Uwierzcie. Nie tak lekko było być ciężkim skurwysynem. Ledwo wskoczył na staż, pozdrawiając środkowym palcem departament transportu, minął tydzień aż tu nagle wskoczyły nieplanowane nadgodziny rebelii. Z pracy do roboty, a na wolne weekendy nie zapowiadało się w najbliższej przyszłości. Świetny czas sobie wybrał na zajęcie asystenta sędziny, w miesiąc największego ataku terrorystycznego w historii kraju. Widywał już wielkie stosy dokumentów biurowych i poukładane w piramidy piętra pergaminów, ale czegoś takiego nawet się nie spodziewał. Wiedział, że przy Lorien czeka go skondensowana dawka papierkologii, ale to co się teraz wyprawiało przechodziło jego najśmielsze symulacje. Zgadywał, że dla wdówki to seria niekończących się spazmów nocnych na pojedynczą myśl o kolejnych i kolejnych procesach. Biorąc pod uwagę jej fetyszyzacje prawem i słowem pisanym we wszystkich kodeksach tego systemu, wcale nie byłoby to wielkim nadużyciem, myśleć w ten sposób. Pomimo syzyfowych prób wkradnięcia się na backstage społeczności przestrzegania prawa czarodziejów i przeniknięcia administrację Wizengamotu, wciąż miał śmierciożercze obowiązki. Wolne chwile, które tylko zdążył doganiać poświęcał na realizację tej samej mrocznej agendy co zwykle. Gdyby tylko potrafił i wiedziałby co to, powiedziałby że teraz wie co czują wszystkie biedne, pierdolone peony tego świata. Praca, praca. Chociaż narzekać nie musiał, bo uwielbiał te robotę, to ponarzekać w myślach sobie lubił, bo wciąż był z niego kapryśny skurwysynek. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie ten pieprzony duszący kaszel. Najpierw myślał, że to zaostrzenie objawów Mojry. Sporo schudł w ostatnich paru tygodniach, nie najlepiej się też czuł. Doczytał się jednak, że to coś bardziej skomplikowanego i więcej Londyńczyków skarży się na coś takiego. Z jednej strony trochę się uspokoił, z drugiej chyba jednak nie bardzo. No bo co było gorsze? Jedno bardziej poważniejsze męczące gówno, czy dwa nowe, tylko mniejsze?
To co potrzebował, nie było tak łatwo dostać nawet za cenę wielu galeonów. Nawet jeśli wiedział, gdzie po coś takiego mógł się udać, to nadal zostawiało zbyt wiele domysłów, oraz świadków. Środek wybuchowy na bazie rogu Buchorożca to nie byle przelewki. Ktokolwiek kto był w stanie coś takiego wykonać dla niego, będzie wiedział, że jest w jego posiadaniu, a to już był bardzo niewygodny fakt. Na Nokturnie nic nie wydarzało się w próżni, wszystko było ze sobą połączone. Jednak ku zaskoczeniu Louvaina, rozwiązanie pojawiło się bardzo spontanicznie. Kobieta ukryta za drewnianą maską, ta która przyniosła koszyk pomocnych dla nich eliksirów, która łatała pokiereszowanych, zagubionych chłopców. Nie zadawał pytań, nie mówiła zbyt wiele, właściwie niewiele było z niej człowieka. To bardzo dobra wróżba. Ludzka ciekawość była obarczona zbyt wielkim ryzykiem, by nie trzymać jej w mocnych ryzach.
Dolinę Godryka najchętniej przeniósłby gdzieś w cholerę. Dalej, niż Limbo, dalej niż najdalej się dało. Brudne miejsce, pełne brudnych zwyczajów, gdzie czarodzieje mieszali się z mugolakami w bezeceńskich praktykach. Dobrze, że nie musiał szukać jej w samym miasteczku, bo pewnie ostatecznie by odpuścił. Czy dziwiło go, że ponoć miała mieszkać gdzieś z dala od ludzi, na krańcu Knieji, skąd pewnie nie widać było świateł żadnych domostw? Nie. Już nie. Mając za sobą doświadczenia z leśną babą, Szeptuchą, w pełni pasowało to do obrazu outsiderki, który sobą w ten krótki występ w Ataraxii nakreśliła. Brał nawet na warsztat to, że mogła być nawet podobnie oszalała z dzikości, jak matrona z Lasu Wisielców.
Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza, wylazł z rowu Louvain, jak półbabek z łoża.
Na poszukiwania gospodyni kniei wybrał się lotem na miotle, bo tak było prościej szukać jej chatki. Dodatkowo może inhalacja chłodniejszym, wrześniowym powietrzem pomoże mu na płuca. Odziany w przerzuconą niedbale przez grzbiet skórzaną kurtę, bo dość już miał ukrywania każdego centymetra swojej Zimnej skóry przed niepożądanym dotykiem. Przelatywał wolnym tempem, niewiele ponad kilka metrów wyżej od czubka najwyższych drzew, szukając choć drobnej wskazówki na ślady obecności leśnej samotniczki. A może właściwie tylko spacerował po niebie, czekając aż sama pozwoli mu się znaleźć?