• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
1 2 3 4 Dalej »
[10/09/72] fragments of decay [Caius&Louvain]

[10/09/72] fragments of decay [Caius&Louvain]
jebać gobliny soł macz

he is – an a b y s s

Zielono-niebieskie bystre tęczówki spoglądają na otaczający go świat z rezerwą, chociaż gdzieś głęboko można dostrzec błysk, który towarzyszył im nieustannie jeszcze kilka lat temu. Przeważnie porusza się o lasce – bez niej kuleje – ciągnie protezę za sobą, bo ta na zawsze pozostanie obca. Jest wysoki (191 centymetrów wzrostu) oraz postawny, a szerokie barki dalej przypominają te należące do doświadczonego w boju pałkarza. Mówi spokojnie; nigdy nie podniesie na swego rozmówce głosu. Jego ubiór jest do bólu praktyczny i zwyczajny, a palce, oprócz sygnetu rodowego nie przyozdabia biżuteria. Pachnie pergaminem, dymem żarzącego się w pracowni ognia i miętą.

Caius Burke
#1
31.07.2025, 18:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.08.2025, 02:07 przez Caius Burke.)  
10/09/72, pozostałości posiadłości rodu Burke

Rozgoryczony, przechadzał się po terenie, poszukując zdjęć, pamiątek, obrazów, które można było jeszcze uratować. Czy to było niesprawiedliwe? Jak najbardziej. W jego umyśle nie istniało jednak współczucie dla szlam, mieszańców i zdrajców krwi - bo gdyby nie rościli sobie praw do tych samych przywilejów co czystokrwiści, do Spalonej Nocy najprawdopodobniej by nie doszło. Najbardziej żałował samego siebie.

To była cenna lekcja pokory, przepiękna w swych skutkach nauka na przyszłość, dotychczas wydawało mu się, że będzie w stanie lawirować gdzieś na granicy szarości – nigdy wprost za, nigdy przeciw działaniom Czarnego Pana. Powoli dostrzegał, jak bardzo był w swym działaniu naiwny, jak bardzo zagubił się w pogoni za kolejnym klientem, kolejnym galeonem zasilającym rodzinną skrytkę w banku Gringotta, kolejną koneksją nawiązaną przy użyciu fałszywych uprzejmości i słodkich w swej goryczy kłamstw.

Z rodzinnej posiadłości pozostało niewiele; ogień nie oszczędził drewnianych drzwi stworzonych przez ojca jego pradziadka, bogato zdobionych szyby, strzegących miejsce przed wzrokiem ciekawskich przechodniów czy ścian, które wcześniej prawie uginały się pod ciężarem drogocennych eksponatów i portretów przodków. W budynku nieustannie unosiła się woń czarno magicznej zgnilizny. Wdychał ją głęboko, delektując każdym kolejnym, podrażniającym płuca oddechem. Właśnie w tym zapachu odnajdywał cząstkę specyficznego ukojenia. Zabawne, bo w tamtym momencie powracały wspomnienia z dzieciństwa. Wszechobecna obrzydliwość powoli pokrywała jego skórę, otulając niczym dawno zapomniany koc, uczucie rozchodziło się po ciele falami, witając Caiusa, jak swego najlepszego przyjaciela.

Nie mógł liczyć na pomoc ojca, ten zbyt zajęty był matką Caiusa; osłabiony organizm czarownicy nie potrafił poradzić sobie z skutkami pyłu unoszącego się nad Anglią. Nie znaczyło to wcale, że chciało mu się w tym babrać samemu, odezwał się więc do swojego ukochanego przyjaciela, Louvaina, bo ten w najgorszym przypadku kazałby mu spierdalać i nie zawracać sobie głowy.

Odwrócony do nieistniejących już drzwi wejściowych plecami, grzebał swą laską gdzieś w zgliszczach. Pomimo całej sytuacji potrafił docenić finezję zaklęć, jakie trawiły Anglię, nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tego typu magią, toteż nie wiedział od której strony powinien temat ugryźć. Patetycznie nakreślił na ścianach kilka run, wszystko wskazywało na to, że pierwszy raz w życiu mu nie pomogą - co tylko dolewało oliwy do ognia, bo przecież runy były lekarstwem na całe zło.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cieszę się, że jestem bogaty. – rzucił, gdy usłyszał zbliżające się kroki kolegi i odwrócił swą głowę w stronę Lestrange, jednocześnie nawet na moment nie przestał grzebać w stertach rupieci.

Gdzieś pod membraną skóry Caiusa wesoło buzowała zazdrość. Do uszu i oczu (bo dom byłego pałkarza znajdowała się blisko tego zamieszkiwanego przez Burke) dotarła wiadomość, że posiadane przez niego dobra, pożoga pominęła całkowicie. – Wiesz co jest najgorsze? Oni dalej będą sobie żyć, jak gdyby nigdy nic, dalej będą płodzić te swoje wybryki natury i dalej będą ignorować zasady, dzięki którym udało się nam przetrwać. Karaluchów nie da się tak łatwo wyplenić. – zakończył swą tyradę, kątem oka zauważył robaka, który dostał się do pomieszczenia przez jedną z zniszczonych okiennic i sprawnym ruchem laski rozdusił stworzenie.

Był zmęczony, tak cholernie, strasznie zmęczony - zmęczony kłamstwem, zmęczony maską neutralności pod którą skrywał swe prawdziwe uczucia, zmęczony brudem panoszącym po angielskiej ziemi, zmęczony szkodliwym działaniem Ministerstwa Magii, zmęczony tą całą sytuacją, z której tak trudno było mu wybrnąć i jedyną pocieszającą myślą była ta, ze w towarzystwie byłego ślizgona niczego nie musi udawać.



Ah, there he is.
That motherfucker.
What a tool.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#2
03.08.2025, 01:50  ✶  

Jak pościelisz tak się wyśpisz, drogi przyjacielu. Miał ochotę z głębi swoich przeżartych żółcią trzeci odpowiedzieć w liście Caiusowi. A w twoim przypadku już nie pośpisz wygodnie.

Bo do tych którzy zwlekali z oddaniem się sprawie i stanięcia po właściwej stronie, miał osobny rodzaj zgryzoty i oburzenia. Bo wojna zaraz będzie miała już swoją drugą rocznicę, a niektórzy wciąż zwlekali z podjęciem stanowczej decyzji. Bo same słowa potępiające zdrajców krwi, mugolaków i wszystkich innych parszywców, to było za mało na wojenne warunki. Za to mógł mieć za złe przyjacielowi. Za zwłokę. Liczył, że przez konotacje Borginowie dotrą do swoich partnerów i jakoś się to wyklaruje. Bo Louvain dopiero od niedawna stał się decyzyjny do tego stopnia, że mógł mieć coś do powiedzenia w sprawie Burke. Zanim jednak do tego doszło, jak to się mówi? Przyszła kryska na Matyska. W pierwszej chwili, kiedy czytał list od kumpla, uśmiechnął się pod nosem ironicznie. Masz za swoje jednonogi bydlaku. Szkoda mu było tylko jego rodziców, że musieli przez to przechodzić razem z nim. Niektórzy nie zasługiwali na los który ich spotkał, bo nic nie zrobili. Caius Burke zasługiwał na swój los bo właśnie nic nie zrobił.

Kiedy już przybył na miejsce pogorzeliska, przez moment jednak poczuł okruchy empatii. Szkoda było czystokrwistej rezydencji, a w niej wszystkie dzieła i pamiątki rodowe. Dorobek pokoleniowy który strawił ogień i już nigdy nie powrócą. Z drugiej jednak strony, mogło wyjść gorzej, bo komuś z jego rodziny mogła stać się przecież krzywda. Dobrze, że byli bogaci, bo do stracenia mieli o wiele więcej, niż tylko dach nad głową. - Bardziej boli cię Twoja bezsilność, czy ich bezkarność? Odparł z odpowiednią do sytuacji trwogą w głosie i na twarzy. Chociaż korciło go w środku, żeby te tyradę odwrócić przeciwko niemu i docisnąć go, że za mało zrobił, aby tego uniknąć. Jednak powstrzymywał się, bo Caius był zaskakująco pokorny w swojej stracie, w ten dobry i uczciwy sposób, a nie słaby i uniżony. Większość rodów, które były w analogicznej sytuacji co jego przyjaciel, w rozgoryczeniu rzucała tylko bezwstydne “dlaczego my?”. Większość uważała, że bycie szorstkim i niemiłym w stosunku do brudnej krwi daje im immunitet przed niechcianymi konsekwencjami. Otóż kurwa nie. To wojna do cholery, a nie kłótnia szkolnych koleżanek w dormitorium. Chyba do tej chwili zbyt surowo we własnych myślach oceniał postawę tego drugiego. Być może jest to właśnie zalążek do czegoś większego?

- Przynajmniej masz teraz mocny powód do nocowania po burdelach. Przebił w końcu ten nadmuchany balonik powagi i depresji. W końcu na biednego nie trafiło, może spać tam i z kim mu się tylko podobało.

jebać gobliny soł macz

he is – an a b y s s

Zielono-niebieskie bystre tęczówki spoglądają na otaczający go świat z rezerwą, chociaż gdzieś głęboko można dostrzec błysk, który towarzyszył im nieustannie jeszcze kilka lat temu. Przeważnie porusza się o lasce – bez niej kuleje – ciągnie protezę za sobą, bo ta na zawsze pozostanie obca. Jest wysoki (191 centymetrów wzrostu) oraz postawny, a szerokie barki dalej przypominają te należące do doświadczonego w boju pałkarza. Mówi spokojnie; nigdy nie podniesie na swego rozmówce głosu. Jego ubiór jest do bólu praktyczny i zwyczajny, a palce, oprócz sygnetu rodowego nie przyozdabia biżuteria. Pachnie pergaminem, dymem żarzącego się w pracowni ognia i miętą.

Caius Burke
#3
07.08.2025, 16:39  ✶  

Zdarzenia ostatnich dni co raz bardziej utwierdzały Burkę w przekonaniu, że rządzącym nimi władzom nigdy nie zależało na dobru czarodziejskiej społeczności. Skutki Spalonej Nocy dotknęły wielu, to prawda, ale czymże różniły się one od tych płynących z niedotyczących ich wojen. Ilu dobrych czarodziejów straciło życie w skutek spadających na kontynencie oraz w Anglii bomb, ile historycznych miejsc zniszczono w skutek działań pysznych i żądnych władzy mugoli.

Odsunięci w bok, wiecznie w ukryciu przegrywali w tak bardzo nierównej walce o przetrwanie; ich różdżki krępowały zasady wymyślone przez mądre głowy zajmujące wysokie stanowiska. Ci, pozostawili mugoli samym sobie, dawali im wolną rękę, pozwolili obleźć cały świat niczym rój os. Za obronę własnych wartości i przekonań, tak starannie pielęgnowanych przez nich tradycji groził Azkaban, ale nikogo nie interesowało zduszenie w zalążku płomienia mugolskiej buty.

Tutaj nie chodziło już nawet o czystość krwi; Caius, był wychowany w przekonaniu o swej wyższości, brzydził się szlam i mieszańców, to prawda, ale w swojej głowie potrafił znaleźć miejsce i dla nich – w postaci oddanych zwierzchników, chociażby. Z dala od posad w Ministerstwie, św. Mungu czy Hogwarcie. Z dala od władzy pieniędzy i chłonnych głów kolejnych pokoleń, których rozwijające się umysły łykały szkodliwą liberalną papkę płynącej z samej góry.

– Najbardziej boli mnie moja własna naiwność i pycha. To, że ciągle musimy ukrywać się przed mugolami, gdy oni żyją sobie na powierzchni, bez strachu, w stu procentach wolni. To, że gdyby dzisiaj u progu mych drzwi pojawił się wróg nie mógłby użyć wszystkich swych umiejętności by się bronić. – odparł, gorzkie słowa paliły bardziej niż pożoga Spalonej Nocy. Tak trudno było przyznać się do błędu, szczególnie przed kimś, kto nieostrożność mógł wykorzystać na własną korzyść - byli przyjaciółmi, ale żyli w świecie intryg i wyzysku, nieustannie goniąc za lepszą pozycją. – Jeden z nich mnie zaatakował, wiesz? – mruknął cicho, wręcz wstydliwie, twarz Caiusa pozostawała obojętna, jedynie w spojrzeniu czarodzieja można było wyczytać nienawiść i odrazę, tą jednak nie kierował do reszty świata, a do samego siebie. Oszczędził Lestrangowi szczegółów; nie opowiadał o strachu, jaki poczuł, gdy jeden z tych brudnej krwi wymierzył w jego stronę różdżkę i resztkami sił próbował zadać mu ból, nie rozwodził się na temat niemocy, jaka sparaliżowała jego umysł, pozwalając jedynie oczekiwać na wymierzone w jego stronę zaklęcie, nie przyznał, że odwrócił się na pięcie i szybko opuścił miejsce, zbyt szokowany całym wydarzeniem i od tego czasu czuł się, jak największy tchórz. "Dobra strona" nieustannie wmawiała im, że są zepsuci do szpiku kości, spotykał na swojej drodze ludzi, którzy bez wyrzutów sumienia byli w stanie zrobić mu krzywdę i nie były to osoby związane z Śmiertelnym Nokturnem, a ci, którzy stąpali po drodze jasności. Nie widział sensu więc w dalszym ukrywaniu swej prawdziwej natury albowiem to i tak niczego nie zmieniało.

W końcu prychnął i poczuł niezwykłą wdzięczność, właśnie za to najbardziej lubił Louvaine, za tą umiejętność rozładowania zbyt poważnych emocji, a Caius niezwykle tego potrzebował.

– Myśl, że używałbym sobie po kimś podobnym do Ciebie budzi we mnie niemałą odrazę. – powiedział i zmarszczył nos w geście fałszywego obrzydzenia, od burdeli stronił, ale dużo gorszym od seksu po koledze był fakt nieczystości krwi pracujących w takich miejscach kobiet oraz ryzyko spłodzenia bękarta. – Ale skoro tak bardzo zależy Ci na moim dobrym samopoczuciu oraz zdrowiu fizycznym to możesz zabrać mnie do jednego z swoich ulubionych miejsc, pozwolę Ci nawet zapłacić. – wypowiedział z szczerym uśmiechem, w końcu odwrócił się w stronę swego przyjaciela, jednym ruchem ręki strzepnął z materiału ciepłego płaszcza nieistniejące na nim drobinki brudu i wyprostował dumnie, przez chwilę milczał, uważnie wpatrując w bladą twarz kolegi, kalkulował wszystkie za i przeciw.

– Nie wiem, jak to zrobić, ale chciałbym im pomóc. – zakończył ostatecznie, rzucając słowa gdzieś w eter, bardziej do samego siebie niż do Lestrange; stąpał po kruchym lodzie jednak desperacja i głęboka potrzeba powstrzymania wszystkiego co w jego mniemaniu było złe, pchały go na ten niepewny teren.



Ah, there he is.
That motherfucker.
What a tool.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
10.08.2025, 18:50  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.08.2025, 18:51 przez Louvain Lestrange.)  

Czarodzieje w Wielkiej Brytanii nie posiadali własnej podmiotowości. Dla Louvaina, czy Caiusa to była rzecz oczywista. Dla ich rodzin, krewnych bliższych i dalszych. Pewnie nawet ten pomyleniec Atreus miał tego świadomość, ale nie mógł podpisać się pod tymi samymi brutalnymi słowami, które rzucali jego kumple-radykałowie. Był aurorem i widział od środka, że ten system jest dziurawy jak ser i jedyne co robi to śmierdzi i dojrzewa już od kilkunastu sezonów za długo. Tyle, że musiał się krygować na wzgląd przez ojca i wuja, którzy jako prominentni urzędnicy państwowi nie pozwalali ani sobie, ani nikomu w otoczeniu psioczyć na ten dziejowy filar magicznej społeczności w postaci Ministerstwa. Przynajmniej w ich oczach. Bo pracować w Ministerstwie z powodów czysto pragmatycznych, a powielać linię “partii”, tę propagandę o fałszywej dumie i staniu na straży porządku publicznego. Bo co to za duma, być tylko przystawką do mugolskiego światka. Może i mieli kawałek własnej autonomii, ale i tak Ministerstwo Magii istniało tylko po to, żeby istniał jakiś mechanizm kontroli nad czarodziejami i czarownicami na wyspach. Zepchnięci do roli kawałka puzzli, który musiał się dopasować za wszelką cenę i przybrać jakiś koszmarny i potworny kształt, wypełniając te resztki przestrzeni, które pozostawili im mugole. I teraz padało pytanie. Jeśli Jenkins była tak mierną minister, to jak tragiczny musiał być mugolski premier?

- Amen. Przytaknął króciutko nad jego wyznaniem bólu. Caius dobrze znał podejście i nastawienie Louvaina do tego wszystkiego. W jego przypadku uprzedzenie do szlam, a zwłaszcza zdrajców krwi było jego własnym wariantem studiowania prawa. Nawet nie pytany podnosił ten temat, a obarczanie winą za wszystko co mu się nie podobało i wszystko na co mógł ponarzekać, właśnie mugolakami było dla niego jak nieformalny small-talk. - Oczywiście, że byś mógł. Po prostu za bardzo boisz się konsekwencji. Dorzucił lekko uszczypliwie, jednak wciąż przytakując na swój sposób tym jego bolączką. Już prawię dekadę mówił i opowiadał wśród przyjaciół i rówieśników, że szlamy idą po nich, po czystych i przyjdzie dzień, kiedy przestaną udawać nieprzystosowane, systemowo wykluczone ofiary nad losem których trzeba się wiecznie pochylać. Odrzucą tę wygodną rolę i przejdą do ataku, twierdząc że tylko się bronią. Wtedy większość się z Louvaina śmiała, bo jak niby prostackie, niedouczone i bez galeona przy duszy mugolaki mogły zaszkodzić pałacom? No to teraz patrzcie i niech wam będzie głupio.

Nagle Caius rzucił krótkie zdanie które bardzo zaciekawiło Louvaina. W moment odwrócił się całym sobą w jego kierunku. Podszedł nawet o krok czy dwa bliżej. W oczach zapaliły się iskierki ekscytacji. - I? Jak sobie poradziłeś? Co mu zrobiłeś? Co czułeś? Dopytywał gorąco zainteresowany. Przemoc to taki piękny język, ostatnio zrobił się bardzo modny, co właściwie bardzo wpadało w gusta Lestranga. - No daj mi coś więcej. Przeciągnął mocniejszy akcent, jakby zgłodniał na pikantne ploteczki. Nawet wyjął ręce z kieszeni spodni i zachęcającym gestem obu dłoni, niewerbalnie nakłaniał, żeby rzucił kilka szczegółów dalej. Był ciekaw czy kolega kulawy jeszcze miał w sobie te werwę z boiska, czy potrafił potraktować czyjąś facjatę tak jak kiedyś traktował pałką tłuczki na boisku.

- Oh no proszę, od kiedy tak wybrzydzasz? W szkole, po wygranych meczach, całowaliśmy te same laski, a potem zbijaliśmy piątki. Odgryzł się nie szczędząc ani grama sarkazmu. Mogło tak być, ale nie musiało. Wcale też jakoś bardzo nie niemożliwe, tym bardziej że mieli dość ścisłe kryteria co do dziewcząt z którymi przystawało się bawić. Niewykluczone, że mogło kiedyś dojść do wymiany bakterii jamy ustnej tego samego wieczoru. A na samą myśl o Hogwarcie i wężowej drużynie wkradł mu się na twarz jakiś nostalgiczny uśmiech. Nawet jeszcze nie miał trzydziestki, a już zdarzało mu się tęsknić za szkolnymi latami. Do momentów, kiedy liczył się tylko sport i żeby nie ujebać zbyt wielu przedmiotów. A teraz tylko praca na zmianę z knuciem i partyzantką spod mrocznego znaku.

Sam już nie chadzał po zamtuzach. Nie odkąd stał się Zimnym i musiał uważać na wszelkiego rodzaju kontakty. Nikomu nie mógł już w całości ufać, tym bardziej że przez większość lata ten temat był na ustach wszystkich w Londynie, a nawet poza nim. Nowy rodzaj gatunku, ni to wampir, ani ghoul, coś czego jeszcze nikt nie zaklasyfikował, a on musiał się z tym ukrywać, bo cała garstka bohaterów która zmieniła się w Zimnych po bitwie z Voldemortem w Limbo była znana opinii publicznej i im samym. Każdy kolejny zimny musiał więc być tym po drugiej stronie. Spróbuj nie dostać paranoi prześladowczej po czym takim bliźniak. Zresztą po spalonej nocy, mało pewnie który się ostał nietknięty ogniem. Ludzie nie mieli, gdzie mieszkać i za co żyć, mało kto teraz myślał, czy było gdzie poruchać.

[a]A potem zaskoczył się. Drobna ekscytacja musiała ustąpić zainteresowaniu. Usłyszeć coś takiego od kolegi, którego uważał za dość statycznego i nie była to żadna złośliwość o brak jego kończyny, tylko fakt za jakiego uchodził nie tylko w jego oczach. Powściągliwy kawaler, na którym ciężko powiedzieć co błyszczało bardziej. Drogocenne świecidełka, czy brylantyna na włosach. Dobre maniery oraz etykieta, a do tego zajęcie wymagające skupienia, spokoju i precyzji. A teraz marzyła mu się bojówka? - Myślisz, że dałbyś radę? Znów dopytywał tym razem nie był już ani dowcipny, ani pobudzony. Był spokojny, zmarszczył brwi w nagłym przypływie powagi tematem. - Wiesz, że to może być niebezpieczne.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (1291), Caius Burke (1206)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa