• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)

[Lato 1972] Święto Żniw - Kiermasz (Wątek główny)
à La Folie
And was it his destined part
Only one moment in his life

To be close to your heart?
Piwne oczy i brązowe włosy z miedzianym połyskiem, czasem z rozjaśnianymi pasmami lub po całości. Ma 165cm wzrostu, a sylwetkę szczupłą i chudą. Zawsze stara się prezentować, jakby była na właściwym miejscu. Zawsze zadbana, ładnie uczesana i ubrana. Wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, czy to przez zachowanie, ubiór czy ogólny wygląd - chce żeby brano ją na poważnie, jednak kiedy się rozluźni, podpatrzone u innych maniery łatwo znikają. Czasem kiedy mówi, słychać francuski akcent, który szczególnie wychodzi kiedy jest pod wpływem silnych emocji. Ciągnie się za nią zapach białego piżma, jaśminu i kwiatu bawełny.

Lyssa Dolohov
#181
31.05.2024, 00:16  ✶  
Południowe stragany - Mulciber Moonshine

Lyssę ogarnął spokój. Cytrynówka co prawda wykręcała trochę buzię, ale prawdę powiedziawszy - gorsze rzeczy w życiu pijała w dormitorium z innymi dziewczętami, ale o tym nikt nie musiał przecież wiedzieć. Dlatego skrzywiła się elegancko, głównie dla niepoznaki, czując jak po jej ciele rozlewa się przyjemne uczucie. Przypomniały jej się wieczory z matką na werandzie, kiedy w wakacyjne dni czytała sobie książki, ciesząc się pogodą. Czuła wtedy właśnie taki spokój - nic na świecie nie było w stanie wytrącić jej z równowagi, wszystko było na swoim miejscu, a ona miała tyle czasu, ile tylko chciała.

Teraz te spokojne oczy Lyssy sięgnęły twarzy Lorien, a jedna brew uniosła się lekko ku górze, wyrażając zdziwienie. Fakt, ze ktoś nie wiedział co działo się na Beltane był zwyczajnie nietypowy. Kobieta i mogła być cudzoziemką, nawet ten fakt popierał użyty przed chwilą przez nią język, ale ten temat wciąż był żywy. Zimni wciąż byli zimni, w Kniei wciąż grasowały widma, które pojawiły się po majowym sabacie, a pewnie też wiele osób wciąż użerało się z niechcianymi efektami przeprowadzonych rytuałów miłosnych. Ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się grzecznie.
- Ataki śmierciożerców. - wyjaśniła dziwnie lekkim tonem. Z Beltane wróciła roztrzęsiona, rzucając się na ojca i Peregrinusa niczym harpia, chcąc rozerwać ich na strzępy za to, że jej nie uprzedzili. Teraz jednak była niczym spokojna tafla jeziora. - Podczas Beltane poplecznicy Czarnego Pana zaatakowali tam zebranych. Część pracowników Ministerstwa trafiła do limbo. Podczas Lithy natomiast Arcykapłanka postanowiła złożyć w ofierze jedną ze swoich kapłanek - ten spokój w zestawieniu z przedstawianymi informacjami był wręcz niepokojący. W innej sytuacji dziewczyna pewnie oddałaby pierwszeństwo nieco rozemocjonowanemu głosowi, ale teraz tylko z zadowoleniem pogłaskała swojego kota.

Uniosła spojrzenie, bo Sophie postanowiła odstawić... coś. Zawsze była taka żywa i emocjonalna, w zupełnie inny sposób jak bywała córka Dolohova. Lyssa była dramatyczna - dla samego faktu wzbudzania emocji u innych ludzi, szczególnie kiedy było to podnoszenie ciśnienia i doprowadzanie do szału. To było bowiem najłatwiejsze, ale smak przelotnych zauroczeń też był jej całkiem miły.
- Sophie, proszę cię - rzuciła, pilnując jej tyłów, żeby nikt jej faktycznie pod te sukienkę nie zajżał, ale zanim zdążyła coś więcej zrobić, ta uniosła się jeszcze bardziej i pognała do stoiska ze świeczkami. Lyssa ani drgnęła, tylko zerknęła na stojącą po drugiej stronie kontuaru Lorien. - Mulciber... to znaczy, że jest Pani jakąś moją ciocią? Krewną Roberta albo Richarda? Maman nigdy specjalnie nie mówiła o rodzinie poza swoimi braćmi, więc przepraszam jeśli nie wiem.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#182
31.05.2024, 02:42  ✶  
Południowe stragany - Château des Dragons

Rozmawiam z Isaaciem i Anthonym. Przechodzę do stoiska i pewnie jakoś pod koniec odbieram kieliszek wina.

— To dużo, jak na jedną osobę — stwierdził Erik, słuchając rosnącej coraz bardziej listy zobowiązań, jakie miał Bagshot.

I że żadna redakcja nie będzie mu miała tego za złe?, zachodził w głowę. Poniekąd każdy artykuł wydany przez inną gazetę stanowił potencjalną konkurencję, tak długo, jak Isaac był poczytny. Ciekawe, jak ta sytuacja będzie się prezentowała za parę miesięcy, kiedy czarodziej ugruntuje swoją pozycję.

— I najlepsze miejsce na przeprowadzenie tej rewolucji to... Stoisko ze świeczkami na Lammas? — spytał, starając się postawić na miejscu Isaaca. Jako tako potrafił zrozumieć argument, że pewne zmiany trzeba było wywołać drastycznymi metodami. Gwałtownymi. ''Ciekawymi''. Wątpił jednak, aby wymachiwanie woskowym przyrodzeniem miało jakkolwiek wpłynąć na to, aby czarodzieje i czarownice stali się bardziej otwarci na niektóre kwestie. — Obawiam się, że odpowiedź ''zmiany zaczynają się na ulicach, a nie w urzędach'' jakoś mnie nie przekonuje. Za to podziwiam chęć do takich akcji. Może na następnym sabacie przeprowadzisz coś, co zwiększy wrażliwość naszych ''kuzynów''.

Uśmiechnął się półgębkiem. Isaac może i nie wywodził się bezpośrednio z czystokrwistej familii, ale nawet on musiał co najmniej raz usłyszeć dowcip o tym, że wykresy genealogiczne czarodziejów z każdym nowym pokoleniem zdają się coraz bardziej przypominać koło niźli drzewo. Erik uważał to poniekąd za zabawne: stare rody czystej krwi dalej lubowały się w małżeństwach między kuzynostwem, przez co więzy pokrewieństwa stawały się coraz wyraźniejsze. Jeszcze parę wieków temu takie związki pewnie zakrawały na mniej lub bardziej bezpośrednie kazirodztwo. To jest, w najbardziej drastycznych przypadkach. Może to w kwestii małżeństw z innymi rodzinami czarodzieje powinni się nauczyć większej otwartości?

— Bazując na ideach, jakie Czarny Pan pragnie zaszczepić w społeczeństwie, są na to raczej niskie szanse — odparł nieco cichszym tonem, odsuwając w myślach na bok liczne sprawy ataków i porwań, jakie przetoczyły się przez biura Brygady Uderzeniowej w ostatnich latach. — Ten wariat już zaczął atakować nawet sabaty wypełnione czarodziejami czystej krwi. Niezbyt dobry sposób na budowanie wokół siebie jakkolwiek pozytywnej legendy. No... Chyba że ideologia czystości zaczęła do ciebie jakoś wybitnie przemawiać? — Uniósł brew, nadając swej twarzy nieco kpiący wyraz. — Nie żebym cię o to podejrzewał. Zawsze uznawałem Bagshotów za... hmm... obrońców historii? Jednego złego czarnoksiężnika już mieliśmy w tym stuleciu. Drugiego nie potrzebujemy, więc... Chyba nie jesteście fanami tego, żeby historia w tym przypadku zatoczyła koło?

Coś czuję, że wejdzie mu to w krew, pomyslał na komentarz Shafiqa odnoszący się do coraz to nowych zleceń wypływających z lokalnych redakcji prosto w ręce Isaaca. Westchnął cicho, darując sobie jednak komentarz na ten temat. W znacznej większości sporów starał się zachowywać neutralność lub przynajmniej rozsądek, jednak londyńskie media mierziły go. Może to dawne wspomnienia ze szkolnych lat, kiedy przez krótki czas informacja o tym, że został ugryziony przez wilkołaka, królowała w paru pisemkach? Przyczyna negatywnego podejścia do reporterów siedziała raczej zbyt głęboko, aby podsumować ją jednym zdaniem i przypisać te odczucia jednemu wydarzeniu.

Skoro Isaac wrócił do ojczyzny i zdecydował się skręcić ze swoją karierą w stronę dziennikarstwa, to z niemałym trudem będzie musiał to przełknąć. Zastanawiało go, czy Brenna już o tym wszystkim wiedziała oraz, a może przede wszystkim, jak zareagowała na te wieści. Odkąd konflikt w Wielkiej Brytanii zaczął narastać, młodsza Longbottomówna zrobiła się nieco bardziej podejrzliwa i dbała o to, aby nie lśnić mocniej niż on. Dla bezpieczeństwa rodziny. Dla bezpieczeństwa organizacji. Ciekawe, jak też planowała pogodzić nadchodzące wydarzenia towarzyskie z obecnością Isaaca w roli reportera. I jak ja to zrobię?, pomyślał, bo w sumie sam jeszcze nie widział, jak do tego podejść. A może nawet nie było czym się przejmować?

— Twoi sąsiedzi ze stoiska obok zebrali niemały tłumek — odparł w ramach powitania, zaciągając się papierosem. Wskazał ruchem podbródka na stragan Mulciberów. A przynajmniej jeden z nich. Bądź co bądź nieopodal młoda Sophie również rozłożyła się z własnym asortymentem. — Z tego, co widziałem, masz dzisiaj całkiem sporą konkurencję. Nalewki Zamfirów, cytrynówka Mulciberów... Tyle tu tego, że Dwór Smoka może niedługo zacząć drżeć w posadach.

Widząc coraz to większą grupę czarodziejów, która formowała się wokół stoiska ze świeczkami, Erik tym bardziej docenił, że w porę się stamtąd ulotnił. Nie miał zamiaru rozstrzygać sporów, jakich się tam toczyły, skoro sam został tam ofiarą jednego z incydentów. Raczej nie mógłby pozostać w pełni neutralny. Poza tym, skoro Alastor Moody był na służbie, to na pewno wszystko skończy się dobrze. Uśmiech tego konkretnego aurora potrafił w końcu ruszyć góry, czyż nie? A czymże były górskie szczyty w porównaniu z paroma nierozgarniętymi czarodziejami, którzy szukali guza i musieli robić zamieszanie w samym środku festiwalu?

— Zwykłe wino wystarczy — zapewnił Anthony'ego, wypuszczając na bok dym z ust, co by chmura nie uderzyła w przechodniów. — Macie jakieś kubeczki z osłoną? Chciałbym się jeszcze przejść pod scenę... Potem oczywiście jeszcze wrócę po drugą kolejkę. — Uśmiechnął się minimalnie, po czym pokiwał głową. — Koty chyba się już jako tako rozeszły. Przynajmniej, jak mijałem stoisko, to kręciło się tam parę chętnych osób.

Zgasił papierosa i ruszył w kierunku stoiska, gestem dłoni zapraszając ze sobą Isaaca.

— To co? — zagadnął nieco przyjaźniej niż na początku. — Planujesz jakiś reportaż z wystąpień? Z tego co widziałem w tym roku Lammas zebrało sporo dodatkowych organizatorów. Po tym, jak hmm kowen zaniemógł.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
entropy
What if I fall into the abyss?
What if I swing only just to miss?
Jest w niej pewna nerwowość, którą widać tak samo w gestach jak i odległym spojrzeniu zielonych oczu, pod którymi rozsiane zostały konstelacje piegów. Blond włosy ma zawsze ścięte przed ramiona. Jej drobną, niewielką (160cm) sylwetkę otacza zwykle ciężki zapach kadzideł, który wydaje się wżerać w każdy skrawek jej ciała i noszonych przez nią materiałów, ale kiedy komuś dane jest znaleźć się dostatecznie blisko, spod spodu przebija się pewna o wiele lżejsza nuta, przywodząca na myśl letnią noc, podczas której z łatwością można policzyć na niebie wszystkie gwiazdy.

Ambrosia McKinnon
#183
31.05.2024, 03:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2024, 03:23 przez Ambrosia McKinnon.)  
Południowe stragany - Château des Dragons

Na polu zawodowym? Rosie aż uniosła nieco brwi, ale tylko dlatego że zapomniała iż Hades posiadał jakąś karierę zanim został psem policyjnym. Ładnie wyglądał w tym swoim krawężnikowym mundurku, ale tata był z niego o wiele bardziej dumny, kiedy pracował w Departamencie Tajemnic. Mówił jej wtedy często, że mogłaby brać przykład z brata, a ona mu mówiła słodkim głosikiem 'no przecież próbuję, tato' i wracał do niszczenia sobie życia u boku Alexandra Mulcibera. Z tego, o dziwo, jej ojciec wydawał się nawet bardzo zadowolony, bo chyba stwierdził że nawet jeśli jego córka nie zrobi oszałamiającej kariery to przynajmniej wyjdzie bogato za mąż. Teraz rwał sobie włosy z głowy, zastanawiając gdzie popełnił błąd.

- Hades, tylko nie za mocno - upomniała brata na odchodnym, bo przecież wiedziała. Wiedziała co go wywabiło spod daszka atrakcji przy której stali. Wiedziała co teraz idzie zrobić i że to nie miało być pokojowe rozwiązanie dziejacej się sytuacji. Ale sama nie chciała tam iść. Nie chciała stawać mu na drodze, bo robienie dramatów na podobieństwo tych z Ataraxii, nie wchodziło w grę przy ludziach. Tak samo nie chciała dawać Mulciberowi satysfakcji, że poszła popatrzeć ja się bije o Matka jedna wie co tym razem.

- Och, rozumiem. Może nie mam aż takich problemów z przyrodą, ale sama wolę stare, dobre miasto. Przynajmniej to Angielskie - uśmiechnęła się trochę współczująco do Anthony'ego bo taka Maeve też miała alergie, więc Rosie zdążyła się już nauczyć, jak parszywie to mogło działać na człowieka. - A, w sumie chętnie spróbuję. Dobrego nigdy za wiele - zaśmiała się perliście, nie mogąc tak zwyczajnie odmówić. I przez grzeczność i z zachłanności. Zielone spojrzenie przeskoczyło w bok, obłapiając sylwetkę hostessy, która krzątała się przy butelkach, jej uwagę natomiast przywitała uśmiechem. Nie przeszkadzało jej, że i Shafiq od niej uciekł, wyraźnie chcąc porozmawiać z jakimiś swoimi znajomymi. Uśmiechnęła się tylko do Isaaca, kiedy podchwyciła jego spojrzenie na moment, zaraz jednak uwagę zwracając na nowo ku kobiecie.

- Ładny? - spojrzała po sobie, uśmiechając się przy tym nieco nieśmiało. - Dziękuję bardzo. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie komuś pochwalić mnie w taki sposób, nie kiedy w Londynie taka prezencja wydaje się tak pospolita. Ale ty? Wyglądasz przecudownie. Jak promyk słońca prześwitujący przez obsydian. Wiesz jak one wyglądają? Pokażę ci - pogrzebała w kieszeniach, wyciągając z jednej z nich niewielką garść minerałów, zanim nie wyłuskała jednego z nich. Kiedy spoczywał na jej dłoni był cały czarny. Połyskiwał ładnie, gładko oszlifowany. - Ale patrz teraz - podniosła kamyk ku górze, a kiedy padły na niego promienie słońca, okazał się przeświecający. Napełniony światłem wypełniał się złocistym blaskiem. - Mówi się, że ten kto posiada ten kamień, nigdy nie będzie płakał. Proszę, jest twój.


she was a gentle
sort of horror
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#184
31.05.2024, 07:59  ✶  
Świece Mulciberów

Prawdopodobnie powinna była powstrzymywać brata, ale w tym konkretnym przypadku sama była nazbyt wściekła. Teraz trochę żałowała: nie dlatego, że szkoda zrobiło się jej Philipa (Florence umiała być bezlitosna wobec tych, których nienawidziła, a słowa Laurenta wciąż dźwięczały jej w głowie), ale dlatego, że oczyma wyobraźni już widziała jutrzejsze nagłówki.
Atreus Bulstrode bije Philipa Notta kutasem.
Z jej ust wyrwało się westchnienie. Reputacji brata niewiele mogło zaszkodzić, ale pewnie dostanie jakąś naganę, a jednak Bulstrodowie uchodzili za szanowany ród czystej krwi. Teraz jakiś czas będą na ustach wszystkich…
– Chciałabym znaleźć Laurenta – powiedziała dość krótko do Victorii i Atreusa. Nie tłumaczyła tej pierwszej, jaka krzywda go spotkała: raz, za dużo ludzi, dwa, oględna „krzywda”, równie dobrze mogąca oznaczać złe potraktowane, uderzenie i stos innych rzeczy tu była wszystkim, co Florence była skłonna zdradzić. A i to tylko dlatego, że Lestrange była jego najlepszą przyjaciółką. Wolała, żeby o całej sytuacji młody Prewett dowiedział się od niej, nie z plotek…
Chwilę później jednak zaczęły się… kolejne wydarzenia. Masowa sprzedaż, wielka reklama i nagle Robert opierający się o stoisko…
– Potrzeba uzdrowiciela? – spytała krótko. Nie była w stanie w tłumie, nie podchodząc, ocenić, czy Roberta właśnie trafiał szlag, zasłabł czy był to już zawał serca, ale jako uzdrowicielka pomoc musiała zaoferować. Nie znała go praktycznie, nie miało to jednak znaczenia, Florence prawdopodobnie pomagałaby pewnie w razie dużych problemów nawet Nottowi.
Jedno mrugnięcie później obok trwała już bójka, jej brat się w tę zaangażowała (najwyraźniej tu by rozdzielać), a jakiś dzieciak przybiegł i zaczął machać różdżką. Odruchowo położyła dłoń na różdżce, ale nie sięgnęła po nią i nie angażowała się: nie umiała się bić, nie była pojedynkowiczem, mogła tylko zaszkodzić, a im więcej osób tutaj zacznie rzucać zaklęciami, tym większe ryzyko, że komuś się coś stanie. Jeśli Leonard wezwany przez Richarda uznał, że nie potrzebuje pomocy i nie chciano jej dopuścić ku Mulciberowi, po prostu wycofała się nieco w stronę Basiliusa, którego dostrzegła w pobliżu.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#185
31.05.2024, 09:29  ✶  
Południowe Stragany - Magiczne Różności

Ach, feniksy! Mistyczne ptaki, które nie występowały naturalnie na ich terenach, a których mądrość opiewali hodowcy i badacze magicznych stworzeń. Ich piękno dorównywało inteligencji, a inteligencja była goniona przez magię, jaką w sobie nosiły. Zdawały się jedną z doskonałości magicznego świata, która powinna być szanowana i czczona, nie wyniszczana. Nawet wycieczka do Indii nie gwarantowała tego, że uda się spotkać jednego z nielicznych przedstawicieli tego gatunku. Nie wiedział dokładnie, skąd się tu wziął temat ani czemu były one opisywane, ale nie chciał w niego wchodzić. Zerknął tylko, ile tego motywu przewijało się w pracach tych osób. Czy zobaczenie takiego feniksa byłoby źródłem inspiracji i zachwytu? O ile wiedział, że Oliwia tworzy eliksiry to nie wiedział, że zajmuje się też takimi robótkami ręcznymi. Chyba że ona tutaj tylko sprzedawała eliksiry razem z Tristanem. Lecz jeśli tak... przecież miała zakładać swój sklep z Aveliną, czyżby nie wyszło?

- Figgowie wydawali koty, które zostały skrzywdzone przez czarodziei. - Bez żadnych oporów postawił kotkę na ziemi, kiedy Leon zwrócił na nią swoją uwagę, żeby mógł się nią zająć, a jednocześnie sam da trochę odpocząć ręką. Była leciutka, ale nadal - noszenie jej cały czas było po prostu męczące. Nie chciał jej jednak dawać bezpośrednio na ręce Leona - jeśli ją do siebie przekona, to sama do niego przyjdzie. Jak to koty miały w zwyczaju. Na razie Diva podniosła ogon do góry i spojrzała na niego ciekawsko, tracąc zainteresowanie bransoletką, jaką Laurent miał w dłoni. - Ma na imię Diva. - Uprzedził pytanie, jakie mogło paść, a kotka jak na potwierdzenie miauknęła krótko. Gdyby humor bardziej mu dopisywał to aż się prosiło o żart w stylu "owszem, jestem całkiem słodki", ale tym razem, chyba na szczęście dość wstydliwego Leona, obyło się bez tego. - Duma jest przyzwyczajony do różnych magicznych stworzeń, kot nie będzie stanowił dla niego różnicy. - Bardziej miał wątpliwość, czy Diva sobie poradzi z obecnością jarczuka. Natomiast był przekonany, że to wszystko było do wypracowania. Kwestia czasu.

- Cieszę się, że ktoś postanowił zorganizować to wszystko, skoro kowen się do tego nie zabrał. - Odpowiedział oględnie na pytanie Olivii. Bo co miał powiedzieć? Że przecież nie lubi takich festynów? Albo że bawi się źle? Miał skłamać, że bawi się dobrze? Żadna z tych odpowiedzi nie była satysfakcjonująca i odpowiednia.

Fakt, że Tristan wyciągnął do niego notes był... cóż, automatycznie na niego spojrzał i się pochylił nad stoiskiem. A potem z lekkim zaskoczeniem spojrzał na niego, potem na notes. Zdarzali się ludzie, którzy nie mieli głos. Z różnych przyczyn. Wątpliwość, jak się zachować przy ludziach, których spotkały takie tragedie wydawała się czymś tak naturalny i jednocześnie tak niepoprawnym, że zachwyt pomysłu z powodu wykonania tych szkiełek przemieszał się u Laurenta ze zmieszaniem. Bardzo delikatnie odłożył bransoletkę dokładnie na to samo miejsce, na której była - panicz Prewett był zbyt próżny, żeby nosić coś, co naturalnym kamieniem szlachetnym nie było.

- Rozumiem, że można dzięki temu pozyskać różne kolory? - Zapytał zaintrygowany, decydując się prowadzić rozmowę jak zawsze, ale jak to zwykle bywało - nic nie mógł poradzić na to, że takie osoby chwytały go za serce. Tragedie i smutki innych, przy których jego własne wydawały się wręcz żałosne. Podświadomie uśmiechnął się do Tristana jak małe słońce goszczące obok gwiazd, które postanowiło przyjąć ludzką powłokę i zstąpić między nich. - Kusisz. - Zerknął na Olivię, która wtrąciła się do wymiany zdań panów z równym uśmiechem. Skierował swój wzrok na te półki o rzeczywiście ślicznych zdobieniach. Nie, nie dodałby ich do swojej kuchni utrzymanej w drewnie. Aczkolwiek zastanowił się, czy byłyby wręcz idealne do budynku administracyjnego New Forest... - Realizuje pan zamówienia na zlecenie? Uprzedzam, że mówię tu o większym zleceniu z koniecznością wykonania pomiarów. - No przecież sam nie będzie chodził z metrówką, bruh. - Prosiłbym o wizytówkę. - Dodał, jeśli odpowiedź była twierdząca. Będzie musiał się nad tym rzeczywiście zastanowić.

Pochylił się, żeby zabrać Divę na ręce, gotowy do pożegnania się z towarzystwem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Jim
The Lightbringer in the streets,
Delightbringer in the sheets
Pożoga gorejąca w niebieskich oczach (he's always in heat!!) i figlarne iskierki ognia: te igrające w jego spojrzeniu – zawsze zbyt intensywnym, jak u męczennika przeżywającego ekstazę – i te pośród zmierzwionych wiatrem blond włosów, w których blask pochodni wydobywa rudawe refleksy świetlne. Pod opuszkami wiecznie poparzonych palców czai się obietnica płomieni. Sam jest niczym żyjący płomień, z ruchami, w których tkwi niewymuszona pewność siebie – ale i swego rodzaju nieprzewidywalność. Ogień otula tego postawnego (1,80 m) mężczyznę równie szczelnie, co płaszcz bożej łaski, i tylko woń kościelnych kadzideł potrafi zamaskować towarzyszący mu zawsze swąd dymu i zapach benzyny. Podstawowe wyposażenie Jima obejmuje: uśmiech cherubina z renesansowych obrazów, bardzo charakterystyczny, wyjątkowo głęboki głos, w którym przebrzmiewają nuty irlandzkiego akcentu, starą podręczną biblię, elegancki komplet składający się z białej koszuli, dopasowanych spodni, kamizelki i niewielkiego noża od Flynna (all removable) oraz drewnianego krzyżyka (NOT REMOVABLE), a także chęć zbawienia całego świata (w butonierce).

The Lightbringer
#186
31.05.2024, 10:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.08.2024, 20:15 przez The Lightbringer.)  
Namioty za sceną. Razem z Flynnem przygotowujemy się do zbliżającego się występu.

– Flynn, czy ty… – ...słuchasz mnie w ogóle?, chciał przez chwilę zapytać Jim, kiedy brat nie zareagował na skróconą wersję dziejów izraelskiego sędziego, Samsona. Odwracał się już, by wyrzucić mu, żeby się nie zachowywał jak gruboskórny Filistyn – to znaczy, filister, ale Jim kiedyś źle usłyszał to słowo, i od tego czasu przekręcał je na biblijną modłę – bo to przecież nie przystoi, nie, kiedy on tutaj odkrywa przed nim duszę, i o poważnych sprawach chce rozmawiać!, ale jak zobaczył, że ten był zajęty opierdalaniem lizaka, jego spojrzenie natychmiast złagodniało. Nie jesteś sobą, kiedy jesteś głodny, często powtarzali razem z Alexandrem, gdy Flynn miał jeden ze swoich epizodów niedocukrzenia. - ...naprawdę myślisz, że te “ogniste anioły” to dobry pomysł, czy cisnąłeś bekę?

Wnętrze namiotu tchnęło przyjemnym chłodem. W porównaniu z panującym na zewnątrz rozgardiaszem, było tutaj też o wiele spokojniej: rozmowy ludzi odwiedzających tłumnie kiermasz zdawały się przytłumione, a nawet podekscytowane trajkotanie zbitych w grupki uczniów Hogwartu – którzy, przestępując z nogi na nogę, wyczekiwali niecierpliwie swojego występu – zaczynało powoli przycichać. Głos zabrał właśnie dyrygent, oferujący swym podopiecznym ostatnie wskazówki. Jim i Flynn minęli dzieciarnię i resztę zaplecza artystycznego, by skierować swe kroki do garderoby, gdzie mogli przygotować się na swój pokaz.

Powinni pogratulować sobie, że w ogóle dotarli na miejsce w jednym kawałku – właśnie dopuścili się kradzieży kieszonkowej na jakimś niewyżytym pismaku, który wyglądał Jimowi na takiego, co wezwałby patrol brygady szybciej, niż zdołałby powiedzieć zdrowaśkę – na szczęście, Bóg czuwał nad swymi zagubionymi owieczkami, i szczęśliwie objawił braciom drogę do namiotów artystów. Bóg jest miłosierny, pomyślał z ulgą Jim, ale co do Alexandra nie był znowu taki pewny. Dopiero teraz dotarło do niego, że dali dziennikarzowi pretekst, by ten znowu obsmarował ich na ramach gazety. Już widział te nagłówki: “Krawędziowiec i Światłonośca zaprezentowali na Lammas swój ostatni wspólny numer: znikający portfel. Sztuczka się nie udała. Portfel odnalazła policja.”

Portfel Bagshota nagle zaczął ważyć więcej niż krzyż niesiony na Golgotę. Czy Jim czuł wyrzuty sumienia, że okradł? Pft, nie: może i prawie mu się udało przyjąć święcenia na mnicha, ale przecież nigdy nie był świętym… Wiedział jednak, że Alexander będzie bardzo zawiedziony ich zachowaniem, choć obaj z Flynnem bardzo chcieli, by wszystko wyszło doskonale.

Jim opadł na jedno z krzeseł przed dużą, rozświetloną toaletką z lustrem, i odchylił się do tyłu, wyciągając przy tym ramiona na boki, aż strzyknęło. Jeden z cyrkowców zaoferował się podrzucić niezbędne rekwizyty dziś rano, by bracia nie musieli przeciskać się przez tłum z naręczem kosmetyków do makijażu scenicznego, i aby nie narażać na szwank kostiumów uszytych na tę okazję przez siostrę-modystkę. Opróżnił kieszenie. Z szacunkiem odłożył na stół kieszonkową Biblię i nóż, a swój bilet na loterię podsunął bez słowa Flynnowi. Portfel Isaaka też rzucił na blat – ten wybebeszył się przypadkiem, ujawniając swoją nędzną zawartość: kilka prezerwatyw (Jim tylko uniósł delikatnie brwi), stosik zdjęć (ładna, pomyślał Jim, rzucając okiem na portrecik kobiety o rudych włosach i ciepłym uśmiechu) (pst, Olivia Quirke), kartki z jakimiś bazgrołami, i malutki woreczek z jakimś proszkiem. Ręką odsunął to wszystko daleko na bok, nachylając się na ten moment nad wypakowanymi buteleczkami z tuszem, cieniami do powiek, brokatem, pudrem, i innymi różnościami.

– Pomyślałem sobie, na ostatniej próbie, że to chyba twoje najlepsze lądowanie – kiedy już byłeś na ziemi, rozłożyłeś tak szeroko ramiona, i w taki, hm, dramatyczny sposób odchyliłeś głowę – “jak umierający feniks”, tak se w nocy wymyśliłem, niezłe, nie? Bo jak znów się podnosisz, to tak, jakbyś odradzał się znów do życia. W mojej głowie ta metafora miała sens. – Wzruszył lekko ramionami. Zatuszował szybko tę niepewność podnosząc się z miejsca, by pomóc bratu wykonać makijaż. W ruchu poszedł ciemny cień, mający podkreślać swym przerysowaniem ekspresję twarzy. – Więc poprosiłem Felixa, żeby przygotował nam zapas magicznej, czerwonej farbki fluorescencyjnej – Wygrzebał z kartonu z rekwizytami odpowiedni słoiczek, i wsadził bratu w łapę, żeby sobie obejrzał. – Moglibyśmy pomalować tym twój tatuaż. Rozświetli się nieziemską czerwienią, jak ognista smuga na ciele. Ale anioły są o niebo lepsze niż jakieś magiczne ptaszory. Tylko czy czarodzieje w ogóle wiedzą, czym są anioły? – Patrzył na twarz brata, próbując ocenić, co ten o tym wszystkim sądzi.

– Mógłbym też… – zaczął mówić, ale urwał nagle. Nie, nie przećwiczył tego. To nie był dobry pomysł. Lepiej poprzestać na bezpiecznych trikach.


gniew mój wybuchnie
jak ogień będzie płonął
i nikt nie zdoła go zgasić
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#187
31.05.2024, 10:59  ✶  
Mulciber Moonshine - siedzą i piją z Lyssą bo co innego w tej sytuacji robić?

Wysłuchała całej opowieści o niewątpliwie krwawej jatce, która musiała rozpętać się na Beltane, ale zdołała to skomentować tylko krótkim:
- Och. To okropne! - Jej ton głosu z kolei kompletnie nie współgrał ze słowami. Zero współczucia, zero nawet najmniejszego zaskoczenia. Lyssa mogłaby jej opowiedzieć o tym, że widziała rozdeptanego puszka pigmejskiego na drodze, a Lorien przyjęłaby to z podobnym poziomem empatii - czyli żadnym. Na szczęście jakimś cudem powstrzymała ten rozmarzony uśmieszek, który pchał się na jej usta.
Czy cieszyły ją ataki Czarnego Pana na bogu ducha winnych uczestników sabatu? Nie. Ale z drugiej strony… Niezmiernie radował ją w tym momencie fakt, że to ominęła. Tyle papierologii! Tyle biurokratycznych problemów! Zagrożenie jakie sprawiali Śmierciożercy podczas oficjalnego święta nie były czymś co sztucznie wypchany serotoniną umysł Lorien był w stanie do końca przetworzyć. W dodatku składanie ofiar z ludzi na Litha? Po co? Żeby zaskarbić sobie cieplejsze lato? Fakt, pogoda była wyjątkowo przyjemna w tym roku, więc może... w tym szaleństwie była jakaś metoda?

Już miała coś dodać, ale nagle Sophie postanowiła wskoczyć na stół. Lorien parsknęła tylko krótkim śmiechem - ach ta młodość i jej pomysły! Kiedy jej pasierbica rzuciła się w stronę stoiska obok, jedynie pomachała dziewczynie na pożegnanie. Wolną ręką, bo w drugiej trzymała szklankę, z której dopiła pozostałość cytrynówki.
- Nie jestem pewna…- Odpowiedziała po chwili zastanowienia na pytanie Lyssy. Podniosła do góry lewą rękę prezentując bardzo prostą, złotą obrączkę.- Robert jest moim mężem. Jeśli czyni mnie to twoją ciocią - cudownie! - Zaśmiała się perliście.- Będziesz już trzecim młodzikiem, który może mnie tak nazywać! Pozostała dwójka… siedzi gdzieś tam.- Machnęła lekko ręką w stronę straganu ze świeczkami.

Drgnęła lekko słysząc rozpaczliwy krzyk “TATO”, ale znów - przejęła się tym jak metaforycznym puszkiem-naleśnikiem. Sophie zawsze histeryzowała bez powodu! No naprawdę. Dorosła dziewczyna a zachowywała się jakby miała dziesięć lat. Co takiego niby strasznego mogło się stać na stoisku z cholernymi kadzidełkami?!
Ktoś komuś przywalił w nos - wielkie aj waj. Jedno zaklęcie i po sprawie.
Lorien przewróciła tylko oczami słysząc stłumione bluzgi rzucane głosem pasierbicy. I przy okazji dolała Lyssie jeszcze trochę cytrynówki.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#188
31.05.2024, 13:55  ✶  
Południowe stragany, blisko świeczek Mulciberów. Szarpiemy się z Hadesem, a potem Atreus i Alastor nas cockblokują.

Kurwa, zabolało.

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Ledwie udało mu się zminimalizować szkody wizerunkowe będące efektem Kutasowej Katastrofy – Bolcowej Burzy? Penisowego Pandemonium? Fallicznego Fiasko? – ledwie zdołał odwrócić się, by ostatni raz nacieszyć oczy widokiem Philipa Notta okładanego świeczką w kształcie męskiego przyrodzenia, poczuł, jak ktoś z całej siły daje mu w mordę.

Wszędzie poznałby ten głos. Wybacz, Rosie, pomyślał zrezygnowany.

- GRZECZNIEJ MOŻE, PSIE - warknął, napinając się momentalnie, i próbując osłonić się przed kolejnym ciosem.

Gdyby był Morpheusem, zapewne zmówiłby w tej sytuacji stosowną modlitwę. Miej mnie w opiece, Marsie, wielki patronie wojny, choć obraziłem cię siedem dni temu – pokalałem twoje imię, mówiąc, że “mars” od tyłu to “sram” – ale udziel mi, proszę, swej łaski, natchnij siłą moją prawicę. Gdyby był Murtaghiem, rzuciłby z teatralną emfazą jakąś inteligentną, celnie wymierzoną w ego przeciwnika inwektywą, tylko po to, by z iście wężową przebiegłością wsadzić mu różdżkę między żebra. Gdyby był Donaldem…

Niestety, Alexander Mulciber był sobą, dlatego zaśmiał się pierdolonemu Hadesowi McKinnonowi w twarz: krótki, zimny śmiech, pozbawiony wesołości, i, jak skończony psychol, zaczął się szarpać z mężczyzną niemalże na oślep, ignorując zalewający go ból. Wkurwiało go, że był taki słaby w porównaniu ze zwalistym McKinnonem. Kiedyś mogli się ze sobą równać, teraz zaś, wymizerowany przez narkotyczne ekscesy i styrany po mającej miejsce ledwo kilka dni temu bójce z Louvainem, wiedział, że nie ma z nim szans.
Nie zmieniało to faktu, że zamierzał się z nim napierdalać dopóki wystarczy mu sił. W praktyce oznaczało to, że nawet gdyby nie zdołał ustać na nogach, zacząłby się czołgać w stronę przeciwnika i ze wściekłą zajadłością dzikiego psa spróbowałby mu przegryźć tętnicę udową. A gdyby nie dał rady się czołgać, prowokowałby go obelgami tak długo, że ten zmuszony byłby kopać leżącego.

To nie jest coś, co można naprawić pięściami, usłyszał w głowie smutny głos Ambrosii. Jest teraz zbyt wiele rzeczy, których nie można tak załatwić.

Zacisnął zęby, i uniósł pięści.
na aktywność fizyczną, żeby przypierdolić Hadesowi
Rzut N 1d100 - 9
Akcja nieudana

Rzut N 1d100 - 3
Akcja nieudana


Pogrążony w dzikiej szarpaninie, która rozgorzała między nim a Hadesem, dopiero po chwili poczuł, że McKinnon rozluźnia uścisk: jakaś nieznana sił odciągnęła go od Alexa, który lekko zatoczył się na nogach, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.
Atreus Bulstrode, jak ja kurwa szczyla jebanego nienawidzę.
Można by pomyśleć, że tamtej ostro zakrapianej nocy, kiedy wymienili się pierścionkiem zaręczynowym – wygrał tę felerną błyskotkę od porzuconego przez narzeczoną aurora, kiedy grali razem w karty, z zamiarem wręczenia go potem Lorettcie, ale nigdy tego nie zrobił – złączyła ich jakaś niewidzialna więź: za każdym razem, kiedy Mulciber chciał komuś przyłożyć, Atreus Bulstrode magicznie materializował się u jego boku, i wpierdalał między wódkę a zakąskę. Najpierw Louvain, teraz Hades… Czy to możliwe, że dalej był pod obserwacją Departamentu Przestrzegania Prawa? Czy ktoś dalej mógł podejrzewać Alexa o udział w zamachu na życie Donalda, i przydzielił Bulstrode'a, by ten pilnował jego poczynań?

A teraz jeszcze pojawił się Alastor Moody ze swoją krzywą mordą, i zaczął wywrzaskiwać jakieś polecenia, niczym tępy klawisz z Azkabanu. Po chuj się wpierdalasz, pomyślał wściekle Mulciber, patrząc na aurora spode łba. Uniósł ręce. Stał spokojnie. Ani przez chwilę nie myślał, by sięgnąć po różdżkę.
To, co było między nim a Hadesem – to była sprawa osobista.

– Nic się nie stało – z trudem wycedził chryplawo Alexander. Wiedział, że ma rozjebaną mordę. Na szczęście, zdjęcie do gazety już cyknięte, pomyślał, z jakimś absurdalnym rozbawieniem. – Tylko spotkanie znajomych po latach. – Powstrzymał cisnący się na usta uśmiech. Zachował powagę.
– McKinnon po prostu dalej nie może przeżyć, że wyruchałem jego żonę.

Tak, Mulciber doskonale wiedział, że tymi słowami właśnie wydał na siebie wyrok śmierci. Miał jednak nadzieję, że Hades stratuje Atreusa Bulstrode'a i Alastora Moody'ego niczym rozjuszony byk, kiedy ruszy, by go zajebać za samo wspomnienie imienia jego drogiej Persefony.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#189
31.05.2024, 15:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2024, 16:14 przez Eutierria.)  
Preludium tej małej katastrofy
Drodzy gracze, ten post jest (zamiast występu uroczych dzieciaczków, chlip chlip) moją reakcją na chaos, który zadział się wokół straganów, ponieważ na tym etapie musi już przynieść konsekwencje fabularne dla wszystkich. Po tym poście dodam nowe plotki fabularne dotyczące tego zdarzenia - te napisane przez was zostaną zdezaktualizowane i usunięte z tematu na mocy danej mi przez samą siebie.

Philip Nott - Otrzymałeś dwa ciosy od postaci z wysoką aktywnością fizyczną i walką wręcz, nastawione na zrobienie ci krzywdy i nie próbowałeś się przed nimi ochronić. Wykonałam rzut na to, jak bardzo jest z tobą źle i los zadecydował, że nie jest z tobą tragicznie, ale czujesz się źle. Przez następne dwie tury mistrza gry nie możesz się teleportować bez ryzyka rozszczepienia i kręci ci się w głowie. Postacie wokół widzą, że coś jest z tobą nie tak.

Wszystkie postacie wokół straganu Mulciberów - Będziecie musieli zmierzyć się z tym, że nikomu wokół nie podoba się to, co się tam wydarzyło i chociaż postacie najwyraźniej zbyt boją się wyjść wam naprzeciw (nawet mnie to nie dziwi, skoro to zbiorowisko Aurorów znanych im z gazet), to wszyscy rozpoznawalni czarodzieje, którzy nie zareagowali stosownie na ten atak, stracą na tym wizerunkowo.

Wiem, że w temacie wykonałam też trzeci rzut, ale po prostu zaniepokoiło mnie to, że dwa poprzednie wyszły takie same i sprawdzałam, czy wypadnie coś innego... No i wypadło, więc powyższe uznaję za zbieg okoliczności. Rzut uznajcie za roll na intensywność tańczenia makareny przez mistrza gry prowadzącego ten wątek.

Pojawiły się wątpliwości w związku z tym, że Stanley dobrał sobie na avatar przedstawiający Morpheusa Longbottoma. Po dopytaniu graczy i weryfikacji uznaję, że jest to zbieg okoliczności i ten avatar zostanie zmieniony, nie reagujcie więc na niego jak na klona - twarz zmienił mu Rodolphus pracujący w tym samym Departamencie i naprawdę ciężko uwierzyć w to, że wybrałby akurat twarz kolegi z pracy.

Proszę o niedołączanie do zamieszania wokół straganów postaciami, których nie ma w wątku. Postacie, które w wątku się znajdują, ale nie w obrębie południowych straganów, dopiero teraz mogą spostrzec dziejące się zamieszanie i ruszyć w ich kierunku, ale pojawią się w ich obrębie dopiero w następnej turze mistrza gry. Nie są tu mile widziane multikonta chcące zaangażować się w sytuację, w której znajdują się już inne wasze postacie.

Konsekwencje dla Sophie Mulciber
Sophio, twoja postać jest postacią drugoplanową, nie posiada żadnych statystyk i powinnaś ustalić ze mną wcześniej przebieg czegoś takiego. W świetle tego, że tego nie zrobiłaś, nie uznaję posiadania przez ciebie wskazanych statystyk, ale uznaję chęć wykonania akcji. Ponieważ nie mogłam odczytać tych rzutów jak rzutów postaci pierwszoplanowej, postanowiłam skazać cię na to, w co zechciały wrzucić cię liczby pseudolosowe.

Machnęłaś różdżką raz, zaklęcie pognało w kierunku sprzedawcy, ale nie zdołało nawet odepchnąć jego twarzy. Machnęłaś różdżką drugi raz i bardzo szybko tego pożałowałaś - coś musiało być nie tak już z poprzednim zaklęciem, a ty zdecydowałaś się je powtórzyć i zapłaciłaś za to wysoką cenę - utworzony przez ciebie pęd powietrza, zamiast okaleczyć twojego kuzyna, pociągnął cię za rękę i uderzyłaś w Charles'a z impetem, omal nie przewracając go na bruk, a później wyczerpana i zdezorientowana upadłaś, uderzając głową o blat.

Od razu widać było, że stało się z tobą coś bardzo złego - momentalnie cię zamroczyło, nie mogłaś podnieść się z ziemi ani nic powiedzieć, a wszyscy w szoku obserwowali, jak w panice poruszasz oczyma, nie mogąc odzyskać władzy nad ciałem. Taki stan utrzymuje się przez dwie tury - jesteś bezwładna, skazana na to, co postanowią postacie wokół, a po wszystkim czujesz się źle - kręci ci się w głowie, potrzebujesz pomocy medycznej i odpoczynku.

Florence i inne postacie posiadające przewagę Leczenie III wiedzą, że jest to efekt magicznego paraliżu. Uciśnięcie ręki, którą rzuciła nieudane zaklęcia sprawi, że poczuje się lepiej i nie będzie aż tak zdezorientowana. Wciąż jednak będzie potrzebowała odpocząć, ani nie będzie w stanie podnieść się przez narzuconą liczbę tur.

Występ uczniów Hogwartu
...został przez was zrujnowany, gratulacje. Chyba jedyna gorsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć, to gdyby postacie niezależne dołączyły się do walki lub ktoś zaczął drzeć się, że Śmierciożercy atakują sabat. To delikatne szczęście w nieszczęściu nie zdołało jednak załatać tego, że obróciliście występ tych uroczych, pulchnych nastolatków w ruinę, a 69 postem w rzutach mistrza gry jest ten, w którym podkopaliście im dzień chwały, do którego przygotowywały się całe wakacje. Wszystkie postacie na poziomie spaczenia I, które brały w tym udział, albo posiadają w sobie przynajmniej łyżeczkę empatii, otrzymują od mistrza gry kaca moralnego do końca dnia. Kiedy widzicie wzrok tych zapłakanych członków chórku... jest wam tak cholernie przykro!

- Kochani kochani, jak widzicie już za chwilę rozpocznie się występ uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Po tej piosence zachęcam wszystkich chętnych do podniesienia ręki, jeżeli chcecie wziąć udział w występie. Za zaśpiewanie wraz z nimi hymnu szkoły lub jeżeli ktoś będzie miał ochotę - innych przygotowanych pieśni - otrzymacie ofiarowaną nasz przez naszego sponsora zaklętą, morską muszlę, z której stale wydobywa się syreni śpiew...

- Uuuuuuuu - powiedzieli chórem uczniowie ustawieni już rządkami na scenie.

- Klasyczny występ przywołujący wspomnienia i klasyczny dowcip z tej okazji - wchodzą do baru jasnowidz, wróżbita, filozof, filantrop, astrolog, astronom, numerolog - prawie się udusił, mówiąc to na jednym wdechu, ale wymienił jeszcze szesnaście profesji - a barman do niego: a ty co tam Dolohov, tyle zawodów i dalej masz gabinet przy...

- Hahahahahahahaah - powiedzieli chórem uczniowie, zagłuszając i tak nieśmieszną puentę. Jeden z nich, pulchny mały Dżon śpiewający sopranem, sekundę po tym zachichotał uroczo. Jego matka stojąca na widowni była z niego taka dumna!

Chwilę później rozpoczęły swoją pieśń...

Nasz chór wita was w tym cudownym dniu
kilku zasad się nauczycie tu
spokój, ład, dobry ton, wszechobecny bon ton
szkoła tego uczy naaaas
miłym bądź, słowa waż, glansuj but, wytrzyj… twarz
Hogwart chce
oczarować was
podejdźcie tu, jeśli maaciee czaaaas

Jakoś za długo przedłużyły to „aaaa”... Oj, one usłyszały krzyki dobiegające z południowych straganów... Coś o tym, żeby komuś wpierdolić, jakieś szmery o tym, że się komuś żonkę pieprzy. Przy okazji uderzenie Sophie Mulciber o blat... Jak się możecie domyślić - dzieciaczki były skołowane. Nie wpadły w otwartą panikę, ale zamarły w bezruchu i nie wiedziały, co mają zrobić. Spocone, czerwoniutkie na policzkach i zdezorientowane odwróciły się w kierunku swojego nauczyciela i jak możecie się domyślić, ten podjął decyzję o ich ewakuacji z miejsca zdarzenia, ponieważ mały Dżon mający rozpocząć kolejną pieśń pobladł, jakby miał zaraz upaść na deski sceny. Stojący obok kolega zaniósł się łzami, zanim profesor nie złapał go za rękę i stąd nie wyprowadził.

- Uhh ehh - stękał prowadzący do mikrofonu - z przyczyn... eeey technicznych... odwołujemy występ chóru - jedno z dzieci biegnąc w losowym kierunku, omal nie spadło z podestu - ale po krótkiej przerwie zapraszamy was na występ cyrku Fantasmagoria! - Zaraz po tym z głośników rozległ się niezręcznie brzmiący przy tych wulgarnych krzykach i zamieszaniu dżingiel. Oczywiście stojące na widowni postacie nie były głupie, ani nie dotknęła ich ślepota - ciężko im było dostrzec, co dzieje się przy straganach, ale wszystkie zrozumiały, że doszło tam do czegoś nieprzyjemnego. - Tę muszlę to chyba wsadzę sobie w du... przepraszam, nie wiedziałam, że to słychać.

Postacie występujące na scenie

Zostaje wam przekazana informacja (o ile znajdujcie się gdzieś w zasięgu wolontariuszy), że potrzebują was na scenie szybciej, aby uratować ten koszmarny dzień...

Postacie przy stoisku ze świeczkami
Zostaje wam narzucona kolejka. Jeżeli ktoś chce stać się częścią tej kolejki, musi skontaktować się wpierw z mistrzem gry.

1. Basilius Prewett
2. Hades McKinnon
2. Dopisany - Philip Nott
3. Atreus Bulstrode
4. Alastor Moody
5. Leonard Mulciber
6. Charles Mulciber
7. Robert Mulciber
8. Richard Mulciber
9. Florence Bulstrode
10. Alexander Mulciber

Pomijam Victorię Lestrange, której w tym momencie ucieka kot - wróci do rozgrywki kiedy będzie tego chciała (zgłosiła mi, że jej nie będzie przez weekend i nie chce blokować). Pomijam również Sophię, która nie może się ruszyć (możesz odpisać w dowolnym momencie, bo nie ma to większego znaczenia dla dynamiki akcji, skoro post mógłby składać się tylko i wyłącznie z twoich wewnętrznych przeżyć). Jeżeli mamy pominąć kogoś jeszcze proszę o wyraźną informację drogą prywatnej wiadomości, powiadomię wszystkich zainteresowanych lub odpiszę za was według waszej instrukcji.

Odpisując powstrzymajcie się przed wprowadzaniem tutaj masy linii dialogowych i akcji, ograniczcie się do maksymalnie jednego rzutu (oprócz tych rzutów, jakie musicie wykonać w reakcji na rzuty sprzed posta mistrza gry - bo to by było nieuczciwe).

Alexandrze, pozwoliłam ci odpisać, ale przepisuję teraz połowę twojego posta, więc proszę o skupienie. Pierwszy rzut Hadesa był nieudany. Uznaję, że to ten, który w swoim poście przyjmujesz na otwartą gębę. Hadesowi nie udało ci się mocno przypierdolić, ale na podstawie jego wysokich statystyk i przewag uznaję to za przypadek. Jego drugi rzut jest dramatycznie dla ciebie udany. Oboje jesteście gigantami wprawionymi w walce wręcz, ale on jest o wiele lepiej od ciebie zbudowany. Zaznaczyłaś w poście, że bronisz się, ale nie wykonałaś rzutu, więc mistrz gry wykonał go dla ciebie tutaj. Jest to rzut nieudany, na aż dwie oceny niżej. Postaci Hadesa nie udaje się ciebie znokautować, ale wyrzuciłam ci najgorszą możliwą kość z wielu dzisiaj kości konsekwencji. Zamgliło cię, twój ząb zaczyna się ruszać, ale tobie wydaje się, że wszystko jest git - jak skończona ciamajda uderzasz w powietrze daleko od Hadesa, a później rzucasz w niego obelgami, których absolutnie nikt nie rozumie. Postacie wokół widzą jak uśmiechasz się i próbujesz drwić z rozmazanej sylwetki stojącej przed tobą, ale słyszą coś w stylu: hhggghnw jwijw. Jeiwjd wo e? Wololo yyyh.

Inne postacie przy południowych straganach
Możecie odpisywać normalnie, póki nie chcecie dołączyć się do tej wixxy przy straganie Mulciberów. Widzicie jak postacie niezależne spieprzają stamtąd, nikt nie dołącza się do bitki, ale słyszycie szepty, że Atreus Bulstrode kogoś pobił, Victoria Lestrange goni kota, Auror próbuje kogoś tam aresztować, no generalnie nie zbliżajcie się. Jedna z osób chciała wydrzeć się klasycznie Śmieeerciożercyyyy uciekaaaaajcie, ale jego matka zatkała mu usta.
Kolejny post mistrza gry pojawi się najwcześniej w niedzielę.
Wątek stał się bezpieczny dla wampirów. Słońce schowało się za chmurami.


there is mystery unfolding
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#190
31.05.2024, 17:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.06.2024, 23:17 przez Anthony Shafiq.)  
Południowe stragany, Château des Dragons i okolice

Anthony rozmawia chwilę z Isaaciem i Erikiem, bierze wino i odchodzi w kierunku sceny, pozostawiając stanowisko pod wątpliwą opieką swojej asystentki.

Dostrzegł fałsz w wypowiedzi Isaaca, który zdecydowanie inaczej wyglądał w takim przygaszeniu, ale nie skomentował jej, czyniąc sobie co najwyżej pamięciową notkę, aby powrócić do tej sytuacji na osobności, albowiem zdecydowanie entuzjazm młodzika wymagał odpowiedniego ukierunkowania. Początkowo Anthony rozważał ów przewodnictwo po to, aby ta energia nie wybuchła jemu w twarz, teraz jednak miał mgliste przeczucie, że może to tak na prawdę skrzywdzić samego Bagshota, co nie było mu w smak.

– Tak, tak Isaacu właśnie widzę jaki priorytet. Przyznaj się lepiej, że marzy Ci się posada dziennikarza śledczego, zamiast żmudny los ministerialnego stażysty. – Trochę się droczył, a trochę jednak uprzedzał czarodzieja o swoich wątpliwościach co do łapania tych "fuch". Do czego to doszło, żeby on, Anthony Shafiq musiał uczyć etyki zawodowej... Wyglądało jednak, że jakie czasy taki mentoring, a skoro w okolicy nie było nikogo lepszego?

– Szczerze mówiąc, nie zazdroszczę takiego tłumu i takiej prasy– opowiedział bez moemntu zawahania Erikowi. Konkurencja? Dobre sobie! – A wino... jest wieczne. Będziemy mogli porozmawiać o tym za dziesięć lat, czy w listopadowy wieczór będziesz wolał napić się cytrynówki, czy sięgniesz po wino z konkretnego rocznika, w którego smaku i aromacie umysł pogrąży się we wspomnieniach na których zachowaniu zależało Ci najbardziej. – Wciąż paląc podszedł do lady, gdzie jego urocza asystentka, z oryginalnym zamiłowaniem do małych kociąt, oglądała właśnie kamyk, jakby w życiu pierwszy raz coś takiego widziała. Szczęśliwie nim Ambrosia skradła jej uwagę, ustawiła szereg kubeczków gotowych do zabrania w drogę. Barbarzyństwo, a jednak Anthony podał go nie tylko Longbottomowi ale też wziął jeden dla siebie. – Zeszłoroczny musujący róż doskonale będzie oddawać nastrój tegorocznego lammas, bogowie błogosławcie nam takimi problemami. Przykrywek nie ma, ale też degustacyjna ilość niełatwo się rozlewa. I tak chciałem się przejść zobaczyć część występów sądzę... – oczami ześlizgnął się po pospiesznie ewakuującej się ludności z tej części placu gdzieś przez nagłośnienie dochodził do nich chaos dziejący się na scenie. Shafiq bardzo nie chciał być kojarzony z tego typu sytuacjami, więc – choć nie był to jego pierwotny plan – postanowił się ewakuować.
– Chodźmy, a Tobie Isaacu życzę lekkiego pióra. Nie bądź zbyt surowy w swojej ocenie. – rzucił i nim odszedł w kierunku sceny, wychylił się na moment do Tahiry – A Ty bądź grzeczna. Obetnę Ci premię jeśli dotrą do mnie informacje o Twoim łakomstwie – zaraz potem zamierzał iść pod scenę, też trochę żeby wyłapać z tłumu kędzierzawą głowę, gwarant swojego bezpieczeństwa. Jeśli cokolwiek miałoby się stać krwiożerczego i ostatecznego – Morpheus będzie wiedział wcześniej, dając im czas na ucieczkę. Choć jak patrzył na napiętą sylwetkę towarzyszącego mu mężczyzny, to pierwszy raz zaświtała mu w głowie inna myśl, o czasie na "przygotowanie" się. Umoczył usta w zbyt słodkim i płaskim smaku rocznika 71 i odszedł od własnego stoiska zostawiając go pod możliwie dobrą opieką...

... która przestała się wpatrywać w kamyczek pokazywany przez blond egzorcystkę, bo oto mówił do niej jakiś drobny chłopaczek o czarnej czuprynie i szef coś mówił i wszyscy mówili, a ludzie uciekali. Czarne oczy błysnęły złowrogo, bo ludzie uciekali ze straganów, działa się jakaś bójka, w powietrzu unosiła się bardzo nerwowa atmosfera. Sięgnęła po jeden z kubków i postawiła przed Neilem. – Prowansalskie, różowe, roczne. Po patronażem opalookiej. Dobre na upał i smutne myśli. – kiwnęła głową na dach, na którym leżała lśniąca statua, magicznie wprawiana w ruch, choć obecnie nieruchoma. – Niedobre na bitkę magów na środku rynku. – nagle wyciągnęła dłoń ku Ambrosi i złapała ją lekko za nadgarstek. – Choć, ochronię Cię. Spokojnie zmieścisz się obok mnie za ladą. – kiwnęła głową i rzeczywiście było tam miejsce dla kilku osób, a najwidoczniej pod nieobecność kota w okolicy myszy harcowały.


« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (8658), Alastor Moody (2816), Viorica Zamfir (7443), Brenna Longbottom (9148), Erik Longbottom (10575), Geraldine Yaxley (3118), Atreus Bulstrode (6249), Thomas Hardwick (2133), Cedric Lupin (7459), Perseus Black (951), Nora Figg (2409), Florence Bulstrode (5777), The Tempest (2039), Heather Wood (4239), Ula Brzęczyszczykiewicz (1800), Dora Crawford (3062), Philip Nott (5347), Bard Beedle (4762), Robert Mulciber (6511), Cameron Lupin (5438), Lyssa Dolohov (6494), Victoria Lestrange (17455), Sauriel Rookwood (10901), Cathal Shafiq (1684), Celine Delacour (3597), Sebastian Macmillan (6935), Stanley Andrew Borgin (8416), Bertie Bott (3462), The Edge (17225), Peppa Potter (1867), Rabastan Lestrange (656), Augustus Rookwood (565), Laurent Prewett (20679), Guinevere McGonagall (2846), Christopher Rosier (238), Lorraine Malfoy (3818), Leon Bletchley (6029), Olivia Quirke (5691), The Overseer (764), Alexander Mulciber (4340), Ambrosia McKinnon (2310), Tristan Ward (5474), Hades McKinnon (2237), Richard Mulciber (13112), The Lightbringer (5951), Thomas Figg (2419), Morpheus Longbottom (3952), Penny Weasley (9069), Vera Travers (2351), Neil Enfer (6742), Millie Moody (5588), Isaac Bagshot (5045), Asena Greyback (344), Anthony Shafiq (13151), Mabel Figg (1777), Ralitsa Zamfir (845), Lorien Mulciber (11735), Sophie Mulciber (3252), Basilius Prewett (3999), Jonathan Selwyn (4962), Charles Mulciber (10107), Leonard Mulciber (4189), Charlotte Kelly (291), Jagoda Brodzki (1208), Jessie Kelly (204), Electra Prewett (1891)

Wątek zamknięty  Dodaj do kolejeczki 

Strony (88): « Wstecz 1 … 17 18 19 20 21 … 88 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa