Czyli zimny i surowy od wejścia. Bo miał już tego wszystkiego zdecydowanie bardziej i więcej, niż po dziurki w nosie. Nie dość, że jego nadęte, ale jednocześnie mega kruche ego musiało zmagać się z poważną niewydolnością po nie-wygranej z Nottem, to jeszcze ta cała sytuacja na afterze. Koniec końców i tak wyszło na jego, bo co sobie poużywał na rozbitym Alexie, to jego. Jedyne ogrzewające wspomnienie z wczorajszego dnia; zadręczanie czarną magią na wpółprzytomnego cygana i oznakowanie go jak trzody chlewnej. Jednak nie odbyło się to bez żadnych kosztów, bo przy tej okazji dowiedział się o tej tajemnicy poliszynela. Loretta Lestrange to największe kurwisko Londynu.
Na domiar złego Cynthia wolała wykazywać się ilorazem inteligencji emocjonalnej rzędu pantofelka, z nibyemocjami i nibyproblemami. Nie potrafił tego strawić jak we własnej optyce wszystko tak potwornie komplikowała i z tylko sobie znanych powodów. Dosłownie ze wszystkich najbliższych mu osób wiedziała o nim najwięcej. Ostatnio nawet zdobył się na otwartość i szczerość o którą nigdy nawet by siebie nie posądzał w najbardziej fantazyjnych domysłach. Na moment odwiesił na kołek swojego wewnętrznego buńczucznego gnoja i spełnił wymagania jakie rzuciła przed nim w jego domu. On sam miał tylko jeden, drobny aneks to tych ich wszystkich wyznań. Chyba nie wymagał, aż tak wiele. Ale nieee. To on był tym egoistycznym dzieciakiem.
Dlatego dzisiaj zamierzał być bardzo zdystansowany, bez nawet grama uniesienia. Ani cienia ludzkiej emocji, skoro ostatnim razem tak go zbyła i ometkowała jako niedojrzałego. Dzisiaj chciał tylko odebrać to, co do czego dogadał się z jej ojcem, bo na słowne umowy z samą Cynthią nie miał już zwyczajnie sił. Nawet taka beztroska zadziora jak on miał swoje limity cierpliwości, tym bardziej jeśli mu zależało. Tym bardziej jeśli nie słyszał z jej ust tej melodii, na którą liczył od początku. W domu Flintów zjawił się raptem cztery dni później, od ostatniej wizyty. Tym razem nie uśmiechał się spolegliwie. Obdarowywał panią królową lodu jedynie nieznacznym spojrzeniem, niczym niezainteresowany pośrednik z interesach jej ojca.
- Przyszedłem odebrać rzeczy od Twojego taty... - dość oschle, ale bez zbędnego owijania w bawełnę, oznajmił zaraz na wejściu. Przynajmniej on jeden potrafi się jasno określić. Dokończył uszczypliwość w myślach, ale ugryzł się zanim rzucił to na głos. On już się ostatnio wystarczająco nagadał. I na poważnie i z finezyjnymi podlotami, kiedy próbował oczarować ją swoimi małymi geścikami. Wtedy kiedy skracał dystans, kiedy unosił ją za podbródek i kiedy schładzał jej gorące myśli swoim zimnym dotykiem. Mogła mieć tego więcej, ale wolała swojego drugiego "jego" ukrywać pod płaszczykiem protekcji. A Louvain w żadnej możliwej konfiguracji, nigdy nie zamierzał być tym drugim.