• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
04.05.72 | Marzenia | Cynthia & Louvain

04.05.72 | Marzenia | Cynthia & Louvain
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
15.07.2023, 13:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.11.2024, 18:18 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Louvain Lestrange - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Choć minęły raptem trzy dni tego felernego maja, czuł jakby przesiedział zamknięty we własnym domu całe wieki. Wydarzenia podczas święta Beltane odcisnęły na nim znamię mocniejsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wycieczka po same krańce znanego mu świata, aż do legendarnego Limbo u boku Czarnego Pana, jak się okazało miała w swoich skutkach przynieść ogromne zmiany, nie tylko w nim samym, ale w całym magicznej rzeczywistości. Granica między światem żywych i umarłych została usunięta za sprawą najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie, a Louvain był jedynym który wytrwał wszystkie próby i był bezpośrednim świadkiem tych wydarzeń. Oprócz złożenia ślubów wierności przed swoim mistrzem, nigdy wcześniej nie dostąpił takiej gratyfikacji w strukturach organizacji, co było głównym źródłem pocieszania samego siebie, w tych pierwszych, i bardzo ciężkich do wytrzymania, dni majowych. Niesprawna ręka, niezdolna do zaciskania palców i utrzymania w niej różdżki w ostateczności nie była tak dokuczliwa, jak powracające głosy i szepty w jego głowie oraz myślach. I ten nienaturalny, przeszywający całe jego ciało chłód. Głosy cichły pod wpływem alkoholu i innych używek, lub najprostszych zaklęć rozpraszających, ale zimno które odczuwał nie odpuszczało go nawet na chwilę. Początkowo myślał, że to efekt urazu wiodącej ręki i wychłodzenie organizmu wynikające z zaburzenia krążenia krwi w organizmie, jednak szybko zorientował się, że to nie dlatego. Coś się w nim zmieniło i to diametralnie, a najbardziej obawiał się, że nieodwracalnie. Zaczerpnięcie prosto ze źródła Limbo mogło mieć coś z tym wspólnego, jeszcze tylko nie wiedział co to za mechanizm.
Długo zwlekał z sięgnięciem po pomoc medyczną, aż palce uszkodzonej ręki zaczęły mu sinieć i puchnąć. Ostatni rozkaz nakazywał mu pozostać w ukryciu, dlatego zaszył się we własnym domu w Little Hangleton, skąd na szczęście miał niedaleko z Kromlechu, w którym obudził się po akcji przy Limbo. W poczuciu niepokoju i braku zaufania do niemalże każdego, kto nie był mu najbliższy, nie mógł zdecydować się na wezwanie do siebie lekarza z ogłoszenia. Jeszcze odkryłby jego najnowsze przypadłości i powiązał z tymi przypadkami o których była mowa w gazetach, tych których nagłówki ochrzciły mianem "Zimnych". W końcu zdecydował się napisać list do jedynej osobie której ufał jak mało komu, a która mogłaby mu pomóc. Cynthia znała się przecież na zimnych ciałach jak nikt inny, mimo że to ciało żyło w środku, jeszcze, i nie były to wcale skurcze pośmiertne. Dopiero kiedy zaczął skrobać po pergaminie, charakterem pisma jak u 6 latka, bo przecież jego wiodąca ręka była nieczynna, zorientował się, że znowu o niej myśli. Dużo, a do tego coraz częściej. Być może nawet tyle samo co o Limbo i Beltane. Koczując w swoim obozowisku które rozbił tuż przez rozpalonym kominkiem, składającym się z materacu, mnóstwa poduszek, otulony kołdrami, futrami i kożuchami, jakby za oknami panowała zima stulecia. Nic z tych rzeczy nie potrafiła rozgrzać go tak, jak myśl o Cynthii rozgrzewała go od środka. I choć mógł wyglądać żałośnie w otoczeniu tego bałaganu, oraz w towarzystwie wypitych butelek ginu i porozrzucanych fiolek po eliksirach na nerwy i kojących ból ręki, to pragnął ujrzeć królową lodu raz jeszcze.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#2
18.07.2023, 22:13  ✶  
Od Beltane dni płynęły szybko, pogrążone w chaosie oraz bałaganie, pełne pracy, wypełniania raportów i sekcji zwłok, które przecież były zbędne — każdy znał przyczynę śmierci, a nikt nie miał odwagi mówić o tym głośno. Nie zdawała sobie sprawy, że to Voldemort razem ze swoimi poplecznikami zaatakował jarmark w momencie, w którym ojciec zabrał ją spomiędzy drzew, odstawiając do domu i zabezpieczając go zaklęciami. Cynthia próbowała nie skupiać się na tym, skąd wiedział o tym wszystkim, nie chciała przyznać na głos tego, o czym przecież wiedziała od dawna. Z każdą kolejną godziną, narastał w niej niepokój, wzbudzał dreszcz i zawroty głowy. Od dawna wiedziała o tym, komu podporządkował się Lestrange, ale odkąd dostał od niej wianek, odkąd przy tych przeklętych ogniskach spojrzała mu w oczy — nie mogła wyrzucić go z głowy. Wiedziała, że wpakował się w kłopoty. Nie miała logicznego wytłumaczenia, ale była pewna, że grozi mu niebezpieczeństwo, na co jej serce reagowało nienaturalnymi dla siebie podskokami, szybkim biciem. Mdliło ją, kręciło się w głowie i kręciła się po salonie, zerkając co jakiś czas w płomień trzaskający w kominku, ale za nic nie mogła przekonać rodzica, aby tej nocy pozwolił jej wyjść. Przeklęła siarczyście pod nosem, wlewając sobie wina do kieliszka.
Pomimo natłoku zajęć spowodowanych trupami, pomimo dziwnego zachowania ojca i zamartwiania się o Victorię, Louvain też nie wychodził jej z głowy. Błąkał się, przypominał o sobie w mniejszym lub większym stopniu, łapała się na wpatrywaniu w starannie zapisany pergamin, zastanawiając się, czy wszystko z nim w porządku. Chciała napisać, ale zdawała sobie sprawę o ryzyku, jakie teraz mogło się z tym wiązać, więc nie pozostawało jej nic innego, jak czekanie. A to sprawiło, że godziny wlokły się niemiłosiernie aż do momentu, w którym sowa zastukała w uchylone okno jej sypialni. Zwierze doskonale jej znane, które sprawiło, że drobna blondynka zsunęła się z łóżka i odwiązała liścik, przesuwając chłodnymi palcami po pokrytej piórami głowie, a potem zacisnęła wargi, czując, jak kolejne, mocne uderzenie serca rozbrzmiewa jej w uszach.

Nie kazała długo na siebie czekać, doskonale znając drogę. Majowe powietrze było ciepłe, wprawiało w ruch mieniące się srebrem pasma, wywoływało rumieniec na polikach, a obcasy uderzające o bruk zgrywały się z koncertem dawanym przez cykady. Po Beltane noc wydawała się zbyt spokojna, niebo pozbawione chmur zachwycało majestatem, obsypane srebrnymi gwiazdami. Zamknęła za sobą drzwi, instynktownie kierując się do pomieszczenia z kominkiem, gdzie zwykle przesiadywał. Gdy stanęła w drzwiach, zastygła w bezruchu na widok tak inny od tego, do którego z osobą Louvaina przywykła.. Błękitne oczy zalśniły niepokojem, demonstrując kilka zlanych ze sobą emocji, których zwykle przecież nie pokazywała, odnalazły również ujście w subtelnie rozchylonych wargach, wyjątkowo pozbawionych karminowej szminki. Jej palce zacisnęły się na rączce czarnej, większej torebki, znów czując cały wachlarz nieuzasadnionych dreszczy, które podsycała złość, radość, ulga i rozgoryczenie. Dziewczyna bez słowa ruszyła w jego stronę, nie zsunęła nawet cienkiego płaszcza z ramion, pozwalając, by jego materiał szeleścił i towarzyszył stukotowi butów. Opadła na materac, odkładając torebkę na bok. Jej dłoń machinalnie powędrowała ku górze, przesunęła z odrobiną czułości po chłodnym policzku, który zdawał się jej nie odrzucać, ba, Cynthia była przecież do chłodu i zimna przyzwyczajona. Omiotła jego twarz spojrzeniem, zanim błękit zderzył się z onyksową czernią i pokręciła głową. - Oh Lou, coś Ty zrobił? - zapytała tylko retorycznie, cicho, bo przecież doskonale znała odpowiedź. Śmierciożerca wypełniał rozkazy tego, który chciał zaprowadzić nowy porządek. Wyglądało, jakby chciała coś dodać, ale żadne słowo nie uciekło spomiędzy bladych ust. Patrzyła jedynie, próbując uspokoić oddech, który znów przyśpieszył, jakby przebiegła jakiś maraton, podsycony pradawną magią, o której jeszcze nie wiedziała.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
23.07.2023, 19:38  ✶  
Jeszcze kilka dni w tym pourazowym letargu, a naprawdę straciłby poczucie czasu. Chociaż biorąc pod uwagę ile "depresyjnych" drzemek udało mu się zmieścić w ciągu tych kilku dni jest zaskakująca. Natłok myśli i wspomnień z pierwszej majowej nocy w połączeniu z wciąż utrzymującym się oddziaływaniem na jego osobę mocami Limbo, sprawiał iż wolał uciec w sen od rzeczywistości. Senne marzenia okazywały się być w istocie koszmarami z powtarzającym się scenariuszem w którym upokorzony własną niezdarnością, tuż przed obliczem swojego Lorda, obrywa własnym zaklęciem. Co prawda w istocie plan Czarnego Pana został zrealizowany, ale nie bez żadnych kosztów. Z koszmarów uciekał w alkohol i eliksiry, by uspokoić swoje zszargane nerwy i a od nich robił się znów senny i kółko się zamykało. Pomiędzy tymi sesjami ucieczek od realnych problemów snuł się po wielkim, ale pustym domu, zdążył wysłać kilka listów w tym do swojej pracy w ministerstwie, że z powodu urazu, nie będzie w stanie pojawić się w pracy w najbliższym czasie. Jedyny list który odpuścił, a stanowczo powinien taki napisać to ten do swojej bliźniaczki. Zwlekał z nim ponieważ był pełen obawy jak Loretta przyjmie jego niepowodzenie na ostatnim etapie, choć z początku tak dobrze szło mu wypełnianie swojej misji. No i nie wiedział, czym tak naprawdę się stał, bo czuł że coś zmieniło się w nim diametralnie, nieodwracalnie wręcz, jednak jeszcze nie wiedział z czym tak naprawdę ma do czynienia. Martwił się, że siostra może go odrzucić widząc go w tym stanie, ale i czując, że nie jest już tym samym Louvainem, którego tak dobrze znała.
Nie bał się jednak spotkania z Cynthią, wręcz przeciwnie potrzebował tego jak lekarstwa. Potrzebował dla urazu, ciała i duszy. Nie było to już to samo uczucie z którym wiązał przez całą ich znajomość mieszankę celowej tajemnicy, budowania napięcia i postępujących prób utrzymania jej w przekonaniu, że zadaje się nieodpowiednim typem. Teraz z bliżej nieznanych mu przyczyn, chociaż gdyby przeczytał trochę najnowszej prasy to zrozumiałby, skąd ta "nagła", post rytualna chęć bliskości z kobietą, która uplotła dla niego wianek, chciał opowiedzieć o wszystkim. Wystarczyło raptem tylko kilka przejmujących spojrzeń w jego stronę i emocje, które nie gościły na jej twarzy zbyt często, jeśli w ogóle, nawet wobec niego kiedy byli najbliżej w swojej relacji. W jednej chwili wszystkie jego bolączki odeszły w zapomnienie i gdyby nie jego wyćwiczone do rangi pamięci mięśniowej, mechanizmy studzenia emocji, zawołałby z entuzjazmem coś uczuciowego i pozytywnego, coś głęboko wykraczając poza jego rolę chłodnej jednostki. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i ciepło, uśmiechem który od lat był zarezerwowany wyłącznie dla Loretty. Kiedy palce jej dłoni dotknęły jego twarzy, poczuł w końcu prawdziwe ciepło, którego tak uporczywie szukał od kilku dni, a wraz z nim kojącą dawkę ulgi dla swojej duszy. Chwycił jej dłoń i splótł niewinnie place, ciągnąć opuszki palców Cynthii dalej po swojej szyi, mostku i torsie, aż w okolice serca, przyciskając mocniej. - Byłem bliżej śmierci, niż mogłabyś sobie kiedykolwiek wyobrazić... - wyszeptał, podnosząc w końcu na nią swój onyksowy wzrok znad rozczochranej, burzy czarnych włosów. Chciał tak bardzo opowiedzieć o tym, gdzie był i co widział, jednak omertà wciąż go obowiązywała, szczególnie teraz kiedy panowały nadzwyczajne środki ostrożności wewnątrz organizacji. - Wezwałem Cię, bo potrzebuję Twojej pomocy z tym. - mówiąc wskazał wzrokiem na swoje zawinięte w prześcieradło, opuchnięte ramię. Materiał którym podjął się próby stabilizacji ręki, był już mocno pognieciony, przepocony i poplamiony w kilku miejscach alkoholem, albo eliksirem. - Teraz, poza Tobą, nikomu innemu nie ufam... - dorzucił, a jego onyksowe tęczówki poczerniały jeszcze bardziej na samą myśl o wszystkich aktach terroru jakie dokonali podobni jemu.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#4
30.07.2023, 00:50  ✶  
Pojęcie i zrozumienie zjawiska, jakim był czas, zdawało się banalnie proste i jednocześnie, niesamowicie skomplikowane. Każdy wiedział, jak go odliczano, ile sekund trwała minuta, ile minut trwała godzina, jak liczyć dni i noce, a jednak zdarzały się takie, gdzie ten mały oszust zdawał się stać w miejscu lub wręcz przeciwnie, pędzić niczym stado szalonych koni. Ludzie tracili cenne chwile, a kilkanaście godzin zdawało się wówczas jedynie mruknięciem. Tak było właśnie dla Cynthii, odkąd rozpoczęły się porządki po jarmarku, który Louvain wraz ze swoim Mistrzem zamienił w pole bitwy i pobojowisko.
Nie była pewna, czy chciałaby w ogóle znać przebieg wydarzeń tamtej nocy, widziany oczami czarnowłosego przyjaciela, który tak często odciągał jej myśli od obowiązków. To uczucie niepokoju, strach, kołatanie serca — zupełnie, jakby miała stracić część samej siebie, gdyby coś mu się stało. Nie było to przyjemne, uderzało w jej potrzebę utrzymania kontroli. Gdy list znalazł się w jej dłoniach, wiedziała tylko tyle, że musi — po prostu musi — rzucić wszystko i odwiedzić jego posiadłość, skoro potrzebował pomocy, tym bardziej że główną pomoc, której blondynka mogła udzielić, mieściła się w zakresie alchemii, uzdrawiania i nekromancji, a związane z tym myśli nie napawały pozytywnie. Mógł być ranny, mógł być przeklęty, zatruty lub nawet gorzej. Myśl ta sprawiła, że fala nieprzyjemnego dreszczu przebiegła po bladym ciele, zrobiło się jej sucho w ustach. A potem nim się spostrzegła, czas znów sprawił figla i tkwiła przed drzwiami mężczyzny, którego towarzystwo oznaczało przecież w głównej mierze kłopoty.
W jakiś sposób zawsze ciągnęło ich do siebie, tliła się między dwójką czarodziejów o szlachetnym pochodzeniu jakaś iskra, która nie chciała zgasnąć. Bardzo subtelna, jedynie łaskocząca, objawiająca się w niewypowiedzianych słowach i przelotnych spojrzeniach. On miał narzeczoną, a jej ojciec miał zupełnie inne plany na swoją córkę, nie było przecież logiki w przekraczaniu granic kolejny raz. Po co angażować się w coś bez przyszłości? Nie mogła jednak oszukać serca, które uderzyło jej kilkukrotnie szybciej na jego widok, ogarnięte niepokojem, smutkiem, obawą, ale też chyba tęsknotą. Nie była pewna, Cyna nigdy nie była dobra w rozumieniu zawiłości ludzkich emocji.
Jej spojrzenie było łagodne, pokusić się można nawet o nazwanie go czułym, a posłany przez niego uśmiech sprawił, że na chwilę zapomniała o oddechu, czując, jak miękną jej nogi. I podobnie, jak u niego — jedynie lata praktyki, doświadczenia w opanowywaniu mimiki twarzy sprawiły, że nie przypominała teraz prawdziwie zauroczonej, pogrążającej się w chęci trzymania go blisko siebie nastolatki. Miała wrażenie, że gdy mrugnie, a palce ześlizgną się z chłodnej skóry jego twarzy, to rozpłynie się i zniknie, a ona znów będzie czuła tylko niepewność i strach, jakby podświadomie wiedziała, że miałaby Louvainowi stać się krzywda. Rozchyliła usta, gdy splótł ich palce, obdarzając ich obydwoje krótką i niewinną pieszczotą, nie zauważając nawet, jak blisko niego tkwiła. Zupełnie, jakby był jakąś formą przyciągającej jej grawitacji. Niezbędnej do życia. Ścisnęła jego palce, drugą dłoń jednak cofając, aby po omacku odszukać swojej srebrnej różdżki.
- Nie wiem jak, ale czułam, wiedziałam, że może stać Ci się krzywda. I myśl ta była paraliżująca, wpędzająca w niemoc. - odparła cicho, jakby miało mu to wszystko wytłumaczyć. Nigdy nie była wylewna, nie umiała odpowiednio słowami przekazywać swoich myśli, gdy te sięgały tak prywatnych i głęboko skrytych, bliskich sercu pragnień. Zatonęła w jego oczach, kręcąc delikatnie głową z jakimś niezadowoleniem, że w ogóle brał w tym cyrku udział. Nie przerywała mu, posłusznie wędrując spojrzeniem w stronę ramienia, na które uniosła brew i zacisnęła palce na magicznym kiju, który odnalazła w rzuconej obok torbie. Cynthia westchnęła, a gdy wspomniał, że jej ufa, nie mogła powstrzymać subtelnego uniesienia kącików ust ku górze. Przysunęła się, ciepłymi wargami muskając jego usta, ot, zwykły buziak, a potem oparła swoje czoło o jego, przymykając oczy. - Nie pozwolę, żeby coś Ci się stało. Zrelaksuj się Lou. - poleciła szeptem, skupiając swoją uwagę na wyuczonych formułkach, odszukując odpowiednich metod w swojej głowie. Owszem, nie była to magia powszechnie akceptowana, ale on wiedział, znał jej sekret i nie musiała się przecież obawiać. Zaciskając więc srebrne drzewo, wciąż trzymając jego dłoń, zaczęła coś szeptać, bezgłośnie, nie unosząc powiek. Mógł poczuć, mrowienie, być może nawet odrobinę ciepła, które zdawało się napływać z miejsc, gdzie ich ciała się stykały. Przekazywanie i manipulacja siłami witalnymi były podstawą nekromancji. Cynthia doskonale wiedziała, że oddając mu swoją energię, będzie w stanie również w pewien sposób zrozumieć i poznać to, co działo się z jego organizmem, ukradkiem odbierając mu odrobinę jego własnych. Proces ten wymagał wyczucia. Najpierw osoba przekazująca siły życiowe czuła zmęczenie i senność, potem zawroty głowy, następował krwotok z nosa i spowolnienie pracy narządów wewnętrznych, co prowadziło do utraty przytomności. Gdyby formowała inkantację inaczej, mogłoby to doprowadzić nawet do wysuszenia nekromanty, jego śmierci. Najpierw musiał poczuć się lepiej, ręka nie była problemem, zwłaszcza że taka forma przekazu poniekąd przyśpieszała regenerację. Resztę załatwią proste zaklęcia, eliksiry.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
06.08.2023, 20:01  ✶  
Mało obchodził go los jaki spotkał wszystkich, postronnych czarodziejów, którzy padli ofiarą terroru, właściwie to prawie nic. Chociaż rzeź oraz krwawy mord nie było tym co mu imponowało i sprawiało satysfakcje, to uważał że niezbędnym było okazanie świadectwa bezwzględności wobec oporu ze strony ministerstwa i aktu dominacji w działaniach jakie podejmowali Śmierciożercy. Nie był przecież bezpośrednim świadkiem mordowania osób cywilnych, więc nie czuł na sobie tej odpowiedzialności. Przecież został wybrany do doborowej jednostki która bezpośrednio towarzyszyła Czarnemu Panu w jego misji, co zdecydowanie pomagało mu się dystansować do wszystkich innych wydarzeń tamtej nocy. Czuł się niemal namaszczony, jako ten który z grona najbardziej zaufanych, został wyniesiony jeszcze ponad to. A kiedy umysły towarzyszy Yaxley oraz Avery nie zdołały obronić się przed utratą poczytalności, a on sam poradził sobie znakomicie, poczuł się tak dumnie i wyniośle jak nigdy wcześniej. Może właśnie to przyczyniło się do jego potknięcia.
Któż mógłby pomyśleć, że niewinne zabawy z tradycyjnymi dla święta atrakcjami może mieć, aż taką siłę. Dzięki łączącej ich więzi, Cynthia z pewnością musiała odczuwać całe spektrum niepokojących emocji związanych z sytuacją w której znajdował się Lou. Podczas wędrówki do serca Limbo mierzył się ze zagrożeniem, wcale nie mniejszym, niż z jakim musieli mierzyć się ci którzy pozostali na polanie ognisk. - Jak udało Ci się uciec? Co z Twoim ojcem? - zapytał naprędce, niekoniecznie myśląc logicznie nad sensem tych pytań. W końcu skoro jest tutaj, udało im się jakoś wyjść stamtąd, jednak myśl, że Cynthia i jej tato mogli stać się jedną z tych ofiar była bardzo niepokojąca. On sam chyba nie miał zbyt wiele czasu nad wewnętrznymi przemyśleniami i jeśli Cynthii groziło jakieś niebezpieczeństwo, to on w tym samym czasie mierzył się z magicznymi istotami, które broniły tamtego miejsca przed ich ingerencją. Dopiero kiedy opadł kurz bitewny, zaczął odczuwać, że coś wisiało w powietrzu, że wytworzyła się między nimi jakaś nowa, ponad zmysłowa nić porozumienia. Jednak w tym samym czasie oswajał się z byciem "Zimnym" z głosami, zabłąkanych dusz które przeszyły jego ciało i efektami zaczerpnięcia prosto ze samego źródła Limbo. Kojące słowa otuchy wypełniały jego serce ciepłem, tym uspakajającym i w istocie relaksującym. Powrócił do pozycji leżącej, opierając głowę na jej kolanach, poddając się bezwarunkowym zaufaniem jej zaklęciom. Totalnie gdzieś miał czy magia ta była zakazana, czy nie i czy wiązało się z tym jakikolwiek rachunek moralny. Jeśli miało mu pomóc, to było właściwe. A skoro pochodziło od srebrnowłosej z definicji musiało być przynoszące ulgę. W pierwszym odczuciu poczuł przepływające przez jego organizm ciepło, nie to wywołane uczuciami, lecz faktyczne podniesienie się temperatury ciała. Opuchlizna na ramieniu malała z każdą sekundą, a lekkie poruszanie tą kończyną nie wywoływało już paraliżującego bólu. W konsekwencji podarowanych mu sił witalnych odzyskał nawet czucie w dłoni, a nawet jej palcy. Tym czym mimowolnie odwdzięczył się swojej bohaterce nie było już tak przyjemne jak w jego przypadku. Rzucone przez Flintównę zaklęcie połączyło ich w tym nekromantycznym wymiarze, a połączenie to nie było przecież jednostronne. Pewnie nigdy nie potrafiłby właściwie opisać jej słowami swoją nową, wewnętrzną tożsamość, ale w tym momencie Cynthia miała okazję przekonać się na własnym ciele czym jest bycie Zimnym. Nie był już człowiekiem, ale martwym też nie był. W jego energii witalnej nie było też przesłanek o rodowodzie innym, niż ludzki jak ghuli czy wamiprzy. Coś zupełnie nowego, coś co zdefiniować nie potrafili nawet najwybitniejsi uzdrowiciele, czy uczeni w ministerstwie, jak opisywane to było w gazetach. Zupełnie nowy gatunek istoty, nie znany dotąd czarodziejom. Obok tego niuansu, gdzieś w cieniu, przemykał aspekt bezpośredniego, magicznego zaczerpnięcia ze źródła Limbo, którego konsekwencji nie zdołał jeszcze w ogóle odczuć, jednak już teraz zapisały się w jego postaci. Cząstka tej energii którą uwolnił Voldemort pozostała głęboko w nim, chociaż on sam jeszcze nie zdawał sobie o tym sprawy. Matka tylko wie, jak ta niecodzienna mieszanka mogła zadziałać na Cynthię, ale wszystko to pochodziło prosto od właściciela onyksowych tęczówek, które w pewnym momencie zapaliły się iskierkami gwałtownie. Podniósł się do pozycji półleżącej i gwałtownym ruchem chwycił za dłoń uzdrowicielki, w której trzymała różdżkę. - Wystarczy. - stanowczym, ale może i lekko przejętym głosem oznajmił, tym samym przerywając ich połączenie zaklęciem nekromancji. Widząc w jej postaci nagłe zmiany spadkiem sił witalnych, nie chciał już więcej jej nadwyrężać, w końcu oboje nie do końca wiedzieli z czym muszą się mierzyć. Przysunął się bliżej i odwzajemnił pocałunek sprzed kilku chwil, przeciągając go odrobinę dłużej. - Dziękuję, ale... - mówiąc półszeptem, przerwał czując jak momentalnie jego ciało znów lekko bladnie i powraca do zimnej, trupiej wręcz temperatury - nie możesz nikomu o tym powiedzieć... Wpatrując się w przejętą twarz, wiedział że od tej chwili i ona wiedziała. Jak na ironię losu przystało, znów Cynthia stała się powiernikiem jego tajemnicy, tym razem o wiele poważniejszej, groźnej i niebezpiecznej.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#6
13.08.2023, 00:12  ✶  
Nie była to ich sprawa, przynajmniej dopóki wśród ciał nie pałętało się jakieś należące do bliskiej im osoby. Ojciec zabrał Cynthię dość wcześnie, zaraz jak całe zamieszanie się rozpoczęło, więc nie miała pojęcia, jaki chaos panował na miejscu i jak właściwie to wyglądało. Wyznacznikiem tragedii były plotki i przede wszystkim ciała w kostnicy. Sekcji było mnóstwo, chociaż przyczyny zgonu bardzo podobne. Nie zastanawiała się głębiej nad motywem działania popleczników Voldemorta, nad sensem w ich planie, bo wychodziła z założenia, że im mniej wiedziała, tym lepiej, a i tak wiedziała za dużo. Przecież w ogóle jej nie nie dotyczyło, chociaż zachowanie Pana Flinta było bardzo podejrzane. To, co przeszedł w noc Beltane Louvain, było dla niej tajemnicą, chociaż doskonale, dogłębnie odczuwała niebezpieczeństwo, w którym mężczyzna się znajdował. Nie miała czasu szukać jednak odpowiedzi na dręczące ją pytania oraz powód, dla którego czuła to wszystko wobec jego osoby. Wiedziała, że to nie jest naturalne, a jednocześnie było tak namacalne i prawdziwe, że nie umiała tego logicznie uzasadnić. Zawsze był dla niej ważny, ale teraz wszystko działo się na całkiem innej płaszczyźnie. Strach, który ogarniał ją tamtej nieszczęsnej nocy, był dogłębny i wzbudzający dreszcz, zasiewający nutę paniki. Krążyła całą noc po sypialni, wpatrywała się w ogień lub okno, szukała sposobu na uspokojenie kołaczącego serca i bólu głowy. Owszem, czytała legendy o małych ludkach, o magicznym ogniu i uroku wróżek lub nimf zaklętych w festynowych kwiatach, ale nie mogła uwierzyć, że zabobony te działały. W każdej legendzie kryło się ziarno prawdy, zwłaszcza tych druidzich, sięgających celtyckich czasów, ale... No właśnie, jakie było to "ale"?
Na jego słowa, drgnęły jej ramiona.
- Mój ojciec zjawił się w momencie, gdy Ty i Twoi.. Przyjaciele, rozpętaliście ten chaos. Doskonale wiedział. - zaczęła ostrożnie, nie chcąc używać zbyt dosadnych, oskarżycielskich słów. Na dobrą sprawę, życie jej ojca nie było też jej sprawą. Podniosła spojrzenie na ciemne, onyksowe tęczówki, pozwalając sobie na kolejne westchnienie ulgi skierowane w jego stronę. Co ona by zrobiła, gdyby tam umarł? Przyjaźnili się tyle lat. - Zabrał mnie za pomocą teleportacji, tłumacząc, że to nie jest właściwie miejsce. A potem zostawił w domu, zabezpieczył go i zajął się swoimi sprawami. To była długa noc.. Lou, w coś Ty się wplątał?
Pytanie, które zadała, było retoryczne. Nie musiał wcale odpowiedzieć, doskonale o tym wiedział. Nie nawiązywała też do jego organizacji, raczej głośno dumała nad powodem tego, czego pozwoliła doświadczyć jej ich dziwna więź. Nie była magiem bojowym, ale miała swoje metody, aby zapewnić komuś bezpieczeństwo. Nie okłamała go z tym że nie pozwoli, aby coś mu się stało. Delikatny ruch głowy sprawił, że jasne włosy przemknęły do tyłu, rozsypując się po plecach.
Ufał jej, a ona ufała swojemu doświadczeniu i wiedzy.
Gdy ułożył się na jej kolanach, przesunęła pieszczotliwie po jego włosach, koncentrując się jednak zaraz na swoich inkantacjach. Nekromancja nie była trudna, wymagała jednak precyzji w intencjach oraz wymowie, bo nadmiar emocji mógł całkowicie zmienić efekt czarów. To, czego doświadczyła przez nawiązanie z nim połączenia, było.. Inne? Miała wiele lat za sobą z delikatną sztuką nekromancji, ale ta anomalia magiczna, która zawładnęła ciałem mężczyzn, była odmienna od wszystkiego, co znała. Nie mogła się jednak rozproszyć, zszokować. Musiała zachować dystans, chłód i przede wszystkim spokój, bo zbyt duża ekscytacja w połączeniu z nim, mogłaby zrobić Louvainowi krzywdę. I to obce źródło magiczne, które tkwiło w nim i było związane, ale uśpione i jeszcze nie nawiązało pełnego połączenia z pierwotną magią Lestrange. Dał jej mnóstwo informacji, sięgała głębiej, niż powinna. I chociaż czuła drobne zawroty głowy, może nawet drżenie na ciele lub posmak metalicznej krwi w ustach, nie umiała przerwać. Było to uzależniające, rozpalało jej nieprzyzwoicie wielką ciekawość. Jak mogłaby sobie tego odmówić?
Jego gwałtowny ruch sprawił, że zamarła w bezruchu i w bezdechu, wypuszczając srebrną różdżkę z palców. Jej blade policzki pokrywał subtelny rumieniec, zaczerwienione usta miała rozchylone, a oczy błyszczały jej zmęczeniem, ale i czymś jeszcze, gdy uniosła powieki i obdarzyła go zaskoczonym spojrzeniem. Zaschło jej w gardle, czuła, jakby ktoś ją walnął w tył głowy, ale nie miało to znaczenia. Poruszyła palcami, przypominając sobie o oddechu. Chciała zaprzeczyć, rozkazać mu nawet, aby dał jej na Merlina kontynuować, bo mogła dowiedzieć się więcej — kto, jak nie ona? Jednak Louvain miał inne plany i zamknął jej usta dosadnie pocałunkiem, nieprzelotnym buziakiem. Zrobiło się jej cieplej, nie uciekła i pozwoliła mu na to, nawet jeśli mógł przez to poczuć subtelny posmak krwi na wargach. Jej dłoń przesunęła po jego policzku, chłodnym jak jej własne palce.
- Twoje sekrety są ze mną bezpiecznie. Mówiłam Ci, nie narażę Cię na niebezpieczeństwo. - odparła cicho, pozwoliła, aby łagodny uśmiech na kilka sekund przemknął przez jej twarz. Zwilżyła spierzchnięte usta, zwalczając w sobie chęć bycia znacznie bliżej Śmierciożercy, niż wypadało. Skarciła samą siebie, nie umiejąc jednak zapanować nad tym wszystkim, co podsycała lub też stwarzała magia druidów. - Pomogę Ci. Znajdę rozwiązanie. - dodała jeszcze, przesuwając palcami w dół, aby przesunąć po jego wargach. Niechętnie się odsunęła, zsuwając z ramion płaszcz i kładąc go niedbale na boku, złapała za swoją torbę, wyjmując z niej jeden z eliksirów, który mu podała do wypicia, a także pudełko z podstawowymi rzeczami do zajęcia się jego ramieniem. Przekazanie sił witalnych łagodziło ból, owszem, pomogło przyśpieszyć regenerację tkanek i niwelowało skutki obrażeń, ale wciąż potrzebował pomocy. Nie pytając go nawet o zdanie, ostrożnie zsunęła z niego to, czymś się nakrywał, a potem pomogła mu zdjąć górne odzienie, aby obejrzeć ramię oraz jego okolice. - Boli Cię w innym miejscu, jak nią ruszasz? - zapytała jedynie, przechodząc do badania. Trzymała się blisko niego, uciskając odpowiednie miejsca, aby sprawdzić ewentualne uszkodzenia kości, tkanek lub naderwane mięśnie, lub stawy.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
16.08.2023, 11:01  ✶  
Nie chciał akurat teraz, w tym momencie wyjaśniać Cynthii sposób zawiłości w jaki pan ojciec Flint był powiązany z organizacją do której należał Louvain. Chociaż wnioskował, że pewne poszlaki już ze sobą powiązała, po tym jak opowiadała się o ich wspólnej, z ojcem, perspektywie z ataku Baltane. Nie żeby miał do odkrycia przed nią jakieś wielkie tajemnice rodu Flint, ale Lou dobrze wiedział z jaką stroną konfliktu sympatyzuje starszy i zacny jegomość. Przypuszczał, że srebrnowłosa również mogła obstawiać ze sporą skutecznością, co jest na rzeczy, ale widocznie nie wszystko mieli między sobą wyklarowane. Zresztą nie dziwił się panu Flint, wspieranie wrogów publicznych wiązało się z ogromnym ryzykiem i pewnie od tego ryzyka chciał trzymać swoją córkę jak najdalej. Paradoksalnie ta sama córka trzymała się tego ryzyka i niebezpieczeństwa jeszcze zdecydowanie bliżej, niż sam pan ojciec. O ironio.
- Jestem rewolucjonistą i chcę tylko zmienić świat. - z zadziornym grymasem, uśmiechnął się właściwie sam do siebie. Wiedział, że musiał odpowiadać i najbardziej wymowne będzie milczenie, ale nie potrafił odpuścić sobie okazji do cynicznej puenty. No i musiał pozostawić to zupełnie jasne; on się w nic nie wplątał, to był i jest jego własny wybór, kroczenie ścieżką rewolucji i nowego porządku. Cynthia nie musiała tego w pełni rozumieć, wszystkich tych intencji które kierowały nim podczas wyborów podczas tej wojny. Jednak nie chciał by widziała w nim psychopatycznego mordercę, czerpiącego nienormalną radość z zabijania. Zdawał sobie sprawę, że dla przeciętnego czarodzieja ze zwyczajną wrażliwością i moralnością, uzna tamte wydarzenia za akt terroru, jednak w tym wszystkim liczyły się szczegóły, drobne detale, które mogły ukryć się pod litrami przelanej krwi. Walczył o lepszy świat, w którym jego rodzina, najbliżsi, Cynthia, dostąpią zaszczytnego miejsca w społeczności, takiego na jakie w pełni zasługują.
Dobrze wiedział, że może na niej polegać. Tak długo jak pogłębili swoją relację, od kilku lat, tak długo nawet nie nadwyrężyła zaufania jakie w niej pokładał. A przecież jak dotąd, dał jej bardzo dużo tematów, którymi jeśli tylko by chciała, mogłaby go pogrążyć i zatopić. Wiedział jednak, że tym razem to zupełnie coś innego. Był jedynym po tej stronie barykady któremu przytrafiło się... to co się przytrafiło i cała reszta aurorów która również tam była, dobrze o tym wiedziała. Gdyby to wypłynęło, nie musiałby nawet czekać na rozprawę przed Wizengamotem, nie miałby nawet szans na obronienie się przed zarzutami. - Najbardziej samo ramię i palce. - syknął, marszcząc brwi od bólu. Zaklęcie nekromancji rzeczywiście pomogło, ale tylko na chwilę, ból powrócił, szczególnie kiedy Cynthia naciskała na opuchnięte miejsca. Wierzył w jej szczere intencje, ale nie zamierzał się powtarzać, jeden zwrot grzecznościowy na jeden dzień w zupełności wystarczy. - Skoro i tak już wiesz... to należą Ci się wyjaśnienia... - przerwał tą krótką chwilę, bijąc się z własnymi myślami i sercem. Rozsądek mówił, że powinien to zachować dla siebie, że przysięgał przed Czarnym Panem dochować tajemnicy, ale serce krzyczało, że jeżeli komuś należały się wyjaśnienia, to właśnie słodkiej Cynthii. Może to i głupie i nierozsądne, ale sam chciałby być właśnie w taki sposób potraktowany. - Byłem tam, przy Limbo... razem z nim... - przerywał zaciskając zęby ukłuciami bólu, na szczęście w porę nadciągnęła fiolka z eliksirem, który przechylił bez zastanowienia. - Granice zostały otwarte, a dusze zmarłych uciekły. Była tam też Victoria i czwórka innych aurorów, myślę że im przytrafiło się to samo co mi, ale tylko ja zaczerpnąłem bezpośrednio z samego źródła. - mówiąc to chciał zatuszować chłodne przejęcie się, malujące się na jego twarzy, ale ciężko było utrzymać mu stoickość w tym momencie. Specjalnie wymienił imię kuzynki, wiedząc że pozostają z Cynthią przyjaciółkami. Prędzej, czy później, pannie Flint przyjdzie skonfrontować się z tymi faktami. Póki co, ułożył się na materacu, tak jak zażyczyła sobie tego pani doktor, dając jej pełną swobodę działania. Mogli łagodzić objawy urazu, zaklęciami i eliksirami, ale jego ramię potrzebowało porządnego leczenia.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#8
19.08.2023, 23:13  ✶  
Im mniej oczy widziały, tym sercu mniej było żal, a w związku z tym im mniej wiedział Ojciec, tym dla niego lepiej. Owszem, zdawał sobie sprawę, jakie nazwiska nosili ludzie, z którymi głównie obcowała jego córka, ale nie miał świadomości, jak daleko — mimowolnie zresztą i z przypadku - zabrnęła w burzowe chmury oraz nekromancję. W jego oczach wciąż była posłuszną i ułożoną dziewczyną, która nie sprzeciwiała się jego woli, chociaż skupiała na karierze i taką właśnie maskę starała się przy nim nosić. Nie chciała go rozczarować, zwłaszcza że niewielki pożytek miał z Castiela i to ona była jego najlepszą kartą przetargową, więc zarówno opinia, zachowanie, jak i aparycja musiała pozostać nieskazitelna. Nie była głupia, domyślała się wielu rzeczy, tylko nigdy nie poruszała z nim tego tematu, wychodząc z założenia, że zrobiłby to sam, gdyby była taka konieczność. Praca w Ministerstwie wiązała się z ryzykiem, zwłaszcza bezpośrednio z aurorami. Tematy te były więc przysłonięte kurtyną milczenia. No i z drugiej strony, czy jawne działanie w któreś ze stron konfliktu mogło sprzyjać jego interesom, głównie międzynarodowym?
Nie skomentowała jego słów, jednak na kilka sekund twarz zdawała się jej złagodnieć, szczególnie gdy na jego wykwitł zadziorny uśmiech. Owszem, był, tylko czy wybrana przez niego metoda była rozsądna i bezpieczna? Nie była taka pewna po tym, czego doświadczyła podczas trwania sabatu lub raczej toczącej się na nim jatki, pełnej chaosu oraz dziwnej magii. Jej umysł na pierwszy plan wyrzucał naprawdę dziwne uczucia, nad którymi momentami traciła kontrolę, co zupełnie wybijało Cynthię z rytmu. Nie miała prawa mu mówić, jak powinien żyć i co powinien robić, nie zamierzała nawet. Jej palce raz jeszcze przeciągnęły po jego policzku. - Pamiętaj, tylko żebyś sam nadążył za tymi zmianami, o które walczysz i żeby Cię nie przygniotły. Łatwo tu o potknięcie. Nie wybaczę Ci Louvain, jak coś Ci się stanie.
Powiedziała pół szeptem, chociaż używając metafor - przynajmniej przy pierwszej połowie swojej wypowiedzi. Druga zdawała się właśnie tym elementem, nad którym niezbyt panowała, słowa wylały się, nim zdążyła stłumić chęć ich wypowiedzenia, jakby skłaniała ją do tego więź, którą ze sobą mieli. Nie był psychopatycznym mordercą, Cynthia miała wrażenie, że jako jedna z niewielu miała okazję poznać człowieka, którym był Lestrange - nie tego egoistycznego i nieco zadufanego w sobie gnojka, a troskliwego brata i dobrego przyjaciela, który uciekał czasem we frywolne przyjemności lub czuł zew krwi, który spełniał w świecie pozbawionym magii. Czy było to właściwie? Pewnie nie, ale znów, nie była to jej sprawa, chociaż pewne jej aspekty od kilku dni ją niewątpliwie mierzwiły.
Czy wiedza, którą posiadała, była swego rodzaju ciężarem? Tak. Cieszyła się, że jej ufał, wszak od lat się przyjaźnili i pozwalał jej zajmować się kwestiami swojego zdrowia, robiąc z niej przy okazji powiernika swoich sekretów, ale wiedziała, że wszystko to było ryzykowne. Nie tylko dlatego, że trafiłby do Azkabanu w ciągu kilkunastu minut, ale również dlatego, że jej własne życie byłoby również zniszczone. Ukrywała fakt, że był kryminalistą. Nie zgłosiła tego, że to on atakował ludzi podczas Beltane, chociaż teoretycznie, tak postąpiłby rozsądny człowiek. Lestrange był jednak zbyt ważny dla Flintówny, aby zniszczyła jego, chroniąc siebie. Przez to wszystko, zawsze miała w pogotowiu eliksir zapomnienia, który działał lepiej, niż zaklęcie modyfikujące pamięć, które można było przecież odwrócić. Wolałaby całkiem o nim zapomnieć, niż go zdradzić. I to samo zrobiłaby dla Tori lub Brenny, co sprawiało, że tkwiła pomiędzy młotem a kowadłem.
Przytaknęła, wyrwana z zamyślenia jego słowami, przesuwając wzrok z westchnieniem na jego obrażenia. Podniosła na niego wzrok, gdy wspomniał o wyjaśnieniach, jednak nie powiedziała niczego, zajmując się leczeniem oraz stabilizacją obrażeń - zarówno eliksirami, jak i zaklęciami. Wiedział, co robi - chyba? Oby nic, co wpakuje go w jeszcze większe kłopoty i to ze strony mężczyzny, któremu przysięgał lojalność. Mógł go jakoś sprawdzić? Palce jej nieco drgnęły, gdy zaczął mówić, gdy padło słowo limbo i że to akurat on tam trafił, jednak nie zaprzestała wykonywanych czynności, przygryzając jedynie nieco wargę od wewnętrznej strony. Wypił grzecznie eliksir i dopiero gdy wypowiedział imię Victorii, zastygła w bezruchu, wbijając w niego spojrzenie. Zupełnie, jakby oblał ją kubłem zimnej wody, bo po ciele przemknął jej nieprzyjemny dreszcz. Miała zupełnie w poważaniu granice, limbo i dusze zmarłych, mogły się błąkać po świecie, ile tylko chciały, ale czy Tori była bezpieczna. Złapała głębszy oddech, próbując się skupić, jednak błękitne oczy zamiast na ramieniu, utkwiły spojrzenie na jego twarzy. Przekręciła głowę delikatnie na bok, czując, jak jasne pasma spływają w dół i kołyszą się w powietrzu.
- Atakowałeś ją? - zapytała wprost dość cicho, zaciskając zaraz mocno usta. Wiedziała, że jej przyjaciółka żyła oraz że sabat skończył się dla niej szpitalem. - Czy.. On ją skrzywdził? Była w szpitalu, wiem, ale... Nie oberwała czymś paskudnym Lou?
Dopytała jeszcze, pomagając mu się położyć na materacu. Przesiadła się nieco, bo ścierpły jej nogi. Usiadła na krawędzi obok, prostując je i pozwalając sobie na zsunięcie szpilek niedbałym ruchem. Rzuciła niewerbalne zaklęcie, biorąc czyste bandaże. Niewiele już zostało, zaraz skończy opatrywanie jego ran i będzie potrzeba czasu, aby wszystko się ustabilizowała - magia na szczęście sprawiała, że już na drugi dzień powinno być dużo lepiej, a na trzeci lub czwarty, wróci całkiem do formy. Zajmowała się nim delikatnie, nie mogąc jednak wyrzucić z głowy wizji tej dwójki rzucającej w siebie zaklęciami w otoczeniu Czarnego Pana oraz Aurorów. I kwestia zaczerpnięcia ze źródła. - A więc to ono jest przyczyną anomalii, która występuję w Twoim ciele. Fizycznie nic się nie zmieniło, funkcje życiowe są normalne, serce masz stabilne, puls silny. Wszystko utrzymuje się jednak na granicy hipotermii, jakbyś był hmm, jakby Twoje ciało się do tego przygotowywało, zwalniając zachodzące w nim procesy. Co jest trochę złudzeniem. - wyjaśniła mu na głos, uwieńczając wiązanie bandaża małą kokardą. Omiotła wzrokiem jego twarz, wciąż nieco blada i zawrotami głowy. Chwilę temu był cieplejszy, ale przekazane przez nią siły witalne, które sprawiły, że temperatura ciała wzrosła, szybko uciekały. Musiała zajrzeć do ksiąg. Nie pytając go nawet o zdanie, pozwoliła sobie wziąć trochę jego krwi - robiła to wcześniej, głównie przez jej magiczne właściwości, ale chciała porównać próbki.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#9
03.09.2023, 22:34  ✶  
Oczywiście, że używane przez niego metody nie były ani bezpieczne, ani rozsądne. W pobudkach do rozpętania rewolucji nie było nic z rozsądku, rozumu, czy chłodnej kalkulacji. Co nie znaczy, że była pozbawiona sensu, o nie. Chodziło o zryw, zryw młodości i podjęcie walki o to co było dla jego kasty najcenniejsze. Coraz więcej kluczowych stanowisk w ministerstwie trafiało w ręce osób kompletnie nieprzygotowanych i niegodnych. Coraz więcej czarodziejów mieszanego pochodzenia dochodziło do głosu, zabierając przestrzeń dla rodzin takich jak Lestrange, czy Flint. Cały system trząsł się w swojej konstrukcji, uginając się pod własnym ciężarem i tylko czekać, aż pogrzebie żywcem sam siebie pochłaniając przy tym o wiele więcej istnień, niż na Baltane. Nie potrafił siedzieć bezczynnie, kiedy widział jak pozycja rodzin czystej krwi słabnie z roku na rok. Nie był jednym z tych rozkapryszonych panisk, które dusiły się we własnym sosie, nie widząc, albo udając że nie widzi, że coś jest im odbierane. Zawsze o coś walczył, od zawsze ambicje nie pozwalały mu pozostać w strefie komfortu. Nie dodał już nic więcej, uśmiech satysfakcji odpowiedział za niego, kiedy dała mu do zrozumienia, że martwi się o niego. I chociaż wiedział o tym już wcześniej, to teraz miało to szczególne znaczenie.
I właśnie takiej reakcji obawiał się najbardziej. Uśmiech satysfakcji szybko zbladł, a zastąpił go niepocieszony grymas rozczarowania. Chciał wierzyć, że to tylko obawa o własną przyjaciółkę, ale dla niego świadczyło to o tym, że nie rozumiała jego ścieżki. - Jeśli o to chodzi... najbardziej poszkodowanego masz przed sobą... - odparł lekko zmieszany i z niby ironicznym uśmiechem wskazał na siebie. Poczuł się zepchnięty do roli tego złego, przez którego dzieje się całe zło. Przecież on też był atakowany, ba, wyszedł z tych potyczek w najgorszym stanie z nich wszystkich. Sam stanął na przeciwko czwórki aurorów, kiedy Czarny Pan był zajęty rytuałem. Przy tym wszystkim nie skrzywdził ani jednej osoby, nie on osobiście. Ani jedno czarnomagiczne zaklęcie nie wyszło z jego różdżki, a kiedy nawet próbował przejść do ofensywy, sam wyrządził sobie więcej krzywdy, niż komuś innemu. O tym jednak wolał nie wspominać. Już przeszło dwa lata temu mówił jej, że ta wojna zatacza coraz większe kręgi, więc kiedyś dotrze i do niej, lub do jej najbliższych. Najwidoczniej nie przyswoiła tej lekcji zbyt dobrze, skoro była teraz, aż tak zaskoczona. Dawni przyjaciele, spokrewnieni oraz spowinowaceni staną naprzeciw siebie jeśli wybiorą nieodpowiednią stronę. To był jedynie przedsmak tego co może jeszcze nastąpić. - Nikogo nie skrzywdziłem, w porządku? Nie musisz rozumieć mojej ścieżki, ale nie patrz na mnie w ten sposób. Dla mnie to też nie jest łatwe... - wypalił w końcu, by nie pozostawić wszystkiego niezręcznym niedopowiedzeniom. Ani przez sekundę nie chciał wyrządzać krzywdy swojej własnej rodzinie, czy ich wspólnym znajomym. Nie to było jego celem. Jednak za równo on jak i Victoria w obronie swoich ideałów musieli być gotowi na wiele poświęceń. Jednak kiedy Lou wyprowadzał zaklęcia, to tylko takie które mogłyby obezwładnić przeciwników. Łatwo zgadywać, że oni nie mieliby dla niego tyle litości przy zamykaniu go w Azkabanie w celi razem z dementorem. 
Wsłuchał się uważnie w ocenę medyczną od pani koroner, chociaż wypity eliksir zaczynał sprawiać, że jego powieki stawały się coraz bardziej ociężałe. Umierał, ale nie do końca. Domyślał się, że nie była to żadna klątwa, czy urok. Podskórnie odczuwał, że ten stan był raczej nieodwracalny. To by tłumaczyło do cholerne zimno które nie odstępowało go ani nam drobną chwilę. Mruknął niezadowolony, kiedy poczuł na sobie ukłucie. - Czy ja Ci wyglądam na antałek? Może trochę delikatniej. - zażartował z krzywym uśmiechem, udając niby obrażonego. - Może i jestem zimny jak trup, ale dalej musisz pytać o zgodę. - ciągnął dalej swój lekko sarkastyczny humor. Wszystko to było przynajmniej dziwne, nie tylko że pierwszy raz coś takiego mu się przytrafiło, ale bardziej z powodu, że przytrafiło się to pierwszy raz jakiemukolwiek czarodziejowi, pomijając pozostałą zimną czwórkę. Dlatego całe napięcie starał się rozładować żartem i ironią. - Skoro mam już umierać... to bądź proszę ostatnią osobą, na którą spojrzę... - udając cienki głos obłożnie chorego dalej ironizował. Faktycznie musiało mu się chociaż trochę poprawi jeśli humor się go trzymał. - Nie chcę być sam, nie teraz. - zabrzmiało to najbardziej szczerze z ostatnich kilku zdań.
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#10
09.09.2023, 22:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2023, 20:53 przez Cynthia Flint.)  
Świat był chwiejny, dobro walczyło w bardziej niż jeszcze przed dwoma laty, otwarty sposób. Ludzie patrzyli sobie wzajemnie na ręce, tracili zaufanie, obawiali się o własne bezpieczeństwo, zwłaszcza gdy szli z duchem współczesności, akceptacji niemagicznych, charłaków, mugolaków i równouprawnieniu. Louvain miał rację, że większość stanowisk zajmowanych była przez osoby spoza skorowidza, a trafienie do Azkabanu nigdy nie było tak proste, jak teraz. Nie chciała, żeby czarnowłosy mężczyzna trafił do zimnej i mokrej celi, tkwiąc pod okiem dementorów. Walka o to, w co się wierzyło z całego serca, była czymś szlachetnym, aktem odwagi, niezależnie, jakie te idee były, bo społeczeństwo było coraz bardziej tchórzliwe. Był gotów oddać życie za ideały, za wizję świata, którego pragnęło jego serce, w którym najszlachetniejsi i czyści czarodzieje byli na szczycie — wiedziała o tym przecież. Była więc nieco rozdarta, pomiędzy tym, co ważne, a tym, co bezpieczne. Działali w zupełnie inny sposób, ona nie walczyła ze Śmierciożercami, nie tkwiła też u boku tych, którzy się im przeciwstawiali. Czuła się uwięziona pomiędzy dwoma obozami, zwłaszcza przez wzgląd na najważniejszych dla niej ludzi, których znaleźć można było po obydwu stronach. Ojciec zabronił się jej angażować, była przecież panną i kobietą, było to dla niej zbyt niebezpieczne, zniszczyłoby jej karierę, ich ród, który i tak miał znacznie mniej przedstawicieli, niż kiedyś. Ojciec popierał Voldemorta, on o tym wiedział i z jakiegoś powodu, pozwalał mu robić to ukradkiem. Stłumiła westchnienie, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Co ona by niby zrobiła, gdyby coś mu się stało? Jej serce zadygotało w dziwny sposób. Cynthia zupełnie nie rozumiała, co się z nią działo i z czego takie emocje wynikały. Przecież znali się tyle lat i nigdy nie było jak teraz.
To była tylko obawa o Tori. Była dla niej, jak siostra, kochała ją szczerze. Cyna niewielu ludzi obchodziło, dla niewielu była skłonna do poświęceń. Dla niewielu byłaby skłonna faktycznie kogoś skrzywdzić, bo przecież zwykle wychodziła z założenia, aby żyć i dać żyć innym. Starała się go zrozumieć na tyle, ile mogła. Nie potępiała jego wyborów, jego walki. Pokręciła głową z westchnieniem, dłonią przesuwając po jego policzku, aby unieść mu nieco do góry brodę, odszukując jego spojrzenia. - Najważniejsze, że żyjesz. I że Victoria żyje. - oznajmiła dość pewnym, ale i poważnym szeptem, zaraz posyłając mu krótki uśmiech. Nie było obrażeń, z którymi Cynthia by sobie nie poradziła, natomiast kwestia wskrzeszania wciąż była legendą, mitem lub fantazją ludzi, jak i Czarodziejów. Nie mogła wiedzieć, co się tam działo i nawet chyba nie wiedziała, czy chce. Zwilżyła wargi, cofając dłoń i zgarniając za ucho pasmo srebrnych włosów, wbiła spojrzenie gdzieś w przestrzeń. Owszem, pamiętała ich rozmowę i jego słowa, ale nie było sensu martwić się i gdybać nad tym, na co nie miała żadnego wpływu. Wtedy jeszcze myślała, że Voldemort będzie miał podobną ścieżkę do Grindewalda lub innego Czarnoksiężnika, który wszczął bunt i potem odszedł w zapomnienie. Ludzie bali się tak gwałtownych ruchów, bali się deklaracji.
- Szanuje to, że walczysz o to, w co wierzysz. Jesteś odważnym człowiekiem. - zaczęła w końcu, przenosząc na niego spojrzenie. -Niewiele osób mnie interesuje, ale zarówno Ty, jak i Victoria.. Nie chciałabym, aby coś wam się stało. Niezależnie od wojen, ideałów i wiary. Rozumiesz? - nie bardzo wiedziała, jak mu to wyjaśnić właściwie. Nigdy nie była przecież dobra w ubieraniu swoich uczuć w słowa. Nie chciała jednak, aby myślał, że ma mu za złe lub uważa, że to, co robi, jest złe. Myśli, że mogłoby coś się stać Castielowi, Fergusowi lub Brennie też by nie zniosła, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że oni w tym konflikcie są słońcem, a nie księżycem. Dniem, a nie nocą. I chyba głównie te pięć relacji sprawiało, że tkwiła w impasie, nie chcąc żadnej z nich stracić. Znała ich przecież od Hogwartu, byli częścią jej codzienności, elementami życia, których nie mogłaby zastąpić. - Cokolwiek będziesz robił Louvain, wierzę w Ciebie i w to, że przeżyjesz.
Dodała jeszcze cicho, wzruszając ramionami, a potem wróciła do jego obrażeń. Eliksiry, zaklęcia uzdrawiające, opatrunki. Działała szybko, tłumacząc mu to i owo, chociaż większość przemyśleń zostawiała dla siebie, nie chcąc go niepokoić tym myślami, których nie była pewna.
Było tak, jakby stał się żywym dementorem o cielesnej, a jednak martwej powłoce. Jakby dostał pocałunek niewessania duszy, ale scalenia — gorzkawy, szczypiący, pozbawiony słodyczy. Musiała sięgnąć do ksiąg.
- Zamyśliłam się, już nie bądź taki delikatny. Jesteś przecież dużym i zdolnym Czarodziejem. - odpowiedziała mu zadziornie, bez cienia poczucia winy w głosie. Powinien się przyzwyczaić do tego, że Cyna działała tak, jak chciała. - Wcale nie muszę. Zajmuje się Tobą od tylu lat, Panie Lestrange, że mogę robić, co mi się żywnie podoba. - zauważyła jeszcze słodko, trzepocząc niewinnie rzęsami i puszczając mu oczko. Nigdy nie umiała się go bać, niezależnie, jak postrzegała go reszta świata. Jego słowa nieco ją zaskoczyły, jednak odłożyła trzymaną torbę, do której schowała rzeczy. Niewiele myśląc, sprawdzając, czy nie ma już butów, wlazła pod koce obok niego, spadając prosto i dłońmi wskazując na swoje uda, klepnęła w nie lekko.
- Odpocznij Louvain. Zostanę z Tobą. - powiedziała tonem, który nie zniósłby sprzeciwu. Mógł się ułożyć tak, aby nie naruszyć ramienia, a dodatkowo eliksir powinien już łagodzić ból, może delikatnie rozgrzewać — ciężko było stwierdzić, bo nie miała pojęcia, czy zmiany, które zaszły w mężczyźnie, miały wpływ na eliksiry. Gdy się w końcu ułożył, zakryła go szczelnie i ułożyła jedną dłoń na jego ramieniu, zaciskając delikatnie palce, natomiast drugą wplotła mu we włosy, bawiąc się nimi i głaszcząc go leniwie.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (4228), Louvain Lestrange (3215)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa