Sama przed sobą nie chciała przyznać się , że poruszyły ją zasłyszane plotki, ale kiedy poczuła na sobie karcący wzrok Eden, zrozumiała, że to palące uczucie w piersi to nie gniew – tylko rozpacz. Nie drgnęła pod spojrzeniem kuzynki, ale jej serce zatrzymało się na kilka długich chwil.
"Byłaś olśniewająca."
Lorraine rozpromieniła się.
– Dziękuję – wyszeptała, ściskając lekko dłoń Eden. Na krótką chwilę zapomniała o troskach.
Na komplement Brenny odpowiedziała bardziej wyważonym uśmiechem. Pochlebstwa – bezwartościowe, choć przyjemne – nie przywiązywała do nich większej wagi, chyba, że chciała dociec, czemu miały służyć. Odwróceniu uwagi? Cóż, nie umknęło jej zakłopotanie Longbottom – zbyt była zaprawiona w salonowych potyczkach, by nie wyczuć dziwnego napięcia między nimi, choć kobieta zachowała godne podziwu opanowanie. Doceniła to. Nie była to ta popędliwa Brenna, którą pamiętała ze szkoły. Każdy, kto umniejszał Szekspirowi, był w jej oczach, co prawda, dyletantem, ale Lorraine nie mogła przecież powiedzieć na głos, że Longbottom nie ma gustu – nie po tym, jak przyjęła z ust kobiety pochwałę na temat koncertu. Kiedy Brenna opisała swoje wrażenia czytelnicze, uśmiech Lorraine nabrał delikatnie protekcjonalnego sznytu, ale słowa zdawały się szczere.
– Nie pozostawił cię jednak obojętnym – odpowiedziała z rozmysłem. – Czy nie to jest najważniejsze? W książkach – w sztuce – w życiu?
Kącik ust drgnął jej lekko, kiedy Brenna – w ślad za Atreusem – wymówiła się niezbyt zgrabnie z dyskusji. Lorraine nie chciała przyznać przed samą sobą, że ją to ubodło. Wiedziała, że to niedorzeczne, ale miała wrażenie, że wszyscy od niej uciekają. Czy pachniała jak powiędła żałobna wiązanka? Zamiast Ondyny – gnijąca topielica z martwymi oczami? Taką mnie widzisz?, pytała Baldwina, kiedy malował ją umarłą. Miał rację, pomyślała, z trudem powstrzymując się od szukania kuzyna wzrokiem w tłumie. Wcześniej obdarzyła przecież Bulstrode'a pustym spojrzeniem, jej oczy zmartwiały, gdy się odezwał: kłamstwa Atreusa były równie staranne, co kamuflaż. "Mam wrażenie, że znalazłyście się tutaj tylko przez Longbottom." Jeżeli takie odniósł wrażenie, nie zamierzała go psuć, zignorowała więc te słowa. Widok nowej kobiety u jego boku nie wydawał się Lorraine niczym zaskakującym, aczkolwiek fakt, że była to Brenna Longbottom skłaniał do głębszych rozważań. Ale dziś, Lorraine stwierdziła, że pomyśli o tym wszystkim jutro. Jutro, które miało tę cudowną właściwość, że bardzo łatwo zmieniało się w nigdy, zwłaszcza, że miała na głowie poważniejsze problemy.
Zadziwiające, jak mało czasem rozumiesz, choć widzisz więcej ode mnie, Atreusie, pomyślała, skupiając spojrzenie na Eden. Nic nie mogło ukoić żalu z powodu nieobecności Maeve, ale była szczęśliwa, że przynajmniej ubóstwiana kuzynka zaszczyciła wydarzenie. To na jej aprobacie zależało Lorraine. Bo Lorraine nie była tutaj dla Brenny czy Atreusa, tylko dla Eden.
Przysunęła się bliżej kuzynki, tak, by mogły razem iść pod rękę. Pogrążone w cichej rozmowie, zachowując niewielki dystans od reszty gości bankietu, szły. Powoli.
Tak, żeby wszyscy widzieli. Zwłaszcza trzy wiedźmy Parkinson. Zwłaszcza one.
Tak, żeby wszyscy mieli świadomość, że Lorraine jest – i zawsze pozostanie – Lorraine Malfoy, pomyślała, niespiesznym krokiem kierując się z kuzynką w okolice grupki otaczającej stryja Fortinbrasa, na którego Eden postanowiła tego wieczoru mieć oko.