• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[13.06 Sauriel, Morpheus & Anthony] If music be the food of love

[13.06 Sauriel, Morpheus & Anthony] If music be the food of love
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
16.07.2024, 19:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.11.2024, 22:43 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Morpheus Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I

—13/06/1972—
Anglia, Little Hangleton
Sauriel Rookwood, Morpheus Longbottom & Anthony Shafiq
[Obrazek: VzrwpZh.png]

If music be the food of love, play on…"
Let it deepen into my heart, even up to the marrow of my bone.
Oh my Lord, give me excess of it.
Let it leave the candle of my heart lit.



Niewielka posiadłość Anthony'ego Shafiqa, odznaczała się prostotą stylu, czerpiącego garściami ze zdobyczy architektonicnych starożytnego Rzymu. Główny budynek postawiony na planie kwadratu posiadał dwie kondygnacje. Goście, którzy przed laty mogli bawić się w sali balowej na piętrze, teraz przechodzili tylko przez hal o czarno-białych płytkach i pyszniącej się monstrualnej fontannie przedstawiającej Urobosa oplatającego złocistą kulę. To był tylko moment, droga wiodła na przestrzał do ogrodu, który otoczony był dobudowanymi przed dziesięciu laty arkadami skrywającymi część wspólną dedykowaną rozmowom i posiłkom, łaźni a także licznym pokojom utrzymanym w stylistce sprzed kilku tysięcy lat. Na samym środku podłużny basen głęboki ledwie na pół metra pełnił w trakcie przyjęć funkcję fontanny, gdy sprawni translokatorzy przemieszczali drobinki wody układając je w wymyślne wzory dopełniając przestrzenie migoczącymi światełkami. Wokół rozciągał się uporządkowany ogród z cyprysami, palmami wspieranymi magią oraz wielką dumą gospodarza - rzeźbami, które były w większości reprodukcjami znanych dzieł sztuki.

Dzisiejsza noc nie była jednak gwarna znamienitymi gośćmi. Większość świateł była wygaszona, a tylko w części marmurowych tarasów porozciągane był przyjemne lampiony, dające kojące pomarańczowe i ciepłe światło. Noc była ciepła, zatem pozostawiony został niewysoki stolik kawowy na którym piętrzyły się ciastka i praliny, do dyspozycji pozostawał wysoki mosiężny dzbanek z herbatą, butelka whisky i wina. Na ziemi czekała na użycie napełniona i odpalona shisha, a wokół niej ustawiono podwójnie krzesła i puffy podług woli spędzających tam czas.

Anthony, ubrany w jasną lnianą koszulę i beżowe spodnie siedział na krześle pochylając się ku instrumentowi. Mrużył oczy w zastanowieniu, układając palce lewej ręki na gryfie. To nie powinno być aż tak trudne, jeśli znało się nuty - tak przynajmniej sądził, do czasu gdy okazało się, że są jakieś chwyty, a gitarzyści posługują się raczej akordami traktowanymi w całości, aniżeli oddzielnymi liniami. Przynajmniej na początek. Opuszki go piekły, efekty dźwiękowe drażniły uszy. Nagle szarpnął za mocno.

– Jesteś... jesteś pewien, że ja to dobrze robię? – zapytał swojego nauczyciela, który być może proszony o dyskrecję te kilka dni temu zakładał, że będzie chodziło o mordowanie ludzi, a nie mordowanie muzycznej sztuki. – Jak to ma się później złożyć na jakąkolwiek... na jakikolwiek utwór? – dopytywał, szykując już swoje uszy na żywiołową reakcję instruktora. – Nie jestem pewien, czy znamy te same piosenki, żeby to sprawdzić – dodał, bardziej do siebie, czując dotkliwie swój zawód, że nie dostał zeszytu wprawek jak miało to miejsce przy pierwszych lekcjach gry na fortepianie lata temu, gdy zaczął swoją ambasadorską przygodę.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
21.07.2024, 19:30  ✶  

Poziom krzykliwości tego miejsca nie odbiegałby od jego norm wytrzymywania w takich miejscach, gdyby nie to, że wyglądało tu jak w pierdolonym Rzymie. Czy byli w Rzymie? Otóż, kurwa, nie! Nie byli w jebanym Rzymie tylko pierdolonym Londynie! Czy tych bogaczy już pojebało do reszty? Wiele ciekawych (i na pewno nieciekawych) myśli krążyło po głowie Sauriela, kiedy siedział z Anthonym zastanawiając się, po jakiego chuja on się na to zgodził. Zrobił to w zasadzie tylko i wyłącznie ze względu na Victorię. Jego własna gitara teraz ładnie opierała się o stół, a to tak samo jak jego nogi opierały się o mniejszy stołek, który sobie zażyczył. Siedział? No, prawie. Rozłożone bożyszcze na włościach, które w jednej ręce trzymało nóż, w drugiej jabłko. Odkrawał jego małe kawałki, bardziej zainteresowany otoczeniem niż tym, co Shafiq chwilowo robi. Dostał zadanie bojowe od starego, więc powinien je wykonać. DOBRZE wykonać. Ale to nie to, że w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Oj nie.

Śmiertelnie blady, umięśniony wampir w skórzanej kurtce, podartych spodniach i ciężkich buciorach wędrował czarnymi jak noc oczami do Anthonyego i przyglądał się jemu - a raczej jego palcom. "Dobrze Ci idzie, staruszku" stanowiło pochwałę, którą Anthjony już zdążył usłyszeć chwilę wcześniej, kiedy powtarzał parę zupełnie podstawowych chwytów. Miał długi palce, więc się do tego nadawał. Wracało tylko pytanie i zastanowienie, po co mu w ogóle to było. Czy pieniądze były tego warte? Jego kompletnego braku cierpliwości i nerwów, jakie wkładał w próby nauczenia drugiej osoby GRY NA GITARZE. To powinno być jego pierdolone hobby, skąd w ogóle pomysł na to, że on się nadawał na nauczyciela! Ugryzł ostentacyjnie jabłuszko i poprawił się na swoim siedzisku. Odłożył je na stolik z nożem, ściągnął z oczu awiatorki, szurnął je na stół i...

- Nie kurwa, robisz to chujowo. Skup się. - Podniósł się ze swojego miejsca, tylko jeszcze wytarł paluchy, żeby nie było, że takimi słodkimi paluszkami będzie dotykał teraz szlachetnych dłoni panicza Shafiqa. Podszedł do niego od tyłu. - Tak to miałeś trzymać. - Poprawił jego dłonie. Swoimi nieprzyjemnie zimnymi, ale Anthony już znał ten chłód - podobny do Zimnych. Sauriel obchodził się delikatnie z Anthonym, jeszcze delikatniej z jego gitarą. - Tu. Blokujesz palec na strunie B, a pozostałe pracują na strunie E... o tutaj. - To już mówił tonem miękkim, prawie jakby intonował jakiś wiersz. Miał przepalony, mrukliwy głos - czasem tylko nabierał na swojej mocy, kiedy się irytował. A to, jak szybko już Anthony się mógł zorientować, było bardzo proste do osiągnięcia. - Masz to szczęście, że poznasz moje piosenki. - Czyli najlepsze piosenki. - A może mam ci pokazać, że Księżycową Sonatę też da się zagrać na gitarze? - Odciągnął swoje dłonie od dłoni Anthonyego i oparł je na krześle nad jego ramionami. Trochę pochylony, spoglądający kuzynowi... czy tam wujkowi... Victorii w twarz.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
25.07.2024, 11:57  ✶  
Narzeczony jego ulubionej Lestrangówny torturował go niepomiernie i kawałki duszy Anthony'ego jedna po drugiej umierały. Na tym etapie nawet nie był w stanie powiedzieć co bolało go bardziej? Staruszek? Chujowo? A może lepki sok z nadgryzionego jabłka, który może i został wytarty o materiał, ale był... wciąż był ukryty między skórą, pozostawiając zapach i konsystencję, która sprawi, że zaraz tak zaczną przylepiać się doń kurze i brudy, zlecą się muchy i...

Wzdrygnął się mimowolnie i bynajmniej to nie zimno skóry wampira mu przeszkadzało w tej interakcji, a owoc, który zawisł między nimi swoją słodką lepkością.

Nerwowo zwilżył wargę, dzisiejszy dzień pełen był pokory. Odświeżanie magii zauroczeń jednak pozostawało przyjemną lekcją, w aurze wzajemnego szacunku, w aurze szacunku do własnych ograniczeń kogoś, kto porzucił zgłębianie tej treści, polegając na umiejętnościach innych. Gra na gitarze była trudniejsza. Opuszki piekły. Paznokieć zdawał się już naddarty, chociaż to może była tylko ułuda. I jeszcze Sauriel, który może i byłby czarujący, gdyby tak zmrużyć oczy i spojrzeć pod kątem. Znał ten typ i wiedział, jaką niszczycielską, magnetyczną siłą potrafił ściągać ku sobie ludzi, naturalną charyzmą i czarem predatora. Jak rozleniwiony czarny kot, łypiący spod zmrużonych oczu w Twoją stronę. Ten magnes nie działał na Shafiqa, nie nęcił tajemnicą do odkrycia, poszukiwaniem łagodności, skazanym z góry w tragicznym tańcu zależności na porażkę. Szkarłatna płachta ściągała wielu, ale Anthony zwyczajnie nie rozpoznawał tej barwy swoimi oczami, szukając w drugiej istocie własnego zaprzeczenia i największej miłości. Szukając złota.

– Beethoven? To byłoby wspaniałe, z wielką chęcią posłucham tej wersji. – Ożywił się nagle, niepomny na to, że właśnie wyraźnie ustanowił i wypowiedział swoje mniemanie na temat kompozycji swojego "nauczyciela". Z ulgą oddał mu gitarę i sięgnął po kieliszek z winem, by znaleźć choć kawałek komfortu i bezpiecznej, znajomej strefy tego wieczoru. – Słyszałem w Navarze wyborne kompozycje Paganiniego. Niestety, wydaje mi się, że od skrzypiec było mu bliżej techniką do gitary, w końcu w obu przypadkach zwyczajnie przyciska się struny do gryfu. Klawisze fortepianu w odczuciu są zupełnie inne. – Przeszkadzało mu bardzo, że obie ręce zajmują się kompletnie czym innym, inaczej są ustawione, palce inaczej pracują. A jednak przez zmrużone oczy obserwował sprawność Rookwooda. Może w ten sposób poprowadzić resztę lekcji? Żeby tylko grał, a nie mówił? Dźwięki, które wychodziły spod jego palców były zdecydowanie przyjemniejsze niż mowa.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#4
03.08.2024, 11:53  ✶  

Taniec pod tytułem "ja go zmienię" był zazwyczaj śmieszny - i próbował to też przekazać Victorii. Bezskutecznie, ona ciągle miała łuski na swoich oczach. Dodatkowo przysłaniała je powiekami. Firany rzęs tworzyły niezłą kurtynę, na niektóre rzeczy pozwalała spojrzeć z półcieni, a czasami było to bardzo przydatne. Udowadniało, że od niektórych ludzi powinno się trzymać z daleka. Kiedy cienie stawały się głębsze, gdy powoli wygasały światła, ludzie zaczynali czuć się dyskomfortowo. Sauriel wręcz przeciwnie. Jego świat zaczynał się tam, gdzie zaczynało brakować słońca. Gdzie przestawał docierać żar świecy. Drzemał tam - skryty w czerni, otulony nią jak pierzyną. Czy pasował więc do tych marmurów? Na pewno nie pasował do żadnego złota. Nawet biżuteria, którą nosił, była srebrna.

Nawet się nie skrzywił, kiedy jego uczeń drgnął, bo był do tego przyzwyczajony - że ludzie źle znosili jego zimno. Dokładnie tak to zinterpretował. Nie pomyślał nawet o tym, że to widmo słodkiego soku, które mogło się ostać na palcach od nieuważnego trzymania jabłka tak zachwiało komfortem Anthonyego.

Za to zareagował już na ten nagły objaw optymizmu. Uniósł jedną brew, trochę zniesmaczony, bo nie po to tutaj przyszedł, żeby GRAĆ. Przyszedł tu, żeby uczyć. Normalnie podejmował się różnych dziwnych prac, ale z jego norm - ta była najdziwniejsza. Nie nadawał się na nauczyciela - uprzedzał o tym. Nie miał cierpliwości i nie miał tego... niektórzy mają dar przekazywania wiedzy. On mógł ją przekazywać w szorstkiej formie, czasem niezrozumiale, bo miał własną translację tego, jak trzymać palce i jak wygrywać wszystkie nuty. Odsunął się od mężczyzny i obszedł jego fotel, żeby znowu stanąć przy swoim.

- Nuty to nuty. Wszystko zagrasz wszędzie, jeśli masz trochę oleju w głowie i wiesz, co trzymasz w ręce. - Tu klepnął lekko w gryf gitary - tej swojej, która stała oparta o jego fotel. W końcu najlepiej uczyć pokazując, ale wątpił, żeby mężczyzna mógł się nauczyć CZEGOKOLWIEK słuchając Paganiniego czy Beethoveena. Pokręcił głową na wyciągnięty instrument. Ten jego był stary, wysłużony i powinien go wymienić, ale był do niej przywiązany emocjonalnie. Ot - taka słabość. - Gdzie masz kibel. Muszę łapy umyć. - Przecież nie dotknie tak gitary! To byłoby, heh, nieuprzejme...

Wrócił dość szybko. Poruszając się zupełnie bezszelestnie - nawet pomimo tego, że był całkiem sporym kawałem chłopa w ciężkich butach. Ale nawet jego ubranie nie chciało szeleścić w naturalnych dźwiękach wieczoru - śpiewających koników polnych i odległych pohukiwaniach sowy. Opadł na fotel - już całkiem głośno i wziął gitarę. Zaczął ją nastrajać, przygotowywać.

I zaraz jego palce zaczęły przebiegać po strunach.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#5
27.08.2024, 07:00  ✶  

— Antoniuszu, czy to jest Beethoven na gitarze? — Morpheus zjawił w posiadłości, jak u siebie, zaraz jednak zamilkł, wyglądając jak zły omen, w płaskiej, żałobnej czerni magicznej szaty, zwłaszcza że pojawił się w trakcie trwania Presto Agitato najintensywniejszej części. Nie usłyszał całkowitego pominięcia allegretto ani potraktowania po macoszemu pierwszej części sonaty, zresztą, nie było to szczególnie ważne przy takim wykonaniu, a musiał przyznać, że było nader wyjątkowe. Idąc przez korytarz, myślał, że jego przyjaciel miał fantazję na temat magicznych samogrających instrumentów i zmusił je do zmiany repertuaru na cokolwiek niespodziewany dla tego instrumentu. Musiał jednak docenić kunszt i dość dziwaczne sposoby grania, gdy tylko jedna ręka, ta na gryfie, szarpała struną.

Zatrzymał się w przejściu, z naręczem dokumentów, prędko skanując znajomą przestrzeń. Zamilkł i stał tak, aż Sauriel nie ukończył swojej gry. Morpheus śledził wzrokiem blade palce młodzieńca, próbując rozgryźć, dlaczego na taką rozrywkę zdecydował się Shafiq i czy to już ten moment, że powinien interweniować. Wszystko, aby nie myśleć o stracie, która tak wyraźnie odznaczała się na jego ściągniętej twarzy, podkrążonych oczach i przygaszeniu. Normalnie Morpheus jaśniał tysiącem wspaniałych słońc, teraz trwało zaćmienie.

— Dobry wieczór, panie Rookwood, nie spodziewałem się tu pana. Proszę sobie nie przerywać — skłonił mu się głową krótko, kurtuazyjnie i skierował swoje kroki w stronę Shafiq'a, unosząc nieco w górę brwi w zaskoczeniu związanym z obecnością młodszego mężczyzny. Nowy kochanek Anthony'ego? Nie mógł zapytać wprost, nie przy młodszym mężczyźnie. Nie był w guście, ale z czasem się zmieniają. Tylko krowa nie zmienia zdania.

— Tylko dwie rzeczy, dla Departamentu — pomachał mu dokumentami i usiadł przy stoliku kawowym. Szata zebrała się u jego stóp fałdami, jak na gotyckiej rzeźbie świętych męczenników. Gładkie policzki i włosy zaczesane do tyłu, wyglądały jakby świeżo wyszedł z domu, a nie jak po całym dniu pracy. — Nie zastałem cię już w gabinecie, a twój zastępca był na spotkaniu. Potrzebuję zgody na wypożyczenie artefaktów z naszej strony, mam też greckie dokumenty. Pozwolenia z reszty departamentów też już mam — wskazał dokumentację, ułożoną schludne w kolejności w beżowych teczkach. — Byłbym wdzięczny, żebym mógł to puścić rano.

Przesunął teczki w stronę Anthony'ego i spojrzał na Rookwooda.

— Nie miałem okazji pogratulować zaręczyn z Victorią. Wspaniała kobieta. Już wybraliście termin zaślubin?



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#6
30.08.2024, 11:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.09.2024, 15:38 przez Anthony Shafiq.)  
To nie jest tak, że Anthony nie miał hartu ducha, silnej woli i bał się ciężkiej pracy. Determinacji nigdy nie brakowało mu, gdy był absolutnie przekonany do pomysłu, aura jaką roztaczał wokół siebie Sauriel pozwalała mu jednak na bieżąco weryfikować ów iskrę, która nie spadła na podatny grunt. Opuszki palców płonęły, uszy piekły od obcesowego języka, którym wampir kalał otoczenie butą i językiem za którym Anthony bardzo nie przeszkadzał. Z oczywistych względów rozumiał, że to poza, bowiem bardzo cenił zdanie i rozum Victorii, a jeśli ta obdarzała Sauriela taką estymą, z pewnością musiało być wiele za tą fasadą buntownika, który ostatecznie buntownikiem nie był, wciąż rotując wokół własnej familii. Czy jednak Shafiq miał czas i ochotę przebijać się przez tę pozę? Z drugiej strony, czy był gotów ją znosić dla ulotnej myśli, marzenia, wizji w której mógłby kiedyś zagrać, odnaleźć się w muzyce, której nie lubił zbytnio, ale znał już przypadki gdy wiersze odnajdowały drogę do topornego umysłu, jeśli tylko towarzyszyło im kilka brzdęknięć lutni czy gitary właśnie.

Z tłumioną ulgą przyjął Saurielową ochotę do grania. Wskazał mu kibel, znajdujący się obok pokoi gościnnych, który okazał się luksusową łaźnią, obecnie wygaszoną ale w każdej chwili gotową do podjęcia gości. Cała zdobna w arkady dobudówka była skrzydłem przeznaczonym dla gości tak, aby nie "musieli" wchodzić do starej rezydencji, w której Anthony przed dwudziestu laty organizował bale, czy może gdy jego żona je organizowała u początku ich relacji. Nie trwało to długo, gdy rozbrzmiały dźwięki profanowanego Beethovena, ale gospodarz nigdy nie był wielkim fanem niemieckiego zadęcia, za to z przyjemnością nie słuchał wulgaryzmów i wyzywania go od staruszków.

A potem pojawił się Morpheus.

Dobrze, że miał wymówkę, był to czas gdy wciąż w towarzystwie ich relacja uchodziła w najlepszym wypadku za chłodną. Ani Longbottom nie pojawiał się na przyjęciach u Shafiqa, ani Shafiq od dwóch dekad nie pojawił się w Warowni. Nie byli widywani razem, a jeśli już, to okoliczności były stricte zawodowe. Jak teraz.

Skinął głową na znak, że przyjmuje polecenie. Dotyk papieru i dokumentacji był przyjemną ulgą dla zaognionych palców, więc Anthony zatopił się w lekturze, przerzucając ciężar rozmowy na pozostałych dwóch panów. Z oczywistych względów martwił się o swojego przyjaciela, ale nie zamierzał zbyt wylewnie tego okazywać. Morpheus wychowany był w pogardzie do litowania się nad nim (co najwyżej on mógł się litować nad kimś), nie zamierzał dokładać mu więc własnego zaniepokojonego spojrzenia, ni wcinać się w pogawędkę między parą swoich gości, ewentualnie tylko gestem proponując dostęp do pozostawionego na stoliku barku. Dodatkowe naczynie pojawiło się gdzieś w połowie wypowiedzi Niewymownego. Skrzat Wergiliusz czuwał.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
06.09.2024, 12:50  ✶  

Muzyka dokończona nie została. Przerwana, Sauriel nie pozwolił jej wysieć w powietrzu - jego wyprostowane palce spoczęły na strunach, by zatrzymać ich drżenie. A czarne oczy spoczęły na obcym, który wtargnął na jego teren. Widział go gdzieś kiedyś? Może widział. Może nawet poznał. Twarz jak każda inna, zlewała się w monopolu mody tych z wyższych sfer, jak to siebie samych lubili nazywać. Jeszcze brakowało zadartego nosa, ale zadarte spojrzenie wpasowywało się w to idealne. Już Anthony, który tutaj tkwił, był w tym lepszy. W zasadzie to Antek wyglądał jak szczeniaczek, którego nic tylko pacać po główce, żeby nie poddawał się w swoich wysiłkach i próbował dalej. Za takie przyjemności chyba musiałby dostać dodatkową opłatę i - o zgrozo - na pewno by jej nie poskąpiono, a on wtedy musiałby się wywiązywać z dodatkowych kruczków umowy, która nigdy nie została spisana.

- Już mi przerwałeś, więc SOBIE nie przerwę. - SOBIE nie przerywać. Sobie niczego nie przerywał. Co najwyżej mógł teraz SOBIE przerwać śledzenie Morpheusa śledzeniem, a to bynajmniej nie było jedno z tych spojrzeń, które sypało kwiatkami i sparklami na lewo i prawo. Nie było to też spojrzenie, które zabijało na miejscu. Chociaż..? Przy Saurielu czasem ciężko to było ocenić. Pewnie dlatego, że jeśli nie nosił na sobie zblazowania, to zazwyczaj wyglądał, jakby obliczał w głowie, na ile sposobów można kogoś zabić łyżeczką do kawy.

I to zblazowanie nadeszło, kiedy przyglądał się tej wymianie... z braku lepszego słowa nazwijmy to: uprzejmości. Uprzejmości i formalności. Tak, na pewno wszystkie sprawy tego świata są takie pilne, żeby załatwiać jakieś pozwolenia na artefakty w środku nocy. Ehe. Sauriel wiedział jedno - jeśli coś jest niecierpiące zwłoki na tyle, że musisz to załatwiać po nocy (a godzina była dość późna, bo i słońce bardzo późno im tu zachodziło) to znaczy, że jest to wątpliwie legalne, albo wątpliwie moralne. Ale jego to nie obchodziło. Nie istnieli na tym świecie bogacze, którzy nie mieli czegoś za kołnierzem i nic nie zmieni jego zdania w tym temacie. Bo i świętość nie istniała, a na pewno nie istniała tam, gdzie był pieniądz. Wszystko, co śmierdziało tym metalem było zepsute. Ludzie też.

- A co? Chcesz się wprosić, czy liczysz na przejęcie partii? - W ogóle nie jego zasrany interes, ale z uwagi na Anthonyego trochę się ugryzł w język. No dobra, ze względu na to, że Anthony był rodziną Victorii, a poza tym był sympatyczny... Widzieliście kiedyś niesympatycznego szczeniaczka? Nie? No właśnie. - Dobra, Antek, bo cię tak zjebywałem z góry na dół, ale dobrze ci idzie. - Wstał z krzesła i sięgnął po swoją różdżkę leżącą na stoliku, którą prawie jak grzebieniem (bez nadmiernego szacunku) odgarnął kilka czarnych pasem włosów opadających na oczy. - To wy sobie tu pogruchajcie, a ja nie będę przeszkadzał. Ćwiczenie już znasz. I smaruj czymś te łapska, bo ci rozpierdoli skórę. - Nawet zamachał palcami, żeby pokazać opuszki - no cóż, u Sauriela wcale nie były "rozpierdolone", bo były już stwardniałe.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
23.09.2024, 21:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.09.2024, 21:42 przez Morpheus Longbottom.)  

Sauriel Roodkoód bawił Morpheusa, uznał w trzeciej osobie, sam do siebie wieszcz, zmęczony spotykaniem czasu o nieodpowiedniej porze. Nie zauważył, że był środek nocy, w Little Hangleton zawsze było jakoś tak szaro i buro. Rookwood wydawał mu się tak bardzo nieszczery w swojej pozie. Pozer. Brakowało mu to tylko skórzanej kurtki nabijanej ćwiekami, która pachniała przywilejem. Brzydki język i poza buntownika, jak pacynka, którą przystrojono w kryształki zbuntowanego chłopca, ale głowa nadal ruszała się pod dyktando rodziny, pieniądze na buntownicze hobby płynęły z rodzinnej skrytki. Aż go dziwiło, że Lestrange zaakceptowali takiego kandadyta dla swojej córki. Schwocony koń z rodowodem.

Być młodym i myśleć, że ma się jakiekolwiek znaczenie, jak przyjemnie było żyć w takich czasach, gdy obyczaj się rozluźniał. Nie przypominał sobie, żeby był z Rookwoodem na ty, ale mógł uznawać, że to jest takie oburzające, że aż rozkoszne. Zawerdykował, że pewnie Victoria zdecydowała się na ładną buzię i wielkość przyrodzenia, bo znał ją od dziecka, jeszcze jak na chleb mówiła pep i należała do kulturalnych kobiet. Spodziewał się, że przytemperuje jego charakterek, żeby nie przynosił jej wstydu. Wtedy, w toku swojego myślenia, zrozumiał, skąd takie zachowanie Sauriela. Też by się tak zachowywał, gdyby miał to trzydzieści lat i był impotentem. Współczuł mu jeszcze bardziej.

Morpheus ukrył dłonią wybuch śmiechu, widoczny i słyszalny jednak wyraźnie. Rozbawienie nie było skierowane ku muzycznie utalentowanemu młodzieńcowi, a w stronę Anthony'ego. Jednak, zamiast cokolwiek powiedzieć, jego oczy rozmyły się, a na ścianie zatańczyły ślicznego walca. Wyglądał jak marionetka, której ktoś zerwał sznurki. Zatrzymał się w połowie kroku, w połowie ruchu, zamrożony. Twarz opadła ze wszelkiej mimiki, pusty, szklany wraz twarzy.

Zdawało mu się, że melodia nadal grała, wdzięczne dźwięki kłaniały się skostniałej przestrzeni swoją nowatorską wersją, oddając hołd dawnemu mistrzowi i jednocześnie całkowicie ignorując zwyczaj. Gitara jest jak tkanka miłości spleciona z dźwięków i ciszy, gdzie każda struna to opowieść o tęsknocie i spełnieniu. Jej drganie, niczym szept wiatru, przenika duszę, oplatając serca niewidzialną nicią melodii. W jej korpusie kryją się niewyśpiewane wiersze, a każdy dotyk na gryfie budzi uśpione emocje, jakby uczucia były zapisane na skali, gotowe rozbrzmieć w chwili odkrycia. Gitara, choć materialna, jest echem nieskończoności, symbol kochania, które nie potrzebuje słów, by płonąć w ciszy.


Symbol: Wróżba dla Sauriela
Rzut Symbol 1d258 - 49
Gitara (szczęście w miłości)

Gitara.

Jej melodyjne brzmienie potrafi wyrazić to, co trudno ubrać w słowa, stając się instrumentem wyznania uczuć. W romantycznych chwilach, gdy struny wibrują pod palcami grającego, a melodie wypełniają przestrzeń, gitara staje się nie tylko narzędziem, ale i mostem łączącym serca zakochanych. Wiele piosenek miłosnych, stworzonych z jej pomocą, na zawsze wpisuje się w pamięć, tworząc niezatarte wspomnienia, które towarzyszą nam przez całe życie. W ten sposób gitara staje się nie tylko instrumentem, ale również symbolem głębokiej miłości i intymności.

Miał ochotę parsknąć, ta wróżba była tak okropnie dosłowna, mało subtelna, losie, losie, tak często był przewrotny i pełen metafor, a czasami O Wenus, która władasz pasją i rozdajesz miłość, najurodziwsza Wenus, która wiedziesz wszelkie tęsknoty mężczyzn i kobiet i poruszasz ludzkie trzewia. O, Pani, ukoronowana wieńcem miłości, zabiegam o Twą moc, aby dręczyć ludzi, których pragnę i sprawić by padli mi do stóp.

— Najjaśniejsza pani Wenus, która spoczywasz w męstwie i potędze miłości, która dręczysz ludzkie ciało od środka. — Dokończył nieświadomie na głos, nadal nieco nieobecny, zapominając o kulminacyjnym fragmencie, bo to nie jemu miłość miała być posłuszna. Ostre spojrzenie przestało takie być, zresztą cały on zdawał się być tu i tam, gdzieś indziej, nawet materialnie. Sprawiał niemal wrażenie półprzejrzystego na brzegach. Mrugnął i to zniknęło, a jego głos, wcześniej głuchy, jakby pełen echa wyjętego z Limbo, wrócił do normy, przyjemnego barytonu, nieco wyższego, niż głos, jaki można mu było przypisać, leżący w komfortowej średniej, ni to niski, ni to wysoki. — W twojej przyszłości widzę pieśń miłości, szarpaną strunami twego instrumentu, panie Rookwood. Szczęśliwej miłości. — I uśmiechnął się od niego, szczerze, tak prosto i promiennie, wyobrażając sobie, jak ślicznie będą razem z Victorią wyglądać na ślubnym kobiercu. Może wreszcie dziewczyna rzuci pracę aurora i skupi się na swoim ziołolecznictwie... Zresztą, to brzmiało jak idealny plan.

Piękna, młoda, zdolna na wielu płaszczyznach, przemieniona w wampira, wieczna strażniczka sekretów rodziny Lestrange. Przecież Sauriel nie będzie wymieniał żony co dwadzieścia lat, strasznie byłoby to uciążliwe, a jeśli miłość rzeczywiście wisiała w powietrzu, niemal pewne było to, że uczyni ją jedną z istot nocy, by obdarować ją mrokiem. On by tak zrobił, aby zachować życie ukochanej osoby, nawet w tak groteskowej formie. Przebłysk żalu zalśnił w nim. Cóż, on nie miał takiej osoby. Może przemieniłby Antoniusza, ale on wolał łuskowate stworzenia, a nie lodowatych krwiopijców.



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
28.09.2024, 19:22  ✶  
bo Cię tak z j e b y w a ł e m

Czyj to był do licha pomysł? Jakiż to promień natchnienia wykrzywionego tęsknotą i pragnieniem popchnął go do tego prymitywnego instrumentu i równie prymitywnego nauczyciela, tego sobie Anthony w obecnej chwili nie potrafił wytłumaczyć.

– Ach tak, tak... Tak będzie – odparł z oczami utkwionymi w dokumentach, bo to było przecież ważne. Nie był pewien czego bardziej się wstydził - tego, że Morpheus nakrył go na graniu na gitarze, czy faktu, że w sumie nie chciał wchodzić w słowne utarczki z Saurielem, głównie przez wzgląd na Victorię. Niezwykle szanował jej zdanie, cenił umysł, a zdawało mu się podczas rozmów z nią, że wampir jest bliższy jej sercu, niż chciałaby to przyznać. Musiało więc być coś, co ją ku niemu ciągnęło i - tego Anthony był pewien - nie był to wulagarny język i obcesowe pozerstwo.

Cóż więc to było?

Anthony poruszył się niespokojnie na krześle, wspominając swoją relację, której w ostatnim czasie najbliżej było, aby określić ją mianem związku. Wspominając wiszącą klątwę, pragnienie pomocy i wsparcia, którego druga strona wcale nie chciała przyjąć. Wspominając strach przed śmiercią i zarażeniem, przekuwany w słodką ekscytację przyspieszonego oddechu ofiary, walącego przyszpilonego serca, zaufania, którego nie ofiarowywało się tylko osobie, ale też potworowi, którego skrywała w sobie.

Metaliczny posmak krwi z przegryzionego policzka, piekąca naruszona śluzówka, to wszystko otrzeźwiło go z tej niedługiej mentalnej wycieczki, pozostawiając go w przygnębieniu. To była mrzonka, smutne marzenie wyczytane spomiędzy kart średniowiecznych romansów o tym, jaką muzyka miała moc, jak pieśnią można było skruszyć skamieniałe serce.

– Dziękuję Ci, Saurielu. Będę... będę ćwiczył zgodnie z Twoimi wytycznymi. Wybacz, że Cię nie odprowadzę... – Rozłożył ręce w bezradnym geście nad przyniesioną dokumentacją. – Proszę ucałuj ode mnie Victorię. Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się we troje. – Tak na prawdę nie chciał iść, aby w ruchu nie zdradzić swojego rozchwiania. Niepotrzebnie pozostawał we Francji tak długo. Niepotrzebnie siedział pod lipą i rozdrapywał każde wspomnienie wspólnie spędzonego tam czasu z miłością, która dawno przebrzmiała, pękła niczym napięta zbytnio struna. I jeszcze wieszczenie Morpheusa. Jemu z pewnością nigdy nie dałby takich słów. Jego szczęście przeminęło, zapewne bezpowrotnie. Westchnął ciężko, pocieszając się w duchu, że może to zabrzmieć jako niechęć do biurokracji, i powrócił do wertowania papierzysk.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#10
28.09.2024, 19:39  ✶  

Uniósł jedną brew ku górze, kiedy Morfeusz wystrzelił ni z tego ni z owego o jakiejś Wenus i innych Marsach. Ludzie mieli różne dziwactwa, no kim on był, żeby to oceniać? Niektórzy lubili się wgryzać w szyje dziwek, a inni gadać od rzeczy. Jeszcze byli chorzy... ale chyba ten człowiek nie był niespełna rozumu? Chyba takich zamykano w Lecznicy Dusz? Nie, najbliżej było temu do skojarzeń nagłych odklejek tych wszystkich nawiedzeńców, którzy trzymali swoje dłonie nad kulą i zamierzali ci postawić wróżbę. Zabawne, bo Sauriel też to robił. Ni chuja nie potrafił wróżyć, ale to nie miało najmniejszego znaczenia - ważne, że ludzie płacili. Gdzieś tam leżała granica tego, czego Sauriel za pieniądze nie zrobi (na przykład: prania), ale oszustwa zdecydowanie nie należały do wyznacznika jego moralności. Czy to teraz skojarzył? Nie. Właśnie wsadzał swoją gitarę do futerału. Gdyby był bardziej krytyczny to pewnie właśnie myślałby, że mógł się bardziej postarać, że mógł być bardziej wyrozumiały, że to całe spotkanie mogło być o wiele bardziej przyjazne i wartościowe, ale nie grzeszył aż takim samokrytycyzmem... przynajmniej w tym temacie. Ostrzegał, że jest chujowym nauczycielem? Ostrzegał. Victoria uznała, że to dobry pomysł? Uznała. No to mieli to dziwne spotkanie, na którym Sauriel się całkiem nieźle bawił. I chyba tylko on się tutaj nieźle bawił.

Dopiął klamrę i zatrzymał się, podnosząc wzrok na Morfeusza.

- He? - Zapytał bez cienia inteligencji przyświecającego tej chwili i tej myśli. Taki pochylony ciągle nad krzesłem, swoim futerałem, w którym spoczywała całkowicie zdezelowana gitara, którą dawno powinien wyrzucić, ale nadal się trzymała - znaczy, że mogła służyć. Po wielokrotnym zlepianiu i naprawach. Co ona przetrzymała to Bóg jeden tylko wiedział - i pewnie wpisywał to też na długi rachunek sumienia Rookwooda. - Jestem wampirem. - Darował sobie już dodawanie, żeby nie był delulu i co on w ogóle pierdoli, bo czemu by miały służyć te pytania? Już wystarczyło, że wkurwiła go ta bzdurna gadka. Nikt nie będzie mu mówił, co go czeka, a na pewno nie jakieś kurwa wróżby. A jeśli ktoś zamierzał, to on zamierzał udowodnić, że wcale tak nie będzie, bo tylko on był panem swojego losu. I mógł być szczęśliwy tylko wtedy, kiedy sam tę drogę wybierał, a nie była ona dyktowana jakąś magiczną przyszłością snutą przez wróżki Esmeraldy. Albo przez nieznajomego Morpheusa Longbottoma. Narzucił gitarę na ramię i spojrzał z odrazą na Anthony'ego. - Zmówiliście się? Nikogo kurwa nie będę całował. Mogę ją co najwyżej pozdrowić. Cześć. - Wykrzywił się z niezadowoleniem, czując że ciśnienie podniosło mu się o kilka kolejnych punktów. A to w pełni wystarczyło, żeby atmosfera z sielanki zamieniła się w dość napiętą, jak napięły się mięśnie Sauriela. Na szczęście to tylko sekunda, bo już po chwili sam się odprowadził do drzwi.


Postać opuszcza sesję


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (1824), Morpheus Longbottom (1578), Anthony Shafiq (2008)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa