, aby nie uderzyć o nic głową. Oddychał szybciej, powoli docierało do niego, gdzie w ogóle się znajduje, a wizja sprzed chwili opuszczała go – przestawał czuć przerażenie sprzed chwili, zniknął ból. Nie zniknęła słona, morska woda spływająca mu po twarzy. Długie, brązowe włosy poprzyklejały mu się do policzków, jakby ktoś chlusnął go z wiadra i uciekł, nim którekolwiek z nich mogło się zorientować.


Matka nadała mi takie imię,
żeby poprawnie wymawiały je tylko drzewa i wiatr
szamanka
Kochajcie mnie, kochajcie, wy — gęstwy zieleni
I wy, senne gromady powikłanych cieni
Wyrwana z ziemi, przeciągnięta przez trawy. Między rzęsami plączą się pajęczyny, jesienne palce brązowe od ziemi, zielone od zgniecionych opuszkami łodyg. Jasne włosy utapirowane przez wiatry, tu i ówdzie zaplątana uschnięta gąłązka. Szczupła i przeciętnego wzrostu (164 cm), o błękitnych oczach bez dna. Stopy zawsze pokaleczone od spacerowania boso: po polach i ogrodach ciepłą porą, po deskach nieheblowanej podłogi zimną. Ubrana w kolorowe szaty z frędzlami, cekinami i wymyślnymi wzorami, obwieszona sznurami drewnianych korali.

Helloise
#10
15.08.2025, 17:10  ✶  
Urocze było to zmieszanie i niemiałość Dægberhta. Helloise uśmiechnęła się rozbawiona tą reakcją, bo rzeczywiście daleko było jej do zauważenia, że cokolwiek w jego monologu mogło być owego zmieszania godne. Nawet jeśli ich wariactwo rozbiegało się czasem i plątali się w rozmowie, czarownica zawsze poświęcała dużo uwagi temu, co Flint miał do powiedzenia. Jako poeta mówił pięknie, jako prorok przekazujący słowa samej Bogini mówił przy tym mądrze, nawet jeśli czasem nie do końca wszystko rozumiała. Boskości nie należało rozumieć; wystarczyło kobiecie, że czuła w jego słowach czarującą głębię objawienia. Wywierało to na niej takie samo wrażenie, co wymuszane na Leviathanie raz po raz powtarzanie relacji ze spotkania z Matką.
— Dla tych niewiedzących może i lepiej sparzyć się i nauczyć, niż całe życie polegać na tym, że ktoś zabroni — zakwestionowała sugestię, jakoby zakazy miały być dla części osób korzystne. Wygłaszając swoją tezę, miała na uwadze również te konsekwencje najdotkliwsze: że popełnić błąd, to nie zawsze sparzyć się, lecz w niejednym przypadku spłonąć do szczętu. Tej części nie powtórzyła jednak na głos, a zostawiła w domyśle.
Nie podsumowałaby sytuacji wokół Kniei lepszymi słowami, niż zrobił to Flint. Zdecydowanie ktoś powinien zebrać ludzi innych niż ministerialni funkcjonariusze i porównać między nimi doświadczenia. Problem w tym, że Helloise nie paliła się do organizowania aktywności grupowych. O wiele pewniej czuła się w intymnej atmosferze spotkań w cztery oczy, gdzie łatwiej było jej kontrolować sytuację i zdobywać zaufanie. Nie była naturalną liderką w dużych zgromadzeniach, całkiem sprawnie radziła sobie natomiast z zaklinaniem pojedynczych dusz. Być może chodziło o to, że w sytuacji jeden na jeden mniejsza była szansa, że ktoś skonfrontuje jej słowa i życzenia ze zdrowym rozsądkiem.
— Ciężko wytropić po kolei wszystkich tych, którzy mają jakąś mądrość do przekazania — westchnęła więc tylko w odpowiedzi.

Gdy Dægberht zaczął poruszać się jakby po innym świecie, przyglądała mu się z niezmąconym spokojem. W uniwersum, w którym u tylu otwierało się trzecie oko, trans i halucynacje budziły może i w czarownicy zainteresowanie, lecz nie zdziwienie. Obserwowała Flinta, skubiąc w zamyśleniu płatki czarnej róży. Składała je na dłoni jeden na drugim, a gdy czarodziej wpadł na nią, wydała z siebie stłumiony okrzyk zdumienia i odruchowo zacisnęła dłoń, kompresując wieżyczkę z delikatnych płatków.
— Ja? Jestem tutaj — odpowiedziała, klękając przy Berhcie. Zmarszczyła czoło, gdy zobaczyła spływającą po jego twarzy wodę. Palcami wolnej ręki troskliwie zsunęła z mokrych policzków żeglarza przyklejone do nich włosy, po czym uniosła te palce do ust, żeby posmakować słonej morskiej wody, paskudnie intensywnej na języku. — Pytanie, gdzie ty jesteś.
Drażnił ją słony smak, którym sama się poczęstowała. Nie chciała czekać, aż ślina go rozpuści. Otworzyła dłoń, na której układała wcześniej czarne płatki i wpatrywała się w nie przez krótki moment.
Lubiła jadać róże o intensywnych kolorach. Te jasne smakowały po prostu roślinnie — ani dobrze, ani źle. Jak licha sałata, neutralna dla podniebienia. Im ciemniejszy był jednak kwiat i mocniejszy jego zapach, tym lepsze były doznania. Wonne różane płatki zgniecione między zębami puszczały soki mieszające się ze śliną i sprawiały, że każdy oddech smakował różanym ogrodem, w ustach i płucach zdawały się rozkwitać żywe kwiaty. Miały moc najlepszego perfumu, lecz nie były zanieczyszczone alkoholem; pozostawały naturalnie oszałamiające.
Było to kontrintuicyjne, ale zwyciężyła w czarownicy pokusa: włożyła zwinięte płatki do ust i schrupała je, pragnąc odetchnąć ich smakiem.


dotknij trawy
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (165), Dægberht Flint (2680), Helloise (2880)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa