Gerry nie miała pojęcia, co stało się przy stoiskach, bo sama była już za kulisami, kiedy zaczęło się zamieszanie. Gdyby nie to, że czuła się w obowiązku do reprezentowania godnie klubu Artemis, to pewnie by tam pobiegła, żeby dołączyć się do zabawy, bo w końcu i na Beltane ominęło ją wszystko co najlepsze. Najwyraźniej dzisiaj miało być tak samo. Zero przyjemności, tylko obowiązki. Powinna była do tego przywyknąć.
Dzieciaki z chóru zostały dosyć szybko przepędzone ze sceny, po ludzku zrobiło jej się ich szkoda, pewnie poświęcili sporo czasu, aby pokazać co potrafią i nie mogli tego zrobić, przez to, że coś się tam wydarzyło. Lekka kraksa, coś czuła, że i ten sabat nie będzie spokojny. Dobrze jednak, że mówili coś o Atreusie Bulstrodzie, a nie Thoranie, bo wkurwiłaby się, gdyby postanowił jeszcze popsuć Lammas po tym wszystkim, co ostatnio zrobił. Znaczy, szkoda, że to był akurat Atreus, bo był to brat Florence, a przyjaciółce życzyła wszystkiego, co najlepsze. Tyle, że chociaż tym razem nie będzie musiała tłumaczyć zachowania swojego bliźniaka.
Widziała, jakie mieli smutne minki, kiedy schodzili ze sceny ci uczniowie Hogwartu. - Nie przejmujcie się dzieciaki, było nieźle, naprawdę! Umiecie tak? - Krzyknęła do nich, rzuciła wcześniej łuk i kołczan gdzieś z boku, po czym zrobiła salto (próbowała zrobić), żeby ich nieco rozchmurzyć. Nie do końca wiedziała, jak mogłaby ich pocieszyć, bo nie miała przy sobie nawet cukierków, które mogłaby im rozdać.
Sukces!
Sukces!