Wino nie stanowiło problemu, bo Lorenz był szczęśliwy. Za sztukę należało pić do dna i tak też zrobił, co więcej, zaraz złapał za kolejny kieliszek, by mieć zajęte ręce.
- Och, panie Selwyn! - Żachnął się na słowa swojego przełożonego. - Proszę się nie obawiać, minie jeszcze dużo czasu, nim was opuszczę. Nie odbiorę wam możliwości podziwiania moich kreacji w biurze. - Mrugnął, wydawałoby się, porozumiewawczo do Jonathana. Wino zdążyło go już rozluźnić, a i byli poza pracą. Nie musiał trzymać pozorów.
Enzo tak skupił się na sobie, swoim laurze i dostojności, że hrabia zupełnie go nie interesował. Inną sprawą było, że nie znał towarzystwa i chociaż ktoś taki jak Prewett czy Selwyn mogli brylować w towarzystwie, to dla niego wiele z twarzy było z grubsza nieznanych. Jeden hrabia w tę czy w tę nie robił mu różnicy.
Teraz najważniejszy był Morpheus.
- Czterometrowa statua Ateny? - Lorenz uniósł wysoko brwi, nie kryjąc swojego zdziwienia. - Ależ wyzwanie! Którego, rzecz jasna, z chęcią się podejmę! Takiej modelki jeszcze nie ubierałem. - Przyznał, przenosząc spojrzenie na sylwetkę Morpheusa. - Nie powiedziałbym, panie Longbottom, żeby był pan nieforemny. Czymże jest forma? - Zapytał retorycznie, zataczając dłonią mały łuk. - Każdy z nas ma inną formę, każdy z nas ma swoją sylwetkę, która jest jedyna i niepowtarzalna, a w tej niepowtarzalności również idealna. A wybredność? Panie Longbottom, pańska wybredność sprawi, że praca dla pana będzie tym ciekawsza! - Przekonywał. Widział ciało ludzkie w nieco inny sposób, aniżeli większość ludzi i nie zamierzał się z tym kryć. - Frustrująca, męcząca i przyprawiająca o zawrót głowy, to prawda, ale również tak... - Zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. - Satysfakcjonująca, gdy znajdzie się to, co będzie panu odpowiadać. Tak jak mówiłem, nie sztuka ubrać modelkę, sztuką jest stworzyć ubranie, które będzie pasować do noszącego i noszącemu.
Enzo rozgadał się i gotów był paplać dalej, chwaląc swój fach i jego tajemnicze zakamarki, ale Raphaela postanowiła wyswobodzić się spod jego ramienia. Spojrzał za blondyneczką.
- Ach, dziękuję, panno Avery! Obyśmy spotkali się jeszcze tego wieczora! - Zawołał za nią, nie odpuszczając jej tak łatwo.
I wszystko byłoby idealnie, gdyby jego nowy patron nie zaczął mdleć.
- Panie Longbottom? Panie Longbottom?! - Uniósł nieco głos, gotów rzucić swój kieliszek i asekurować Morpheusa tak, jak robił to Selwyn. - Na miłość Matki, czy wołać medyków?!