Litha rozciągnęła swoje miękkie, rozkoszne poły na polanie; niebo, wyzbyte z masywów chmur jawiło się błękitem, który rozlewał się akwarelą na podszyciu ziemskim. Było w tym coś obiecującego; coś, co miało zaprowadzić dzień w kierunku sielskiej słodyczy, wyzbytej z lęku, wyzbytej z wszelkich burzowych obłoków. Uśmiech, przyklejony na jej wargach nieodzownie, gdy obrzucała całość bacznym, pilnym wzrokiem brązowych ocząt, rozmiękł jeszcze silniej – każde westchnięcie wiatru, które subtelnie kołysało czarnymi puklami i mierzwiło grzywkę, przyjmowało miano zbawiennego w upale, który zagościł na angielskiej ziemi.
Letnia, biała sukienka, która otulała rzeczowo jej sylwetkę, swobodnym krojem płynęła ku kolanom, aby zatrzymać się przed ich linią, a z grubych, wiązanych ramiączek opadały wdzięcznie kokardy; całość była haftowana subtelnie – tak, że dopiero przy przyjrzeniu się odrobinę baczniejszym, można było dostrzec koronkę. Niewysokie, jak na nią, obcasy stały stabilnie na kilkucentymetrowym słupku – tak, aby mogła się przemieszczać swobodnie między gęstwinami traw.
Na jej ramieniu z kolei uwieszona była Diana.
Schlana do bólu, idąca chwiejnym krokiem przez miękki dywan mchu, mamrocząca coś pod nosem; Loretta dzielnie dzierżyła przyjaciółkę, aby podejść z nią do stoiska z wiankami i usadzić ją na leżącym niedaleko głazie.
– Diana, nie rób siary – rzekła odrobinę poirytowana, pogłaskała ją jednak po blond głowie z czułością zupełnie niepodobną jej samej.
Wzrok spoczął na rozmaitych wiankach wypełniających kram; pochyliła się nad wiązankami, spojrzeniem lepiąc się do nasturcji i grobowych chryzantem, po chwili jednak odwróciła głowę na powrót ku Dianie.
– Chodź, wylosujemy ci śliczny wianek – rzekła, kiwając na przyjaciółkę – ostatnimi ochłapami samokontroli wierząc, iż te dwa metry przejdzie bez wywinięcia orła.
Kiedy ta jednak zachwiała się niebezpiecznie, chwyciła ją za dłoń i przyciągnęła do siebie, kierując ku splotom kwiatów; przez ten jeden moment, mogła poczuć wyrazistą woń bergamotki, którą zroszona była szyja Loretty – prędko jednak odsunęła się na odległość kilkunastu centymetrów, unosząc wysoko brwi, ogniskując spojrzenie w burzy, która przemykała przez tęczówki Mulciber; wyjątkowo pijanej burzy.
!wianki
Gotta admit, I'm a hypocrite
I like it way better than being on the side of it
I'm a psycho, loving it