• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[10 VIII 1972, świt] Szaleństwo Windermere. Epifania.

[10 VIII 1972, świt] Szaleństwo Windermere. Epifania.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#11
12.04.2024, 12:23  ✶  

— Zastanawiałem się nad kupieniem posiadłości w Italii — rzucił w odpowiedzi. Nawet pomijając kwestię inflacji niezbyt zamożnych Włoch, najważniejszą informacją było to, że go stać. Peregrinus mógł być asystentem, ale nadal miał spracowane dłonie i notował mądrości kogoś innego, stanowił podnóżek. Nawet jeśli sam chciałby być tym podnóżkiem, Morpheus mógł kupić jego całe życie. Kilka odpowiednich inwestycji i podróże po Europie zmieniają się rozliczanie każdego wydanego knuta, a odpowiednie znajomości, przez krew, przez wiek, mogły mu zablokować wszystkie przyjemne wycieczki. Zgnieść go. Kara boska za branie czegoś, co nie jest jego. Vasyenka, Vasyenka.

— Są powody, dla których nazywamy się Niewymownymi — odpowiedział cichym głosem kogoś, kto właśnie zdradza sekret. Tym pociągającym aksamitem, kuszącym, aby przeciągnąć dłonią pod włos, aby ujrzeć wzór. Dowiedzieć się, co ukrywa u podstawy. Wyciągnął swoją rękę, aby dotknąć dłoni Peregrinusa, tej, która tak szamotała kwieciem. Ta ręka dotykała Dolohova, więc i on jej dotknie. Co moje, to twoje. Złapał się na tej myśli, brzmiącej niepokojąco jak przyrzeczenia małżeństwie. To była ich klątwa, nic ich nie rozłączy, aż do śmierci, bo mieli swoje orbity zbyt blisko siebie, socjeta magicznej arystokracji, z wieńcem genealogicznym i koneksjami tak bliskimi, że w rzeczywistości w bezpośredniej relacji dzieliła ich jedna osoba, Victoria Lestrange, gdyby mieli być całkowitymi nieznajomymi.

Vasilij. Imię zmroziło go głęboko w sercu. Wyobraźnia poszybowała daleko. Uderzenie w klatkę piersiową, zwalające z nóg. Usiadłby na nim, przyciskając swoim ciężarem, odebrał różdżkę, a później oślepił go, szepcząc, że ma się nie bać, nie będzie boleć. A gdy już odebrałby mu wzrok i pozostawił go chłopcem z tylko jednym okiem, tym trzecim, wydrapałby mu je na czole. Za patrzenie na to, co należy do niego samego, do Morpheusa.

Zanurzony w fantazji i zazdrości, niemal zgubił dalsze słowa. Opowiadał mu o nim. To nie prawda. Nie mógł uwierzyć w to, że Vakel mógłby go tak zdradzić, opowiadać na prawo i lewo byle komu o tym, co ich łączyło. On nie powiedział nikomu. Z pasją miłości, mówił głośno o tym, jak bardzo go nienawidzi, mając na myśli coś zupełnie innego. Tak teraz myślał. Bo przecież chciał go, na smyczy, karmionego truskawkami z rubinów, utopionymi w winie i poić kruszonymi perłami w szampanie. 

— Koniecznie go pozdrów — odrzekł z pewnością poranka. Po sekundzie zastanowienia dodał: — Czy mógłbyś w moim imieniu zakupić dla niego koszyk persymon?

Podał mu adres na alei Horyzontalnej, aby tam przesłał rachunek za podarek, który w rzeczywistości należał do Anthonego Shafiq'a, szefa Organu Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego. Przyjaciel się nie obrazi, zrozumie. Natomiast Vakel... Oby tego wieczoru i on i jego asystent zasnęli całkowicie niezaspokojeni i sfrustrowani. Niechaj myśli o tej parszywej persymonie, przez którą się zerzygał, a później tak wspaniale odgrażał mu, że odgryzie mu palec, jeśli jeszcze raz wsadzi mu go do buzi. Pomimo tego, Longbottom miał nadal wszystkie dziesięć, Dolohov nie narzekał. 

W prośbie była jeszcze jedna zawoalowana obelga, chociaż nieszczególnie grubym materiałem. Morpheus był bogatym niewymownym, bóstwem, które darzy i zabiera, którego błogosławieństwo uwagi, może być równie dobrze klątwą. Peregrinus pozostawał jedynie asystentem. Chłopcem na posyłki i do rozkładania nóg. Ciekawiło go, czy obraca tylko Vakela, czy dupą załatwia też dobrą prasę dla Vasyenki.

Pomiędzy drzewami zaczął ujawniać się prześwit.

Wtedy uświadomił sobie, że Peregrinus kłamał, bo on nigdy nie podał swojego imienia. I to napawało go uczuciem tryumfu.

— Czy dobrze się panu pracuje z mistrzem Dolohovem, panie Trelawney?— zapytał, kontynuując fasadę uśmiechu i łagodności sierpniowego świtu, który zaczynał parzyć. — Pamiętam go jako bardzo dominującą jednostkę.

Vakel Dolohov mógł być gwiazdą socjometryczną. W czasie ich związku Morfeusz pragnął być czernią, która ją otacza, aby mógł jaśnieć jeszcze bardziej. W końcu jednak zrozumiał, że podczas gdy Vasyenka był jednym z wielu na nieboskłonie, on, Morpheus Longbottom, był słońcem. I kochał, jak słońce, dając życie i je zabierając.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Badacz wróżbiarstwa
Hiding alone,
a prison is home
Nadchodzi spowity smrodem dymu papierosowego. Na pierwszy rzut wygląda porządnie, codzienna elegancja w neutralnych kolorach… niekiedy może nieco wymięta. To zależy, ile spał, a cienie pod zielononiebieskimi oczami odznaczające się na cerze bladej jak prześcieradło podpowiadają, że niewiele. Palce poznaczone tu i tam rozmazanym atramentem, ugina się pod ciężarem ulubionej skórzanej torby, w której jest… wszystko. Średniego wzrostu (179 cm) postać młodego mężczyzny koronuje imponująca burza czarnych loków, które niewątpliwie są jego największą ozdobą.

Peregrinus Trelawney
#12
12.04.2024, 15:37  ✶  
Słowa o zakupie posiadłości były pierwszymi, które nie stały się dla Peregrina szpilą wbitą w idealne wymierzone wrażliwe miejsce. Nie zazdrościł mu majątku, nie pragnął fortuny — tej Longbottoma, Dolohova, kogokolwiek innego. Marzyła mu się wiedza, potęga, kontrola, niezależność, pozycja, piękno, doskonałość, mężczyzna — ale nie marzyły mu się dworki, posiadłości, złoto, do którego zarządzania trzeba było zatrudniać ludzi. Dopóki on i jego najbliżsi byli zabezpieczeni, a funduszy wystarczyło na rozwijanie jego pasji, nie zwracał zazdrośnie oczu ku opływającym w bogactwa.
— Jestem pewien, że nie pożałujesz decyzji. Włochy pełne są urokliwych zakątków — rzekł, mnąc wspomnienie swoich podróży, wściekle wymazując je z pamięci.
Było coś w sposobie, w jaki ten człowiek mówił o Vakelu, w iskrach skaczących pomiędzy nimi, gdy ciało spotykało ciało, w kolorowych kwiatach zdobiących hebanowe włosy… Peregrin czuł podskórnie, że ma do czynienia z kimś, kto cenił nie tylko powab kobiety. Ktoś, komu mógł podobać się Vasilij Dolohov i — co gorsze — kto mógł podobać się temu słynnemu wieszczowi.
Jaką zaś on miał szansę, kiedy bał się w ogóle sięgnąć w jej kierunku?
Dotyk dłoni Morpheusa nadszedł w idealnym momencie, aby skruszyć Trelawneya. Płatki wypadły spomiędzy jego palców, które drżały, błądząc po ręce Longbottoma.
Naciągnięta boleśnie w jego wnętrzu struna pękła w końcu, uwalniając całe napięcie, lecz bynajmniej nie w sposób, jakiego Peregrin się spodziewał. Jeszcze przed chwilą widział oczami wyobraźni, jak odwraca się, aby wściekle żłobić paznokciami policzki niewymownego, poczuć jego ciepłą krew na palcach, odebrać mu chociaż to jedno: urodę.
Przez Peregrinusa przeszła pożoga gniewu, a za pożogą kroczyła śmierć — po śmierci nie było nic. Cisza i pustka.
— Proszę samemu kupić i dostarczyć owoce. Asystuję Dolohovowi, nie jego przyjaciołom. — Słowa były bezbarwne i pozbawione wyrazu. Niemal przezroczyste, lekkie, uleciały jak dym ku koronom drzew.
Och, zazdrości wiodąca przez wszystek ludzkiego doświadczenia.
Zazdrość — owoc każdego smaku. Słodki zachwytem, cierpki kompleksem, ostry nienawiścią, gorzki rozpaczą. Epileptyczny taniec ułożony w rytm zbyt wielu melodii splątanych w walce o dominację. Jedna przez drugą. Wszystkie na raz.
Szaleńcza symfonia ukoronowana tąpnięciem, pod którym młody mężczyzna ugiął się, składając kapitulację.
— W jaki sposób miałoby mi to przeszkadzać? Czyż podążanie za mistrzem nie jest wpisane w naturę pracy asystenta?
Z postrzępionej rany, którą zostawiła zaszyta w piękne słówka krótka potyczka z Morfeuszem, sączyła się powoli krew, a z nią wypływała wola walki Trelawneya. Marzył tylko o tym, aby zadano mu już ostateczny cios. Gdyby tylko Vakel zjawił się tu, odwrócił od niego i utonął w objęciach tego mężczyzny. Każde ciche westchnienie, każda namiętna deklaracja, każdy czuły gest między tymi dwoma — po kolei rozrywałyby go na kawałeczki. Nie zamknąłby oczu, nie odwrócił głowy. Czekałby, aż podrażnione nerwy wepchną go w otępienie, zobojętnieje na wszystko i zostanie po nim pusta, nieczuła skorupa.
Jedynie taką drogę do wybawienia widział — kroczenie pustą ścieżką śmierci, bo po śmierci nie było nic.


źródło?
objawiono mi to we śnie
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#13
13.04.2024, 13:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2024, 15:11 przez Morpheus Longbottom.)  

Początkowo nie odpowiedział. Przeszli przez bramę z brzóz i świerków, która prowadziła ku rozległej polanie, gdzie wytyczono piaszczyste boisko do siatkówki, kilka stolików piknikowych i altankę do tańczenia. Dalej, zaczynała się plaża, jeszcze pusta o tej porze dnia, poza jedną starszą parą; mężczyzna rozkładał koc na piasku, a kobieta smarowała skórę olejkiem do opalania. Oboje byli pomarszczeni jak śliwki i wyraźnie zadowoleni z życia. Budleja z włosów Morpheusa rozsypała się prawie całkowicie, jak śnieg zdobiąc dokładnie ułożone na żel kosmyki oraz na ramionach białej koszuli.

Wieszcz wyjął gałązkę, wygładził fryzurę i wyrzucił ją w krzaki.

— Chciałem oszczędzić panu próbowania każdego owocu przed trucizną lub wyrzucania ich. Mistrz Dolohov nie jest moim przyjacielem, panie Trelawney, wie pan o tym, jeśli o mnie wspominał — Morpheus uśmiechnął się szerzej do wróżbity, a chociaż nie był animagiem, jak spora część jego rodziny, która przemieniała się w psowate, to jednak gdzieś i w nim musiał istnieć ten gen predyspozycji, bo zdawało się, że błyszczał się zbyt wieloma zębami. Może jednak to była tylko ułuda tego miejsca tak jak zakrwawione dziąsła. Nie mógł się przecież mu przyjrzeć, bo uśmiech szybko zgasł. Szczwany lis Apollina.

Musiał przełknąć złotą zawiść Eris. Nie zamierzał być Parysem, który wybierając najpiękniejszą kobietę, skazał całą nację na śmierć, nie zamierzał być Menelaosem, który wybił tysiące i poświęcił tysiące w imię porwanej żony. Nie chciał być również Heleną Spartańską, która zmienia swoje przydomki, której motywy i głos są uciszone, a która patrzy na wojnę wypowiedzianą w jej imieniu z uśmiechem, ze swojego tronu. Nie zamierzał również umierać, jak Patroclus, za ideę. Napisał przecież Vakelowi, nie będzie jego Eurydyką, bo on nigdy nie zszedłby po niego do Hadesu.

Czy poszedłby po Peregrinusa? Ta myśl wżarła się w jego umysł, niczym czerw, drążąc tunele i zmieniając go w bezwolne zwierze kierowane zazdrością. Żar płonął w nim, nienawiść. Nie wiedział, czy w tym momencie pożąda Trelawneya dlatego, że należał do Vakela czy dlatego, że chciał mu go odebrać czy udowodnić, że też może go mieć. Zdziwiło go to, dlatego, że dopiero na końcu rozmowy pomyślał, że przecież mogli się nim podzielić. Morpheus nie był zazdrosnym bogiem.

A jednak.

Wszystko w nim przeczyło temu stwierdzeniu.

— U boku mistrza widzi się świat wysoko, ten zapierający dech w piersiach widok. Jednak dopiero, gdy samemu się nim stanie, można zanurzyć się w głębiny, w największe lęki i największą nagrodę. Żegnaj Peregrinusie.

Ostatnie muśnięcie dotyku, ułożenie dłoni na ramieniu czarodzieja w pożegnaniu, dłoni lodowatej, a zarazem parzącej. Longbottom należał do osób dotykających innych, które ignorowały przestrzeń osobistą. A jasnowidza chciał dotykać. W ten lub w inny sposób.

Powiedział i podążył w stronę jeziora, nie oglądając się za siebie. Zdjął obuwie, gdy dotarł do plaży, zostawił je równiutko, razem z koszulą i spodniami, które zdjął, złożonymi w kostkę. Pozostał jedynie w bieliźnie oraz ze skórzanym ochraniaczem na przedramieniu, który dla mugoli wyglądał jak opatrunek, a tak naprawdę krył w sobie różdżkę maga i wszedł do wody. Woda wybaczała, woda koiła. Zamierzał zanurzyć się w wielkie nieznane. Tam, gdzie sam był sobie mistrzem. Gdzie nie mogły go znaleźć dawno utopione uczucia. Gdzie nie było Vakela, Peregrinusa. Był tylko on sam.


Koniec sesji


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Peregrinus Trelawney (2561), Pan Losu (76), Morpheus Longbottom (3265)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa