15.07.2025, 23:22 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2025, 19:47 przez Hannibal Selwyn.)
09.09.1972, późnym wieczorem
“Jeśli czegoś potrzebujesz, cokolwiek — masz do mnie klucz, wiesz gdzie mnie szukać” - napisała Mona. Co prawda, napisała to o 22:00, ale przecież to wcale nie było tak późno. Hannibal po całym dniu spędzonym u Baldwina i w posiadłości rodziców (którym sprzedał złagodzoną wersję tego, w jakim stanie znajduje się jego mieszkanie) niechętnie wracał do siebie i z zadowoleniem przyjął krakanie Arabeski, która dostarczyła liścik. Tym bardziej, że jak się okazało, w jego nawiedzonym domu nie działały żadne czyszczące zaklęcia.
Był nieco rozgoryczony. Wysłał tego dnia listy do rodziny i znajomych, otrzymał odpowiedzi - szczęśliwie nikt nie zginął - ale ta jedna wiadomość, na którą po cichu liczył, nie pojawiła się. Poprzedniego wieczoru rozstali się z Henrym w dramatycznych okolicznościach. Właściwie całe ich spotkanie przebiegało w dramatycznych okolicznościach i być może Hannibal dał się trochę ponieść emocjom. W pewnym momencie awansował kolegę z pracy, z którym nawet nie pracowali w tej samej instytucji, na przyjaciela. Tak przedstawił go dziewczynie, której udzielili pomocy. Tak zaczął go nazywać w myślach. Spalona Noc wyciągała z jednych ludzi najlepsze cechy, a z innych - najgorsze i Henry szczęśliwie (i dość spektakularnie, pomyślał Hannibal, wspominając bohaterski atak na bandytę na ulicy) okazał się należeć do tej pierwszej grupy.
Wtedy, w świetle pożarów, Hannibal czuł, że stali się sobie trochę bliżsi. Teraz zastanawiał się, czy to możliwe, że Henry nie podzielał jego zdania do tego stopnia, że nie zaproponował nawet spotkania celem odebrania swojej pożyczonej własności. A przecież list wysłany rano był tak wyważony i wcale nie przesadnie dramatyczny!
Pogrążony w niewesołych rozważaniach, spakował do kufra najpotrzebniejsze ubrania, maszynę do szycia, będącą w takim stanie, że na jej widok krwawiło mu serce, swoje buty taneczne - wszystko czarne od sadzy, więc nie uniknął ponownego ubrudzenia się - i obarczony tym bagażem myśli i dobytku stanął u drzwi kuzynki.
Mona była najbliższa mu wiekiem z trojga kuzynostwa, ale jednocześnie najmniej selwynowa z całej czwórki - być może ze względu na geny Rowle’ów, a może dlatego, że była kobietą? Na pozór byli całkiem różni. On - gwiazda teatru, mieszczuch z krwi i kości, kochający zabawę i londyńskie rozrywki. Ona - miłośniczka smoków, przesadzona niczym drzewo, z walijskich wrzosowisk wprost na wielkomiejski grunt. Czy na wrzosowiskach rosną drzewa? A jednak troszczyli się o siebie nawzajem, złączeni więzami krwi, gęstszej, jak mówiło powiedzenie, niż woda.
Młodszy kuzyn martwił się o kobietę. Minął rok, od kiedy sprowadziła się do Londynu, od kiedy niemal równocześnie zajęli dwa mieszkania w rodowej kamienicy. Dla Hannibala to był powrót na stare śmieci - po szkole i po półtorarocznym pobycie w Paryżu, znów do teatru, w którym się wychował, do londyńskiej publiki, zawsze gotowej go kochać i oklaskiwać. Wróciłem! Tęskniliście?!
Dla Mony to była diametralna zmiana. Kamienice zamiast przestrzeni. Bruk zamiast trawy pod stopami. Obce, wszystko obce. Próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale nie odnajdywała się tu mimo połączonych sił kuzynów próbujących pokazywać jej zalety życia w mieście. Hannibal po części rozumiał - wyobrażał sobie, jak on sam by się czuł, gdyby nagle przyszło mu mieszkać w głuszy i cóż… na pewno byłoby to trudne.
Dziś wieczór był doskonałą okazją, żeby odwiedzić kuzynkę. Może przenocować u niej - ”cokolwiek”, napisała w końcu. Miał klucz do jej mieszkania, podobnie, jak ona miała klucz do niego - przydatne w nagłych wypadkach albo gdyby któreś z nich zgubiło swój. Żadne z nich jednak nie nadużywało gościnności drugiego, więc Hannibal zamiast wejść jak do siebie, kulturalnie zapukał.