• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
1972, Wiosna, 3 maja - Wnętrze kliniki

1972, Wiosna, 3 maja - Wnętrze kliniki
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#1
29.06.2023, 17:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.06.2023, 17:41 przez Eutierria.)  
3 maja, późny wieczór

Powinien teraz spać. Był tak cholernie zmęczony, że kiedy otworzyły się drzwi Błędnego Rycerza, to kierowca musiał zwrócić mu uwagę, że jest już na miejscu. Sam Moody nie zorientowałby się nigdy - pogrążony w we własnych myślał, oparł się czołem o szybę i jechał tak półprzytomny, zastanawiając się, czy rozmowy, które słyszy, są częścią rzeczywistości, czy snu. Nie miał już na sobie munduru - wyglądał nijako, ale jakoś tak przerażająco smutno. Może to dlatego i kierowca i pasażerowie spojrzeli po sobie z żalem, kiedy tak powoli wychodził z autobusu i skierował się w stronę Munga.

Głupio o tym mówić, ale po tym jak dramatycznie brzmiał ten list, Moody trochę już spisał Idę na koniec. Nie to, że jej nie chciał ratować, bo gdyby tak się dało, to by za nią oddał własne życie, ale jakoś tak czuł, że gdyby istniała iskra nadziei, to Danielle ubrałaby ten list w zupełnie inne słowa. Bardzo chciał zapalić, zanim wszedł do kliniki, nie odważył się na to jednak, zdając sobie sprawę z tego jak niewiele mógł mieć czasu. W środku zdał sobie sprawę z tego, że nie wiedział gdzie iść. Na korytarzu panowało wielkie poruszenie, nie dziwiło go to wcale, bo pewnie przywieźli tu o wiele więcej ofiar zdarzeń w Dolinie. Chciał się ustawić w kolejce do recepcji i tam zapytać o to, gdzie mogła leżeć Moody, ale wtedy dostrzegł w oddali włosy Dolly. Nie powiedział nic, po prostu ruszył przed siebie pewnym krokiem, przypadkiem obijając się o jakiegoś chłopaka, który nie omieszkał rzucić mu krótkiego „patrz jak leziesz, jo”, ale Alastor to zignorował - szedł dalej, tam, gdzie Longbottom żegnała jakiegoś pacjenta.

Nie przywitał się z nią niczym innym niż skinieniem głową, a później milczał. Chociaż normalnie był bardzo dowcipny, nie wyglądało na to, żeby planował powiedzieć cokolwiek - wyglądał bardziej, jakby czekał na wyrok. Jak takie dziecko skarcone przez matkę, które czekało na karę, tylko że on czekałona karę od losu i widział wszystko przez ciemne okulary, bo różowych od życia nigdy nie dostał.


fear is the mind-killer.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#2
01.07.2023, 14:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.07.2023, 14:15 przez Danielle Longbottom.)  

To był chyba jeden z najdłuższych i najcięższych dyżurów, w jakich przyszło jej brać udział i nawet na ten moment nie była pewna, kiedy się zakończy. Po wydarzeniach na Polanie nie wróciła do domu - pozostała tam, pomimo zmęczenia zarówno psychicznego jak i fizycznego, gotowa nieść pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Adrenalina, jaka krążyła w jej żyłach nie pozwalała jej usnąć, a jej głowa pracowała na zwiększonych obrotach - dopiero gdy znalazła chwilę czasu żeby usiąść, dotarło do niej, jak bardzo jest wykończona i co tak naprawdę się wydarzyło.

Nawet gdy większość rannych na polanie otrzymała stosowną pomoc, nie oznaczało to powrotu do domu. Oznaczało to wyłącznie zmianę miejsca pobytu z polany na szpital. Teleportacja odmówiła jej posłuszeństwa - czyżby była tak zmęczona, że nie dała rady się teleportować? Za pomocą auta Samuela dostała się pod budynek szpitala, gdzie przebywali Ci ranni, których stan nie pozwalał na wypis i pójście do domu.

Działała trochę jak na autopilocie. Robiła to, co do niej należało, starając się trzymać na wodzy narastające w niej obawy oraz zmartwienia. Kiedy tylko trafiał do nich nowy pacjent, żołądek podchodził jej do gardła, w obawie że będzie to ktoś jej bliski - kiedy okazywało się, że to obca osoba, przepływała przez nią fala egoistycznej ulgi. Gdy tylko pojawiała się taka możliwość, zajmowała wolne miejsce na kanapie w swoim gabinecie i przymykała oko - była świadoma, że musi dostarczyć choć odrobinę snu swojemu organizmowi. Ten, jak na złość, buntował się - i gdy tylko udało jej się zasnąć, momentalnie przed oczami widziała obrazy z wydarzeń na polanie, co wybudzało ją w sposób gwałtowny i nieprzyjemny. I tak dotrwała do trzeciego maja.

Mijał czas, a ona wciąż nie miała żadnych wieści od swojego ojca. O ile wcześniej zaniepokojenie nie było zbyt duże - wiedziała, że ten jest zajęty pracą i nie opuści polany gdy nie upewni się, że może być jeszcze do czegoś przydatny, tak teraz mijał kolejny dzień, a on nie raczył nawet dać jej znaku życia. Ignorował jej sowy, dlatego w każdej wolnej chwili w regularnych odstępach pisała do reszty mieszkańców posiadłości, Ci jednak zdawali się ignorować ją w podobny sposób. Pewna jej część rozumiała, że są zapracowani. Druga z kolei czuła się zepchnięta na dalszy plan, zignorowana. Irytowało ją to niemiłosiernie. Przecież gdyby miała jakikolwiek wybór, byłaby tam razem z nimi, zamiast przebywać w Mungo. Gdyby teleportacja nie omawiała jej posłuszeństwa, pojawiłaby się w domu choć na chwilę.

Musiała odłożyć rozmyślania na później, gdy na ich oddział trafiła kolejna już tego dnia pacjentka. Dani bez problemu ją rozpoznała, a wtedy zimny pot oblał całe jej ciało, gdy zdała sobie sprawę w jak tragicznym jest stanie. Zeneida Moody. Kurwa mać.

Straciła rachubę czasu, gdy walczyli o nią, balansującą na krawędzi życia i śmierci, co jakiś czas tracąc równowagę i przechylając się w niewłaściwą stronę. Wspólnymi siłami kilkorga uzdrowicieli udało się złapać kobietę za dłoń i na siłę przeciągnąć w ich stronę. Czy skutecznie? To już wszystko zależało od Idy. Nie mogli nic więcej dla niej zrobić, tą walkę musiała stoczyć samodzielnie.

W międzyczasie napisała list do Alastora, wiedząc że ten zjawi się na miejscu, gdy tylko otrzyma jej sowę. Po krótkim wahaniu napisała również do Mavelle, bo choć relacja pomiędzy tą dwójką wydawała jej się skomplikowana, co tylko potwierdzały pobłyskujące od czasu do czasu nici powiązania kierowane w stronę mężczyzny od Bones, wiedziała że takich chwil nikt nie powinien przeżywać samotnie.

Wręczała jednemu z wyleczonych pacjentów wypis, gdy do jej uszu dotarł ciężki odgłos przyspieszonych kroków. Nie musiała szczególnie wytężać umysłu, doskonale wiedziała do kogo należą.

- Cześć Alek- odezwała się zmęczonym, niepodobnym do siebie głosem. Nie mówiąc nic więcej, ruszyła w stronę sali, gdzie przebywała siostra Moody'ego. Brakowało jej słów, które mogłaby mu przekazać. Alastor nie był naiwny, wszelkie banalne pocieszenia, które koiły nerwy większości ludzi nie wchodziły w jego przypadku w rachubę. Musisz mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze? Stracili ją, gdy sabat stał się celem ataku. Nic nie będzie dobrze. Ida jest waleczna, na pewno sobie poradzi? Waleczność i odwaga kobiety sprowadziły na nią nieszczęście i sprawiły, że znajdowała się właśnie w tym miejscu i w takim stanie. Cokolwiek by mu powiedziała, nie wydawało jej się odpowiednią pociechą.

Kiedy weszli do pomieszczenia, nie było śladów walki, jaką stoczyli o życie młodszej Moody. Większość pomniejszych ran była zagojona, większe, te które potrzebowały czasu, ukryte były pod czystymi bandażami, spod których unosił się aromat mieszanki ziół. Sama Ida wyglądała jakby spała - miała zamknięte oczy i spokojny wyraz twarzy. Dani nie powiedziała nic, choć jej ciało i tym razem zadziałała instynktownie, kładąc jedną z dłoni na barku mężczyzny.



let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#3
01.07.2023, 15:05  ✶  
Nie odpowiedział nic. Nie przerwał też w żaden sposób milczenia, które towarzyszyło im w drodze do sali. Poza zmęczeniem niewiele pokazywał na zewnątrz - może jakieś rozedrganie, szybszy chód niż zazwyczaj, ale on i tak zawsze szybko chodził i często się przepracowywał - nic w tym dziwnego, nic nadzwyczajnego... Niby nie, ale... Nawet ktoś taki jak on posiadał uczucia. W obliczu tak wielu rzeczy, które wydarzyły się w ciągu ostatnich trzech dni, nie można było nie zakładać, że przeżywał w środku wiele. Pozostawał jednak białą kartką - był oklumentą, w dodatku wygaszonym aurowidzem, nie miał żadnego problemu z ukryciem swoich emocji przed kimś mniej wprawionym. Aktorem dobrym nie był, ale też nie był na tyle ludzki, żeby się w takiej sytuacji popłakać. Kiedy się oboje znaleźli w tej sali, po prostu stanął przy jej łóżku i zawiesił na niej spojrzenie.

- Szczerze mówiąc... - zaczął nagle, grzebiąc po kieszeniach - nie spodziewałem się, że będzie wyglądała tak spokojnie. Twój list brzmiał tak, jakbym miał przyjść się z nią pożegnać i od razu podpisać dokumenty. - Ze wcześniej wspomnianej kieszeni wyciągnął paczkę papierosów, których nie zdążył zapalić przed wejściem. Ruszył nawet w stronę okna i mogło się wydawać, że nie dość, że wszedł do środka w tych ciężkich, ubłoconych buciorach, to jeszcze spróbuje zapalić fajkę w pokoju z umierającą siostrą, ale kiedy podniósł do góry okiennicę, do środka wleciała jego sowa. - Przepraszam, nawet nie wiem, czy tutaj można wchodzić z sowami, ale napisałem do ojca. - Nawet pogróżki by go nie skusiły do przegonienia jej stąd, bo musiał napisać jeszcze do Dumbledore'a, więc wydał jej krótką komendę: stój, żeby została na parapecie. Odczepił liścik przywiązany do jej nóżki, rozwinął go i głośno westchnął. - Nie przyjedzie. - Nie dziwiło go to nawet. Chciał dodać, że „są zajęci szukaniem zaginionych”, ale to było jakieś takie oczywiste. Gdyby go nie wygonili na siłę do domu, żeby się wyspał, też by pewnie teraz tam maszerował, a listu o odnalezieniu Idy nie miałby jak odebrać. - Pewnie też spałaś dzisiaj w pracy? - Zapytał jej, wyciągając z kieszeni resztkę kartki. Porwana ulotka znaleziona na Beltane - ta co zapraszała mugoli na festiwal piwny. Do tego maleńki ołówek, właściwie to jego resztka zaostrzona nożem tak, że grafit był nierówny. Widać było, że był rozkojarzony, bo zadał jej pytanie, a potem błyskawicznie porzucił ten wątek, zajmując się rwaniem papieru na dwie równe części. Do Dumbledore'a jednak pisać nie musiał, bo wiadomość od ojca brzmiała „przekazałem Harper”, do Ashling i Effimery też, bo wiedziały, że go do przynajmniej jutra nie będzie. Ale był też Bertie, który pewnie chciał wiedzieć, że jeszcze żyje, a nie dał mu znaku życia, odkąd został wybrany do patrolu na sabacie. No i była... Zapowietrzył się aż, kiedy kartka rozdarła się do końca. Była też Eden. Zapisał te liściki koślawo, nie zwinął ich też szczególnie elegancko, jedynie zagiął jeden z nich w rogu. Pokazał to zgięcie sowie. - Do Botta. - Sowa skinęła głową. Podniósł drugi liścik, niezgięty. - Do Malfoy. - Sowa przekręciła głowę. - ...Lestrange - poprawił się. Sowa znów skinęła głową i momentalnie zniknęła za okiennicą, którą Moody zamknął. Następnie wrócił do siostry.

- Dziękuję. Za list. Za wszystko, znaczy się.

Chciał ją za coś przeprosić. Jeszcze nie wiedział za co, ale to „przepraszam” jakoś samo cisnęło się na usta. Chciałby wziąć odpowiedzialność za to wszystko co się stało, za wszystkie te porażki, za wszystkie śmierci, tylko jakoś nie potrafił znaleźć pretekstu.


fear is the mind-killer.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#4
01.07.2023, 15:57  ✶  

Skoncentrowanym (na tyle, na tyle pozwalało jej zmęczenie) wzrokiem obserwowała to, co działo się w sali. Nie odzywała się jednak, sama z siebie nie zaczynając rozmowy. Dzięki doświadczeniu i pewnej empatii, wiedziała że ludzie postawieni w tak trudnej sytuacji różnie reagują - niektórzy faktycznie oczekują klepania po ramieniu i banalnych słów, mających ukoić zszargane nerwy, inni z kolei preferowali głuchą, niemal przeszywającą ciszę. Wszystko wskazywało na to, że Alastor należał do tej trzeciej grupy, która trzymając nerwy na wodzy, chciała prawdy i faktów, bez kojącej otoczki. W porządku. To chyba odpowiadało jej najbardziej.

- Ida padła ofiarą jakiejś paskudnej, czarnomagicznej klątwy. Pomimo starań moich i reszty klątwołamaczy oraz uzdrowicieli, nie daliśmy rady złamać jej całkowicie - zaczęła spokojnie, neutralnym do bólu głosem. Czy tego chciała czy nie, musiała odciąć się emocjonalnie od tego, że Alastor był jej bliski, a ona właśnie przekazuje mu tak tragiczne informacje. Gdyby pozwoliła sobie, by uczucia wzięły nad nią górę, nie byłaby przydatna tak, jak tego chciała. -Jeszcze- dodała. To, że pracownicy Mungo nie przestaną starać się jej obudzić było bardziej niż oczywiste - Udało się ustabilizować jej stan, jednak nie jestem w stanie powiedzieć Ci kiedy się obudzi - wyjaśniła, krótko i rzeczowo.

Obserwowała Alastora gdy ten grzebał w kieszeniach. Wtedy na moment poczuła napływ zwykłego, ludzkiego współczucia, które dotychczas zepchnęła na dalszy plan. Szybko pokręciła głową i w sumie nie wiadomo było czy to dlaczego, że sowy nie były mile widzianymi gośćmi w szpitalu, czy że nie jest to zakazane.

- Nie przejmuj się tym - odpowiedziała, brzmiąc bardziej jak zawsze niż tą chwilę temu. W pełni rozumiała potrzebę wysyłania informacji dalej, a w pewnych przypadkach po prostu trzeba było przymknąć oko na procedury - Mogę przynieść Ci pergamin, jeżeli potrzebujesz- dodała, mimo że ten bez pergaminu poradził sobie znakomicie.

Kiwnęła lekko głową na zadane pytanie. Nie dodała, że za każdym razem gdy tylko zamknęła oczy, malował się przed nią obraz wydarzeń z ubiegłej nocy. To był najmniejszy problem w porównaniu z tym, z czym właśnie musiał zmagać się Moody. Choć sama treść listów była ostatnim co chciałaby poznać, w milczeniu obserwowała, jak podsuwa zawiniątka do sowy. Jeden, drugi, trzeci. Dokładnie tyle listów wysłała do posiadłości i na żaden z nich nie otrzymała odpowiedzi.

- To ja powinnam Ci dziękować. Gdyby nie Ty, wtedy, na polanie... zamiast stać tutaj z Tobą, leżałabym na jednym z łóżek. Tutaj, lub na polanie, przykryta ciemnym materiałem - odpowiedziała. Dopiero teraz dochodziło do niej, że zawdzięcza mu życie. Nie tylko w chwili, gdy zauważył ją w tłumie, zwiniętą w kłębek na ziemi, ale i gdy wielokrotnie ciskano w jej stronę zaklęciami, nie tylko osłaniał ją własnym ramieniem i tarczą, nie pozwalając by choć na moment strach i panika wzięły nad nią górę. - Dziękuję



let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
01.07.2023, 16:12  ✶  
Mawiało się, że wraz z nowym dniem przychodziła nowa nadzieja i nowe możliwości – ale było wręcz odwrotnie. Jeśli jakakolwiek nadzieja jeszcze się tliła, to wizyta na Polanie Ognisk jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że naprawdę nie odnajdą Derwina żywego. Że on znajduje się gdzieś w niej samej i…
  … och, do jasnej cholery, jak miała spojrzeć w oczy Dani i jej powiedzieć, że słuchaj, bardzo mi przykro, ale twojego taty na pewno już z nami nie ma? Mimo że nie możemy go znaleźć, więc niby dopóki nie ma ciała, to jest nadzieja?
  Jak miała wytłumaczyć, że miała pewność, iż sprawy wyglądają właśnie tak? Och, Matko…
  Prawie się rozsypała, gdy wróciła do domu wraz z Brenną i znalazły listy. Przez chwilę naprawdę miała ochotę po prostu usiąść, zwinąć się w kłębek, najlepiej zniknąć. Tak, to jeszcze bardziej utrudniało znalezienie odpowiednich słów…
  … i jeszcze okazało się, że odnaleziono Idę.
  Nie, nie mogła zostać w domu. Raz, że poinformowanie Dani nie mogło dłużej czekać. Dwa, że nie zanosiło się na to, by ta wkrótce wróciła. Trzy, nie mogła tego zawrzeć w kilku słowach spisanych na papierze i oddać je sowie.
  Cztery. Coś podpowiadało, że w tym momencie Moody nie mógł – nie powinien – być sam.
  Przez parę długich chwil ściskała te cholerne listy, wpatrując się w nie niewidzącym spojrzeniem, aż w końcu podjęła ostateczną decyzję. Teleportacja nie działała, Fiuu nie działało, czekanie na Błędnego Rycerza? Nie, odpadało. Wypadła jak burza na zewnątrz – nie sama zresztą – od czego w końcu miało się motor, czyż nie?
  I jak burza wpadła do szpitala, niemalże dosłownie ciągnąc za sobą Brennę w dokładnie ten sam sposób, co ta miała w zwyczaju robić z nią samą. Choćby po to, żeby jej nie zgubić – jakkolwiek by nie patrzeć, w Mungu panował nie taki mały chaos. Za dużo rannych, za dużo szukających swoich bliskich…
  … gdyby ją spytać, to nie byłaby pewna, jak odnalazła właściwy pokój. Dopchała się do recepcji? Dopadała na korytarzu każdego, kogo strój wskazywał, że może znać odpowiedź na Pytanie? Biegła od jednego do drugiego, zaglądała i nie widząc charakterystycznej sylwetki pędziła dalej?
  Te minuty podejrzanie łatwo rozmazywały się w pamięci.
  Stanęła w drzwiach, wypuszczając w końcu dłoń Brenny, która pozostała na korytarzu. Z rozwianym włosem, oddychając dość szybko, jakby miała za sobą jakiś maraton – choć tak po prawdzie, niewiele do tego brakowało. Zamarła na chwilę, obrzucając pomieszczenie spojrzeniem, przesuwając je z Dani na Alka i odwrotnie.
  Chciała coś powiedzieć. Poprosić kuzynkę o chwilę na osobności. Wyjaśnić. Chciała tak wiele, tak wiele słów układała sobie w głowie, żeby to wszystko pierzchło, gdy w końcu nogi poniosły ją w stronę uzdrowicielki, aby zamknąć na chwilę w objęciach. Chciała – i ostatecznie nie mogła. Bo gdy tak przytulała Dani – poniosła wzrok.
  Nie rozumiała, co się dzieje, ale i też nie zastanawiała się nad tym, nie teraz. Nie była w stanie. Wszystko to, co w sobie nosiła przez całe lata, to, co pozostawało uśpione, już wcześniej dawało o sobie znać, ale teraz, gdy znajdowali się tak blisko siebie… Zdawało się odbierać też i rozsądek.
  - Dziękuję. Porozmawiajmy za chwilę, dobrze? – tyle zdążyła szepnąć, zanim wypuściła kuzynkę i skierowała się w stronę Alka, jakby popychana niewidzianą siłą.
  - Moody – wychrypiała cicho, wyciągając swoją dłoń, chcąc ją położyć na ramieniu mężczyzny, zacisnąć lekko, w geście wsparcia. O ile nie ucieknie. Właściwie to chciała nawet więcej, ale też jakimś cudem wykrzesała z siebie odrobinę rozsądku… - Co z nią? – spytała w końcu, zdobywając się na tylko tyle i aż tyle.
  A naprawdę chciała więcej. Przytulić do piersi. Zapewnić, że jest tutaj, nie zostawi go już nigdy (hej, serce, upadłeś na głowę?), że ma całe jej wsparcie, jakie tylko mogła udzielić. Tylko czy musiała to wszystko mówić?
  Bo przecież tu była. Przybiegła, choć nie prosił.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#6
01.07.2023, 17:00  ✶  
Przyjął to wszystko do wiadomości, nie raczył tego jednak skomentować niczym więcej niż krótkim 'hm', bo nie czuł, że w ogóle musi coś mówić. Ręka mu trochę zadrżała, kiedy go zalała tą pozytywną myślą, że zrobił coś dobrze, bo w swoim mniemaniu nie zrobił dobrze niemal nic. Jeżeli cokolwiek - to nie było wystarczające. Jego ojciec siedział teraz w tym lesie i szukał jej ojca, a on ledwo utrzymywał się na nogach, tak bardzo chciało mu się spać i stał tu i... Nie widział nawet co robić poza patrzeniem się na siostrę, bo przecież nie potrafił w żaden sposób tej sprawie pomóc. Okropne to było, ale naprawdę wolałby mieć jeszcze trochę siły do tego, żeby przeczesywać Knieję, niż tu tkwić. Nie dlatego, że mu nie zależało na nikim z obecnych w sali. Kochał i siostrę i Danielle, na dwa inne sposoby, bo się nie dało tych relacji przyrównać, po prostu nie znał nic straszniejszego niż pozwalanie strumieniowi myśli swobodnie płynąć, kiedy był taki rozedrgany. Chciałby sobie znaleźć jakieś zajęcie, cokolwiek co by nie pozwoliło narastać tej panice, że ona zaraz wyda z siebie to ostatnie tchnienie, albo co gorsza zrobi to kiedy on zaśnie, kiedy pójdzie do domu się przebrać. Skoro wpuszczano tutaj sowy, to ktoś mógł wejść przez okno i... Nie myśl o tym teraz, nie panikuj...

I wtedy to do niego dotarło. Miał zajęcie przez dwa pełne dni, odkąd to wszystko się wydarzyło. Nie miał pojęcia, co się właściwie u niej dzieje.

- A u was jak? - Miał tu na myśli Longbottomów oczywiście. Przedstawiono mu listę zaginionych, kiedy się zapuszczał z Malfoyem w las, wiedział więc, że nie tylko Ida zniknęła bez śladu. - Przepraszam, nie mogłem przy tobie być. - Znalazł wreszcie powód i karykaturalnie jak na tę sytuację odetchnął z ulgą. Mógł za coś wreszcie przeprosić. Przynajmniej jakaś część tego ciężaru spadła mu z pleców. Otoczył ją ramieniem i przysunął do siebie, tak żeby się z nią zetknąć bokiem, wciąż wpatrując się w śpiącą Idę. Znali się już na tyle długo żeby Danielle mogła wyczuć w tym geście coś więcej niż okazanie jej wsparcia. Moody robił tak, być może nieświadomie, kiedy sam potrzebował czyjejś bliskości. Należał jednak do tej kategorii toksycznych facetów, którzy potrafili znieść ją tylko w taki sposób - kiedy to wyglądało, jakby on okazywał wsparcie komuś, nigdy odwrotnie. - Tylko mnie nie używaj jako podparcia, bo się przewrócę. Spałem dzisiaj na krześle nieprzykryty niczym. - To miał być żart. Po prostu średnio mu wyszedł. Z niezręczności wyrwało go stukanie w szybę? - Już? - Puścił ją, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie. Przyzwyczaił się do tego, że ludzie odpisywali mu na listy po kilku dniach, ale kiedy otwierał okno dotarło do niego, że po takim wydarzeniu wszysycy pewnie wypatrywali tych ptaków niezależnie od pory dnia i nocy. Kiedy odczytał pierwszą wiadomość, zaśmiał się, przy drugiej wpatrywał się w papierek z konsternacją. Wyraźnie zawahał się, zanim odpisał, używając do tego nie pergaminu, o którym mówiła Dolly, lecz odwrotu nadanych mu wiadomości. - Jak ktoś jeszcze tu przyjdzie, to go normalnie wpuszczą? - Ale nie powiedział kto miał przyjść. - Poczekaj, czy każdy może tak po prostu tutaj wejść? - Otworzył jeszcze usta, żeby coś dodać, kiedy się do niej zbliżał. Nie było mu to dane.

Do środka weszła Mavelle. Nie trzeba było być aurowidzem żeby wiedzieć, że to nie o niej mówił, bo na jego twarzy pojawiło się zmieszanie. Nie wyglądał na szczęśliwego z jej obecności, przybrał nawet taką obronną pozycję, jakby przybycie Bones wymuszało na nim napięcie wszystkich mięśni w ciele. W rzeczywistości walczył z tym dziwnym, nieco sztucznym uczuciem, które dudniło mu w głowie kiedy na nią patrzył. To było chore, żeby po tym wszystkim co sobie nawzajem zrobili, wciąż tliła się w nim potrzeba bycia z nią blisko.

- Mav - do niej też skinął głową. Co z nią było? Wzruszył ramionami, wskazał na to łóżko, gdzie leżała jego siostra. Nieprzytomna. Powinien być skupiony na niej zapewne, ale pojawiła się Bones i wszystko w jego oczach się rozmyło. Paliło go w gardle na sam jej widok, ale resztki dumy nie pozwoliły mu na to, żeby przekroczyć znowu jakąkolwiek granicę. - Nie powiedzieli mi nawet, że się obudziłaś - co miało pewnie sens, jeżeli to się stało, kiedy znajdował się już w głębi Kniei - i... - zaciął się - jesteś wciąż cholernie zimna. - Zamrugał, w taki nienaturalny sposób, a później uniósł w górę rękę i przesunął nią tak, jakby chciał sprawdzić, czy ta nie przeleci przez jej bok jak przez ducha. Dałby się teraz pokroić za dobry dowcip. Taki, który mu pozwoli zapomnieć o tym, że to wszystko działo się naprawdę.


fear is the mind-killer.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#7
01.07.2023, 21:26  ✶  
Nie powinno cię tu być.
Słowa odbijały się w jej głowie echem, kiedy przepychała się między zebranymi w Mungu ludźmi. Popłoch był zrozumiały, tak samo jak krzątający się wszem i wobec personel, który prawdopodobnie marzył, by w tym momencie się jeśli nie rozdwoić, to chociażby wyhodować naprędce dodatkową parę rąk. I pomiędzy nimi przedzierała się ona, pełna nerwów i niepokoju blondynka, która swoje zmartwienie objawiała w tak negatywny sposób, że tłoczące się w poczekalni tłumy rozstępowały się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. W innym wypadku niechybnie by ich staranowała.
Czuła się tutaj jak słynny słoń w składzie porcelany; miała wrażenie, że nie jest nikim bliskim dla Alastora czy Idy. Prawdopodobnie gdyby zapytała Moody’ego, zaprzeczyłby, niemniej nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie zasługiwała na odwzajemnione pozytywne uczucia. Zwłaszcza teraz, kiedy zarówno jego cierpienie, jak i jego siostry, było spowodowane przez ludzi o przekonaniach, które jeszcze nie tak dawno zdawały się być tak bliskie jej własnym. Kto wie, czy Zeneida nie jest teraz w śpiączce z powodu jej ojca? Co jeśli jej własna rodzina przyłożyła do tego rękę? Dosłownie poczuła, że robi jej się niedobrze, gdy dotarło do niej jak duże jest tego prawdopodobieństwo.
Och, a co to? Czyżby zjadały cię wyrzuty sumienia, Malfoy?
Wepchnęła się nieuprzejmie w kolejkę do recepcji, nie mając najmniejszego zamiaru czekać na swoją kolej. Z każdym kolejnym rokiem miała w sobie coraz mniej cierpliwości, a w chwilach takich jak ta nie posiadała jej wcale. Nerwowo zaciskała palce po obu stronach rozpiętego granatowego swetra, pytając, gdzie znajdzie salę, w której leży Ida. Nie otrzymała odpowiedzi w uprzejmy sposób, co było w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że tę informację praktycznie wymusiła, ale Eden zdobyła się w sobie jeszcze na podziękowanie, zanim odbiła się od wysepki.
Myśli w jej głowie biły się nawzajem ze sobą w walce o prym; raz słyszała, że jest bezczelna pojawiając się tutaj, raz słyszała, że dobrze robi, próbując okazać wsparcie. Potem docierało do niej, że powinna była coś po drodze kupić, jeśli nie jakieś kwiaty dla Idy, to choćby kawę Alkowi, bo niechybnie słaniał się tam na nogach i tylko udawał dzielnego. Chwilę później coś przypominało jej, że przecież nie było na to czasu, że pędziła tutaj tak, że prawie zabiła się o próg własnego domu.
Zatrzymała się gwałtownie w drzwiach sali, łapiąc się dłonią framugi. Po raz pierwszy od opuszczenia recepcji poczuła, że należy złapać oddech, więc oddychając teraz ciężko, na pierwszy rzut oka dawała wrażenie kogoś, kto właśnie przebiegł maraton uciekając przed czasem. Nie miała na sobie makijażu, ani nie spięła włosów. Wyglądała schludnie, ale nie nienagannie, zupełnie jakby tym razem nie miała czasu dbać o szczegóły. To nie było do niej podobne; nawet zapomniała zdjąć okulary z nosa, po tym jak wysyłała do Alka swoją ostatnią sowę z pytaniem gdzie jest.
Odnalazła Moody’ego wzrokiem, patrząc na niego w dziwny sposób, jakby z żalem i strachem w oczach. Dopiero po kilku zmęczonych uderzeniach serca dostrzegła pozostałe osoby w pomieszczeniu.
- Widzę, że macie gości - rzuciła w końcu, podejmując próby uspokojenia oddechu. - To ja może przyjdę później - zaproponowała, wskazując kciukiem za siebie. Alek był cały i zdrowy, a Ida żyła - przekonała się o tym na własne oczy, wystarczyło. Uprzejmości mogli wymienić potem, kiedy już uwinie się z osobami ważniejszymi od niej.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#8
02.07.2023, 20:34  ✶  

Alastor nie był jedyny, który obwiniał się o to, co wydarzyło się na polanie. A raczej o to, że mógł zrobić więcej i pomimo usilnych starań, nie dał rady. I, gdyby o tym pomyśleć, jest to trochę ironiczne - bo jedynym człowiekiem, który powinien wziąć całą winę na siebie był Voldemort oraz banda tchórzy, którzy nie wiedzieć czemu uznawali go za pana i władcę.

Nie mówiła o tym nikomu, bo nie było na to czasu i wszyscy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż jej personalne rozterki. To jeszcze nie był czas na refleksje i przemyślenia. Podstępny głos z tyłu głowy co jakiś czas odzywał się i przypominał, jak bardzo zawiodła. Dlaczego nie zatrzymała w porę Julka, który chcąc ratować koleżankę podjął się użycia magii, której nie rozumiał? Dlaczego ta młodziutka, ruda brygadzistka była w tak tragicznym stanie? Na litość Merlina, przecież w Mungo spotykała się ze znacznie gorszymi przypadkami, nie była raczkującą stażystką, która nie radziła sobie w sytuacjach stresujących. Czemu Erik skończył z poparzonymi rękoma i podbitym okiem? A jednak, zawiodła. Mimo, że obiecała sobie, że nie będzie tego wieczoru balastem, w taki sposób właśnie się czuła.

W jej oczach wszyscy, którzy tej nocy byli z nią na polanie byli bohaterami. To dzięki Alastorowi przeżyła stratowanie przez spanikowany, uciekający w popłochu tłum. To on osłaniał ją ramieniem, gdy dookoła ciskano wrogimi zaklęciami i niewiele brakowało, by jedno z nich poleciało właśnie w jej stronę. To Brenna bez chwili zawahania stanęła pomiędzy nią a wrogimi, zamaskowanymi postaciami, które chcieli uderzyć w nią ogromnymi, majowymi słupami. Gdyby nie oni, nie byłoby jej tutaj. Albo była, ale zamiast pracować w pocie czoła, leżałaby na jednej z kozetek w stanie, najpewniej krytycznym.

Zastanowiła się przez moment. W duchu mogła dziękować za sposób, w jakie sformułował pytanie. Gdyby zapytał konkretnie o nią, miałaby problem ze sklejeniem sensownej, pozbawionej chaosu wypowiedzi.

- Mav wyszła ze szpitala wczoraj wieczorem i znając życie, pomimo zaleceń uzdrowicieli, pobiegła do pracy. Brak możliwości teleportacji nie przeszkadza Brennie w poruszaniu się pomiędzy miejscami z prędkością światła. Choć znając ją, pewnie próbowała przekonać kierowcę Błędnego, że na pewno może jeszcze trochę przyspieszyć - zaczęła. - Erik i moja siostra... nie widziałam się z nimi od wczoraj. Prosto z polany przyszłam tutaj - przyznała, wzruszając lekko ramionami. Prędzej czy później będzie musiała odespać. W końcu i jej ciało odmówi posłuszeństwa, a wtedy nie będą przeszkadzać jej nawracające koszmary, i nawet kąt w rogu sali okaże się idealnym miejscem na drzemkę. - Tylko martwię się o tatę, ciągle nie daje znaku życia. Wiem wiem, ma silne poczucie obowiązku i nie chce zostawiać ludzi w potrzebie... ale napisanie krótkiego listu nie zajmuje dużo czasu

Potrząsnęła głową. Nie miał za co przepraszać. Nie była egoistką, by oczekiwać od kogokolwiek uwagi w tak trudnych dla wszystkich chwilach. Na odpoczynek i zadumę przyjdzie czas, gdy wstępnie posprzątają szkody, jakie poczynili śmierciożercy. Gdy objął ją ramieniem, nie opierała się. Wolną ręką objęła go w pasie i dosyć delikatnie oparła na nim swoją głowę. I to był ten moment, w którym nie dała rady powstrzymać emocji. Trzymała je na wodzy w nocy, gdy jej bliscy walczyli o życie i lepszy świat. Powstrzymywała je, gdy leczyła rannych w namiocie polowym na polanie. Rannych w imię chorej ideologii człowieka. Tych wszystkich ofiar można było przecież uniknąć.

Jej wargi zadrżały, gdy opuszczała głowę.
- Ministerstwo poskąpiło wam koców? Możesz pożyczyć jeden stąd, choć nie obiecuję, że będzie idealnie czysty i pachnący... - rzuciła wilgotnym głosem równie głupim i niedorzecznym żartem. Pociągnęła nosem, odsuwając się od mężczyzny. Niepostrzeżenie (a przynajmniej taką miała nadzieję), otarła rękawem szaty twarz.

- Powinni. Po uprzedniej identyfikacji, oczywiście - odpowiedziała, zgodnie ze swoją wiedza. A przynajmniej miała nadzieję, że tak jest i nikt nie ignoruje akurat tej procedury. - Ludzie poszukują swoich bliskich, Alastorze. Nic dziwnego, że kierują swoje kroki do szpitala w nadziei, że tu właśnie ich znajdą. Tu... zamiast w kostnicy, albo gdzieś w lesie - odezwała się. - W budynku aż roi się od aurorów i Brygadzistów. Naprawdę sądzisz, że ktoś byłby tak skończonym kretynem, by mimo to próbować dostać się tu nielegalnie? - zapytała. Szpital to świętość. Miejsce, w które nigdy, przenigdy nie powinno paść żadne wrogie zaklęcie. Jak spaczonym człowiekiem trzeba było być, by chcieć wedrzeć się do środka, gdzie przebywali ranni, niezdolni do walki i samoobrony?

Pojawienie się Mavelle nie było niczym zaskakującym, w końcu sama dała jej znać o tym, co się dzieje i że jej obecność jest raczej wskazana. Tylko przez niewielki ułamek sekundy cisnął się jej na usta słaby żart, który w sumie nie był żartem - że dzięki za ignorowanie tych sów, które do Ciebie wysyłałam, następnym razem będę pamiętać, że list o Alastorze potrzebującym wsparcia będzie pierwszym, wtedy na pewno pojawisz się tu natychmiast. Te słowa nie przeszły jej przez gardło, gdy spojrzała na bledszą niż zwykle kuzynkę. Bez najmniejszego wahania objęła ją, mocno przytulając. Uderzył ją chłód, który pomimo upływu czasu dalej towarzyszył Bones. Nie był to powód, by puszczać Mavelle z objęć, choć nie dała rady powstrzymać wzdrygnięcia się, gdy przeszył ją zimny dreszcz.

- Powinnam teraz rzucić żartem o chłodzie, jaki od Ciebie emanuje... - odezwała się głupio. - Ale żaden dobry nie przychodzi mi do głowy. Może... zrobię Ci gorącej herbaty, co Ty na to? - rzuciła, choć wiedziała, że rozgrzewająca herbata nie jest tym, co sprawi, że temperatura Bones wróci do normotermii. I nawet goździki i syrop imbirowy nie będą tym razem wystarczające.

I pewnie udałaby się natychmiast, wiedząc że jej obecność w tamtym miejscu w tej chwili jest absolutnie zbędna, a Mavelle jest znacznie lepszym towarzyszem dla Alastora od niej samej, gdyby nie to, że... jej trzecie oko ujawniło się w momencie, w którym wcale go nie potrzebowała.

To wina zmęczenia? Przeżyć? Zamrugała dwukrotnie, cofając się o dwa kroki, w niemym zaskoczeniu obserwując aury, jakie malowały się dookoła tej dwójki. Dotarło do niej, że to pierwszy raz, gdy widzi Aurę Moody'ego - dotychczas zdawał się być jak zamknięta księga z działu ksiąg zakazanych, niedostępna dla publiczności. To, co zwróciło jej uwagę były widoczne tylko dla niej nici, które łączyły go z obecnymi tu osobami. Obserwowała ich barwy, to w jaki sposób lśniły, unosząc się bezwładnie w powietrzu.

Do pomieszczenia weszła kolejna osoba, najpewniej zaproszona przez samego Alastora. Eden Lestrange. Córki Ministra Magii zdecydowanie nie spodziewała się spotkać w takim miejscu. Przy pięknej, zwracającej na siebie uwagę wszystkich blondynce wyglądała trochę tak jak wróbelek przy pawiu z dumnie rozłożonym ogonem. Zwłaszcza w tym pogniecionym fartuchu szpitalnym, na prędko upiętych, roztrzepanych włosach i zmęczeniu wymalowanym na twarzy.

- Dzień dobry... - zaczęła. I pewnie powiedziałaby coś jeszcze, bo mimo wszystko, swoją specyficzną charyzmę posiadała, jednak zaniemówiła. A to wszystko przez nici, które pomimo kilkukrotnego mrugnięcia oczami, nie chciały się ukryć. A nici te prowadziły od Eden do Alastora. Co tu się do cholery działo...?



let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
03.07.2023, 20:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.07.2023, 20:58 przez Mavelle Bones.)  
- Przepraszam – zdążyła jeszcze szepnąć, zanim odeszła od kuzynki i potrząsnęła szybko głową. Nie. Gorąca herbata nie rozwiązałaby problemu, zresztą… już wolałaby kawę. Chyba wszystkim by się przydała. Dani, Alkowi, jej samej, Brennie. Wszystkim.
  Chociaż może lepiej byłoby już wlać w siebie całe litry alkoholu, by choć na chwilę o wszystkim zapomnieć. Oczywiście że do czegoś takiego się nie posunie, oczywiście że myśl miała pozostać tylko myślą – ale mimo wszystko był to jakiś sygnał, że nie wszystko jest w porządku. Że to już jest ten stan, w którym trudno się nie rozsypać. Ale to akurat było coś, na co nie mogła sobie pozwolić, chyba że w zaciszu własnego pokoju, gdy nikt jej nie będzie oglądał. Może poza Gałganem.
  Coś ścisnęło ją w gardle, gdy tak się przyglądała Alastorowi. Pozycja, jaką przybrał? Z jakiegoś powodu zabolała bardziej niż powinna, a powinna wcale. No dobra, może co najwyżej ociupinkę, bo – nie dało się nie przyznać tego sama przed sobą – przez ten cały czas, odkąd powiedziała „dość”, wciąż coś w niej tkwiło. Wciąż.
  Ale to naprawdę nie powinno tak wyglądać – spodziewałaby się raczej dalszego gaśnięcia tego nikłego, zdawałoby się, płomienia niż… uch. Cóż, i tak nie pozostawało nic innego niż robienie dobrej miny do złej gry.
  - Zdaje się, że byłeś wtedy w terenie – odparła dziwnie miękko. Ot, w tym wszystkim czasem trudno kogoś odnaleźć, nie mówiąc już o tym, że i tak każdy miał urwanie głowy, toteż przekazanie informacji mogło umknąć. W zasadzie… może powinna była dać znać? Nie, chyba nawet nie „może”; poczuła ukłucie poczucia winy. Trzeba było dać znać. Mimo że w teorii miała całkiem dobre usprawiedliwienie, dlaczego ostatecznie nie chwyciła za pióro, to jednak… och, cóż, czasu już nie cofnie.
  - Podobno tak jakby umarłam - mruknęła, reflektując się i zabierając swą dłoń. Fakt. Była cholernie zimna i teraz o tym zapomniała, przytulając najpierw Danielle, a potem skazując Alastora na kontakt z takim mrozem. Niewybaczalne - nie powinna była innym robić coś takiego. Nawet jeśli to kłębiące się emocje brały górę - Tylko muszą mi wciskać kit, bo jednak musiałam tu przyjechać, a nie po prostu przelecieć przez pół Brytanii. I nie zauważyłam, żebym przechodziła przez ściany. Nie mam też żadnych łańcuchów, żeby móc zająć jakiś opuszczony dom i w nim straszyć - "poskarżyła" się. W istocie robiła coś innego, choć... może to było mało stosowne. Ale też nie od wczoraj znała Alastora. I choć feeria uczuć, jakie do niego teraz żywiła była podbarwiona swego rodzaju goryczą - bo to nie tak, że magicznie zapomniała o tym, jak bardzo ich związek nie wypalił - to przecież... nigdy nie przestała być mu przyjaciółką.
  Nagle zaczęło się okazywać, że pokój, w którym leżała Ida, może okazać się zbyt ciasny. Kolejny gość i to… no, nie dało się rozpoznać tej blond czupryny, która kiedyś buszowała po korytarzach Ministerstwa – nie dzieliła ich aż taka różnica wieku, żeby miała nie kojarzyć Eden. Zwłaszcza że nie tak dawno jeszcze wynajmowała od niej mieszkanie.
  - Cześć – rzuciła krótko, obejrzawszy się przez ramię. Nie, nie ruszyła się od Alka ani na krok, bynajmniej. Ale zwróciła uwagę na kuzynkę, która… - Dani? Wszystko w porządku? – spytała z niepokojem w głosie. Zmęczenie jak zmęczenie, ale w grę ewidentnie wchodziło coś więcej. I nawet nie to, co miała jej do powiedzenia.
Z pierwszych stron gazet
I just wanted you to know
That baby, you the best
Wysoki mężczyzna, mający ok 183 cm wzrostu, niebieskie oczy i blond włosy. W towarzystwie przyjaciół i zaciszu własnego domu zapuszcza brodę, którą goli na poczet zdjęć do gazet i wydarzeń towarzyskich. Jowialny człowiek, który zazwyczaj uśmiecha się do wszystkich niezależnie od sytuacji.

Bertie Bott
#10
06.07.2023, 00:05  ✶  
Kiedy jeszcze byli razem z Malfoyem i przeczesywali las, Bertie naprawdę wierzył w to, co powiedział Alastorowi - że Ida niedługo się znajdzie i że nic jej nie jest. Wierzył w to równie mocno, kiedy już rozchodzili się każdy w swoją stronę i te myśli towarzyszyły mu przez resztę dnia, jakby chciał nimi zakląć rzeczywistość i tym samym manifestować chociaż te dwie rzeczy dla Idy. Cóż... przynajmniej jedna się spełniła. Bo siostra Alastora znalazła się. Może nie cała i zdrowa, leżąca w szpitalnej sali i do tego nieprzytomna, ale była.
Bott nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, jak Moody właściwie musiał się czuć. Podejrzewał, że kretyn w pewien sposób obwiniał się za stan swojej siostry - znał go już wystarczająco długo, by właśnie to pierwsze pojawiło się w jego głowie, na swój sposób dodatkowo martwiąc. Zadręczanie się nie miało najmniejszego sensu i nie mogło pomóc ani Zeneidzie, ani samemu Alastorowi.
Śpieszył się, a przynajmniej próbował. Ostatnia sowa wysłana przez Moodiego zastukała w szybę jego domu, kiedy on zdążył już odjechać na swoim motorze. Nie musiał czytać przyniesionej przez nią odpowiedzi, by wiedzieć że przyjaciel faktycznie znajduje się szpitalu, u boku siostry. Czego jednak nie przewidział to tłumów, jakie zdążyły się tam zebrać.
Nie chodziło o to, że dziwiły go twarze, jakie tam zobaczył, a raczej to jak sporo ich tam było. Na korytarzu minął się z Brenną, której skinął głową, bardziej koncentrując się na tym, co działo się we wskazanej przez pielęgniarki sali, niż na próbie podjęcia krótkiej, grzecznościowej pogawędki z Longbottom. Pod odpowiednim numerem natomiast, oprócz samej Idy i Alastora, zobaczył jeszcze Danielle, Mavelle i... czy to była Eden Lestrange?
Podobnie jak ta ostatnia, Bertie stanął w drzwiach nieco zdyszany. Śpieszył się i wyciągał krok, pokonując kolejne korytarze Munga, a w jednej dłoni ściskał bukiet kwiatów, które przed wyjazdem zebrał w swoim ogrodzie. Wiązanka była pstrokata i mieszanką tego, co akurat nawinęło mu się pod ręce, co wcale jednak nie odejmowało jej uroku, a przynajmniej jego zdaniem.
Wziął nieco głębszy oddech, chcąc uspokoić skołatane serce, jednocześnie podciągając rękawy ciemnogranatowego swetra, który miał na sobie, a który sprawiał że aktualnie było mu zbyt ciepło. W końcu jednak ruszył do przodu, przedzierając się przez to morze bab i wyciągając do Moodiego ręce, obejmując go ciasnym uściskiem.
- Alek... tak mi przykro. - powiedział, klepiąc go po plecach. Szybko go jednak puścił, przepychając za niego, do samego łóżka Idy. - Naprawdę liczyłem na to, że wszystko będzie z nią dobrze. Że wróci cała, może tylko nieco zadrapana... cholera... - na moment obejrzał się przez ramię na Alastora, z pewnym żalem w oczach. Jakby czuł się winny, że nie mógł jakkolwiek pomóc. - Ale przyniosłem kwiaty. Przynajmniej pokój nie będzie wyglądał aż tak ponuro. - podniósł na moment bukiet, najpierw w kierunku głównie Alka, a potem położył go na szafce koło łóżka Zeneidy.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (5910), Mavelle Bones (3295), Eden Lestrange (4022), Danielle Longbottom (2774), Bertie Bott (2103)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa