• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Biały Wiwern [18 kwietnia 1972] Nie żyjesz za to, że nie jesteś martwy | Fergus & Sauriel

[18 kwietnia 1972] Nie żyjesz za to, że nie jesteś martwy | Fergus & Sauriel
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#1
20.12.2022, 16:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.01.2023, 14:00 przez Morgana le Fay.)  
Rozliczono - Fergus Ollivander - osiągnięcie "Piszę, więc jestem"

Miał wrażenie, że smród miasta całego go omiata, przyklejając się do spoconej skóry i pozostając tam nawet wtedy, kiedy nos się do tego przyzwyczaił. Potrzebował orzeźwienia, a jedyne, co zyskał, to uczucie jeszcze większego zaduchu.
Wyszedł tylko na chwilę, „pozałatwiać sprawy”, a nigdy nie wrócił do sklepu, zostawiając ojca w świadomości, że po prostu kolejny raz olał robotę W gruncie rzeczy właśnie tak było w chwili, gdy unikając znajomej twarzy skręcił do Dziurawego Kotła, a potem jak gdyby nigdy nic przeszedł przez drzwi prowadzące na drugą stronę Londynu. Tam nikt go nie znał, mógł być tym, kim tylko chciał, ale ostatnimi czasy nie miał siły na walkę z samym sobą. Po prostu szedł, nie wiedząc, dokąd zmierzał, aż w końcu nie miał pojęcia, gdzie się znajdował. Spacer miał pomóc, a tylko pogorszył sprawę. Nie chciał już zostawać z własnymi myślami, z tęsknotą palącą w gardle i lodowatym strachem próbującym go otrzeźwić.
Zrezygnowany wrócił tam, gdzie zaczął: na tę krótką, boczną uliczkę skrywającą Dziurawy Kocioł. Minął kilka samochodów, w których nie potrafił określić nic z wyjątkiem ich barwy. Wiedział, że ministerstwo miało takich kilka do użytku pracowników, ale nigdy nie miał okazji zobaczyć ich z bliska. Może dlatego, że trzymał się od tego gmachu z daleka. Minął stary plakat reklamujący Hunky Dory Bowiego. W połowie zerwany, z kolorami wyblakłymi od słońca. Kiedyś mu się zdawało, że mógł być czarodziejem ze swoimi jaskrawymi włosami, pstrokatymi strojami i piosenkami o wędrówkach na Marsa. Sprawdził i znalezienie odpowiedzi nijak go nie usatysfakcjonowało. Ot, kolejny mugol, którym mógł się zachwycać w tajemnicy przed czarodziejskim światem.
Wewnątrz Kotła panował gwar, w powietrzu unosił się zapach rozlanego piwa i śmiechy towarzystwa, które nijak go nie interesowało. Ktoś głośno chrapał, leżąc na barze i nie reagując na uderzającą go w głowę chochlę, którą kierowała w jego stronę różdżka właściciela przybytku. Zignorował przedstawienie, szybkim krokiem przedostając się na stronę czarodziejską tak, jak kilka godzin temu w przeciwnym kierunku.
Musiał zająć czymś swoje myśli. Nie potrafił się skupić na pracy, nie łapał koncentracji w trakcie czytania. Uprzejme rozmowy nie sprawiały mu przyjemności, kiedy uśmiechał się sztucznie i potakiwał, próbując ukryć to, jak jego myśli krążyły w nieodpowiednim kierunku. Nie, potrzebował wrażeń i adrenaliny. A przebywanie wśród starszych czarodziejów relaksujących się wieczorem przy kuflu piwa lub szklance whisky mu tego nie zapewni.
Wcisnął papierosa do ust i drżącymi dłońmi go odpalił. A potem szedł, szedł i szedł, zaciągając się dymem. Obrócił głowę, mijając sklep ojca z obawy że ujrzy jego twarz w witrynie, choć ten już dawno pewnie wrócił do domu. Może nawet złapałyby go wtedy wyrzuty sumienia, a na to nie chciał sobie pozwolić.
Nogi same zaniosły go pod Wiwern. Trzask tłuczonego szkła, świst jakiejś pięści uderzającej w czyjś nos, smród czegoś mocniejszego niż zwykłe piwo. Zupełnie inne otoczenie niż przymilne puby wzdłuż Pokątnej i Horyzontalnej. I już miał wejść do środka, gasząc papierosa butem o ziemię, kiedy dostrzegł coś kątem oka. Zarys znajomej twarzy, o której  zdążył już zapomnieć. Bo przecież ten dupek już dawno gryzł piach od środka! A może tylko się pomylił? Może to nie była wcale osoba, o której myślał? Sauriel, z którym podkradał rzeczy współlokatorom, szukając nowych płyt mugolskich zespołów. Sauriel, z którym zakradał się szklarnie, by palić poza czujnym spojrzeniem natrętnych profesorów. Sauriel, który co tydzień łamał sobie różdżkę i zawracał Fergusowi głowę, by nikt się nie dowiedział, że potrzebuje nowej. Ten sam, o którym myślał, że oberwał jakąś klątwą i został wrzucony do rowy po tym, jak po raz kolejny kierował się brawurą.
- Ty gnoju – warknął, idąc w jego stronę, nim zdołał ugryźć się w jęzor, a tym bardziej pomyśleć. – Nie żyjesz za to, że nie jesteś martwy.
Sam już nie wiedział, czy być wściekłym, czy po prostu zacząć się śmiać.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
20.12.2022, 16:55  ✶  
You're a silvertongued jackboot thug with
White skin but you're no white dove
And you're scared of us 'cause we show you love
Until there's none of us left to love
theme

Granice świata mugoli były miejscem tajemnym i pełnym dziwów. Najbardziej tajemniczym z nich wszystkich, bo mama i tatko machali paluszkiem i mówili: syneczku, ale nie chodź do mugolaków, bo dostaniesz czyraków! Nawet nie czuli, że rymowali. Złota zasady i jeszcze te platynowe przykazy trzymały nas z daleka od kłopotów tamtego świata. Nie baliśmy się tego pełnego gróźb paluszka (no, może troszeeczkę), a ręki boskiej, która nazywana była prawem. Listami gończymi, które potem ścigały tych najgorszych po całym świecie. Dość tragiczne w tym wszystkim było to, że w pewnym momencie swojego życia, kiedy kroczyłeś po tej granicy, odkrywałeś, że nie boisz się o swoje sumienie. Boisz się tylko tego, żeby nikt cię nie przyłapał. Ten świat zmieniał się szybko i ewoluował gwałtownie. Muzyka, która kiedyś nas łączyła, ewoluowała razem z nim. Przecież po drugiej stronie tego koszmaru czekały dziwy i ekscytacje. Koncerty i stosy płócien, które czekały na zamalowanie. Bo świat mugoli trzymał zawsze to, do czego jakoś niezwykle ciągnęło. A granice... czy te granice w ogóle jeszcze dotyczyły linii między mugolami a czarodziejami, czy może były już znacznie innym, daleko posuniętym porównaniem..?
Kiedyś były kradzieże płyt, czysto niewinne zakradanie się po zioło czy krycie przed prefektami w składziku na miotły z chichotem. Było leżenie na boisku do quidditcha i przyglądanie się leniwym chmurom w równie leniwe popołudnia. Najgorszą karą była konieczność czyszczenia klas, a tymi bardziej znośnymi dywanik u opiekuna domu. Jestem święcie przekonana, że ten dywanik do dziś pamiętał na sobie odcisk kolan Sauriela i Fergusa. Dzisiaj? Dziś były ucieczki w poszukiwaniu wrażeń do tego mugolskiego świata albo do zadymionych uliczek, gdzie można było dostać kosę w żebra albo zaliczyć stratę paru zębów na starcie. Dzisiaj uciekało się w świat niekończących się fajek, papierosów i whiskey popijanych przez starych, dumnych ze swych osiągnięć czarodziejów. I nigdzie nie było na tyle dobrze, żebyśmy chcieli tam zostać. Ludzie znaleźli swoje prace - jeden był lekarzem, drugi został w Hogwarcie - dziś jest profesorem. Tamta nieśmiała niusia z ostatniej ławki - rodzina jej zmarła i sama została dziwką, pracuje w burdelu za rogiem. Tamta ze starszej klasy poszła do Munga, dziś robi świetne eliksiry i ratuje ludzi, ale brat jej się powiesił. Bestroskie popołudnia już minęły. I nikt już nie leżał na murawie, przeliczając sunące chmury i szukając w nich owiec i brykających zajęcy.

Stał na zewnątrz, bo dopiero przymierzał się do wejścia do środka. Zagajony przez trójkę "znajomych", których krzywe i zakazane mordy jawnie wskazywały na to, że to właśnie jedni z tych, którzy kosę w żebra by ci sprzedali, wypalali właśnie papierosa. Albo raczej - on wypalał, bo oni obrócili się plecami i w trójkę zaczęli odchodzić, kiedy Sauriel zaciągał się resztką papierosa. Nic się nie zmienił od ostatniego spotkania. Chyba. W półcieniach rozjaśnionych latarniami i blaskami z okien Wiwerny wzrok był zwodzony czarem złota i pomarańczowych błysków. Ciągle poruszających się cieni, które brały w swoje żarliwe posiadanie ten świat. Ramoneska na plecach, przetarte spodnie, ciężkie buciory i rozczochrany włos. Idealna czerń na bladej sylwetce o podkrążonych oczach. To miał być potencjalnie spokojny wieczór - nie zamierzał dlatego nawet na dłużej się zatrzymywać w tym pubie. Ot - kilka głębszych i do domu. Bogowie uchowajcie tego, kto chciałby te dojrzane przez różowe okulary plany zepsuć i wprowadzić chaos do kawałka świata, gdzie miał zagościć ład..!
Więc niech bogowie uchowają właściciela głosu, który przeciął uliczkę pubu.
Sauriel uniósł głowę, ściągając brwi - patrząc spod byka, gdy dym opuszczał jego wargi powoli i leniwie, jakby wiedział, że teraz każdy nerwowy ruch czy gest może zostać obrócony przeciwko tobie. W pierwszym momencie nie rozpoznał tego głosu i nawet nie wyłapał, że to do niego te słowa są kierowane. Była pustka w głowie i było przeświadczenie, że to jakaś kłótnia czy bujda została wyniesiona na zewnątrz baru. Nie. Naładowany wściekłością i wycelowany w niego pocisk kroczył w jego stronę, niosąc ze sobą burzę, siłę huraganu i trzęsienie ziemi 666 w skali Beauforta. Takim sposobem ściągnięte brwi i spojrzenie, które mówiło don't fuck with me zmieniło się bardzo szybko - brwi się uniosły, a wzrok... to spojrzenie nagle mówiło o kurwa... Rzucił fajkę na ziemię, nie patrząc nawet gdzie ląduje, ale co za różnica - wszędzie była taka śliczna, wiosenna ciapa... zresztą umówmy się - ostatnie o czym teraz myślał to o straszliwym losie niedopałków rzucanych na bruk. Nie był gotowy na to spotkanie. W ogóle nie był na TAKIE spotkanie. Popalił mosty i pożegnał słodkie i bezkarne popołudnia - te jego były aktualnie bardzo karne. Czasami jednak nie tak łatwo jest utopić swoje demony. Potrafiły pływać.
- Kurwa... - Wymsknęło mu się na głos pomrukiem pod nosem, robiąc kroczek w tył i jednocześnie obracając się w pełni przodem do nadchodzącego kataklizmu. Kataklizmu, który ewidentnie chciał mu rozkwasić tę "żyję-ale-nie-żyję" twarzyczkę.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#3
20.12.2022, 20:35  ✶  
Zagościć ład, huh? Czcze marzenia, które nie miały się ziścić. Nie było w tym wszystkim żadnego zorganizowania, żadnej harmonii, czy gotowego schematu, którego dałoby się trzymać. Z każdą sekundą tworzył się coraz większy chaos, jak gdyby ktoś otworzył puszkę Pandory i przestał panować nad tym, co się z niej wydobywało. Mógł zrzucić to na karb ostatnio nieprzespanych nocy. Usprawiedliwiać rozkojarzeniem i zdenerwowaniem, które wywoływał w nim nawet najmniejszy impuls. Wystarczyło tknąć go palcem, a posypałyby się iskry. On sam rozpadłby się na kawałki pod natłokiem sytuacji, które mu się przytrafiały. Jego własny umysł obracał się przeciwko niemu, podsyłając mu obrazy, których oczy nie powinny ujrzeć.
Co go zaciągnęło pod Białą Wiwernę? Przeznaczenie, czy zwykłe przyzwyczajenie? Sądził, że nogi same go tam poniosły, ale najwyraźniej los kpił sobie z niego w żywe oczy. Do pełni (nie)szczęścia brakowało mu jeszcze rozbudzenia koszmarów młodości. Rozkopania grobu, który już dawno przystroił zniczem. Jak w ogóle zwracać się do kogoś, z kogo istnieniem już dawno się pożegnało! Świętej pamięci Saurielu Rookwoodzie… a żebyś się wyjebał w tę chlapę na głupi ryj? Tak właśnie się czuł, idąc w jego stronę. Niewyobrażalnie wściekły, nawet jeśli w głębi odetchnął z ulgą, że nadal stał na nogach w tej swojej irytującej ramonesce. Złościł się nawet o to, bo sam stracił swoją nową skórzaną kurtkę gdzieś w morskich falach, razem z zawartością kieszeni. Czy żałował? Wciąż nie, pewnie nigdy nie miało do tego dojść. Po prostu było mu szkoda. W ten głupi, dziecinny sposób, kiedy tracisz zabawkę i musisz pogodzić się z tym, że nie otrzymasz nowej.
Sauriel mógł sobie wmawiać, że popalił wszystkie mosty, ale… Nie groziło się pożarem osobie, która się ich bała, bo w akcie paniki mogła obrócić ten ogień przeciwko tobie.
Im bliżej się znajdował, tym bardziej był przekonany, że nie mógłby pomylić tej gęby z nikim innym. Znajome ściągnięcie brwi i spojrzenie mówiące: mam na ciebie wyjebane, które oglądał setki razy na przestrzeni lat. Miał prawo się zdenerwować, prawda? Bywały momenty, że wracał do tych bezsensownych wspomnień, szukając uwolnienia od aktualnego życia. To te chwile, kiedy jeszcze myśleli, że cały świat stał przed nimi otworem i mogli dokonać wszystkiego, czego chcieli. Życie jest paskudne i człowiek uświadamia to sobie dopiero w momencie, kiedy ktoś wyleje na niego wiadro pełne pomyj.
Dudnienie muzyki przytłumionej przez zamknięte drzwi pubu zgrywało się z biciem jego serca. Miał wrażenie, że uderzenia basu płyną w jego żyłach, wywołując drganie w całym ciele. Aż go mrowiło, żeby coś zrobić. Rozbić te przeklęte, rozświetlone szyby Białej Wiwerny i wypuścić dźwięk na zewnątrz.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytał, nie widząc żadnej reakcji. Tik tak, Sauriel, tik tak. Zacisnął szczękę, mrużąc oczy w półmroku panującym na Nokturnie. Capiło alkoholem i czymś słodkim, jakby rozkładem, ale nie chciał sprawdzać czego. Jeśli będzie tak dłużej stał, pewnie dołączy do trupa w ślepej alejce: człowieka czy psa, Merlin jeden wie.
Wrzało w nim z emocji, które od jakiegoś czasu tłumił, nie mając ich na czym wyżyć. Jak niby miał sobie pomóc? Pijąc z Norą w jej kawiarni, będącej azylem dla obojga tuż po jej zamknięciu? Tam nie było brawury, bezmyślności, przyzwolenia na destrukcję. Mógłby trafić dawnego przyjaciela jakąś klątwą, ale na niewiele by się to zdało. Nie przejąłby się. Musiał z nim porozmawiać w jego własnym języku. Niewiele myśląc zacisnął pięść i trzasnął go w twarz, z braku cela trafiając gdzieś między okiem a nosem. To za to, że zniknąłeś.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
20.12.2022, 21:02  ✶  
Więc Puszka Pandory, co? Tylko powiedz mi, przyjacielu, po co ją w ogóle trzymasz? Czemu uchyliłeś wieko? Kto cię do złego skusił? Wymieniłeś te marzenia, do których wracałeś, na kawałeczek pudełeczka, bo powiedzieli, że dopiero tam odnajdziesz szczęście? A może dali ci je siłą, kazali trzymać, a potem własny ojciec ją otworzył? Nikt nie wiedział, jakie czarne mary się chowały w jej otchłani. I jak wiele zła mogło wylecieć - więcej niż z pałacu Królowej Lodu, kiedy stłuczone zostało lusterko, by dobre emocje na zawsze opuściły ziemię ludzką. Jedno było niezaprzeczalną prawdą. Kiedy wieko zostanie uchylone to nie było zmiłuj. Żadne pacierze, żadne padanie na kolana, czy na dywaniku tych ważniejszych, tych na górze, czy na podołku w kościele, by modlić się do tego na samym szczycie wieży Babel. Chyba tam zasiadał, co? Na wygodnym tronie wieży, która miała być przykładem ludzkiej pychy. Ta historia uczyła nas tego, co od dawna wiedzieliśmy - że w tym świecie nie ważne jest to, co robisz, ale kto widzi, że to robisz. Dopóki nie wiedzieli nauczyciele - było okej. Póki nasi ojcowie się nie dowiedzieli - fajnie. Teraz zamieniliśmy te bzdety na społeczne poprawności i na stróżów prawa. Auror cię nie przyłapie, jeśli będziesz się trzymał poza polem jego wzroku i nie wzbudzał podejrzeń, no przecież to proste. Tylko czy chłopak (oj przepraszam, już mężczyzna od paru dobrych lat!) pracujący w sklepie z różdżkami mógł myśleć o uniesieniach, podnieceniach i adrenalinie związanej z gonitwami? Gdzie błądziły twoje myśli, co? Na pewno pragnąłeś ładu, Fergusie... czy może jednak tęsknisz za chaosem, który jeszcze raz zagotuje krew w twoich żyłach?
Saurielowi ciężko było powiedzieć, czy Fergus był przystojny, ale na pewno był piękny. Miał w sobie syreni urok, był jak nimfa wodna, która pochyla się nad taflą i chcesz, żeby tą taflą były twoje oczy. Nie był wcale wielki, umięśniony. W swojej urodzie był całkiem delikatny. I Sauriel odnajdywał bardzo pasujące to, że miał przy tym charakter, który nakazywał mu poszukiwać przygód tych bardziej nielegalnych, byleby tylko coś przeżyć. Ten całokształt już w Hogwarcie sprawiał, że w zasadzie to Sauriel miał potrzebę go bronić. Pokazywać mu świat i pozwalać, by on pokazał mu swój. Grać na gitarze, kiedy on rysował. Dziwiło go to, że był taki niezauważalny, przeźroczysty dla wielu ludzi, że nie biegały za nim całe wianuszki kobiet - ale temu już się zdążył nadziwić w czasach Hogwartu. Teraz, jedna po drugiej, myśli, dziwy i niespełnione wzajem obietnice wracały. Jeszcze te z czasów dzieciaka, kiedy obiecywano sobie przyjaźń aż po grób. I nie ucieszył się, ale nie był też zły. Nie podekscytował się - był zmęczony. Był nieustannie zmęczony od kilku lat swojego życia. Ten świat, świat czarodziei, był zbyt mały, żeby całkowicie się od kogoś odciął. Nie, Fergus chyba nigdy nie bał się pożarów. A może..? Nawet jakby się bał, to Rookwood był gotów powiedzieć, że miał w sobie na tyle ikry, żeby pchać się przez szalejące języki gorąca, byleby tylko złapać za... za co w sumie?
Jedną z najdziwniejszych dla Sauriela rzeczą w ich relacji było to, że to Fergus był od niego starszy.
- Nie wiem. Palisz? - Jeśli były rzeczy, które mógł powiedzieć, a przecież były ich miliony! - to z nich wszystkich Sauriel wybrał właśnie tą. Dokładnie taką, za jaką należał mu się w pełni ten cios od tego nagrzanego złością ciała. Nienawiścią? Gniewem? Zawodem? Sauriel był na ten cios gotowy i nijak nie starał mu się przeciwstawić. Przyjął go na twarz - i obrócił się ku ścianie, wyciągając do zimnej ściany rękę, żeby się o nią podeprzeć, a drugą złapać za policzek. Kawałek dalej i mógłby być nochal przetrącony. Przeciągnął palcami po obolałej twarzy, obracając się znów ku Fergusowi. Nie przyznał tego na głos, ale okej. Naprawdę zasłużył. Skoro już musieli się spotkać, skoro gwiazdy to dla nich przewidziały - niech będzie. Ale nawet mimo to Sauriel złapał Fergusa za fraki i dobił go do ściany. - Zrób to jeszcze raz a połamię ci kości. - Wymruczał ostrzegawczo. Lecz hej - przynajmniej jego wyraz twarzy się zmienił. Na dziwny, obcy. Drapieżny. Zupełnie jakby... mówił całkowicie poważnie. Ale może to wcale nie było takie dziwne..? Puścił Fergusa. - Jeśli oczekiwałeś bukietu kwiatów no to cię zajebiście przepraszam. Skończyły się. - Jego głos wrócił do tej klasycznie zmęczonej/znudzonej intonacji. Było mu trochę głupio, tak. Było... sam nie wiedział, jak było. Było po prostu kurewsko smutno zobaczyć go w tym miejscu. - Co ty tu robisz, Ollivander. To nie miejsce dla ciebie.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#5
22.12.2022, 19:18  ✶  
Tylko dlaczego to było lustro? Bo odzwierciedlało twoją prawdziwą twarz, czy dlatego, że mogło ukazać pragnienia twojej duszy? Może zimowa królowa wcale nie zasiała w tych ludziach zła, a jedynie pokazała cechy, które od zawsze w sobie nosili. Zręcznie ukrywali swój gniew, swoją zgorzkniałość i pretensje względem świata za maską szczęśliwego życia, a trafienie odłamkiem ukazało im prawdę, której nigdy wcześniej nawet nie starali się dojrzeć. I zrozumienie tego wszystkiego wcale im się nie podobała. Świat wcale nie chciał ludzi świadomych, a bezmyślnych istot, którym wmówił, że bycie na usługach systemu sprawi im radość. I ukrył się w postaci małej dziewczynki, która miała w jego imieniu ocalić wszystkich tych „obudzonych”. Może Fergus też wpadł w tę otchłań w momencie, gdy zgodził się podążać z wolą swojego ojca i odrzucić marzenia na rzecz rodzinnych obowiązków. A skoro jego życie nie potoczyło się tak, jak sobie wyobrażał, musiał szukać odskoczni gdzieś indziej. Zamiast babrać się w czarnej magii i rozwiązywać skomplikowane klątwy, główkować nad artefaktami, po prostu wpadał w coraz to gorsze kłopoty. I ukrywał się za otoczką kłamstw, aż w końcu sam się pogubił, co było prawdą, a co stworzoną przez niego ułudą. Czy sklep z różdżkami w czymkolwiek pomagał? Czasami tak. Ludzie nie pamiętali jego twarzy. Pamiętali jedynie patyki, które wciskał im w dłonie, obiecując czary.
Obraziłby się za tę nimfę wodną. Syreny przyciągały wzrok, mamiły wędrowców. On nie chciał być piękny, nie chciał wodzących za nim spojrzeń. Jedyne, czego pragnął, to święty spokój. Brak oczekiwań ludzi, których opinia go nie interesowała i którzy nie mieli bladego pojęcia, jak do niego podejść.  Nie był jak Sauriel, od którego nie dało się oderwać oczu, który emanował taką pewnością siebie, że niekiedy strach było się do niego zbliżyć, by nie zaciąć się rozlewającą wokół niego aurą.
Jeśli nawet bał się pożarów, był na tyle zdesperowany, by go wzniecić. Byle tylko poczuć, że cokolwiek ma pod kontrolą. Pozornie, bo ogień nikogo nie słuchał.
Słowa Rookwooda rozjuszyły go jeszcze bardziej. Na tyle, że nawet jeśli przez sekundę przemknęła mu myśl, że nie powinien był unosić na niego ręki, teraz już nie było mu go szkoda. Jedyne, czego żałował, to że nie potrafił odpowiednio uderzyć. Siła fizyczna nie była jego domeną, a ostatni wysiłek sprawił, że chodził zdrętwiały przez kolejny tydzień. Tak i teraz czuł, że coś przeskoczyło mu w kościach. I pewnie starałby się rozmasować obolałą dłoń, ale zaraz o niej zapomniał, gdy do gamy bólu dołączyły plecy, którymi gruchnął o ścianę, przytrzymany przez Sauriela.
- Spróbuj – warknął, patrząc na niego i widząc tylko czerń. Tak, jakby patrzył w pustkę, a nie oczy drugiego człowieka. Było mu tak bardzo wszystko jedno, że miał wrażenie, że wzrok drugiego mężczyzny tylko go nakręcał. Dążył do autodestrukcji. Czy gdyby rozpadł się na kawałki, przestałby aż tyle czuć, czy czułby jeszcze więcej?
- Ile ty masz lat, że będziesz zbierał dla mnie kwiatki? – zapytał sarkastycznie, otrzepując się po tym, jak został puszczony. Chociaż pod tą ścianą, przez tych kilka sekund czuł, jakby zanurzył się w głębokiej wodzie i cały świat nagle zamilkł, zostawiając ich samym sobie, teraz wszystko wracało do normy. Ostre dźwięki, przytłumione światło.
- Od kiedy decydujesz, które miejsce jest dla mnie odpowiednie? Czyżbyś się martwił? – zaśmiał się. Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, co tu robił. Kiedyś przychodził tu co jakiś czas, licząc na to, że w końcu zobaczy znajomą twarz Sauriela wśród obcych cieni. Potem zostało już tylko przyzwyczajenie. Myślał, że nie żył, ale póki nie zobaczył trupa, nadzieja wciąż się tliła.
- Co ty tu robisz, Rookwood? – zapytał, przedrzeźniając go, nadal pogubiony w tym, jak powinien się w tej sytuacji czuć. Czy nadal powinien nazywać go swoim przyjacielem, skoro tak po prostu zniknął, olewając lata ich znajomości? – Wypuścili cię z klatki?
Może wylądował w Azkabanie. Albo wkopał się w coś, co nakazywało mu uciec do Meksyku. Wynurzył się nagle spod ziemi, jak gdyby powstał z martwych. A Fergus potrzebował odpwiedzi. Lubił dużo wiedzieć, nawet jeśli czasem obawiał się tego, co mógłby odkryć. Tik tak, Sauriel, tik tak.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#6
22.12.2022, 19:49  ✶  
Spróbuj. Och, chciał spróbować. Były ograniczenia ciała, których nie dało się przeskoczyć. Pewne emocje, których nie dało się odczuć. Ale to podniecenie, kiedy w garści trzymało się gorące ciało było żywe. I całkowicie prawdziwe. Niemal czuł puls żył, bardzo szybki, bo napakowany adrenaliną. Napędzony tym gniewem. Wsłuchiwał się w uderzenia serca, którego słyszeć nie mógł. To chyba jego głowa nagrywała ten tercet. Zapamiętała go gdzieś dawno temu, wydawało się, że za górami i za lasami, w innej bajce i zupełnie innej opowieści. Może to tam właśnie zaczęto pieczętować Puszkę Pandory. Albo to tam zaczęto ją rozpieczętowywać. Nie było winnego w ciele Fergusa, a jednak to właśnie jego miał ochotę teraz otworzyć. Rozpłatać go jak rzeźnik zręcznie obrabiał prosię. Tego ślicznego mężczyznę, którego trzymał i który rzucał mu wyzwanie. Rzucał. Wyzwanie. Było to tak hipnotyzujące i przyjemne uczucie, że uleganie mu było właśnie tym - uleganiu śpiewowi syreny. Nie zawsze człowiek może być tym, kim chce. Nie zawsze może nawet pisać siebie tak, by zawsze tak samo postrzegali go ludzie. Czy zasłużyłby na drugi policzek, gdyby zaczął tutaj opiewać nimfę? O, na pewno! Nadstawiłby go znowu, no bo dobra - przecież za coś oberwać trzeba. Zamiast tego jednak była ta długa - i zarazem przerażająco krótka chwila - która rozdzielała człowieka od bestii, napastnika od ofiary.
Jeśli nawet Królowa Śniegu chciała dobrze, to tutaj miała pecha - bo na kilka sekund obu panom szkiełka wypadły z oczu. I nagle świat nie stał się przez to wyraźny. Nie. Stał się przerażająco mały i brakowało w nim powietrza dla dwojga.
- Ooo, jaki wkurwiony. - Zakpił z przyjaciela z dawnych lat. Tak, dawnych, bardzo dawnych lat. Za górami, za lasami... a przecież to wcale nie było lata temu. I zarazem nie było na tyle niedawno, by móc mówić o niepogodzeniu się z tym, kogo się utraciło. I to było najgorsze w tej bajce, w gorzkości padających tu słów i własnego widoku. Ta gorycz plamiąca treść naszej opowieści, że kiedy już sądziłeś, że rozstanie nie boli, to spotykasz się znowu i... uświadamiasz sobie, że ta rana tak naprawdę nigdy się do końca nie zagoiła. Była blizną, która ciągle się jątrzyła. Teraz postanowiła zalać się śmierdzącą ropą.
Odszedł od Fergusa ze dwa kroki i obrócił się do niego plecami, przeciągając zimną dłonią po twarzy. Czując, jak ciepło przesuwa się po jego ciele i zanika w spotkaniu z zimnym, miejskim powietrzem. Więc, Fergusie, nie chcesz być pokusą, co? Nie chcesz mamić? Kusić? Sauriel bardzo dobrze o tym wiedział. Był to w końcu główny powód do tego, by wzniecić pożar. Człowiek odkrywał, że nie ma takich spalenizn, których nie dałoby się odnowić, albo postawić od nowa. I jak słusznie zostało to ujęte - koniec końców nad ogniem nie dało się w pełni zapanować.
- Fergus... - Obrócił się do niego przodem, zrezygnowany. Co miałeś mu powiedzieć? Ten śmiech, całe nastawienie człowieka, na którym ci zależało... jasne, że się martwiłeś. I wcale martwić się nie chciałeś. Bo przyjaźń miała to do siebie, że wystawiała cię na oddziaływanie ludzi z zewnątrz. Stawała się twoim słabym punktem. Więc? Jak go potraktować? Odepchnąć mocno? Z pierdolnięciem? Tak, żeby się obraził, żeby na pewno już nie chciał nawiązać kontaktu?
Fergus zamiast odpowiedzi dostał ciszę. Sauriel oparł się plecami o ścianę naprzeciwko niego, podpierając głowę na dłoni. Tak, dziwne. Niespodziewane. A powinno być to bardzo proste. Może wystarczy po prostu... odwrócić się - odejść. Zaplotłeś ręce na klatce piersiowej, unosząc na Ollivandera wzrok. Tego, który szukając świętego spokoju dotarł do święcie przeklętego miejsca. Miejsca całkowicie niespokojnego. I kłody pod nogi, a miast płatków róż pod nogami to same łodygi i kolce. Takim już Los była skurwysynem, że nie można było Jej ufać.
- Pracuję. - Odparłeś w końcu krótko, klarownie. Ze względnym spokojem, ale był raczej próbą panowania nad sobą. - Moja klatka ma się dobrze. Tylko smycz w niej wydłużyli. - Nie powinieneś podejmować z nim konwersacji, nie. Nie, nie, nie, to tak nie powinno wyglądać... - To nie jest mądre ani bezpieczne, żebyśmy ze sobą gadali. To już nie szkoła, Fergus. To Londyn, w którym nocami umierają ludzie. - I że niby to miałoby tego chłopaka zniechęcić? Ha! Pewnie tylko spowoduje, że podniesie głowę i rzeknie bring it on! Tak byłoby kiedyś. A dziś?


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#7
23.12.2022, 16:42  ✶  
Próba zwalczenia natrętnych wspomnień rzadko kiedy kończy się powodzeniem. Umysł nie lubi pustka, a pustka wymaga wysiłku. Oczekuje skupienia się na czymś konkretnym, liczenia owiec, wymieniania łacińskich nazw roślin, których nie znasz nawet w ojczystym języku. To męczy, powoduje ból, aż jedyne, o czym marzysz, to zasnąć. Nawet na jawie, nawet tuż przed drugim człowiekiem. Tylko że sen oznacza puszczenie swoich myśli samopas, pozwolenie na zwinięcie się w jakiś misterny splot, który będzie je trzymał nieruchomo w epicentrum twojej świadomości. Aż w końcu stracisz nad sobą panowanie, będziesz chciał się ich pozbyć i staniesz się dla siebie destrukcyjny. Tak jak Fergus teraz: na środku Nokturnu, zupełnie sam i prowokujący Sauriela do uderzenia go. Tylko po to, żeby coś poczuć. Żeby ból na zewnątrz pozwolił zapomnieć o istnieniu tego w środku.
- Więc zostałeś psem na łańcuchu? – zaśmiał się złośliwie. Tylko czego w takim razie strzeżesz?
Ollivander czuł, że kolejny raz coś mu się wymyka spod kontroli. Rookwood był jak dym, który nie chciał dać się złapać nawet w słoik. Tylko gdyby mu się udało, co by z nim zrobił? Postawił na biurku i wpatrywał się w niego, zastanawiając, co takiego się stało, że wyszło, jak wyszło? Zmarłych powinno się grzebać na dobre. Dlaczego zatem nie potrafił się pogodzić ze śmiercią Sauriela, gdy okazało się, że mógł stanąć tuż obok niego? Umarłeś, a jednak żyjesz. Może o to w tym wszystkim chodziło. Tak naprawdę nigdy w to nie wierzył, a teraz nawet nie będzie potrafił udawać, że kiedykolwiek było inaczej. Puszka została otwarta, a jedyną marą, jaka z niej wypełzła, był Sauriel. Duch przeszłości atakujący ze zdwojoną siłą w chwili, gdy wyczuł słabość swojej ofiary.
Uniósł wzrok na Rookwooda, starając się odnaleźć w nim coś znajomego. Coś, co mówiłoby: hej, jestem twoim przyjacielem, ale miał rację. Szkoła już dawno się skończyła i nawet jeśli na powierzchni był tą samą osobą, po tylu latach rzeka już nie była taka sama. Nie mógł wiedzieć, co kryło się w jej głębinach.
- Skoro tego chcesz... – zaczął, wciskając ręce do kieszeni, ale wciąż nie odrywając od niego wzroku. – Ale muszę wiedzieć, dlaczego zniknąłeś bez słowa.
Czy aby na pewno chciał uchylać wieko kolejnego pudełka? Strącać przedmioty z regałów i patrzeć, jak roztrzaskują się w starciu z podłogą?
- Wchodzisz? – zapytał, wskazując w końcu na drzwi. – Czy twoja praca polega na staniu jak słup soli?
Nie ingerował w to, co tak właściwie robił Sauriel, bo pewnie i tak by mu na to pytanie nie odpowiedział. Skoro jednak w jakimś celu tu przyszedł, zamierzał wejść do środka: z Rookwoodem lub bez niego. Było zimno, powietrze było wilgotne i oślizgłe. Fergus miał wrażenie, że wręcz odzwierciedlało teraz jego nastrój. Chcąc, nie chcąc, uświadomił sobie, że po prostu potrzebował w tym momencie czyjegoś towarzystwa. A nawet jeśli w powłoce dawnego przyjaciela kryła się zupełnie nowa osoba, nie był teraz w stanie tym gardzić. Źdźbła trawy łaskoczące w palce, igła gramofonu opierająca się o winylową płytę, dym unoszący się wąską stróżką za szklarniami i brzdęk gitary. To wszystko były wspomnienia tak odległe, że zdawało się, że nigdy nie istniały. Pozostawał zapach tytoniu, plucha pod stopami i zatęchła ulica pośrodku goryczy zwanej życiem.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
23.12.2022, 17:42  ✶  
Próbowałeś kiedyś liczyć owce zamykając je w czarnych pudełkach? Ścielisz łoże czarnym prześcieradłem, nakrywasz je czarną kołdrą i czarnym kocem. Do tego czarne poduszki na czarnej ścianie. Czarny dywan na podłodze i czarna szafka nocna. Widzisz zarysy i kontury, ale wszystko jest jedną, zgrabną czernią. Nie muszę chyba mówić, że Sauriel lubił czerń - nikt nie miał raczej wątpliwości co do tego, nie trzeba było nawet pytać. Gładkość myśli nie sprzyjała człowiekowi, ale nie była nieosiągalna. Dla mężczyzn potrafiła być wręcz zaskakująco normalna. Wyłączyć się. Ponieważ kiedy zapalisz światło w tej sypialni to widzisz już wszystko. Przestaje być tylko konturami, bo odkrywasz, że nawet czerń posiada swoje odcienie. Jedna jest jaśniejsza, druga wypłowiała, trzecia tak intensywna, że niepokoi swoją głębią. Czwarta będzie wchodziła swoją kolorystyką na granat. Pochowanie owiec do pudełeczek jest możliwe. Wyciszenie się jest osiągalne. Nie przyjdzie tutaj powiedzenie: wystarczy chcieć. Jasne, od tego trzeba zacząć, bo bez woli nie był napędzony żaden ruch w ludzkich decyzjach. To wymagało uspokojenia się. Przekonania do tego, że można, że tak się da, że nawet jeśli jesteśmy stworzeni do tego, by pracować umysłem, bo ten nie musi trwać w ciągłym nakręceniu, jak pozytywka, której nigdy nie trzeba uruchamiać. Sama działa. Jej jedynym wytchnieniem było wyczerpanie baterii, jak dla mózgu - sen.
Wkładanie owieczek do pudełek musiało być jednak autodestrukcyjne. Bo jeśli wsadzisz swoje myśli do tej pustki, zaufasz nicości, to czy zostanie ci cokolwiek poza takim Nokturnem? Ludzkie piękno opierało się na tym, że myśli były jak płatki śniegu - każda wyjątkowa i nie lubiły powtarzać się dwa razy. Każda była wywołana inną emocją. Innymi przeżyciami. I w końcu - innymi spotkaniami w innych miejscach.
Spoglądał ponuro na Fergusa i na jego skrajne reakcje, gdy emocje tańczyły wraz z uderzeniami jego serca. Czuł się tak, jakby jego własne nawet biło. Mogło uderzać - znów - jak każde inne. Lecz nie mogło. Patrzył na tę kpinę, zastanawiając się, czy Fergus naprawdę próbuje sprowokować go do tego, żeby dał mu w zęby. By przydzwonił mu tak, żeby krew odpłynęła mu z głowy. Czy gdzieś zagubił się pomiędzy swoimi poszukiwaniami na przygodę a poszukiwaniami godnego życia. Takiego, jakie chciałby przeżyć, a nie takie, jakie przypisywał mu ojciec. Sprzeczne serce podążało odrębnymi drogami - połowa szła za potrzebą spełnienia rodzinnych marzeń, druga połowa wędrowała tam, gdzie ograniczenia były tylko koszmarem.
- Jesteś człowiekiem, który codziennie do porzygu skrobie drewniane różdżki. - Może coś się zmieniło w życiu Fergusa, ale nie sądził. Fergus potrzebował zawsze kogoś, kto go wyciągnie. Pociągnie. Potrzebował kogoś przebojowego, kto... wrzuci go do jeziora, albo zabierze na drugą stronę płotu, do sadu sąsiada, żeby wykraść mu jabłka jesienią i potem uciekać przed spuszczonym ze smyczy psem. Innymi słowy: potrzebował pomocy. Kogoś, kto złapie jego dłoń i przyciągnie do siebie. Lubił tę jego cechę. Odbił się plecami od ściany i pochylił w kierunku Fergusa. - Hipokryta. - Na szyi Fergusa też brzęczał ładny łańcuch, tylko zupełnie innego rodzaju. Życie za łatwo skuwało. Zbyt łatwo przychodziło odcinanie skrzydeł i zabieranie dzieciakom wiary w to, że mają przed sobą nieskończoność. Że mogą wszystko.
Ani nad życiem, ani nad tym spotkaniem nie było kontroli. A skoro Fergus nie kontrolował nawet swoich myśli to... czy w ogóle kontrolował cokolwiek?
Sauriel odetchnął i wyprostował się, przymykając na moment oczy. Przeciągnął palcami po włosach, zagarniając nieposłuszne kosmyki do tyłu - rzecz jasna na próżno. Zaraz pojedynczymi pasmami opadły z powrotem na jego czoło. Nie, to nie było mądre, w zasadzie całkiem głupie. Skoro Fergus raz przeszedł na tą stratą, teraz nie powinno być trudno odejść. Zamiast tego on chciał wyjaśnień. Należały mu się, tak jak tobie należał się porządny prawy sierpowy. Świat miał w sobie bardzo mało sprawiedliwości. I kiedy uchyliłeś powieki, a ten niesprawiedliwy świat przestał być czarny z kolorowymi przebarwieniami, które zawsze krążą pod zamkniętymi powiekami, Fergus ciągle tu stał - skupiony, zdenerwowany i... czy wstrząśnięty byłoby dobrym określeniem? Stał się wykrzyknieniem połączonym ze znakiem zapytania. Twój problem polegał na tym, że tak jak kiedyś miałeś do niego słabość - tak nie zmieniło się to teraz. W idealnym scenariuszu nigdy się nie rozstaliście. Nadal wymykaliście się na koncerty i w poszukiwaniach kolejnych winyli. Nadal w słoneczne popołudnie piliście tanie piwo pod jesionem. W tym idealnym scenariuszu brałeś go pod ramię i prowadziłeś do knajpy na kolejne gadki o wszystkim i o niczym. Widziałeś to przed swoimi oczami. Ten idealny świat.
Bez słowa ruszył do drzwi i otworzył je jednym pociągnięciem.
Chaos w środku był zawsze taki sam, ale w tym chaosie drzemało jakieś bezpieczeństwo. Jeśli tylko potrafiłeś je sobie wywalczyć i przepchnąć się z klasą między wszystkimi tutejszymi chuliganami. Obejrzał się tylko przez ramię, czy Fergus idzie, ale nie spodziewał się niczego innego jak - tak. Jest. Był. Całkowicie pochłonięty chaosem, który zawładnął jego sercem, ciałem i duszą. Zamiast pełnego kolorów wieczora, dostał zimny niebieski. Blue, jak to anglicy lubili określać ludzi... po prostu smutnych. Czarnowłosy bez żadnych przeprosin czy zapowiadania się odepchnął jakiegoś mężczyznę, który zatoczył się na jego drogę, posyłając go na stolik, od którego chyba wstał. Gładko przesunął się z drogi jakiejś kobiecie, która ciągnęła przez parkiet swoją koleżaneczkę. Machnął ręką do kelnerki, wyhaczając ją spojrzeniem w tłumie. Skierował się do jednego, konkretnego stolika - zajętego przez jakichś trzech podpitych jegomości.
- Zajęliście moje miejsce. - Oświadczył im bezpardonowo. I kiedy miała się zacząć jakaś pyskówka, kpiny, żarciki, jeden z nich całkiem przytomnie poklepał drugiego w ramię, mówiąc, żeby odpuścił, że pójdą do baru. Magic. Zebrali się, a kiedy to zrobili, Sauriel nogą przesunął sobie krzesełko pod ścianę, żeby oprzeć się o tą ścianę plecami i wyciągnąć nogi przed siebie, mając tu widok na całą knajpę.
- Takie miejsca cię kręcą? Rynsztok ludzki, mordobicie i smród rzygów i szczyn? - Wyciągnął papierośnicę i odpalił kolejnego fajka, przesuwając ją po blacie w kierunku Fergusa. Zawsze uważał, że Fergus w tym spierdolonym, życiowym padołku zasługiwał na coś więcej. A na pewno uważał, że nie powinno go tutaj być. Tak, martwił się. Żeby wiedział, że się martwił. - Jesteś na to za dobry, Fergus. Zawsze byłeś na to za dobry.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#9
26.12.2022, 13:15  ✶  
Na co komu stado owiec w czarnych pudełeczkach? Żeby jeszcze miały ciemne runo, pozwalające im się wtopić w tło, ale czerń nie należała do tych upragnionych przez tłum. Zawsze chodziło o złoto. Złota wełna, złote jabłka. Jabłoń w różdżkach była bardzo pożądana, potężne drewno o równie silnych właściwościach. Dlaczego więc jej owoce stały się przyczynkiem niezgody? Rzućmy im pod nogi jabłko, zobaczymy, co się stanie!
Widzisz gałąź w czyimś oku, nie zauważasz własnej belki. W ten sposób Fergus mógł dostrzec, że coś więziło Sauriela, ale sam nie uświadomił sobie o istnieniu podobnego łańcucha zaciśniętego na jego szyi. Potrzebował kogoś, kto wskaże mu drogę, temu nigdy nie mógł zaprzeczyć. Kiedyś był to Rookwood, ukazujący mu możliwości i istnienie czegoś więcej poza nudnym światem, który wróżyła im szkoła. Ale opuszczenie tych murów uświadomiło mu, że to tylko zwykłe mrzonki, że nic nie ułoży się tak, jakby tego pragnął. Życie po swojemu nie było możliwe, jeśli nie miało się odwagi wyrwać z tego konserwatywnego środowiska, mającego wygórowane oczekiwania względem swoich potomków.
Był wściekły, miał ochotę coś wysadzić, ale jeszcze bardziej potrzebował po prostu porozmawiać, zaspokoić swoją durną ciekawość.
- W moim przypadku to tak bardzo dziwi? - zapytał, choć słowa Sauriela ubodły. Przypomniały mu, że kiedyś miał swoje marzenia, które musiał porzucić na rzecz rodziny. A nawet to nie sprawiło, że jego relacje z resztą Ollivanderów jakkolwiek się poprawiły. Kiedy spełniał jedną prośbę, pojawiały się kolejne. To nieskończony cykl niespełnionych pragnień, które popychały go wyłącznie do podejmowania bezmyślnych decyzji - byle zrobić coś dla siebie. - Dopiero to, że ty dałeś się w to złapać, może zaskakiwać. Spodziewałem się, że będziesz uciekać. Kto ci to zrobił, Sauriel, twój ojciec?
Nie wiedział, o czym mówił, ale miał niejasne wrażenie, że nieważne, o co chodziło, winę musiał ponosić stary Rookwood, wszystko zawsze działo się z jego powodu.
Ten idealny świat nigdy nie miał istnieć w tej rzeczywistości. Nawet gdyby któryś użył zmieniacza czasu, ich kolejne decyzje i tak doprowadziłyby ich przed drzwi tej knajpy, z wyrzutami i pretensjami wobec siebie samych i siebie nawzajem. Może w jakimś innym świecie, gdzie ideały wchodziły w życie, a rodziny nie miały nic do powiedzenia w sprawie tego, co robili ich członkowie, uwolniliby się od tego wszystkiego. Ale czy był sens w ogóle porównywać to, że Fergus był zwykłą marudą z tym, co Rookwoodowie zrobili Saurielowi?
Podążał za nim, czując się, jakby cały świat dział się tuż obok niego i nie miał mieć na niego żadnego wpływu. Ludzie przepychali się, kłócili, sam Sauriel popychał przechodniów i przeganiał natrętów, byle tylko otrzymać to, czego chciał. Czy miał rację w tym, że Fergus tu nie pasował? Być może. Ale w takim razie czy gdziekolwiek było jego miejsce? Na wielkie bale czystokrwistych był nieodpowiedni, na Nokturn zbyt dobry. Wśród mugoli zbyt czarodziejski, wśród magów zbyt mugolski. Gdzie zatem miał trafić? Czy kiedykolwiek znajdzie się takie miejsce?
- Nie chodzi o to, co mnie kręci - zaczął, sięgając po papierosa, którym częstował go Sauriel. - Czy ja w ogóle muszę gdzieś pasować, żeby tam iść? Jeśli chcesz się wtapiać w tłum, proszę bardzo, ale wydaje mi się, że to nie jest obrazek, w którym chcesz być tłem - ciągnął dalej, podpierając brodę na dłoni i patrząc na Rookwooda z przeciwnej strony stolika. - Ale zobacz, kiedyś myślałem, że cię tu w końcu spotkam. Najwyraźniej coś w tym jest, że się ciebie tutaj spodziewałem. Kwestia tego, że najwyraźniej ty nie chciałeś widzieć mnie, bo przecież wiedziałeś, gdzie mnie szukać.
Odpalił w końcu papierosa, którego do tej pory obracał w palcach i zaciągnął się dymem. To przypominało mu, że nadal tu był, choć czuł się jak w innej rzeczywistości w towarzystwie dawno zapomnianego człowieka. Muzyka wciąż była głośna, wciąż śmierdziało, a nad głową wisiało ryzyko wpierdolu bez powodu. Może i to nie było miejsce dla niego, ale skoro już się tu znalazł, jakie to miało znaczenie.
- W coś ty się wplątał, Sauriel? - spytał w końcu, nawiązując do smyczy, do psa, do tego, że pracował w tej zapyziałej okolicy.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
26.12.2022, 18:24  ✶  
Złote runo, złote runo... złotee drzewo. Czy to nie zabawne, że właśnie od Ollivandera dowiadujesz się, że ludzie nie chcą czerni - szukają złota wszędzie tam, gdzie zajrzeli? Zabawne, bo przecież nie chcieliśmy już dłużej wylewać łez w poduszkę. Chcieliśmy odrobinę słońca, czegoś pozytywnego. Zamiast płakać - wolimy się śmiać. Tragedia Fergusa polegała na tym, że nie potrafił ani się śmiać, ani płakać... z własnej tragedii. Pokręcone? Ano. Troszeczkę. Tylko odrobinkę jak na to, że przecież Fergus nie miał wcale fikuśnego żywota. Toczyło się ono może z lekkimi zawirowaniami w Hogwarcie, kiedy człowiek wierzył w niemożliwe, a potem jakoś werwa opadła, znajomości się zaczęły rozłazić... jedna z nich ucięta została całkowicie. Siedział tu teraz, w tym obleśnym barze, z widokiem na wszystkich równie obleśnych klientów i wiedział, że człowiek nie powinien szukać czerni. Dlatego przyszedł szukać Czarnego Kota. No czy to nie było jego tragedią? I znów - nie śmiał się ani nie płakał. Po prostu był zły. Po złości nastała próba pogodzenia się z rzeczywistością i zrozumienia jej. Do akceptacji nie zostało nam tak wiele kroków po pierwszym wyparciu. Tutaj jabłka niezgody nawet nie trzeba było turlać, tu nie było zgody żadnej! Czy to nie dlatego Wiwern cieszył się taką niesławą? Ooch, dobra, dobra... to nie tylko dlatego. Tym nie mniej był to jeden z licznych powodów. Ze złotego drewna rodzącego złote jabłka na pewno powstałaby lepsza różdżka. Może najlepsza. Taka, która przynosiłaby spełnienie marzeń i pozwalałaby rozwijać skrzydła. Tymczasem co tutaj mamy..? Ach tak, no przecież. Czarne bez. Mahoń. Tu nie było żadnego złota, drogi Przyjacielu. Mamy tylko czarne różdżki i żadnej nadziei na poprawę.
- Nie. - Odparł wprost, skoro już pytał. Natomiast... - I co? Byłeś gotowy na tę odpowiedź? Że to oczywiste, że rodzina cię butem wepchnie w to, czego nie chcesz? - Zadowolony był z tego, co usłyszał? To było znajome, co? Nawet jeśli minęło kilka lat, przez które wiele się podziało, jeśli ich życia pognały w te niechciane kierunki, to nadal byli tymi samymi ludźmi. Nikt ich nie podmienił. I nie ważne, jak bardzo Sauriel chciałby unikać tego tematu, to dobrze było słyszeć głos Fergusa. Nawet jeśli ta konwersacja chwilowo była bardzo daleką od tych przyjemnych, śmieszkowych i lekkich. - Jak pytasz to mam nadzieję, że jesteś gotowy na odpowiedź. - Jedno to pytać, drugim być na tę odpowiedź gotowym. A Fergus, zdaniem Sauriela, nie zawsze był. Pytał i... cóż, chyba był przyzwyczajony do swojego środowiska, że ludzie jednak zachowywali się grzecznie, że niektóre rzeczy woleli przygładzić z włosem czy przemilczeć. Oj nie, to nie tutaj. Nawet jeśli to wszystko ich podzieliło, a czarnowłosy sam zdecydował się odciąć od Fergusa nie pytając go o zdanie... nie zmieniło się to, że był jego najbliższych przyjacielem. Kimś, za kim poszedłby w ogień. Że zaś w ogień nie chciał iść - nie chciał też mieć Fergusa przy sobie. Choć nie, przecież to było źle ujęte... on nie chciał widzieć, jak Fergus w ogień idzie. - Aaa... szkoda gadać. - A jednak usiedli i gadać zamierzali. O tym, o innych rzeczach. Podzielić się latami, które ich podzieliły, w kilka godzin. Nie był na to odpowiednio wstawiony. Nawet nie wiedział, czy naprawdę chciał o tym gadać. Z Fergusem. Ze swoją narzeczoną. Z kimkolwiek. Utknęło w nim przekonanie, że przecież gadanie... niczego nie zmieni. I jakoś nie sprawiało, że czuł się lepiej.
- Gadasz tak tylko dlatego, że nie ma miejsca, do którego pasujesz. - Nie do końca chciał patrzeć na Fergusa. Czuł, że może być to jego pułapka - wyłapywanie jego spojrzeń. Że może zostać więźniem jego oczu. I będzie już tylko miękł. Wystarczyło zresztą słuchanie jego głosu. Już miękł. Zaczynała się z niego robić modelina i jego mózg nastrajał się automatycznie, wchodząc na nieodpowiednie tory: że przecież Fergusowi przydałoby się pomóc, a ciekawe co robił, a czy może jego rodzince trzeba wtłuc siłą do głowy pewne prawdy, skoro nie dało się przyjaźnie, a może potrząsnąć Fergusem, żeby rodzinie dupy nie dawał, spiął ją i w końcu wziął się za siebie... było tego sporo. Wszystko wracało falami - wcale nie wolnymi. - Co, nie mam racji? - Fergus zawsze mówił, że był zadowolony ze swojego przenikania. Według Sauriela - oszukiwał samego siebie. Ale też Sauriel nie miał się za nieomylnego... No i, hehe, czy widzicie ten paradoks? Sauriel myślał z takim niezadowoleniem o tym, że Fergus był w swoim życiu nieszczęśliwy, że dokładnie jak jego rodzina - uważał, że wie lepiej od niego samego, co jest dla niego dobre. Różnica polegała tylko na tym, że Sauriel był świadom tego paradoksu i ostatnim, czego chciał, to przymuszać go do czegokolwiek. No, ale co? Niewolnik brązowych oczu. Denerwowało go to w opór. I jednocześnie lubił to uczucie. Bo Fergus nie trzymał żadnej smyczy. Jestem dla ciebie tylko kotem, podobnym do stu tysięcy innych kotów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. I tak zawsze chciał wracać do chłopca o brązowych oczach, który go oswoił.
Przegrał. Kiedy Fergus tak oparł bródkę na paluszkach, Sauriel obrócił się w jego kierunku.
Był jeszcze bardziej urodziwy niż tych kilka lat temu.
- Nie, Fergus. Nie chciałem cię widzieć, jak przez przypadek mogę cię wciągnąć ze sobą na dno. - Bo była bardzo duża różnica w tym, czy nie chciał się z nim spotykać i gadać, spędzać czas na narzekaniu czy na milczeniu, by obserwować milknący we śnie Londyn z dachu jakiegoś domu. Nie chciał widzieć, jak przez przypadek mógłby Fergusa z tego dachu zepchnąć. - Bo widzisz, ja już nawet nie jestem żywy. - Mówił to tak spokojnie, pomiędzy papierosowym dymem, który snuł się między nimi jak opowieść, która nie mogła znaleźć swojego końca. W mętnym tańcu, który nie miał swojego rozwiązania. Zanikał. - Zostałem chodzącym na dwóch nogach komarem.
W czarnych oczach nie było regresu, niechęci, żalu. Zblazowana twarz, z której już nawet zeszły nerwy po tym niespodziewanym spotkaniu. Świat wyglądał jak zamknięty do ich dwójki. Tylko on, ten papieros i brązowe oczy Fergusa. Czasem jego ręce, kiedy jak zawsze żywo nimi wymachiwał, jakby dzięki temu ludzie mieli szansę zwrócić na niego większą uwagę. Sauriel zawsze uważał, że to takie gesty, którymi wołał o pomoc. Nikt nie słyszał.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Fergus Ollivander (7060), Sauriel Rookwood (9530)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa