Lyssę ogarnął spokój. Cytrynówka co prawda wykręcała trochę buzię, ale prawdę powiedziawszy - gorsze rzeczy w życiu pijała w dormitorium z innymi dziewczętami, ale o tym nikt nie musiał przecież wiedzieć. Dlatego skrzywiła się elegancko, głównie dla niepoznaki, czując jak po jej ciele rozlewa się przyjemne uczucie. Przypomniały jej się wieczory z matką na werandzie, kiedy w wakacyjne dni czytała sobie książki, ciesząc się pogodą. Czuła wtedy właśnie taki spokój - nic na świecie nie było w stanie wytrącić jej z równowagi, wszystko było na swoim miejscu, a ona miała tyle czasu, ile tylko chciała.
Teraz te spokojne oczy Lyssy sięgnęły twarzy Lorien, a jedna brew uniosła się lekko ku górze, wyrażając zdziwienie. Fakt, ze ktoś nie wiedział co działo się na Beltane był zwyczajnie nietypowy. Kobieta i mogła być cudzoziemką, nawet ten fakt popierał użyty przed chwilą przez nią język, ale ten temat wciąż był żywy. Zimni wciąż byli zimni, w Kniei wciąż grasowały widma, które pojawiły się po majowym sabacie, a pewnie też wiele osób wciąż użerało się z niechcianymi efektami przeprowadzonych rytuałów miłosnych. Ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się grzecznie.
- Ataki śmierciożerców. - wyjaśniła dziwnie lekkim tonem. Z Beltane wróciła roztrzęsiona, rzucając się na ojca i Peregrinusa niczym harpia, chcąc rozerwać ich na strzępy za to, że jej nie uprzedzili. Teraz jednak była niczym spokojna tafla jeziora. - Podczas Beltane poplecznicy Czarnego Pana zaatakowali tam zebranych. Część pracowników Ministerstwa trafiła do limbo. Podczas Lithy natomiast Arcykapłanka postanowiła złożyć w ofierze jedną ze swoich kapłanek - ten spokój w zestawieniu z przedstawianymi informacjami był wręcz niepokojący. W innej sytuacji dziewczyna pewnie oddałaby pierwszeństwo nieco rozemocjonowanemu głosowi, ale teraz tylko z zadowoleniem pogłaskała swojego kota.
Uniosła spojrzenie, bo Sophie postanowiła odstawić... coś. Zawsze była taka żywa i emocjonalna, w zupełnie inny sposób jak bywała córka Dolohova. Lyssa była dramatyczna - dla samego faktu wzbudzania emocji u innych ludzi, szczególnie kiedy było to podnoszenie ciśnienia i doprowadzanie do szału. To było bowiem najłatwiejsze, ale smak przelotnych zauroczeń też był jej całkiem miły.
- Sophie, proszę cię - rzuciła, pilnując jej tyłów, żeby nikt jej faktycznie pod te sukienkę nie zajżał, ale zanim zdążyła coś więcej zrobić, ta uniosła się jeszcze bardziej i pognała do stoiska ze świeczkami. Lyssa ani drgnęła, tylko zerknęła na stojącą po drugiej stronie kontuaru Lorien. - Mulciber... to znaczy, że jest Pani jakąś moją ciocią? Krewną Roberta albo Richarda? Maman nigdy specjalnie nie mówiła o rodzinie poza swoimi braćmi, więc przepraszam jeśli nie wiem.