• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
[1 maja 1972] Dom Victorii | Cisza przed burzą - Zaręczyny

[1 maja 1972] Dom Victorii | Cisza przed burzą - Zaręczyny
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
17.01.2023, 12:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.05.2023, 11:30 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - Piszę, więc jestem

Beltane było świętem idealnym do zaślubin. I chociaż pojawiały się różne pomysły co do tego, kiedy oficjalne zaręczyny powinny się odbyć, koniec końców stanęło na jednym. Beltane. Nie było lepszego dnia, żeby uczcić to wydarzenie, chociaż jednocześnie był to dzień najgorszy z możliwych. Sauriel miał swoją pracę do zrobienia. Eryk zresztą też. Nie opiewała ona wokół żadnej dobrej rzeczy. Victoria wprost przeciwnie - właściwie można powiedzieć, że była w pełni odpowiedzialna za to, żeby tacy jak on i jego ojciec nie zrobili czegoś... złego. Tylko skąd mogła wiedzieć o tym, że fakt, że jej narzeczony jest wampirem to tylko jedno z wielkich zmartwień. A o tym zaś nie poinformowała jej nie tylko rodzina, ale również nie zamierzał informować jej narzeczony.
Stawka była zbyt wysoka.
Oto więc był ten piękny dzień. Dosłownie - z nienajgorszą pogodą, chociaż to już zależy jak dla kogo. Dla Sauriela była raczej jedną z tych gorszych, kiedy po drugim śniadaniu udali się do domu państwa Lestrange. Nie to, żeby niebo było klarownie jasne - to się przecież nie zdarzało często w tym kraju. Na całe szczęście, inaczej musiałby się wyprowadzić tam, gdzie noc trwała przez pół roku. Na następne pół wracałby może jednak do Anglii. Państwo Rookwood wyszli z kominka już w samej rezydencji. Pozwolono na dostęp, no bo przecież w takich warunkach głupio by było, żeby przyszły narzeczony przychodził jak strach na wróble, obwieszony wszystkim, co się da. Istniały różnego rodzaju zaklęcia, ale... ale nie istotne. Z takiej okazji jak ta nie wypadało nawet zachować się inaczej. Zapewne matka Tori sama pomyślała o tym, żeby wyjść z takim rozwiązaniem. Przybyłych gości nie było wielu i nie byli oni liczni - tylko i wyłącznie ta najbliższa rodzina, by cieszyć się dniem, w którym więzy połączą Sauriela i ponowanie - Victorię. Teraz, kiedy wiedział co się stało z jej narzeczonym zupełnie inaczej na to spoglądał. A jednak nadal nie miał pewności, czy to, co ich łączyło, było czymkolwiek więcej poza aktem podpisanym przez starszyznę, czy może, może jednak była tam odrobina pozytywnego uczucia. Nie powinno mieć to znaczenia - oni się dogadywali. I te pozytywne uczucia po kilku miesiącach się pojawili. Teraz już mógł powiedzieć, że faktycznie lubił Victorię Lestrange. Dawała mu to, czego potrzebował od zawsze.
Swobodę.
Dom wyglądał inaczej, niż go zapamiętał z tej wizyty nocą. Jaśniejszy, przez co od razu wydawał się bardziej przestronny, teraz zresztą udekorowany. Pachniało już obiadem, bo przecież wypadało, żeby w ten sposób uczcić małżeństwo. Wczesnym obiadem, bo potem każdy miał być zajęty Beltane. I każdy inną rzeczą. Święto, które powinni spędzić razem, jakby to sugerowała tradycja, będzie spędzone osobno i to na pracy. Ale teraz byli razem. PRAWIE razem. Eryk Rookwood, jak zawsze bardzo oficjalny, tworzący wokół siebie taką aurę, że większość pierzchałaby na boki tylko po to, by nie spotkać jego spojrzenia, powitał się oficjalnie, podziękował za organizację i tak dalej, i tak dalej. W salonie, w którym się zjawili, bardzo dużym zresztą, była odpowiednia do tego chwila. Przy nim była oczywiście jego żona - Anna. Ta cicha, ta stojąca tu, by robić dobre wrażenie, ta, która pomogła w przygotowaniach, żeby wszystko było idealnie. Do grona dołączył zapowiedziany gość państwu Lestrange, a jakże ważny dla rodziny - Joseph. Wyprostowany mężczyzna robił jeszcze większe wrażenie od Eryka, choć niekoniecznie dlatego, że jego obecność była taka ciężka. Nie była. Jego chód, jest spojrzenie, każdy jego gest, nawet to, jak leżał na nim garnitur - wydawał się urodzony do tego, by chodzić po salonach i z dumą spoglądać na rozstawiany przez siebie świat. Miał klasę, styl i elegancję. Ciemno-szare oczy przypominały burzowe niebo i doskonale pasowały do nieco już posiwiałych włosów, które chyba kiedyś były ciemno brązowe? Czy może czarne? Broda dobrze do niego pasowała. Krótka, elegancko i perfekcyjnie strzyżona. Dodawała powagi jego subtelnie wyciętej w męskich rysach twarzy. Nie pchał się na przód, skądże. Ucałował dłonie dam i po prostu stał z tyłu. I obserwował. Nie dało się powiedzieć, że cokolwiek mogło umknąć jego oczom. Victoria znała ten chłód. W końcu taki sam bił od Sauriela.
Sauriel zaś stał jak zaklęty i bardzo mocno walczył ze sobą, żeby nie sięgać dłonią do przeklętego krawatu i nie próbować poluzować go pod szyją, kiedy cała ta krzątanina się działa. Nawet nie marudził i nie jęczał we własnej głowie, że chce do domu, że jebać to wszystko, że po co w ogóle ta farsa. Nie. Tu nie było miejsca nawet na marudzenie w duchu. Były napięte mięśnie, wyprostowane plecy i czekanie, aż te oficjalności, powitania i small talki się skończą i będą mogli przejść do sedna tego spotkania.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
17.01.2023, 22:53  ✶  
Do ślubu było jeszcze daleko, ale chodziło o symbol – bo skoro Beltane jest tak idealnym świętem do ślubu, to do zaręczyn również. W końcu zaręczyny to pewnego rodzaju obietnica, że dwoje ludzi za jakiś czas zostanie połączonych węzłem małżeńskim, a razem z tym – ich rodziny. W pewien sposób. Victoria nie miała zielonego pojęcia, jakiego targu dobito, że postanowiono zrobić tak abrudalnie dziwny mariaż, ale nic nie mówiła. Do tej pory nie zająknęła się, że wie, iż Sauriel jest wampirem, i jej matka również nie pisnęła słówkiem. Zaś wytłumaczeniem na to, by połączyć siecią ich kominki było, oczywiście, że na taki dzień nie wypada, by rodzina narzeczonego musiała gdzieś dalej chodzić. Taaa. Bo nietypowo postawiono na zaręczyny w ciągu dnia. Ale Victoria wiedziała lepiej. Wiedziała po co te hocki klocki, udawała za to, że wytłumaczenie rodziców jest totalnie zasadne. Kolejna wymówka? Że przecież Ministrze Magii się nie odmawia, a ta ustaliła, ze na dzisiejszym sabacie patrolować będą dla bezpieczeństwa ludzie z Ministerstwa – i tak się śmiesznie złożyło, że padło również na Victorię. Więc była tutaj idealną wymówką, by zrobić to wszystko wcześniej. I tutaj nie wiedziała już, że tak naprawdę to w sumie wszystkim to jest na rękę, tylko nikt nie mówił tego głośno.
A ona miała wyrzuty sumienia, że ciągają Sauriela w dzień, kiedy wszystko w nim krzyczało, żeby pewnie trzymać się z daleka.
Zeszła do salonu odrobinkę tylko spóźniona – i kiedy przyszła, to zobaczyła, że jej matce nerwowo drgnął kącik ust. Panna Lestrange na to uśmiechnęła się do gości. Dzisiaj nie miała ciasno spiętych włosów, tylko były puszczone na ramiona i plecy miękką falą – odrobinę je tylko zebrała spinką by nie leciały jej do oczu. Założyła też granatową sukienkę z jakiegoś lejącego się materiału, długą do ziemi, jednak z rozcięciem, by dobrze się układała; miałą też rękawy, chociaż przejrzyste, koronkowe. Była bardzo elegancka, ale nie strojna do tego stopnia, że aż przytłaczająca. Prawdę mówiąc – to był wybór Victorii. Pokłóciła się o to z matką poprzedniego wieczoru i była o to spora awantura, ale tym razem Tori postawiła na swoim. Bo to w końcu jej zaręczyny – a nie jej matki. Była więc taka: lekko umalowana, z wiszącymi kolczykami, naszyjnikiem na szyi – i nawet się uśmiechnęła na powitanie, witając się z gośćmi.
I dopiero teraz się zestresowała. Tylko czym? Merlinie, to przecież nie był ślub, czym tu się denerwować? A jednak było to od niej silniejsze – a patrząc na Sauriela, to można było odnieść wrażenie, że i on jest zestresowany.
To dopiero byłby stres, gdyby jednak nie było między nimi nici porozumienia. Przez te prawie pół roku zdążyli się trochę poznać, a początkowa złość i nienawiść opadła, robiąc miejsca kiełkującej sympatii. Sama była jednak zestresowana na tyle, że znowu sięgnęła po starą, sprawdzoną metodę, próbując oczyścić swój umysł ze zbędnych emocji. Uspokoić się. Nieznajomy, wcześniej zapowiedziany, choć Lestrange wydało się dziwne, że jakiś ktoś jeszcze ma się zjawić przykuł na moment jej uwagę. Zastanawiała się o co tutaj w ogóle chodzi do momentu, kiedy nie poczuła znajomego chłodu jego dotyku. Nie była ekspertką, ale spędziła z Saurielem na tyle czasu, że miała już swoje podejrzenia… I jeśli dodać dwa do dwóch, to wynik równania wydawał się całkiem prosty. To był jego stwórca? Powód tego stanu? Bo jakoś nie chciało jej się wierzyć, że to przypadek, że jej (za chwilę) narzeczony to wampir, a razem z Rookwoodami pojawił się ich ważny przyjaciel. Również wampir.
Uznała, że po prostu zapyta o to Sauriela kiedy będą sam na sam. Jej spojrzenie zresztą bardzo szybko wróciło do Sauriela.
Chyba najbardziej stresowało ją to, że i on się tak strasznie denerwował.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
17.01.2023, 23:25  ✶  

Właśnie - czym tu się stresować? To tylko zaręczyny. W gronie rodziny. Nic wielkiego. Ty, ona, tata, mama... drugie tata (???). Jej mama, jej tata. Drugiego taty nie miała, co za szczęście. Umysł Sauriela był pusty i chociaż daleko mu było do drżenia, to ta atmosfera go po prostu nie nastrajała pozytywnie. Wzrok matki Victorii, której imienia teraz nie pamiętał, a może nie zapamiętał go wcale, wydawał się oceniać i starać się panować nad każdym szczegółem. Lub znów - to tylko jemu się tak wydawało. Joseph był ciekaw - jak niemal zawsze. Nie czuł na sobie jego spojrzenia, ale będzie je czuł podczas samych oświadczyn. Eryk był w pełni zajęty brylowaniem w towarzystwie. Zimny, dostojny jegomość, który syna nie mógłby się wyprzeć za żadne skarby tego świata. Miał po nim urodę. Po matce zaś - charakter. Ubrany w garnitur, bo tak wypadało, chociaż kolor jego krawatu nie pasował do sukienki Victorii. Anna była dość zaskoczona, przez moment tak przypatrywała się tej kreacji, a Eryk tylko trochę się skrzywił, ale nie zająknął. Tymczasem Sariel tylko troochę poluźnił ten krawat. Tylko ociupinkę. Nie było w jego głowie nawet miejsca na podziwianie piękna tej sukienki czy zastanawianie się nad tym krótkim grymasem na twarzy Isabelli, tutaj naprawdę na nic nie było przestrzeni. I to nie tak, że stresował się samym faktem wręczenia pierścionka i zapytanie, czy wyjdzie za niego. No wyjdzie - co ma powiedzieć? Denerwowało go to. Nie chciał. Nie chciał się zaręczać z kobietą, której nie kochał i której pewnie nigdy nie pokocha. Kochający wampir? Kurwa, co to, opowieść dla nastoletnich czarownic? Nie chciał grać pod dyktando swojej rodziny. Nie chciał... nie chciał wielu rzeczy. Tymczasem stał tutaj i wiedział, że może zrobić aferę, rzucić pierścionkiem w kominek i pójść w swoją stronę. Zakładając, że w ogóle zdąży się ruszyć po rzuceniu pierścionkiem. Bo pewnie to by zdążył. Wszyscy byliby za bardzo zdziwieni, żeby cenny przedmiot ratować. Na te sceny za to w jego głowie miejsce było. Stał tu napięty i wyobrażał sobie wiele scenariuszy. Odgrywał w swojej głowie wiele opcji. Wydawałoby się - no co gorszego mogą zrobić? Zabiją mnie? To dość zabawne, bo mimo tego (a może właśnie dlatego), że raz umarł, mimo tego, że tyle o śmierci myślał, wizja tego, że ktoś z tego pomieszczenia miałby wymierzyć w niego różdżkę, by naprawdę go zabić, była przerażająca. Nie będzie chyba zdziwieniem, że w takim wypadku żadna z opcji, o jakiej pomyślał, nie była kusząca przez ten końcowy akt.

Wyłapał jej spojrzenie. Nie od razu, ale je poczuł, wyłapał i spojrzał na nią. Strach ma ponoć wielkie oczy, a jakie ona miała teraz? Czy tak samo myślała, że dobrze byłoby tym pieprznąć? Że nienawidzi tej chwili, tego życia, rodziny i wszystkiego, co składało się na każdą kolejną porażkę? Nie, pewnie nie. Więc o czym myślała? Wyglądała na niespokojną, to na pewno. Ale kto miałby być spokojny w takiej sytuacji? A tak, ich rodzice. Sauriel przeniósł spojrzenie na Annę, której wzrok też poczuł. Jej spojrzenie rozumiał, albo raczej - wydawało mu się, że rozumie. Była w nim tak odrobina odrazy, strachu jak i współczucia. Współczucia. Kącik ust Sauriela drgnął, a Anna odwróciła spojrzenie.

Jej też nienawidził.

-Jest przepiękna. - Drgnął, kiedy usłyszał głos Josepha, głęboki i jedwabny, za swoimi plecami. Lekko obrócił głowę w jego kierunku, kiedy mężczyzna spoglądał prosto na Victorię. - Wciąż kwitnący kwiat. Nie każdy ma takie szczęście. - Skrzywił się, ale tylko na sekundkę, zaraz starając się opanować, trzymać w ryzach swoją mimikę i to, co wychodzi z wnętrza na zewnątrz, gdy poczuł jego dłonie na swoich ramionach, które zacisnęły się tak, jakby co najmniej Joseph był z niego dumny. Takie sprawiał wrażenie. Sauriel znów spojrzał na Victorię. Piękna kobieta. Jej usta. Podobały mu się jej usta. Chciało się ich dotknąć i sprawdzić, czy były tak miękkie na jakie wyglądały. Jej dłonie. Miała naprawdę ładne i zadbane dłonie, tak kobiece i delikatne. Podobały mu się jej włosy. Mógłby wsunąć w nie nos i sprawdzić, jak pachną. A już prawie pamiętał jej zapach. Mógłby wsunąć w nie palce i głaskać. Bo były miękkie. Na pewno były miękkie. Ale z tego wszystkiego kończyło się na jednym - zawsze pojawiało się w jego głowie pytanie, jak smakuje.

Czy wampir w ogóle mógł kochać? Joseph twierdził, że ależ owszem! Nawet bardziej, niż człowiek! Ale według Sauriela on już po prostu dawno zapomniał, jak to jest kochać naprawdę. I jak to jest kiedy ciało było rozpalone.

Puścił go i nawet lekko pchnął. Nie tak, by go poruszyć, to była ledwo sugestia. I skorzystał z tej sugestii dość chętnie, diąc w kierunku Victorii. I zatrzymując się obok niej.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
18.01.2023, 09:15  ✶  
Może to źle, ale miała absolutnie w nosie, że na własne (już drugie…) zaręczyny ubrała się PO SWOJEMU, w to co lubi i wyglądała tak, jak chciała wyglądać, a nie tak, jak wyobrażała sobie to jej matka, ewidentnie zatrzymana w czasie jakieś trzydzieści lat temu, kiedy sama musiała się na swoje zaręczyny ubrać. Victoria do tej pory tańczyła dokładnie tak, jak jej zagrają, ale ten jeden raz tupnęła nóżką… Może dlatego, że ta sukienka to nie była wcale taka ważna, ale dla niej to brzmiało w głowie jak takie małe zwycięstwo, że chociaż jedna rzecz jest taka, jak by chciała.
No i przez to nie pasował ten kolor krawatu, ale to akurat dało się łatwo naprawić.
Czym to było dla niej? No też nie chciała. Ale przechodziła przez to drugi raz i już wiedziała, że to strach ma duże oczy i do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do myśli, że masz wyjść za kogoś, kogo nie lubisz. Ale Sauriela nawet lubiła, a to już był progres w stosunku do jej ostatniego narzeczeństwa. Rok temu była już na powrót wolną kobietą więc ile się nacieszyła tym stanem…? Niezbyt długo, ale to nic. Przynajmniej mieli czas, by choć odrobinę się poznać. I tego czasu nie zmarnowali. Nie było tak, że go nienawidziła, że nienawidziła tej chwili, miejsca, życia – nie. Rodzinę… Prędzej. Ale nie całą resztę. Czuła, że tak naprawdę mogła trafić znacznie gorzej i to mając na uwadze, że jej przyszły mąż jest wampirem. Jej oczy nie były wypełnione strachem – był tak samo duże i brązowe jak zawsze. Starały się być spokojne, ale zdenerwowanie mimo wszystko wlało się do jej serca. Prawie tak, jakby od tego miało zależeć jej życie… No a przecież miało.
Isabelle szybko zastąpiła swój grymas niezadowolenia uśmiechem i wróciła do rozmowy, która prowadziła z Erykiem. Alexander stał obok i uśmiechnął się niemalże zachęcająco do Victorii, a ona odwzajemniła uśmiech i odetchnęła. Spokojnie. Nie ma się przecież czym denerwować. W końcu znała jako tako mężczyznę, z którym miała zostać dzisiaj już oficjalnie zaręczona, gorzej przecież nie będzie, prawda? Na pewno będą mieli swoje problemy, ale wszystko da się rozwiązać rozmową, tak? Nie przysłuchiwała się co tam mówił Joseph do Sauriela, pewnie nawet i tak by do niej nie dotarł żaden sens, wiedziała tylko, że ją obserwują – ale tego się spodziewała. Nie wiedziała nawet, że w jakiś tam sposób mu się podoba, zupełnie o tym do tej pory nie myślała, bo w sumie najważniejsze było to, że nie patrzą na siebie z odrazą. Bogowie, żyć z kimś, na kogo nie możesz nawet patrzeć… nie wiedziała też, jakie miał rozterki, choć już dawno brała pod uwagę, że pewnie prędzej czy później dojdzie do tego, że jego łaknienie krwi wygra. Albo ciekawość. Ciekawość jego, albo jej.
Uniosła w górę głowę, kiedy Sauriel zatrzymał się obok niej. I uśmiechnęła się nawet lekko, chcąc dać mu trochę otuchy. I sobie również. Jej ciemne spojrzenie zjechało niżej, na ten nieszczęsny krawat, który tak go uciskał i denerwował. Ten sam, który tak bardzo nie pasował, bo miała na sobie co innego niż założyła jej matka. Sięgnęła po różdżkę (te magiczne kieszenie w ubraniach to prawdziwe cudo), machnęła lekko i kolor krawatu zmienił się płynnie w granatowy, idealnie taki, jaki kolor miała jej sukienka. Tak lepiej, prawda?
I o co była ta cała kłótnia, skoro wszystko można było naprawić od tak?
Jej ojciec lekko klepnal ją w ramię i odsunął się, podchodząc do żony. Chyba wszyscy byli już gotowi.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
18.01.2023, 18:19  ✶  

Kiedy się z kimś zaręczasz bierzesz za niego odpowiedzialność. Czy nie? Dopiero, kiedy się z kimś żenisz? Tylko że zaręczyny były zapowiedzią małżeństwa. Dobrze powiedziane - obietnicą, pierwszym sznurem, który miał spleść dłonie. Jak wieczysta przysięga. Z tym, że przecież tę przysięgę łatwo było zerwać. Miłość, szacunek, wierność. O, wierność na pewno. Bardzo źle się tutaj patrzyło na rozwódki. I nieczęsto miało się je okazję zobaczyć. Zdawały się potem omijane szerokim łukiem, jakby to jakaś choroba je do tego skłoniła, a skoro choroba - należy uważać, jeszcze się zarazisz. Przecież nikt nie chciał być chory. Saurielowi daleko było do myślenia o rozwodzeniu się, skoro nie było ślubu, a i nawet sam ten ślub zdawał się być dla niego tak mistyczny i niemożliwy do spełnienia, że gdzie tam, phew, rozwodzenie się. Zerwanie zaręczyn chyba też nie wchodziło w grę. Kiedy tak bardzo ładnie stali obok siebie, a dorośli (bo przecież oni byli jak dzieci) rozmawiali, cieszyli się, gratulowali... sobie wzajem. Jak miło było patrzeć, jak wszyscy byli szczęśliwi. Handel zakończony sukcesem, zaraz odbędzie się jego przypieczętowanie. Patrzcie, jak się sprzedaje dobrą klacz w ręce... hm, całkiem niedobrego ogiera. Nawet nie ogiera. Bliżej mu było do wałacha.

Chyba mógł coś do niej powiedzieć, ale nie miał odpowiednich słów. Takich nieodpowiednich też nie miał. Ale kiedy przy niej stanął to był przekonany, że znosi to o wiele lepiej od niego. Dlatego, że była bardziej z tym pogodzona? A może dlatego, że jedno już miała za sobą i... o nieszczęście, wiedziała, że nie ma takiego wagonu, którego nie da się odczepić? Kiedy dzisiaj na nią spojrzał to było mu jej naprawdę żal, chyba tak samo, jak samego siebie. Rozprawianie o tym, dzielenie się żalami czy peplanie niczego nie zmieniało. Kompletnie niczego. Dlatego między innymi nie lubił o rozterkach opowiadać. ludzie lubili powtarzać, że wtedy "przynajmniej się robiło lepiej". Właściwie to nie bardzo. Lepiej robiło się tylko drugiej stronie, że wiedziała, co się dzieje. I w przypadku bliskich osób - tak, to miało sens! Sauriel w końcu też się otwierał kiedyś przed niektórymi osobami. Tymczasem dziś jest Beltane i wielkie szczęście! Pierścionek trafi na palec. Kolor krawatu nie miał dla niego żadnego znaczenia. Victoria mogłaby wyjść tutaj w spranej i za dużej koszuli, w dodatku jakiegoś przydrożnego kochanka - to też by mu żadnej różnicy nie zrobiło. Ale skinął głową w podziękowaniu, kiedy krawat zmieniła. Bo ewidentnie wprawił on w niezadowolenie paru jegomości.

Cały plan zaręczyn i tego dnia został ustalony wcześniej. Że w salonie mają odbyć się zaręczyny, potem przejdą na obiad i będzie czas na rozmowy. Tylko kwestia wyczucia, KIEDY będzie ten odpowiedni moment. Nawet dostał przygotowaną przemowę od matki, pouczenie co powiedzieć i w ogóle. Brzmiała tak... brzmiała jak coś, czego by nie powiedział. Nie "nigdy", ale na pewno nie do Victorii. Wyczucie chwili było dla niego tutaj najbardziej problematycznym momentem. Zwłaszcza, kiedy niekoniecznie był skupiony i jego myśli były podatną na zapchanie czarną dziurą. A zapchała się wymyślaniem opcji na to, jak chętnie by stąd wyszedł. Tym nie mniej stało się oczywiste, kiedy rodzina się ustawiła, kiedy ucichli i spojrzeli na nich. Chyba to właśnie Joseph był tym sygnałem. To jest - Joseph w momencie jak sugestywnie dał mu znać, żeby podszedł. I tak jakoś wyszło, że to on zamienił się w ten sygnał, że to już. Już? Ale na pewno? Ale trzeba? Popatrzył po wszystkich.

- Dziękuję za stworzenie tej wyjątkowej chwili. Cieszę się, że nasze rodziny mogą się połączyć przez te zaręczyny i w przyszłości - ślub. - Była taka chwila bardzo krępującej ciszy, kiedy on wiedział, że powinien zacząć mówić, a jednocześnie wcale nie chciał. Ale to była chwila. Jeden oddech. - Czas, jaki spędziliśmy z Victorią był cenny i przekonał mnie, że nasze małżeństwo będzie udane. - Pytanie, czy tę formułkę wykuł? Ależ owszem! Zwrócił się przodem w kierunku Victorii. - Victorio. Jesteś piękną i inteligentną kobietą. Cieszę się, że nasze ścieżki się spotkały. Obiecuję, że zadbam zarówno o ciebie jak i twoich bliskich. - Klęknął przed kobietą, wyciągając pierścionek, by otworzyć przed nią pudełeczko. Zrobiony, rzecz jasna, na jej palec. A wybrany... zapewne przez jej matkę. - Wyjdziesz za mnie?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
18.01.2023, 21:35  ✶  
Trochę chyba już jednak bierzesz tę odpowiedzialność – to w końcu obietnica złożona sobie wzajem i rodzinom, że wkrótce zostanie to partnerstwo przypieczętowane papierem. Już poniekąd brała za niego odpowiedzialność… Jak wtedy, w walentynkową noc, kiedy chciała wymazać jego obecność z pamięci pewnych osób. I z tego co wiedziała – zrobiła to całkiem zręcznie. Wszystko po to, by chronić jego tożsamość, niezależność i reputację. A przecież nie musiała tego robić.
Nie, nie musiała. Ale chciała.
Sama nie myślała o żadnym rozwodzie. Nie dlatego, że nawet jeszcze nie było ślubu, a dlatego, że dla niej jawiło się to jako ostateczność. Jako ostatnia deska ratunku, kiedy zawiedzie wszystko inne. Jaki byłby sens tych układów, jeśli po roku para mogłaby się rozwieść i udawać, że tego wspólnego etapu w ich życiu wcale nie było? Żaden. Postarano się więc, by rozwody były rzadkie. A jeśli już – najlepiej niewarte świeczki. W końcu lepiej było być wdowcem niż rozwodnikiem. Na pewno prościej.
Znosiła to lepiej po pierwsze ze względu na to, że zmusiła się do uspokojenia. Do wyczyszczenia myśli ze zbędnych emocji takich jak panika; oklumencja była naprawdę szalenie przydatną umiejętnością. To, że raz już to przeżyła to jedno – może dlatego wiedziała, że nie ma co tutaj szaleć. To, że każdy wagon da się odczepić… No da się. Ale nie myślała o tym wcale. Tak samo jak nie myślała o pojawianiu się tu w koszuli przygodnego kochanka – bo też żadnego kochanka nie miała, ale też nie miała w sobie chęci, by przyprawiać Rookwoodowi rogi.
Czy było jej żal… Trochę było. A trochę już do tej myśli przywykła. Prawdę mówiąc nie znała innej drogi, od dziecka wiedziała, że nie będzie miała za wiele do powiedzenia w kwestii wyboru swojego życiowego partnera. Mogła się tylko modlić, żeby nie był skończonym tłukiem, albo kimś, kto obrzydza jej życie do tego stopnia, że po sekundzie ma ochotę mu roztrzaskać na twarzy filiżankę. Póki co wyglądało, że do tego akurat nie dojdzie. A rozmowa… Sama uważała, że jednak może się zrobić lepiej. Bo zrzucało się część ciężaru, bo nie trzeba było tego dusić w sobie. To było na pewien sposób oczyszczające.
Stali tak obok siebie, a zebrani starsi się gapili. Niekomfortowe. Cholernie niekomfortowe, ale kobieta była, a przynajmniej starała się być spokojna. I wtedy Sauriel przerwał tę ciszę i zaczął mówić. Oklepana formułka i to jeszcze takie słowa, których sam by pewnie nie ułożył, bo jego zdania brzmiały jednak trochę inaczej. Mniej… patetycznie. Bo to było patetyczne właśnie. Na chwilę się zatrzymał, Victoria przestała wbijać spojrzenie ciemnych oczu w krzesło i przeniosła je strategicznie na Kota. Bla bla bla, udane małżeństwo. Mało czasu by to stwierdzić, ale prawdę mówiąc, to akurat istniał cień szansy, że będzie udane. Widziała gdzieś dla nich nadzieję na końcu tunelu – głównie dlatego, że po prostu go polubiła. Nie był takim skończonym bucem, za jakiego miała go na początku. Piękna i inteligentna, tak, jasne. Może. Ale chyba nie w jego oczach. Zacisnęła lekko dłonie w pięści, wyglądało jakby to było z nerwów, bo zaraz splotła je ze sobą z przodu, ale tak naprawdę było jej tego trudno słuchać. Bo która kobieta nie chciałaby usłyszeć ze jest piękna, inteligentna, że jej wybranek cieszy się, że się spotkali? Pewnie każda chciała i Victoria również chciała… Ale chciała czegoś takiego usłyszeć szczerze, z serca, a nie dlatego, że ktoś kazał. Tak naprawdę, to to było bardzo smutne – wiedzieć, że pewnie nigdy nie usłyszy się czegoś podobnego naprawdę. Że nigdy nie będzie się czyimś wyborem. I smutek tego uderzył ją na moment, nim z jakąś taką złością znowu nie uciekła w oklumencję i spojrzała na klęczącego przed nią mężczyznę już bez tych emocji.
Pierścionek był ładny, tym razem bez giga kamienia na pół palca, jakby to pewnie Isabelle chciała nosić – tylko był… prostszy. Złoty, z jednym większym, białym kamieniem w gnieździe, i dużo mniejszymi, imitującymi płatki kwiatów zatopionych w obręczy, która na górze była zawinięta niczym gałęzie drzewa albo pędy rośliny. Tak, Victoria kochała kwiaty – więc… to wyglądało jak ukłon w jej stronę.
Miała się nie denerwować, a i tak poczuła, że zaschło jej w gardle. Przecież wszystko było ustawione, to skąd ten stres? Przez moment patrzyła na pierścionek w pudełeczku, w ciszy, a w końcu spojrzała na Sauriela, wprost na niego.
- Tak. Wyjdę – spróbowała się uśmiechnąć. Chociaż minimalnie, chociaż lekko, żeby jakoś zmniejszyć powagę sytuacji – która zdecydowanie była cholernie poważna. Sauriel mógł więc wstać, wyciągnąć pierścionek i nałożyć jej na palec, jak się należało. A jej nawet odrobinę zadrżała ręka, kiedy podsunęła mu tę lewą, tak jak oczekiwano, bo była bliżej serca – bo miała jakieś niejasne wrażenie, że mężczyzna zgłupieje i pomyli ręce.
No i teraz był moment na zupełnie niepotrzebne gratulacje i będą mogli w końcu przejść do kolejnego punktu programu: obiadu. I będzie się można napić.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
18.01.2023, 23:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2023, 23:35 przez Sauriel Rookwood.)  

Miała słuszność - pomyliłby ręce. W swoim roztargnieniu, tak naprawdę zagubieniu. Smutne as fuck, dorosły chłop zagubiony jak jakiś dzieciak. Któremu najlepiej mówić, co ma robić, żeby czasem nie pomieszał wszystkiego. Sięgnąłby po jej prawą dłoń - całkowicie odruchowo. Chociaż wspomnieli mu coś, że to ma być LEWA, LEWA! No ale co za różnica, lewa czy prawa? Albo ile kwiatków było? Albo jakiego rodzaju czy koloru? Wszystko. Dłoń jednak została mu podsunięta, a przez jego umysł nawet nie przetoczyła się myśl o wdzięczności, bo jak zostało wspomniane - kompletnie wyleciało mu to z głowy, która wciąż była skupiona na tym, co powiedział. I czy powiedział wszystko w porządku. Podczas klękania spojrzał w kierunku swojej rodziny, ale jego oczy konkretniej szukały swojego ojca. U kogo, jeśli nie u niego, miał szukać na to aprobaty? Odpowiedź stała tuż przed nim. Dosłownie. Bo jeśli nie u swojej żony, to u kogo mężczyzna powinien dostać wsparcie? Jak świat światem to kobiety były tą szyją, dzięki której głowa mogła się poruszać. Dzięki której całe ciało mogło funkcjonować. Wkraczaliśmy w nową erę - pełną dziwów i nowych myśli, pełną buntu i pragnienia wyzwolenia. Nic dziwnego - po wojnie każdy szukał tutaj dla siebie miejsca. Lepszego miejsca. Warto było te poszukiwania zacząć u kogoś, kto stał najbliżej ciebie.

Wsunął pierścionek na delikatną dłoń. Ale jakże silną - wbrew pozorom. Zachowywała fason i klasę nawet w takich... nawet? Może jej zazdrościł. Tego, że potrafiła trzymać się tak sztywno, że potrafiła ukryć swoje uczucia i przywdziać na twarz kamienną fasadę. Wstał z kolan, trzymając jej dłoń, tą lewą, z pierścionkiem. Ona się uśmiechnęła - i nawet on się lekko uśmiechnął. A przynajmniej spróbował. Nie chodziło o to, że chciał jej posyłać fałszywe uśmiechy, czy teraz odepchnąć ją od siebie na miliony mil. A ona? Uśmiechała się szczerze? Potrafiła? Sauriel nie brał pod uwagę, że to był zupełnie szczery uśmiech, ale brał pod uwagę, że niekoniecznie była też szczęśliwa z tego wszystkiego i po prostu starała się... jakoś tu być. W tym jakże pięknym dniu. W jakże przepięknym Beltane.

- Pięknie. - Joseph się uśmiechnął i tak w przeciwieństwie do uśmiechów tej dwójki, to ten konkretny był naprawdę szczery. Albo w przeciwieństwie do tej dwójki Joseph był doświadczonym aktorem. Hmmm, no nie wiem, nie wiem, które z tych dwóch mogłoby to być...

- Wszystkiego dobrego na drodze do zaślubin. - Brzmiało to z ust Eryka jak wyrok, ale był ukontentowany. Na tyle, na ile na jego chłodnej twarzy i w zimnych oczach można było dojrzeć coś takiego jak, no nie wiem, SZCZĘŚCIE. Ten człowiek zdawał się go nigdy nie doświadczyć, jakby był zaprojektowaną machiną do tego, by zdobywać. By mieć. Kiedy już zaś miał musiał sięgać po więcej. - Dobrze, że nie było problemów z szybką organizacją. Beltane to dobre błogosławieństwo dla młodej pary. - Brakowało tylko, że szkoda, że nie udało się jeszcze szybciej, to by od razu zrobili ślub. Ale to hasło się nie pojawiło. Przez ich dłonie przewinęło się kilka uścisków, Victoria została ucałowana znów w paluszki i w końcu, po tych jakże wspaniałych gratulacjach, mogli powolii ruszyć do stołu. Saurielowi było na rękę, że byli bardziej z tyłu - i mieli miejsca obok siebie.

- Ładny nawet. - Odezwał się do niej cicho, kiedy zasiadali do stołu. Patrzył na pierścionek.

- Bardzo ładny. Symboliczny, z tym kwiatem. - Dopełnił Joseph siedzący właściwie po drugiej stronie Victorii.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
18.01.2023, 23:59  ✶  
Trochę się już znali, zdążyła zauważyć jaką osobą jest Sauriel tak w grubsza, więc te podejrzenia nie były bezpodstawne. Widziała też, jak bardzo się denerwował, a podobno miał na wszystko wyjebane. Właśnie dlatego odrobinę mu pomogła – żeby nikt się go nie czepiał (zwłaszcza ojciec), i żeby jedyną nieprawidłowością tego spotkania była ona sama i sukienka, która nie była oczekiwana. Ale tak czuła się znacznie swobodniej i według własnego gustu sto razy korzystniej niż te wszystkie warstwy, falbany i ogólnie ciężkość stroju. Tak więc pierścionek został gładko wsunięty na serdeczny palec jej lewej ręki, a kiedy Sauriel nie puścił jej dłoni, to nawet go lekko ścisnęła, chcąc mu dać znać, że wszystko dobrze, żeby się nie stresował… po prostu dodać mu otuchy. Dla niej to wcale nie było proste. Było szalenie trudne, dlatego znowu mogła się wydawać być robotem… prywatnie, kiedy widzieli się widzieli to tego nie robiła, ale tutaj… było tyle emocji, że nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo to przeżywa.
Drugi raz.
I nie chciała ani razu więcej.
- Gratulacje, piękne zaręczyny – wyrzuciła z siebie Isabelle i nawet przytuliła Victoria, a następnie ucałowała powietrze obok policzka Sauriela trzy razy. Alexander uścisnął mu dłoń i klepnął go w ramię, swojej córce posyłając uśmiech.
Tak. Aż dziw bierze że od razu nie zorganizowali im tutaj ślubu, tak szybko się to wszystko toczyło, ale już wiedziała że pewnie za tydzień jej matka wpadnie w wir planowania, żeby to nie wyglądało tak jak poprzednim razem. Że narzeczony zginie zanim dojdzie do ślubu.
Może to dlatego wcisnęli ją wampirowi? Żeby nie musiała doświadczyć kolejnego takiego nagłego rozstania? Żeby nie musiała kolejnego narzeczonego wyciągać spod zgliszcz zawalonego i spalonego budynku, nie wiedząc nawet że to on?
Nie mówiła nic kiedy szli zamykając ten pochód do drugiego, większego salonu, by ugościć ich przy stole. Oczywiste było, że będzie teraz siedziała obok Sauriela. Że już zawsze będą siadać obok siebie – nawet jej to nie przeszkadzało. Nie sądziła za to, że po jej drugiej stronie siadzie drugi wampir.
Otoczona przez wampiry. Jak przekąska na talerzu. Tyle, że o Saurielu tak nie myślała, nie bała się go, a Josepha pierwszy raz widziała na oczy.
- Tak… podoba mi się – to akurat była prawda, bo rzeczywiście pierścionek uderzał w jej gusta. Coz, będzie go nosić najpewniej do końca życia – po ślubie zostanie jedynie przełożony na drugą rękę. Więc jej rodzice byli na tyle mili, że wybrali coś, co trafi w jej gusta. Bo sądziła, że to był ich wybór. A już na pewno nie Sauriela – tyle wiedziała. Zresztą niejako to potwierdził. - Och… dziękuję – symboliczny? A co akurat ON mógł wiedzieć o tym symbolizmie? Przecież jej nie znał. Uśmiechnęła się jednak do starszego mężczyzny, a chwilę później kieliszki napełniono winem. Ich rodzice pogrążyli się w jakiejś swojej rozmowie – najwyraźniej świetnie się dogadywali. Isabelle śmiała się z jakiegoś żartu, Alexander uśmiechał się i od czasu do czasu sam się odzywał. - Już dobrze? Wyglądałeś na mocno zdenerwowanego – zwróciła się cicho do Sauriela, nie mając pojęcia jak zagadać. Znowu byli z całą rodziną i znowu nie wiedziała co ma mówić. Jakoś jak byli sam na sam to nie miała tego problemu.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
19.01.2023, 00:19  ✶  

Nie, nie on wybierał pierścionek, a nawet jakby wybierał, to nie wiedziałby jaki. Pomyślałby o tym, że lubi kwiaty? Pewnie tak. Patrząc na wszystkie wyroby złotników gdzieś prześlizgnąłby się kwiat. Chyba wybrałby taki, którego złoto rozkładałoby się w płatki, a kamień byłby osadzony jako jego serce. Właśnie - serce. Jakie? Kolor? Na pewno tu też była jakaś symbolika. O zgrozo, ratujcie. Musiałby robić cały research dotyczący kamieni szlachetnych, no bo przecież... nie, pewnie by po prostu zapytał Victorii. Albo w ogóle by jej powiedział, że chciałby jej dać pierścionek, który jej się spodoba. Bo przecież to ona potem miała go nosić i pokazywać, nie on. Więc mógł jej nie kochać, ale tak, lubił ją, jak ona polubiła jego. Nie byłby to żaden wysiłek, a nawet wysiłek by zaoszczędził, gdyby pozwolił jej wybrać to, co jej będzie leżeć. Tymczasem wyboru dokonały Anna i Isabella. Chyba nie wyszło źle, co? Tyle, co wampir się na biżuterii znał... jak powiedział Joseph - pasował. I to symbolicznie. Skąd zaś o tej symbolice wiedział... o to lepiej było nie pytać. Sauriel zakładał jednak, że wie więcej o jego narzeczonej niż on sam o niej.

Tak jak ona nie wiedziała co mówić, tak on również. A w zasadzie najchętniej nie odzywałby się wcale. Przywykł do tego, tak całkowicie szczerze. Do milczenia przy ojcu, bo to on był głową domu, on w nim rozdawał karty i on brylował w towarzystwie. Saurielowi przybywało lat, ale niektóre rzeczy się naprawdę nie zmieniały. Jak to, że te wszystkie rozmowy... tak, gdyby się postarał to byłby w stanie się jakoś w nie włączyć. Ale byłoby jak z szachami. W końcu zacząłby tracić skupienie i zainteresowanie. Nie odnajdywał się na salonach. Może dlatego, że się wcale na nich nie urodził?

Spojrzał na nią tak oczywistym spojrzeniem, że nie pozostawiało wątpliwości, że nie było dobrze i że w sumie to lepiej nie pytać. Standardowa odpowiedź, kiedy nie chcesz mówić, jak w sumie jest chujowo. Ewentualnie nie chcesz mówić "jest okej" - "nie wyglądasz okej" - "to nie patrz". Bo to byłoby bardzo w stylu Sauriela. Ale nie tutaj. Nie teraz.

- Byłem zajęty wyobrażaniem sobie wszystkich scenariuszy, w których... dzieją się tutaj rzeczy w miejscahc. - Żeby nie powiedzieć brzydko "każdy dostaje w ryja po równo i ustawiają się w rzędzie, żeby nikt nie dostał dwa razy. Albo wróć - żeby właśnie każdy dostał przynajmniej dwa razy! I to po równo! Mówił przyciszonym głosem, kiedy dania magicznym sposobem wlatywały na stół i się w nich pojawiały, tak jak napełniły się te kieliszki winem, wzniesiono zresztą pierwszy toast za parę młodą. To już było. Kiedy zaś wszyscy zaczęli rozmawiać zrobiło się faktycznie lżej. Przynajmniej jemu. - Pewnie nie zrobili twojego ulubionego schabowego? - Pamiętał. Pewnie, że zapamiętał. Jej babeczki również.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
19.01.2023, 09:18  ✶  
Towarzystwo rodziny jej nie onieśmielało, po prostu… jakoś nie miała przy nich nic do powiedzenia. Od tego pierwszego dnia, gdy poinformowali ją, że będą zaręczyny, przez kolejne miesiące jakoś utwierdzała się w przekonaniu, że… słowa są tutaj całkowicie zbędne. Więc w większości milczała. Bunt milczenia? Może niektórzy mogliby to tak odebrać, ale Victoria nie robiła tego celowo i na złość. Zwyczajnie brakowało jej jakichkolwiek słów, by sytuację moc skomentować stronie rodziny. Nie była jeszcze na etapie, by samej siebie było jej żal – może za jakiś czas, kiedy dotrze do niej JAK WIELE w ogóle na tym układzie traciła. Jak bardzo będzie sfrustrowana… udane małżeństwo, tak? Może pod tym względem, że nie będą się próbowali na dzień dobry pozabijać?
Nigdy nie mów nigdy, tak? Może i się nie powinno, życie potrafiło zaskakiwać i pisało najlepsze scenariusze. Nie miała daru jasnowidzenia, by przewidzieć, jak będzie się układało ich narzeczeństwo a później małżeństwo.
O tak, zrozumiała TO spojrzenie. Zrozumiała doskonale i uśmiechnęła się do niego współczująco. Bo co mogła więcej zrobić? Powiedzieć, że będzie lepiej? Albo że będzie dobrze? Cholera, jakoś będą musieli to między sobą poukładać, gdzieś znaleźć w tym całym bałaganie miejsce dla siebie wzajemnie. A później odwróciła od niego głowę i spuściła wzrok. Jej naprawdę też nie było łatwo. Ale starała się robić co tylko mogła, żeby jakoś wyjść z tego z twarzą. Co będzie dalej? Co będzie z nimi dalej?
Skoro jeszcze miał myśli o tym co zrobić żeby tylko to odsunąć, nie dopuścić do zaręczyn – to znaczy że jakaś wola walki się jeszcze w nim tliła. W Victorii już dawno nie… już się nie opierała. Wiedziała, że to i tak nieuniknione, więc pozostało się temu poddać… i płynąć… może też dlatego była od Sauriela trochę spokojniejsza. Może dobrze to odczytał: że była już pogodzona.
Uniosła spojrzenie na kieliszki i wniosła toast z resztą, upiła łyk i powróciła do swojego milczenia. To zaś zostało przerwane krótkim uśmiechem, bo Sauriel zdołał ja trochę rozbawić kiedy tak odezwał się do niej po cichu.
- Na pewno nie. To przecież nigdy nie wypada – i mało brakowało, a znowu wyglądałaby na zawstydzoną. Bogowie ile by teraz dała, by pobyć sama. Albo tylko z Saurielem, bo jakoś wtedy czuła się zdecydowanie swobodniej. A nie tak… jakby została wepchnięta pomiędzy wódkę a zakąskę, i to niemalże dosłownie, skoro siedziała pomiędzy dwoma drapieżnymi wampirami.
- Bardzo mi miło, że zechciał pan uczestniczyć w tej małej ceremonii – zwróciła się po chwili do siedzącego obok niej Josepha. Bardzo małej ceremonii. Prawie zupełnie niepotrzebnej. Jakoś trochę niezręcznie jej było siedzieć w ciszy obok nieznajomego, najwyraźniej kogoś ważnego dla Rookwoodów, więc postanowiła powiedzieć cokolwiek. Oklepany frazes, ale tak wypadało. Wiele tutaj wypadało. I zastanawiała się ile da rady w ogóle zjeść skoro ma tak ściśnięty żołądek. Sauriel myślał, że Victorii to nie ruszało – a ruszało bardzo.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (6284), Sauriel Rookwood (7123)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa