adnotacja moderatora
Rozliczono - Louvain Lestrange - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Choć minęły raptem trzy dni tego felernego maja, czuł jakby przesiedział zamknięty we własnym domu całe wieki. Wydarzenia podczas święta Beltane odcisnęły na nim znamię mocniejsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wycieczka po same krańce znanego mu świata, aż do legendarnego Limbo u boku Czarnego Pana, jak się okazało miała w swoich skutkach przynieść ogromne zmiany, nie tylko w nim samym, ale w całym magicznej rzeczywistości. Granica między światem żywych i umarłych została usunięta za sprawą najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie, a Louvain był jedynym który wytrwał wszystkie próby i był bezpośrednim świadkiem tych wydarzeń. Oprócz złożenia ślubów wierności przed swoim mistrzem, nigdy wcześniej nie dostąpił takiej gratyfikacji w strukturach organizacji, co było głównym źródłem pocieszania samego siebie, w tych pierwszych, i bardzo ciężkich do wytrzymania, dni majowych. Niesprawna ręka, niezdolna do zaciskania palców i utrzymania w niej różdżki w ostateczności nie była tak dokuczliwa, jak powracające głosy i szepty w jego głowie oraz myślach. I ten nienaturalny, przeszywający całe jego ciało chłód. Głosy cichły pod wpływem alkoholu i innych używek, lub najprostszych zaklęć rozpraszających, ale zimno które odczuwał nie odpuszczało go nawet na chwilę. Początkowo myślał, że to efekt urazu wiodącej ręki i wychłodzenie organizmu wynikające z zaburzenia krążenia krwi w organizmie, jednak szybko zorientował się, że to nie dlatego. Coś się w nim zmieniło i to diametralnie, a najbardziej obawiał się, że nieodwracalnie. Zaczerpnięcie prosto ze źródła Limbo mogło mieć coś z tym wspólnego, jeszcze tylko nie wiedział co to za mechanizm.
Długo zwlekał z sięgnięciem po pomoc medyczną, aż palce uszkodzonej ręki zaczęły mu sinieć i puchnąć. Ostatni rozkaz nakazywał mu pozostać w ukryciu, dlatego zaszył się we własnym domu w Little Hangleton, skąd na szczęście miał niedaleko z Kromlechu, w którym obudził się po akcji przy Limbo. W poczuciu niepokoju i braku zaufania do niemalże każdego, kto nie był mu najbliższy, nie mógł zdecydować się na wezwanie do siebie lekarza z ogłoszenia. Jeszcze odkryłby jego najnowsze przypadłości i powiązał z tymi przypadkami o których była mowa w gazetach, tych których nagłówki ochrzciły mianem "Zimnych". W końcu zdecydował się napisać list do jedynej osobie której ufał jak mało komu, a która mogłaby mu pomóc. Cynthia znała się przecież na zimnych ciałach jak nikt inny, mimo że to ciało żyło w środku, jeszcze, i nie były to wcale skurcze pośmiertne. Dopiero kiedy zaczął skrobać po pergaminie, charakterem pisma jak u 6 latka, bo przecież jego wiodąca ręka była nieczynna, zorientował się, że znowu o niej myśli. Dużo, a do tego coraz częściej. Być może nawet tyle samo co o Limbo i Beltane. Koczując w swoim obozowisku które rozbił tuż przez rozpalonym kominkiem, składającym się z materacu, mnóstwa poduszek, otulony kołdrami, futrami i kożuchami, jakby za oknami panowała zima stulecia. Nic z tych rzeczy nie potrafiła rozgrzać go tak, jak myśl o Cynthii rozgrzewała go od środka. I choć mógł wyglądać żałośnie w otoczeniu tego bałaganu, oraz w towarzystwie wypitych butelek ginu i porozrzucanych fiolek po eliksirach na nerwy i kojących ból ręki, to pragnął ujrzeć królową lodu raz jeszcze.