Co oznaczało, że bardzo, bardzo często wchodziła na drzewa i budynki.
I właściwie było prawdą. Brenna lubiła takie rzeczy, poza tym zawsze znalazł się jakiś powód - wyjątkowo piękne jabłko, gargulek ukryty gdzieś między gałęziami albo po prostu fakt, że z góry był lepszy widok.
Spadała rzadko. Gdy była pijana. Albo gdy było ślisko. Albo kiedy kończyła w rowie, bo omal nie przejechał jej mugolski samochód.
- To... trochę jak w takim dowcipie. Siedzi Brygadzistka w biurze, za pięć minut kończy pracę, ale w drzwiach staje wampir i dwie godziny później kończy nie pracę, a z nim na Nokturnie - odparła Brenna dość wymijająco. Nie była uprawniona do wymieniania nazwiska Brandona ani opowiadania jego historii, na pewno nie przy "cywilu", nie wspominając już o aresztowanym i, co chyba najważniejsze, Rookwoodzie.
W końcu Cody Brandon oficjalnie nie żył, a zabił go śmierciożerca. Zdecydowanie zamierzała pilnować, aby nikt spoza Zakonu Feniksa i wyznaczonych odgórnie pracowników nie poznał szczegółów tego śledztwa. Sauriel mógł nagle stać się uprzejmiejszy i być narzeczonym Victorii, ona też zaczęła się inaczej zachowywać w sekundzie, gdy zobaczyła Tori, ale nie ufała mu ani za grosz. Wampir, Rookwood, gość od bójki w barze. Brenna była uprzedzona i do wampirów, i od niedawna do Rookwoodów (poza jednym), i do osób wszczynających bójki (chociaż jeżeli faktycznie gość, którego pobił, wcześniej go otruł, to była okoliczność łagodząca – nie usprawiedliwiająca jednak, bo do licha, powinien to zgłosić).
- Naprawdę? Obawiam się, że jest tu jeden problem, nie jestem mężczyzną, raczej inaczej zawieram znajomości.
Po prawdzie już kiedyś zaczęła przyjaźń w podobny sposób. I ścieżki się rozbiegły, bo oboje dokonywali zbyt odmiennych wyborów.
Kiwnęła tylko głową na deklarację, że nie jest głodny – a przynajmniej nie na tyle, by miał na kogoś się rzucić. Ulżyło jej, bo zasadniczo o tej porze krew mogłaby znaleźć chyba wyłącznie we własnych żyłach, a kombinowanie, jak tę wyciągnąć do szklanki i się nie wykrwawić, niezbyt Brennie się uśmiechało. Cody być może kontrolował się gorzej, bo był młodszy.
- Dzięki, Dani to ogarnie w domu, ale jeśli możesz potem przynieść tu sowę, będę wdzięczna – westchnęła, mając wielką nadzieję, że kuzynka tam była i nie spała. A jeżeli spała… to cóż, chyba mieli jakąś maść, ostatnio odnawiali zapasy.
Uwaga Sauriela odnośnie piątego dnia ściągnęła na niego z powrotem spojrzenie Brenny. Dość neutralne, przynajmniej pozornie. Choć była zaskoczona, bo nie spodziewałaby się takiego komentarza. Nie w ustach Rookwooda.
Z drugiej strony, jej własne zamiłowania książkowe też były dziwaczne, nawet w rodzinie Longbottomów, i pewnie nie zaistniałyby, gdyby jakieś czternaście lat temu nie zabrała bezceremonialnie pewnej powieści z rąk Thomasa, przyjaciela brata. Poza tym, to że Chester i rodzice Charliego pogardzali wszystkim, co mugolskie, nie oznaczało, że każdy Rookwood myślał podobnie. Charlie pożyczał jej komiksy. A jeszcze rok temu Brenna kojarzyła Rookwoodów jako ród głównie z wiernej pracy ministerstwu, nie niechęci do mugolskiego świata. Może nie powinno jej to dziwić, podobnie jak to, że parsknął z jej słów.
- Nie omieszkam o brzasku patrzeć na wschód – odparła z nieporuszonym wyrazem twarzy (co robiłoby większe wrażenie, gdyby nie puchła).