Przez chwilę Alex był kompletnie zamroczony. Gdy zwymiotował, wydawało mu się, że osiągnął stan nirwany, jak jego znajomy wieszcz, Don Vasyl: kiedy noga McKinnona poszybowała w górę, poczuł obok twarzy pęd powietrza - ...przypominał mu on trzepotanie skrzydeł motyla na kwietnej polskiej łące, który zaraz miał ulecieć do nieba, wolny, nieskrępowany... - ale nagłe szarpnięcie w bok sprawiło, że znowu zaczęło mu się kręcić w głowie, a jego myśli, z uosobiających ideały buddyzmu afirmacji pokoju zmieniły się w huczący wodospad premonicji - ...a metaforyczny motyl nie wylądował na jego skąpanej w słońcu twarzy, tylko rozpaćkał się na szybie malucha pędzącego polną drogą... - typowy dla jasnowidza.
Alexander zamrugał gwałtownie, podnosząc rękę, by otrzeć usta.
Łeb dalej go napierdalał. Kiedy zwymiotował, poczuł jednak dużą ulgę. Chociaż ból pozostał, zeszło z niego to ciśnienie, które przez chwilę chciało mu rozsadzić czaszkę. McKinnon - pies go jebał - wysprzęglił mu z zaskoczenia, kiedy on był akurat skupiony na sklejaniu na ślinę i resztek reputacji Mulciberów, Alexander wierzył bowiem, że normalnie zdołałby się uchylić. Stary McKinnon - jeszcze wtedy, kiedy Alex bywał u Rosie w domu na niedzielnych obiadkach - najebany w trakcie jakiejś okolicznościowej imprezy, pokazał dumnie Alexowi kolekcję dildosów, jakie zgromadził w Kościanym Zamtuzie: może kiedy Hadesowi patrzył na świeczuszkę w kształcie chuja, budziła się w nim nostalgia za domem, ale Alexander czuł tylko irytację. Robert Mulciber od miesięcy brzęczał mu nad uchem, jak to ważny jest dla niego wizerunek rodziny, a odpierdalał coś takiego na publicznych obchodach rocznego święta?
Alexander ocknął się z zamyślenia, słysząc rozmowę Alastora i Florence.
- Nie, nie. Żadnego szpitala. Mój brat raz do szpitala poszedł, i co, i nigdy nie wyszedł... - zaprotestował gwałtownie Mulciber, krzywiąc się tak, jak gdyby sama myśl o placówce ochrony zdrowia napawała go ogromnym dyskomfortem. Może trochę przeaktorzył, ale prawdą było, że jego brat, Donald leżał obecnie pogrążony w śpiączce w lecznicy dusz, a jeszcze niecałe dwa miesiące temu gazety trąbiły z wielką pompą o tym, że nowy senior rodu Mulciberów zamiast rodzinnym majątkiem będzie mógł teraz zarządzać co najwyżej szpitalną salą. Na samo już wspomnienie brata, na twarzy Alexa pojawił się grymas podszyty nie tyle niechęcią, co może... Strachem? Dobrze, niech myślą, że obawia się iść do szpitala, choć jedynym, czego się tak naprawdę bał, był Donald.
Gestem dał do zrozumienia Moody'emu - dobrze, że jego oczy nie przypominały kolorem tych jego siostry, bo niechybnie porzygałby się po raz kolejny - że może już stać sam, dzięki wielkie za pomoc.
Niech już go, kurwa, tak do siebie nie przytula, oni wszyscy byli tacy sami, ci jebani stróże prawa - tylko by człowieka obmacywali, rzucali się na niego swoim ciałem, z pięściami, zakuwali w kajdanki - a sami tylko że "ręce do góry", pederaści pierdoleni. Wystarczyło popatrzeć na Bulstrode'a i McKinnona, którzy byli spleceni ze sobą tak ciasno, jakby trzymali między swoimi ciałami woskowego fallusa, którego nie chcieli upuścić. Jeszcze brakowało, żeby sobie z dziubków nie zaczęli spijać komplementów na temat swojego prawego sierpowego. "Miłość do ojczyzny i drugiego mężczyzny", psia mać. Tak byli przyzwyczajeni do łykania swojej spermy, że dziw brał, że nie łyknęli tego pierdolenia Hadesa: Alex prędzej by się spodziewał, że jego samego wsadzą go do pieprzonego Azkabanu, niż że sam Alastor Moody zechce go tutaj podtrzymać za łachy, żeby nie osunął się we własne rzygowiny.
- ...Nie, absolutnie nie, pani Bulstrode. Już mi lepiej. Zresztą ja muszę zaraz być w pracy. Miałem tylko pogadać tu chwilę o fundacji, zakręcić tym cholernym kołem dla szwagierki, i sobie iść. Żadnych skarg nie chcę składać, jak coś tam będzie trzeba, to zjadę do was windą... - popatrzył to na Alastora, to zaraz znowu na Florence, tylko tym razem, nauczony doświadczeniem, nie ruszał łbem na boki jak ozdobny piesek z kiwającą główką - ...a do szpitala proszę wziąć lepiej tego wariata, McKinnona.
Typ ma zaburzenia koordynacji, czasem jak się chce po nosie podrapać, to myli swoją mordę z dupą - choć w jego przypadku łatwo pomylić jedno z drugim... - chory człowiek, no, trzeba mu wybaczyć, sratatata.
Gdyby mógł, pogrążyłby typa. Rzuciłby w jego stronę coś, co mogłoby łatwo doprowadzić do ponownej eskalacji konfliktu, może coś o tym, że McKinnonowi nie staje z żoną, więc potraktował świeczki Mulcibera jako osobisty afront, spróbowałby raz jeszcze mu przywalić, i może tym razem nie poboksowałby powietrza jak skończony idiota, ale teraz, dookoła roiło się od brygadzistów, aurorów, i zwykłych gapiów, którzy nie pozwoliliby im nawet unieść pięści. A Alex nie zamierzał dać się aresztować: mroczny znak na jego przedramieniu, ukryty teraz starannie pod zaklęciami maskującymi, pogrążyłby go od razu. Hades, mimo wszystko, był zresztą bratem Ambrosii: to była poniekąd sprawa rodzinna. Alexander zamierzał się policzyć z tym kundlem na osobności. Teraz udawał dobrego obywatela. A że dopiero co wyszedł z pracy? Cóż, niewymowni researchowali wiele pokątnych projektów na boku.
- Jak mi pani nie wierzy - zwrócił się do Florence, która stała obok - możemy podejść razem na loterię. Naprawdę jest lepiej.
na charyzmę, zobaczyć, jak bardzo zrizzuję tych, co mnie słuchają
Akcja nieudana
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat