• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[27.07.72] Dla ciebie jak Sashimi

[27.07.72] Dla ciebie jak Sashimi
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
27.11.2024, 18:03  ✶  

Czyli zimny i surowy od wejścia. Bo miał już tego wszystkiego zdecydowanie bardziej i więcej, niż po dziurki w nosie. Nie dość, że jego nadęte, ale jednocześnie mega kruche ego musiało zmagać się z poważną niewydolnością po nie-wygranej z Nottem, to jeszcze ta cała sytuacja na afterze. Koniec końców i tak wyszło na jego, bo co sobie poużywał na rozbitym Alexie, to jego. Jedyne ogrzewające wspomnienie z wczorajszego dnia; zadręczanie czarną magią na wpółprzytomnego cygana i oznakowanie go jak trzody chlewnej. Jednak nie odbyło się to bez żadnych kosztów, bo przy tej okazji dowiedział się o tej tajemnicy poliszynela. Loretta Lestrange to największe kurwisko Londynu.

Na domiar złego Cynthia wolała wykazywać się ilorazem inteligencji emocjonalnej rzędu pantofelka, z nibyemocjami i nibyproblemami. Nie potrafił tego strawić jak we własnej optyce wszystko tak potwornie komplikowała i z tylko sobie znanych powodów. Dosłownie ze wszystkich najbliższych mu osób wiedziała o nim najwięcej. Ostatnio nawet zdobył się na otwartość i szczerość o którą nigdy nawet by siebie nie posądzał w najbardziej fantazyjnych domysłach. Na moment odwiesił na kołek swojego wewnętrznego buńczucznego gnoja i spełnił wymagania jakie rzuciła przed nim w jego domu. On sam miał tylko jeden, drobny aneks to tych ich wszystkich wyznań. Chyba nie wymagał, aż tak wiele. Ale nieee. To on był tym egoistycznym dzieciakiem.

Dlatego dzisiaj zamierzał być bardzo zdystansowany, bez nawet grama uniesienia. Ani cienia ludzkiej emocji, skoro ostatnim razem tak go zbyła i ometkowała jako niedojrzałego. Dzisiaj chciał tylko odebrać to, co do czego dogadał się z jej ojcem, bo na słowne umowy z samą Cynthią nie miał już zwyczajnie sił. Nawet taka beztroska zadziora jak on miał swoje limity cierpliwości, tym bardziej jeśli mu zależało. Tym bardziej jeśli nie słyszał z jej ust tej melodii, na którą liczył od początku. W domu Flintów zjawił się raptem cztery dni później, od ostatniej wizyty. Tym razem nie uśmiechał się spolegliwie. Obdarowywał panią królową lodu jedynie nieznacznym spojrzeniem, niczym niezainteresowany pośrednik z interesach jej ojca.

- Przyszedłem odebrać rzeczy od Twojego taty... - dość oschle, ale bez zbędnego owijania w bawełnę, oznajmił zaraz na wejściu. Przynajmniej on jeden potrafi się jasno określić. Dokończył uszczypliwość w myślach, ale ugryzł się zanim rzucił to na głos. On już się ostatnio wystarczająco nagadał. I na poważnie i z finezyjnymi podlotami, kiedy próbował oczarować ją swoimi małymi geścikami. Wtedy kiedy skracał dystans, kiedy unosił ją za podbródek i kiedy schładzał jej gorące myśli swoim zimnym dotykiem. Mogła mieć tego więcej, ale wolała swojego drugiego "jego" ukrywać pod płaszczykiem protekcji. A Louvain w żadnej możliwej konfiguracji, nigdy nie zamierzał być tym drugim.


Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#2
11.12.2024, 22:42  ✶  
Westchnęła, zgarniając z twarzy pasmo jasnych włosów i odchylając głowę do tyłu, przymknęła oczy. Znów nic, kolejna książka nie wnosiła niczego przełomowego do prowadzonych przez nią badań, które miały pozwolić jej się odciąć od problemów natury osobistej i emocjonalnej. Kumulowały się niczym ciemne chmury, zwiastując burzę - pełną wichrów i piorunów, na wskroś przeszywającą i zostawiającą dreszcz. I chociaż kontrolowała swoją gospodarkę hormonalna, chociaż zamykała wszystkie te natrętne myśli w czarnych pudełeczkach, one wracały, wymagając uwagi. Powiew chłodnego, wieczornego powietrza wpadł przez otwarte okno i poruszył papierami rozłożonymi na stole. Salon przypominał bardziej pracownie, pogrążony w chaosie i zasypany księgami, pergaminami oraz opasłymi teczkami z wynikami badań osób, które z Zimnem znała i analizowała medycznie. Gdzieś przy jednym ze stosów leżało niedbale rzucone pióro oraz bandaż, a na niewielkim stoliku, tliło się kadzidełko na bezsenność, które dziś wybrała zamiast eliksiru. Nie miała dużo czasu, jutro znów musiała iść do Ministerstwa i nie mogła wziąć wolnego, bo przypadek nieboszczyka na metalowym stole w kostnicy był wyjątkowo paskudny. Zaciągnęła się więc zapachem kadziła, aby kolejny raz westchnąć i odłożyć na bok trzymany arkusz pergaminu, na którym rysowała kolejne diagramy i wypisywała potencjalne składniki, które mogłyby otworzyć bramę. Bo jeśli ktoś miał to zrobić, to musiała być ona. Wiedziała, że mogła — nie znalazła jedynie klucza. Jej uwagę przykuły kroki, a następnie głos Migotki, która zapowiedziała gościa.
Pięknie, jeszcze jego tu brakowało. Nie sięgnęła jednak po różdżkę, nie opróżniła stołu i nie zgarnęła ksiąg na bok, otwierając jedynie oczy i odwracając twarz w jego stronę, omiotła go przeciągłym spojrzeniem. W błękitnych oczach czaił się niepokój i wątpliwość, doskonale wiedziała, dlaczego tu przyszedł i dlaczego tak się zachowywał. Znała go lepiej, niż pewnie by chciał. Cynthia nie wyglądała tak, jak zwykle — nieco bledsza, znacznie mniej perfekcyjna i z nieco podkrążonymi oczami, wpatrywała się w niego w prostej, lekkiej sukience na cienkich ramiączkach w kolorze granatowym. Ręce miała ciasno oplecione bandażami na dłoniach i nadgarstkach, a znajdująca się wcześniej na nich biżuteria, tkwiła rzucona niedbale na stole z resztą rzeczy. Przeczesała dłonią niesforne, potargane kosmyki włosów. Kolejny głębszy oddech i ponownie skupiła spojrzenie na znajomej twarzy, a konkretniej na onyksowych tęczówkach. Nie tylko on był zły w tym pokoju, wciąż miała mu za złe zaklęcie rzucone w plecy.
- Louvain.. Co Ty chcesz zrobić?- zapytała w końcu, zaskoczona brzmieniem własnego głosu. Od ilu godzin tak siedziała? Odwróciła od niego wzrok, poruszając się pomiędzy księgami, aby przenieść się na kolana i przysunąć bliżej zasypanego stolika, gdzie leżała szklanka z wodą. Zacisnęła palce na krysztale i zrobiła kilka łyków, czując przyjemny chłód rozchodzący się po ciele i gaszący pragnienie, o którym zapomniała, pogrążona w lekturach i badaniach. Jedno z czarnych pudełek, które upychała na tył głowy, drgnęło, a następnie spadło z hukiem, pozbywając się przykrywki. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, jakie konsekwencje może mieć użycie oliwy i że to natychmiastowo sprowadzi na jej głowę i głowę ojca, całe Ministerstwo? Bo przecież tylko ona i ojciec znali przepis, a z tej dwójki — Cynthia była alchemikiem i każdy głupi o tym wiedział. Kobieta odłożyła puste naczynie i podniosła się z gracją — na tyle dużą, żeby sukienka się nie uniosła i żeby się o coś nie potknęła.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#3
19.12.2024, 13:52  ✶  

O takich sprawach nie pisano w ogólnodostępnych księgach. W zasadzie już od jakiegoś czasu bardzo niewiele pisano o nekromancji. Ciężko zajmować się badaniem dziedziny, która była obłożona sankcjami prawnymi. A jeszcze trudniej było takie badania systematyzować i spisywać w księgach, czy pergaminach. Takich informacji w obecnych czasach najlepiej było poszukiwać u pozostałych hobbistów i pasjonatów wiedzy zakazanej. W Spectrum pewnie przyjęliby Cynthie razem z całym jej dorobkiem naukowym z otwartymi ramionami. Tym bardziej, że Louvain trzymał panią przewodniczącą w kieszeni. No może nie dosłownie, ale Cassandra zgodziła się przystąpić do stronnictwa i podzielić się własnymi doświadczeniami z Czarnym Panem. Być może powinien skontaktować Cynthię z madam Fawley, by połączyć te dwa talenty w jeden wielki arcytalent. Właściwie byłoby to bardzo w jego interesie biorąc pod uwagę, że z każdym kolejnym miesiącem kończył mu się czas. Bo tak jak powiedział mu Lord Voldemort, po Samhain może wszystko się już skończyć.

Jednak Cassandra była nieufna. Skryta ze swoimi ambicjami w obawie przed konsekwencjami ze strony Ministerstwa. Zapewne byłoby łatwiej gdyby obie kobiety mogły ze sobą współpracować, mając pewność że stoją po tej samej stronie barykady. Gdyby tylko Cynthia zechciałaby być bardziej zaangażowana w ten konflikt, Louvain mógłby bez żadnych obaw otworzyć przed nią o wiele więcej możliwości i perspektyw. Bo nawet jeśli piekielnie zdolna i bystra, wciąż była zdana tylko na własny rozum, na własną pracę. A przecież miała więcej na głowie, niż tych kilku Zimnych.

W każdym innym przypadku przejąłby się jej opatrunkami na rękach. Domyślał się, że ma to związek z jej badaniami. Te rytuały wymagały krwi, co rozumiał, ale podobało mu się to. Powinna bardziej na siebie uważać. Jeśli ktoś tu był od narażania swojego zdrowia to on. Przejąłby się tym, ale nie mógł. Bo postanowił, że w sposób mechaniczny wręcz przestanie go to interesować. Jej pocięte ręce, to jej decyzje i nie zamierzał w to ingerować. Zerknął tylko ukradkiem, bo może i teraz grał zobojętniałego, ale przejmował się jej losem. No i jak zwykle zastał ją w otoczeniu tych stosów zapisanych słowami kart i zwiniętych w rulony pergaminy. Nie miało to dla niego znaczenia, że nosiła na sobie oznaki zapracowania. Nigdy nie oczekiwał od niej, że będzie dla niego perfekcyjna w każdym calu. Po tysiąckroć razy bardziej doceniał ją za jej postawę i decyzje. Za pomoc i lojalność. Ale nie zamierzał też zgrywać żadnego świętoszka. Miała swój wdzięk i urodę, dla której przekraczał bariery. Jak ta z rzuceniem jej zaklęciem w plecy. Od tamtej chwili, aż do teraz, można było wnioskować po jego minie jak bardzo przejmował się tym swoim występkiem. Ani trochę rzecz jasna. Miał totalnie gdzieś takie konwenanse, jeśli chodziło o uparte dążenie do celu. Miał ochotę nią wstrząsną i to zrobił. Nie powinna być, aż tak zaskoczona, przecież nigdy nie okazywał się przesadnym przywiązaniem do sztywnych reguł i zasad. Nawet jeśli teraz był srogi bo obrażony, to miał swoje postanowienia. Była jego, nawet jeśli jeszcze tego nie przyswoiła.

Przedłużana cisza. Westchnął ciężko, przyjmując delikatnie zniesmaczony grymas bijąc się z myślami nad odpowiedzią dla niej. - No i czego się spodziewasz? Dobrze wiesz, że nie mogę Ci nic powiedzieć ponad to co już wiesz. Odpowiedział najszczerzej jak tylko mógł jej powiedzieć. Mógł rzucić coś w swoim stylu, typu "Udać się na przymiarki do Rosierów? Bo mój kuzyn się żeni?". Uśmiechnąć się jak zwykle, przystroić cwaniaczka i uciąć temat w ten sposób. Ale zasługiwała na odrobinę więcej, niż szczeniackie odzywki. Chociaż to byłoby dość zabawne i pewnie przyklasnąłby sam sobie w myślach. Wszystko co mógł jej o sobie wyjawić, już wiedziała. Wszystko inne było już konspiracją na temat której mówić miał zabronione. Zresztą to była sprawa między nim i jej ojcem. Wiedział, że posiłkowanie się smoczą oliwą Flintów może być dla nich niebezpieczne. Że przyciągnie masę niebezpiecznych pytań. Jednak Louvain musiał być na tyle bezwzględny w realizacji planów swoich oraz Czarnego Pana, że nie stać go było na sentymenty. Jasne, że zamierzał użyć jej do paskudnych i złych czynów. To bardziej, niż oczywiste. Chociaż nie miał jeszcze konkretnych planów, to smocza oliwa była tak niszczycielska w swoich skutkach, że musiała się znaleźć w zasobach organizacji. - Mogę Ci tylko zagwarantować, że nic wam nie będzie grozić. Zadbam o to. Dorzucił stanowczym tonem, bardzo pewny tego co powiedział. I oczywistym było, że nie wykorzysta tych fiolek w żaden bezmyślny sposób, w tym znaczeniu, że zadba o jej i jej ojca bezpieczeństwo. Zadba o to by mieli swoje alibi jeśli dojdzie do podpalenia i to by odciągnąć jak najbardziej podejrzenia od nich samych. Zawsze miał jakiś plan. Dla innych by tego nie zrobił, bo rzadko kiedy poczuwał się do odpowiedzialności za kogoś więcej, niż on sam. Ale Cynthia była ważna. Zbyt ważna by nie dbać o jej bezpieczeństwo.


Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#4
31.12.2024, 22:27  ✶  
No właśnie, czego się spodziewała?
Czując nieprzyjemny skurcz mięśni po wyprostowaniu się, przymknęła na chwilę oczy. Tykanie zegara, oddech, szelest kartek kołysanych przez wpadające do pokoju okno -to tylko kilak dźwięków, które próbowały odepchnąć pojedyncza, malutką myśl, która w ostatnim czasie natrętnie do niej wracała. Trwał w niej konflikt, wewnętrzny, głównie rozumu z tym, co podpowiadało jej serce i do czego pchało ją te kilka istniejących w jej życiu więzi.
Gdy odpowiedział, podniosła na niego spojrzenie, a usta jej drgnęły, jakby przez chwilę wahała się nad tym, co odpowiedzieć. Wiedziała, że nie chciał mówić o tym bardziej, niż nie mógł i nie miała mu tego za złe. Znała Louvaina i jego zaangażowanie w wojnę, która trwała w Wielkiej Brytanii, nabierając coraz więcej rozpędu oraz kształtów. Już nie robiono tego cicho, teraz chyba znaczenie miały również pokazy siły na wielką skalę, o czym najlepiej świadczyły piętrzące się w kostnicy trupy i rozmowy przekształcone w szepty, prowadzone w ustronnych miejscach.
Wzruszyła ramionami, kręcąc głową i drgnęła, ruszając leniwie w jego kierunku. Nigdy nie sprzeciwiała się temu, o co prosił ojciec, ale może był ku temu najwyższy czas? Szła prosto, nie uciekając spojrzeniem z twarzy ciemnowłosego czarodzieja, lustrując ją chyba tysięczny raz w życiu, jakby chciała odnaleźć tam coś nowego. Stanęła blisko, zadzierając nieco podbródek i spotykając spojrzenie onyksowych tęczówek, wcale od nich nie uciekła. Przeciwnie. Próbowała się przedrzeć przez panującą w nich ciemność, dotrzeć znacznie głębiej, być może znaleźć odpowiedzi na te kilka pytań, które ją nurtowało.
Oczywiście, że chciał zrobić coś złego. Zdawał sobie sprawę, że od pewnych rzeczy, nie ma już odwrotu? Ciemność złapie jego dusze i umysł mocniej, przytuli do siebie, uzależni. Z nekromancją było tak samo, jeśli przekraczało się pewne granice. Traciło się cząstkę siebie, cząstkę człowieczeństwa, którą zastępowała obojętność, chciwość i zwykle chęć uzyskania większej władzy. Czy potęga, wpływy.. Czy świat, o który tak uparcie walczył, zabierający ze sobą tak wiele ofiar po każdej ze stron konfliktu, był wart stracenia duszy i samego siebie? Jego postawa i oddanie na swój sposób było godne podziwu i jednocześnie przerażające. Jej dłoń drgnęła niespokojnie, gdy uniosła ją do góry i wysunęła w jego stronę, kierując się na początku w okolice szyi, a potem zsuwając niżej, tam, gdzie leniwie i rytmicznie biło uparte serce. Doskonale je słyszała, wyczulona na dźwięki ludzkiego ciała, które w pewnych okolicznościach stanowiły doskonały wykrywacz kłamstw. Nie przekroczyła jednak bariery dotyku, jej palce zacisnęły się tak, jak zrobiłyby to na materiale jego koszuli, ale żaden skrawek nie znajdował się między skórą. Zamiast tego przesunęła rękę w miejsce, gdzie tkwił tatuaż — ukryty, ale dla Cynthii tak doskonale widoczny, wyczuwalny. Zresztą, nie pierwszy raz przesuwała nad takowym palcem.
- Louvain, czy to jest tego warte? - zapytała cicho, nie odwracając od niego wzroku, nie mrugając nawet. Czy tkwienie w czyichś dłoniach, niczym marionetka i wypełnianie rozkazów, narażenie siebie — swojego człowieczeństwa, swojej rodziny — czy to, co miał otrzymać za lojalność i zaangażowanie, było tego całego poświęcenia warte? Życie działało na zasadzie wymiany, chcąc zachować równowagę. Nie było światła bez cienia, nie było życia bez śmierci i nie było sukcesu bez poświęcenia. - Po przekroczeniu pewnej granicy, nie ma już odwrotu.
Trudno było stwierdzić, czy mówiła o jego organizacji, czy może o użyciu smoczej oliwy. Rzucenie zaklęcia pożogi miało szybsze skutki na człowieku, na jego źródle i jego emocjach, przekształcając jego naturę — zwłaszcza gdy mowa była o ofiarach, ale oliwa działała w podobny sposób.
Z drugiej jednak strony... Zacisnęła usta, przenosząc spojrzenie z ciemnych oczu na przedramię, pogrążając się we własnych myślach, przesunęła palec po skórze Louvaina, odrysowując kształt. Nie zostało jej wiele materiałów. Nie zostało jej wiele rozwiązań do przetestowania na problemy Tori, Stanleya czy Lou. Na zimno, które niczym szron rozprzestrzeniało się po ich wnętrzu. Nie była pewna, czy dałaby radę samą dostać się do limbo, bo nawet jeśli miała wiedzę, bo starała się nie przekraczać pewnych granic. Gdy raz to zrobiła.. Wojna i morderstwa nie były jednak nauką, nie była tym, w co Cynthia wierzyła. Były czymś, co przekształciłoby jej kręgosłup moralny i zmieniło ją od środka.
Skarciła się w myślach, bo nie powinna nawet o tym myśleć. Blondynka cofnęła dłoń, kolejny raz podnosząc na niego spojrzenie jasnych tęczówek, odszukując błyszczących onyksów. - Jeśli Ci ją dam, to nie tylko Twoje ręce będą we krwi. Krwi, której nie zmyjemy.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#5
08.01.2025, 00:15  ✶  

Lada moment, bo już w listopadzie, miną dokładnie dwa lata od ogłoszenia manifestu Lorda Voldemorta. Dwa lata wyniszczającej wojny, której Louvain postanowił przysłużyć się na lepsze. Choć dla części zapewne na gorsze. To właśnie temu oddał wszystko co miał, duszę, serce, rozum i gotów był oddać życie w każdej chwili. To od początku była w pełni świadoma decyzja, nikt go do tego nie musiał namawiać, sam zdecydował o swoim udziale. To nie tak, że wpadł w złe towarzystwo i pod wpływem presji grupy podjął nieodpowiedzialne towarzystwo. To on był tym złym towarzystwem, włącznie ze Stanleyem, Saurielem i cholera nawet własną bliźniaczką. Oddał to wszystko bo wierzył w ideę lepszego miejsca dla takich jak oni, dla rodzin czystej krwi, ale dla wszystkich którym obecny porządek świata nie pozwalał czuć się wolnym. Nosił też w sobie cały ogrom niespełnionych ambicji, które musiał koniecznie gdzieś ulokować. Nigdy nie był skromny, za to zawsze uważał, że został zrodzony to tworzenia wielkich rzeczy. Nie potrafiłby długo udawać, że zwykła posada w Ministerstwie była zaspokajająca jego pragnienia do tworzenia historii. Megalomania? Być może, ale ciężko nie czuć się główną postacią całej tej historii skoro realizował swoje plany tak sukcesywnie do dnia dzisiejszego. W tym całym terrorystycznym kółeczku był najważniejszy zaraz po Czarnym Panie. Dotarcie do tej pozycji było pokarmem dla jego czarnej duszy.

Mimo wszystko jego dusza wcale nie była, aż tak spaczona jak mogło się wydawać. To dlatego, że w tym wszystkim potrafił zachować idealny balans między tym co konieczne dla organizacji, a tym co mogłoby go zmienić nieodwracalnie. Od zatracenia samego siebie w ciemnościach byli inni, głodne śmierci i pożogi mroczne sługi. Nie sztuką była progresywna wędrówka w stronę nicości, bez oglądania się wstecz. Sztuką było uważne stawanie kolejnych kroków, bowiem dobrze wiedział, że wszystko na tej ścieżce miało jakąś swoją cenę. Właśnie dlatego takie rozterki nad jego duszą były niedoprecyzowane. Owszem przyczyniał się do strasznych rzeczy, nie był bez winy. Jednak serca tej dwójki były tak samo czyste, a może raczej brudne. Mógłby jej wytknąć, że nie bez powodu nekromancja została zakazana. Za igranie między życiem, a śmiercią również płaciło się czymś czego nigdy nie będzie w stanie już odzyskać. W jej przypadku to już dawno przestało być hobby, czy weekendowa pasja. Bandaże na jej nadgarstkach same o tym świadczyły. Gdzie była granica przy której powie sobie w końcu dość? Że to już za dużo. Kiedy zda sobie sprawę, że jej zainteresowania zaczynają ocierać się już o fanatyzm?

Zamknął oczy kiedy zaczęła błądzić przed jego sylwetką ręką. Nie potrzebował tego, tym bardziej ona. Czy nie wyraził się dostatecznie jasno całą swoją postawą, że taka otwartość między nimi nie powinna mieć już miejsca? Mięśnie na jego twarzy zadrżały niespokojnie. Czy tego, którego przed nim ukrywała też też tak traktowała? Wzdrygnął się na samą myśl, odsuwając się na krok od niej. - A czy świat bez kodeksu tajności i bez zakazu nekromancji jest tego wart? Odrzucił, delikatnie poirytowany jej wątpliwościami. Dobrze wiedziała z kim się spotyka już od prawie dwóch lat. Sama pomagała porwać mu tego pieprzonego Slughorna w Białym Wiwernie. Czy już zapomniała, że sama była w tym dostatecznie umoczona? Pomagając mi, pomagasz jemu. Dokładnie tak brzmiały jego słowa wtedy i mógłby je bez wahania powtórzyć, ale nie zamierzał uwłaczać jej inteligencji i traktować ją jak głupią. Na kolejne stwierdzenie uśmiechnął się ironicznie. Spuścił głowę w dół i pokręcił nią ze zrezygnowaniem. Miał wrażenie jakby cofnęli się w tej relacji o jakieś dwa lata. - Tą granicę już dawno zostawiłem za horyzontem. Sprecyzował najprościej jak potrafił. To już dawno nie był moment na rozmyślanie się i zmianę zdania. Ten tusz na przedramieniu to nie był wyłącznie na pamiątkę po jakimś "szalonym" wydarzeniu. Prędzej coś w rodzaju przysięgi wieczystej. - Ja umieram Cynthia... - zaczął na nowo, tym razem nieco bardziej łagodnym i wyrozumiałym tonie. Tym tonem którym zwracał się tylko do niej. - Wszyscy umieramy. Mamy czas tylko do Samhain, potem będzie już na wszystko za późno. Więc wybacz, ale ja naprawdę nie mam czasu na Twoje wątpliwości. I tylko ON może mi pomóc, dlatego nie stać mnie na takie wahania. 
Rzucił z nieukrywanym bólem ze środka. Tę dłoń która wcześniej zawieszona przed nim błądziła po jego ubraniu, a teraz gładziła go po skórze odsunął od siebie. Odtrącił ten dotyk, nie szorstko ani grubiańsko, po prostu, zwyczajnie. Nie chciał uzyskać od niej tej oliwy wyłącznie ze wzgląd na ich relację. Tym bardziej nie zamierzał grać na emocjach w celu uzyskania tego cennego zasobu. Nie był, aż tak wyrafinowany by udawać teraz ckliwość, tylko po to by oddała mu tę pieprzoną fiolkę. Tym bardziej, że nie mówił teraz jedynie o tej niewątpliwie najbardziej dotkliwej w skutkach pomocy od niej i jej rodziny na której tak mu zależało. Miał na myśli bardziej ich samym i to co ich łączyło, a może wciąż łączy, ale zbyt ciężko im to nazwać. On i tak obstawiał, że jeśli uda mu się wydostać z tej Zimnej pułapki to i tak zginie podczas którejś ze zbrojnych akcji. Liczył się z tym od początku do końca, ale właśnie taki postanowił postawić zakład o własne życie. Poświęcenie swojego małego jestestwa dla czegoś wielkiego, wspaniałego.

Trzymał między nimi wyraźny dystans, choć pragnąłby żeby było zupełnie inaczej. Jednak duma wygrawerowana na jego ego nie pozwała mu udawać, że nic się nie stało. Nie podjęła tej decyzji, którą on uważał za słuszną. I może nie wybrała dosłownie tego drugiego, ale nie wybierając Louvaina, zawiodła go tak samo dotkliwie. Albo on, albo nic. Albo oni, albo nikt. Nie było nic pomiędzy. Lojalność i oddanie to najcenniejsza cecha którą chciał dostrzegać wśród bliskich. I gdyby tylko wybrała mądrze, mogłaby liczyć na niego już zawsze, bez względu na wszystko. Teraz nie potrafił udawać, że nic się między nimi nie zmieniło. - Nie zawsze tak będzie. Kiedyś wojna się skończy i wszyscy którzy na to zasługują będą prawdziwie wolni. Rzucił ostatni frazes na jej wątpliwości. Nie było co ukrywać, że rzeczywiście była to najcięższa przysługa o którą u niej wnioskował. Łatanie go po Baltane, czy zwyczajne leczenie jego chorób genetycznych, wiedząc kim jest naprawdę, było w pewnym stopniu przyczynianiem się do wojennej spirali. Bo kiedy tylko był w pełni sił zawsze wracał do knucia i spiskowania przeciwko tym których uważał za wrogów. Nie zamierzał też zbytnio naciskać, zrobi to co uważa za słuszne. Najwyżej będzie musiał poradzić sobie bez smoczej oliwy, chociaż z nią byliby o wiele silniejsi. Przede wszystkim musiał to być jej decyzja, niepodyktowana żadną presją. Miał jeszcze w sobie na tyle taktu, żeby traktować ją w porządku, tak jak na to zasługiwała. Nie chciał zwodzić jej swoim gadzim językiem obiecując gruszki na wierzbie, albo słońce w gwieździstą noc.


Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#6
09.01.2025, 00:15  ✶  
Loauvain Lestrange zawsze był ambitny.
Przejawiało się to już w Hogwarcie, gdy robił wszystko, aby być jak najlepszym w szkolnej drużynie, a potem rozwinął karierę sportową. Lubił popularność i poklask, ale dopiero później zrozumiała, że kryła się za tym chęć bycia liderem. Chęć wpływów, które mogłyby zmieniać codzienność świata czarodziejów. I nie było w tym niczego złego, wielu ludzi dzieliło z nim to marzenie, ale większość nie miała swojej szansy na spróbowanie. On się dopchał. Udało mu się dotrzeć do miejsca, którego poszukiwał, aby móc tworzyć świat, którego pragnął. Do samego serca organizacji, która rozdzierała to, co wszyscy znali i próbowała wprowadzić nowy porządek. Nie miała pojęcia, jak działała ich organizacja i jaka panowała w niej hierarchia, jak wielu ludzi podlegało jego rozkazom i wcielało w życie jego plany. Nie mogła wiedzieć o pionkach, które podkładał, aby nie dać do końca oplątać się ciemności, przekroczyć granicy, z której nie mógłby już wrócić do tego, co było.
Cynthia zdawała sobie sprawę ze swojej hipokryzji.
To, co robiła, wcale nie było dobre — odwracanie wzroku i ciche przyzwolenie, pomoc właściwie tym, których powinna przecież wydać Ministerstwu. Dostałaby przytulną celę za to, co dla osób noszących ten paskudny tatuaż robiła. I za samą nekromancję. Pilnowała się, robiła wszystko, aby nie naruszyć tabu i nie przekroczyć linii, gdzie i jej dusza zacznie się przekształcać, ale z biegiem lat i kolejnymi księgami, kolejnymi badaniami — stawało się to coraz trudniejsze. Nigdy nie miała ambicji dotyczących pokonywania śmierci, ale nie było to dobre usprawiedliwienie na posługiwanie się nekromancją w tak szerokim zakresie. Już dawno chęć zapisania się w historii odkrywania magii przeistoczyła się w coś bardziej pierwotnego, rozbudziła w niej zupełnie inny rodzaj ciekawości i pragnienia. Manipulacja siłami witalnymi, świadomość, że mogła kogoś pozbawić tchu kilkoma krótkimi ruchami, poczucie kontroli nad organizmem — wszystko to było uzależniające. I niebezpieczne. A jednak tkwiła w miejscu, nie umiejąc się określić i porzucić ludzi, którzy tkwili po jednej lub po drugiej stronie.
Był nadal zły. Przekręciła głowę na bok, a nuta zaskoczenia przemknęła w niebieskich oczach. Cofnęła jednak dłoń, pozwalając jej opaść luźno wzdłuż ciała.
- Nie. Uprawianie nekromancji bez zakazu i kontroli pogrążyłoby go w większym chaosie, niż tkwi teraz. - odparła ze spokojem, chociaż głos zmienił barwę, nabierając chłodu pasującego do odcienia jej tęczówek. Szczerze wierzyła w zasady. Człowiek nie umiał żyć bez zasad, społeczeństwa nie umiały funkcjonować. Wolność oślepiała na wielu płaszczyznach i historia nie raz to udowodniła, wystarczyło przeczytać księgi.
Pamiętała. Doskonale. Wiedziała, ale mu pomogła — zrobiła tego jednak dla Voldemorta, dla lepszego lub też gorszego świata, nie zrobiła tego dla organizacji. Zrobiła to tylko i wyłącznie dla Louvaina, żeby nie miał kłopotów. I zapewne pomogłaby mu kolejny raz, gdyby była taka potrzeba. Gdy wybrała sobie ludzi, którym ufała i przed którymi w jakiś sposób się otwierała, była lojalna, nawet jeśli ów lojalność prowadziła do impasu. Nie umiała przejść na jedną stronę, wiedząc, że zostawiłaby i musiałaby narażać ludzi, którzy tkwili po drugiej. Tylko to miało dla niej znaczenie — ich bezpieczeństwo, nawet nie swoje własne.
Potem nastała cisza. Wszystkie myśli odeszły, a jej ciało spięło się i wyprostowało w akcie obrony na to, co powiedział. Szumiało jej w uszach i miała wrażenie, że zaschło jej w gardle.
Ja umieram. Wszyscy umieramy.
Cofnęła się kilka kroków, zatrzymując się, dopiero gdy poczuła za plecami chłód ściany. Nie mogła przecież pozwolić, aby sytuacja się powtórzyła. Wtedy nie miała żadnego wpływu na wydarzenia, nie mogła niczego zrobić. Coś wewnątrz drgnęło na tyle, że nawet nie słuchała tego, co mówił później. Przed oczami tańczyły jej obrazy przedstawiające przeczytane strony, zdobyte informacje. Dementorzy. Limbo. Blokada na źródło, która z czasem zaczynała w pewien sposób atakować właściciela. Nieprzenośna. Wiedziała, czego potrzebowała, ale nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać i jak stworzyć odpowiedni klucz. Szum zaczynało zagłuszać bicie, szybki oddech. Poczuła, jak czerwienią się jej policzki i palą na tyle, że uniosła dłoń, dotykając ich opuszkami zimnych palców. Oczy ją zapiekły, zaszkliły się, ale zdołała przymknąć je na dłuższy moment, łapiąc głębszy oddech.
Ja umieram. Wszyscy umieramy.
Nie była przecież słaba i bezradna jak wtedy. Okoliczności były zupełnie inne. Mogła coś zrobić. Nie, ona musiała coś zrobić. Może jednak warto znaleźć w sobie siłę w uczuciach? Przynajmniej ten jeden raz. Nic innego nie miało teraz znaczenia. Zło, dobro, sumienie, świat.
Kolejny głębszy oddech, a jej ciało rozluźniło się i przestało drżeć, chociaż na skórze rozciągała się gęsia skórka. Wyprostowała się, zadarła podbródek i zwilżyła wargi, palcami odsuwając się nieco od ściany — nawet nie czuła, jak chwilę wcześniej wbijała sobie paznokcie w skórę, a kostki zbielały jej od zaciskania dłoni w pięść.
- Nie możesz umrzeć. Victoria nie może umrzeć. Atreus nie może umrzeć. Żadne z was nie umrze.- zaczęła w końcu, a przez te kilka krótkich słów przebiegła cała paleta emocji. - Nie pozwolę na to, niezależnie od ceny i od granic, które będę musiała przekroczyć. Bo nawet jeśli Ty masz Czarnoksiężnika, mój Drogi i nie potrzebujesz mojej pomocy, oni go nie mają. On ich nie uratuje. I Ty też nie będziesz mógł im pomóc, nie narażając przy tym siebie. - wbiła w niego spojrzenie. Na początku gdzieś w okolice jego ust, jednak szybko znalazła onyksowe tęczówki. Nawet jakby kłamał, doskonale by o tym wiedziała, bo organizm zachowywał się inaczej, gdy ludzie karmili innych tym, co chcieli usłyszeć. - Lou, muszę wiedzieć, czy.. - przerwała, jakby szukając odpowiednich słów. Może liczyła na to, że zna ją na tyle, aby odpowiedzieć, zanim skonstruuje pytanie? A może było ich tak wiele, że nie wiedziała, od którego powinna zacząć?
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#7
12.01.2025, 20:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.01.2025, 20:54 przez Louvain Lestrange.)  

Dokładnie tak. Też była w tym wszystkim adekwatnie umoczona. Za równo przez swoje domorosłe warsztaty nekromancji, jak i pomaganiu wszystkim tym rewolucjonistom. Za oba te występki czekałaby ją adekwatna kara. Być może jakiś zdolny adwokat zmieniłby jej wyrok z pocałunku dementora na dożywocie, w najlepszym przypadku. Dlatego może sobie darować te gadki o granicach i przejmujących pytaniach co do jego planów. Nawet jeśli sama w swojej głowie potrafiła się usprawiedliwiać od wszystkich rzeczy które dla niego zrobiła, to wciąż nie zmieniało to faktów dokonanych. Współpracowała i pomagała mu, dobrze wiedząc kim jest i czym się zajmuje i to największy jej grzech. Mogła nawet nie ruszyć teraz kciukiem, a każdy jej krok zostawiał ślad krwi niewinnych. Mogła twierdzić, że robiła to wyłącznie dla niego, nie dla wroga publicznego i chwała jej za to. Jednak Wizengamot nie byłby jej tak wdzięczny, w przeciwieństwie do Louvaina.

- Pff... hipokrytka. Parsknął zniesmaczony tym stekiem bzdur jaki zapodała. Na pewno inaczej by zaśpiewała gdyby brygadziści wynieśliby ją na kupie tej całej nekromantycznej aparatury z ukrytej pracowni pod piwniczką za domem. Wierzyła w zakazy ale sama się ich nie stosowała? No błagam. Nawet on nie powiedziałby czegoś tak dufnego, bez grama ironii w głosie. Chyba nabawiła się nowego schorzenia od tej manipulacji siłami witalnymi. Zakłamania. Nie znał szczegółowej listy wszystkich zaklęć które mieściły się w tym zbiorze, ale mógłby się założyć o oba kciuki, że przynajmniej jedno z nich było czarnomagiczne. A właśnie od takich zaklęć człowiek zaczynał zostawiać za sobą swąd spaczenia. Najpierw jego różdżka, a później cały czarodziej. Jednak nie miał ochoty dalej ciągnąć tego wątku. Nie zamierzał nikomu wystawiać moralnego bilansu jeśli chodziło o spaczenie i mrok w sercu. To nie on był tutaj sędzią, a w gruncie rzeczy wolałby, żeby Cynthia, razem oboje, stali po tej samej stronie Styxu.

Dlatego tak długo nie mówił jej o tym wszystkim, chociaż wiedział od dawna. Już w maju dowiedział się, że zegar zaczął odmierzać czas jaki im pozostał. Wszystkim którzy byli wtedy w Limbo. Voldemort mu powiedział. A on nie chciał tego mówić nikomu innemu. Być może dlatego, że bał się to powiedzieć nagłos. Chciał ostrzec jakoś pozostałych, bez narażenia samego siebie na zdemaskowanie. Najbezpieczniejszą opcją było przekazać to przez Cynthię, ale domyślał się, że Flint oszaleje kiedy się dowie. Zacznie robić rzeczy nieodpowiedzialne nawet jak na nią i być może, nawet nie intencjonalnie, ale narazi go na zdemaskowanie. Z jednej strony musiał chronić własne dupsko, z drugiej nie chciał, żeby Victoria, ani Gnój skończyli gorzej niż on. Tkwił tak w tym impasie, bo śmierciożerczy kodeks nie pozwalał mu w żaden sposób pomagać tym, którzy stanęli na przeciwko Czarnego Pana i próbowali pokrzyżować mu plany. Potem uspokajał siebie samego, bo oprócz tego, że wyznaczona została im data śmierci, nie wiedział wiele więcej. Nie licząc tej jednej wyprawy do Szeptuchy z Ambrosie, w całości zdawał się na swojego mistrza. Liczył, że jeśli na ostatniej drodze swojego życia okaże się najwierniejszym i najbardziej oddanym mu sługą, ten w nagrodę okaże mu łaskę i zabierze od niego te jebane Zimno.

- Nawet za cenę dołączenia do niego? Do nas? Zapytał, szyderczo wręcz. Każdy miał jakąś cenę, a teraz poznał cenę Cynthii. Wierzył w to co powiedziała o nich. Bo to co powiedziała było najszlachetniejsze co kiedykolwiek usłyszał z jej ust. On, Louvain, księże cyników, uśmiechał się teraz kąśliwie widząc jak w ciągu jednej minuty Cynthia zmieniła swoje podejście. Przed chwilą próbowała mu zasygnalizować, że posunął się za daleko w tym wszystkim, że próbuje splamić ręce jej rodziny krwią niewinnych. A teraz proszę tylko spojrzeć mili państwo. Nie pozwolę na to, niezależnie od ceny i od granic, które będę musiała przekroczyć. Wszyscy, dosłownie każdy człowiek robił się żałośnie mały i krnąbrny w obliczu śmierci, nawet Królowa Lodu. Lepiej aby skupiła się na nich, bo on już dawno pogodził się ze śmiercią, nawet wiedział jaką powinien przybrać minę, żeby umrzeć z godnością na twarzy.

Jednak ten jego cynizm nie trwał zbyt długo, bo nie zamierzał się pastwić nad jej dobijającym smutkiem. Zwyczajnie nie potrafił oszukać swojej natury złamanego kutasa i nie nakarmić przez moment swojego zepsutego wnętrza. Pewnie sama się tego obawiała i myślała nad tym czy stanie się Zimnym to coś poważniejszego, niż obniżona temperatura ciała. Taka teza z pewnością musiała przewinąć się przez jej myśli, lecz zapewne nie dopuszczała ją do głosu z powodu zbyt mocnego przywiązania do bliskich. Przybrał już poważniejszą, bardziej przejętą postawę. Z ust zniknął perfidny grymas, a z oczu przestała błyszczeć się zgryzota. Najwidoczniej widok zmartwień Cynthii przebijał nawet najtwardsze warstwy jego arogancji. - Wiem, że sobie poradzisz. - zaczął od nowa, teraz bardziej łagodnie. Gdyby nie jego opasła duma z pewnością teraz otuliłby ją swoim ramieniem, chociaż próbując odpędzić wszystkie te złe emocje które chciały ją rozedrgać. Nie zrobił tego jednak, mechanicznie blokując swoje odruchy wobec niej. - Pomogę jeśli coś będę wiedział, ale jak sama zauważyłaś. Nie mogę się narażać. Żadnej stronie. Zadeklarował się, bo Cynthia była jedynym złotym środkiem w tej kłopotliwej sytuacji, delikatnie mówiąc. Wszystkie tropy i poszlaki jakie mógł wykorzystać, mógł podrzucać jej, a ona traktować je jak własne. Jej przynajmniej mógł ufać, że nie wyda go nikomu.

[a]Westchnął ciężko na jej zdystansowane pytanie. Nie podobała mu się jej wycofana poza. Czy to było, aż tak trudne do zrozumienia. Czy wyłączając emocje swoimi zaklęciami, wyłączyła sobie też zdolność do myślenia? Gdyby kłamał nie miałaby o tym bladego pojęcia, jeśli miałby to zaplanowane. Wiele można było mu wytknąć, jeszcze więcej odebrać, ale nie tego, że nie był doskonałym manipulantem. Prawda, że znała go dość dobrze i to od strony której mało komu się pokazywał. Jednocześnie mało znała go od tej drugiej strony; szarlatana jakich mało. Bowiem zazwyczaj traktował ją w porządku, jak mało kogo. No może poza tym drobnym wyjątkiem kiedy rzucił jej zaklęcie w plecy. Ale to było zamierzone, tak aby chociaż nie mogła zasnąć bez myślenia o nim. - A niby co miałem na myśli mówiąc, że nie chcę innej poza Tobą? Rzucił kręcąc lekko głową na boki. Komunikacja z nią była z każdym spotkaniem coraz bardziej utrudniona, trochę jakby próbował dogadać się z przedszkolakiem. - Czy ja muszę mówić do Ciebie kursywą i ustępami jak te Twoje księgi, żebyś potraktowała poważnie co do Ciebie czuję? Dookreślił się znacząco, ale nie mogło obyć się bez adekwatnego sarkazmu. Oj żebyś ty Cynthia była taka domyślna jak piękna, to mogłabyś rozpracować całą śmierciożerczą organizację w jeden tydzień. Przetarł twarz rękoma, jakby chciał z niej zdjąć ściekające krople zakłopotania. - Zresztą jakie to ma teraz znaczenie skoro ukrywasz przede mną prawdę?

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#8
29.01.2025, 21:36  ✶  
Problem z Cynthią — poza hipokryzją, rzecz jasna, polegał na tym, że nie umiała być egoistką, jeśli na kimś jej zależało. Nie patrzyła na konsekwencje, które mogły spłynąć na nią niczym grom z jasnego nieba, gdy tak skrupulatnie polowano na ludzi mających udział z atakami lub współpracującymi z tymi, którzy je prowadzili. Nie miał dla niej znaczenia Azkaban, nie miał dla niej znaczenia dementor, a przynajmniej nie w sposób związany z pocałunkiem, bo samej istoty była ciekawa i zdawała sobie sprawę, że to jej esencja ma bezpośrednio wpływ na dotykające ich zimno. Odpowiedzialność za bliskich przyrosła do niej niczym druga skóra i nawet jeśli chciała, nie umiała jej z siebie zrzucić. Wizengamot mógł się iść chędożyć, podobnie jak całe Ministerstwo i cała reszta magicznej społeczności, jeśli oznaczałoby to bezpieczeństwo dla tej garstki mniej i bardziej egoistycznych idiotów, która miała znaczenie. Czasem zastanawiała się, czy to wina tego, jak bardzo kontrolowała każdy aspekt swoich emocji po tym, jak odeszła matka, czy może kwestia bezsilności, która była chyba najbardziej przerażającym ją uczuciem. Sięgającym głęboko, wzbudzającym dreszcz i odblokowującym pudełko wspomnień, które zwykle tkwiło gdzieś daleko w odmętach jej umysłu. Takich, do których wracać nie chciała. Nie umiała. Przypominało to utknięcie bez możliwości wyjścia. Nie była zarówno nieszczęśliwa, jak i szczęśliwa.

Powinna pozbyć się tej opiekuńczości i troski, którą względem niego miała. Louvain przypominał deszcz. Czasem zimny i nagły, przypominający szpilki wbijające się w skórę, a czasem przeciwnie — był jak mżawka w letni, ciepły dzień, która przynosiła ulgę i poczucie, że wszystko będzie dobrze. Był zarówno burzą, jak i pojedynczą kroplą rozbijającą się o powierzchnię kałuży. Im bliżej podchodził, tym bardziej się przed nim broniła, sięgając po najdurniejsze z wymówek. Wiedziała, że była hipokrytą, że zwyczajnie kłamała. Nie umiała stwierdzić, czy miało to związek z jego zaangażowaniem w rewolucję i zwyczajną obawą przed tym, że go straci i znów będzie silna, czy może z jego egoizmem i próbą zmieniania świata w sposób chaotyczny i drastyczny. Co, jeśli Lou sprawi, że w jakiś sposób zrzuci swoją zbroję i nie spodoba się jej to, co tam znajdzie? Bo nie była pewna, co kryło się pod spokojną taflą, w której od ponad dekady się zatapiała. I chyba dlatego pierwszy oraz od dawna nie umiała mu patrzeć dłużej w oczy, jakby obawiała się, że onyksowe tęczówki dotrą tam, gdzie nie powinny.

Pokrywka od pudła trzasnęła, a chłód rozlał się po jej ciele od stóp do głów, zostawiając gęsią skórkę. Zadrżała, serce zabiło jej mocniej. Bezsilność była bardziej brutalna niż dementorzy, zapędzała ją w róg. Powtarzała sobie przecież, że maski, które stworzyła na przestrzeni lat i coraz szerzej stosowane otępienie emocjonalne sprawi, że nigdy nie zareaguje już w taki sposób. Bezbronny i słaby. Zacisnęła wargi na tyle mocno, że zbladły, aby kilka sekund później nabrać słodkiego, różowego koloru. Informacja, którą jej podał była jednak potężną bronią, a jej umysł- wbrew jej kontroli, już szukała rozwiązać, próbując sobie przypomnieć zagrzebane w czasie rytuały i zaklęcia, które mogłyby im pomóc. Jemu pomóc. Bo niby jak miała powierzyć jego życie komuś, kto według plotek sięgnął tak głęboko czerni, że pozbawiony był jakichkolwiek uczuć? Gdyby zrobił coś wbrew temu, co Czarnoksiężnik głosił, pewnie by go zabił. Ot tak, jak nachalną muchę.
- Oczywiście, że tak. Nie pozwolę Ci umrzeć. Nie pozwolę im umrzeć. - jej głos pozbawiony był drżenia, pozbawiony też był spokoju, tak dla niej charakterystycznego. Nie kłamała, głównie za sprawą tego, że świat pozbawiony jej iskierek, byłby pusty i okropny. Straszny. Po co miałaby tu tkwić sama? Jednym z powodów, dla których, chociaż pozornie była blisko, trzymała dystans i sekrety, było to, że gdyby doszło do sytuacji, gdzie musiałby zostać podjęte drastyczne kroki, nie chciała, aby wiążąca ich więź — nagle zerwana, brutalnym pociągnięciem kostuchy, była dla nich większym obciążeniem. Ona sama pewnie objęłaby ją łagodnie, niczym starego przyjaciela, bo śmierć była dla niej codziennością. Jedyną rzeczą, jedynym celem w życiu, które były pewne. Stałe. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, błękit na chwilę zatrzymał się na ciemnych tęczówkach, jakby szukał tam małego śladu strachu, chociaż doskonale wiedziała, że Lestrange nie da po sobie poznać, że się boi. Może nawet nie dopuszcza do siebie tej myśli? Może uważa, że się pogodził? Powstrzymała chęć zapytania go, ignorując kolejny uścisk w żołądku i falę dreszczy, prostując się i zadzierając podbródek. Musiała zebrać się w sobie, odnaleźć spokój i zacząć działać. Nie miała dużo czasu. Powtarzała to sobie jak mantrę w myślach, pozwalając, aby słowa odbijały się echem po ścianach umysłu, ale nie przynosiło to zamierzonego efektu, bo w gruncie rzeczy, wszystko w niej drżało i to nie z przyjemnych powodów.
Na jego słowa pokręciła delikatnie głową, a jasne pasmo spłynęło do przodu, muskając odkryte fragmenty skóry obojczyków. Skąd mógł wiedzieć, skoro nie poradziła sobie do tej pory?
- Nie możesz. - przytaknęła zamiast tego, dając mu do zrozumienia na swój pokrętny sposób, że ona sobie zwyczajnie tego nie życzy. Obserwator mógłby to nawet uznać za próbę rozkazywania, podkreśloną tonem nieznoszącym sprzeciwu i upartą iskrą w oczach. Bo niezależnie jak wielkim dupkiem egoistą był, nadal się o niego martwiła i zdawać się mogło, że któreś z nich było na to skazane do końca dni tego drugiego.

Miała mnóstwo pytań. Cisnęły się na usta tak prędko, że nie wiedziała, od czego zacząć. Im większy był dystans, tym łatwiej przychodziły jej suche analizy i przemyślenia. Brew jej drgnęła na jego słowa, a głowa mimowolnie przechyliła się na bok, gdy podniosła spojrzenie w kierunku twarzy mężczyzny, pozwalając sobie na odszukanie ciemnych tęczówek. Nie czas teraz na miłość i inne nieszczęścia — pewnie by to powiedziała, gdyby nie zarzucił jej tego, że nie traktuje go poważnie. Jej ciało mimowolnie zesztywniało, wyprostowała się znów i ściągnęła na kilka sekund brwi, przygryzając na chwilę dolną wargę, aby zwyczajnie na niego nie prychnąć z dezaprobatą. Ze wszystkich pytań, które mógł sobie wybrać z wachlarza tych, które chciała zadać, wybrał akurat to i sam ten fakt mówił jej tak porażająco wiele. Problem z nią był taki, że często też celowo zadawała niewłaściwie pytania, jakby odpowiedzi na te właściwie mogły (pewnie by to zrobiły), wywrócić cały jej świat do góry nogami.
Wzięła głębszy oddech i znów pokręciła głową.

- Miałeś na myśli dokładnie to, co powiedziałeś. Gdybym nie traktowała tego poważnie mały egoisto, to byśmy już dawno spotykali się tylko służbowo. - zauważyła z delikatnym wzruszeniem ramion, powstrzymując jednak wywrócenie oczami. Zamknęła otwarte przez niego pudła ze schowanym wewnątrz poczuciem bezsilności i odepchnęła je daleko, zbierając się w sobie kolejny już raz. Gdyby go nie traktowała poważnie, nie rozbiłby jej dziś na tysiące kawałków z taką dziecinną łatwością. Różdżka była blisko. Uniosła dłonie, łapiąc palcami za krańce bandaży na nadgarstkach, które uległy pociągnięciu i poluźniały z każdą sekundą swój uścisk. Zmniejszała odległość między nimi, rozluźniając ręce, aby materiał zsunął się na drewnianą podłogę i odsłonił rozrysowane runy, schematy i kręgi wzmacniające, a także kilka niezasklepionych ran po wkłuciach lub skalpela, trudno było z odległości stwierdzić.
- Nie ruszaj się. - zakomunikowała mu, gdy znalazła się bezpośrednio przed nim i dzieliło ich kilka centymetrów, a jej dłonie powędrowały do góry, łapiąc za ręce Louvaina i ściągając je w dół, przesunęła po nich palcami, zaciskając je na jego nadgarstkach. Pomimo użytej siły, nie robiła tego tak, aby go skrzywdzić. Wiedziała, że zaraz zacznie się buntować i wiercić, a efekt zaskoczenia nie trwa wystarczająco długo, więc skupiła się na tym, co umiała robić najlepiej — posługiwać się nekromancją niewerbalną. Jeden z rysunków na skórze zrobił się cieplejszy, chociaż przez bliskość i dotyk skóry Lou odczuwała napływający do niej chłód, za który odwdzięczała się własnym ciepłem. Nekromancja przypominała operację prowadzoną przez chirurga, należało zachowywać precyzje — nawet w prostych kontrolach stanu pacjenta lub sięgnięciu do jego pamięci mięśniowej, co aktualnie robiła. Nie mógł się teraz ruszyć, bo zwyczajnie mu to uniemożliwiała. - A jaka Twoim zdaniem jest ta prawda, którą ukrywam? - zapytała, odchylając nieco głowę i spoglądając na niego z bliska, nie uciekała już spojrzeniem. Na przestrzeni lat i w całej linii ich relacji, zawsze była po jego stronie. Zawsze miała jego plecy, zawsze mu pomagała i zawsze dbała o jego bezpieczeństwo. Nigdy nie była egoistką. Mógł poczuć, jak ciepło narasta. Ona natomiast widziała, czuła właściwie przez niewidoczną dla niego sieć, pokazującą jak chłód się rozrósł w jego organizmie, jak ciasno oplatał źródło. Nawet jeśli mogła to spowolnić, to przecież tylko odrobinę — nie mogła zerwać tego widma śmierci, które nad nim krążyło. Wydała z siebie ciche mruknięcie niezadowolenia, a drobne palce mocniej zacisnęły się na jego skórze, jakby miało to cokolwiek zmienić. Cynthia była paskudnie uparta. Pociągnęła go niżej, bliżej siebie. - Mogłabym spróbować to przenieść na swoje źródło i swój organizm. To trochę przypominałoby transfuzję, przekazanie zainfekowanych limbem komórek. Byłoby czasochłonne, pewnie byłbyś osłabiony. Czy to już było sprawdzane, czy to niezbadany grunt? - zapytała, nawiązując oczywiście do jego przełożonego (słowo Pan jakoś ją drażniło, to chyba ta wrodzona niezależność). - To jedno z rozwiązań. Może Czarnoksiężnik by dostrzegł w moich umiejętnościach pożytek i potencjał, zarówno tych związanych z nekromancją, jak i z wytwarzaniem oliwy, alchemią, leczeniem, ze statkami mojego ojca.. Może on jest faktycznie rozwiązaniem, żeby nie pozwolić Ci umrzeć? Żeby Tori nie umarła, żeby Atreus był bezpieczny... - mówiła nieco ciszej, wciąż jednak uparcie spoglądając w oczy Louvaina. Mógł poczuć, że stawiała małe kroki w jego kierunku, sprawiając, że instynktownie i on cofał się do tyłu, a przynajmniej powinien. - Powinieneś wiedzieć.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#9
10.02.2025, 02:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.02.2025, 07:00 przez Louvain Lestrange.)  

Bezsilność to najgorsze co mogłoby się mu przytrafić i mógłby się tutaj w pełni zgodzić z Cynthią. Dlatego odcinał się. Ten proces zaczął się już lata, lata temu, ale dopiero od niedawna zaczął nabierać prawdziwej mocy. Najpierw odcinał się od pokory i posłuszeństwa, by nigdy nie stać się uległym i pasywnym. Drobnym wyjątkiem był Czarny Pan, jednak on jak nikt inny zasługiwał by świadomie i bez ukłucia we własną dumę można było się przed nim pokłonić. Odcinał się, pomału i skutecznie. Odcinał od wszystkiego co mogłoby go potencjalnie zatrzymać w miejscu, zatrzymać przed marszem za najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii magii. Odciął się os starych znajomości, przyjaźni, a nawet romansów. Ostatecznie odciął się nawet od własnej bliźniaczki, od Loretty. Zrobił to kiedy wreszcie zrozumiał, że nie może jej pomóc, że jej dusza jest stracona. Przepadła w rozkładzie i autodestrukcji, a on nie mógł sobie pozwolić na to, aby jej zepsucie dosięgnęło i jego. Dlatego zrezygnował z tej więzi na zawsze.

Może to był jej błąd. Może nigdy nie powinna była się zgodzić na żaden z jego pomysłów i po prostu brać pieniądze, które oferował jej za leczenie Oddech Mojry. Mogła wtedy nie wiedzieć dokąd ją to zaprowadzi, być może dzisiaj miałaby mniej zmartwień na sobie. Bo przecież gdyby nie byliby na tyle blisko, nie czułaby obawy przed jego stratą, racja? Może gdyby nie byli na tyle blisko, on nie wściekałby się na nią i na samego siebie, że nie może jej mieć tak jakby sobie tego życzył? Widział co poczucie odpowiedzialności za niego i resztę tej zmarzniętej gromadki robi z jej wnętrzem. Dobrze znał ten stan i nie zamierzał do niego tak szybko wracać. Te wszystkie drgania, te podłe emocje. Aż czuł jakąś dozę odrazy na widok jej zmartwionej postury. Powinien się chyba radować, że tyle dla niej znaczył skoro była skłonna dla niego tyle ryzykować. Mimo wszystko, nie potrafił. Nie w momencie, kiedy siedziała zamknięta tam w sobie, w usta nabrała szklankę hipokryzji i przestała mówić to co naprawdę chciał od niej usłyszeć. Nie potrzebował żeby się dla niego narażała. Oczywiście, że umrze. On sam wybrał śmierć. Umrzeć w imię idei to znacznie coś piękniejszego, niż umrzeć od choroby genetycznej, czy śmierć ze starości. Nawet nie chciał sobie wyobrażać tych dwóch rzeczy połączonych naraz. Strach pomyśleć kim stanie się ona jak zabraknie idiotów o których można się martwić.

On raczej nie martwił się o pozostałych Zimnych. Dobrze wiedzieli, że pakują się to spektrum niebezpieczeństwa. Gdyby Victoria, czy Atreus obawialiby się śmierci nie wskakiwali by w ten cholerny płomień. Podobnie jak Louvain, na pewnej warstwie wybrali wtedy śmierć. To nie było takie trudne do zrozumienia, a już zdecydowanie nie był to powód od którego miałby popadać w rozpacz. Cynthia może i nie płakała, ale chyba nigdy wcześniej nie widział jej tak przejętej. Szkoda, bo gdyby wiedział podobne natężenie emocji, ale o przeciwnym wektorze, może dzisiaj miałby więcej powodów do bycia mniej surowym dla niej. Bo aktualnie mógłby śmiało stwierdzić, że już więcej uczuć miał w sobie na wpół podgniły Ghul, niż ona nosiła w sobie. Mimo tego całego dystansu jaki zdołał do niej nabrać, pozwolił jej działać nad sobą, ale tylko na moment. Podniosła rękę i zaczęła manipulować ich energiami tylko dlatego, że się na zgodził, tylko w tej chwili. Zdążył już odwyknąć. Od poczucia normalności. Zwykłego, ludzkiego ciepła. Ciepła które niosła za sobą energia nieskalana Limbem. To uczucie było jak znaczna ulga. Jak zaczerpnięcie oddechu po głębokim nurkowaniu. Uczucie tak pierwotne jak ugaszenie pragnienia w upalny dzień. Na ten moment jakby odeszły od niego wszystkie ponure myśli, a chore ambicje przepełniła radosna nadzieja. I w tym samym momencie poczuł się żałośnie słaby.

-Przestań. - warknął niezadowolony - Nie prosiłem cię o to, przestań. Powtórzył się, przeciągając po niej złowrogim spojrzeniem. Miał już tego dość. Dość tego chorego aksjomatu, jakby działała w systemie zerojedynkowym. Ale nie ma jej dla niego, albo zrobi wszystko. Wszystko poza byciem sobą, bez sztucznych barier i kontroli. Zignorował to co mówiła o tym co służbowe, a co nie. Nie była jego matką, ani ojcem by tak uporczywie martwić się o jego bezpieczeństwo. Emocjonalnie dojrzali ludzie traktowali innych w ten opiekuńczy sposób wyłącznie jeśli kogoś kochali. A Cynthia nie traktowała go jakby coś do niego czuła. Zresztą to już nie miało znaczenia. Nie kiedy nie wybrała go w momencie kiedy on był gotów wybrać ją ponad wszystko inne. Cofnął rękę, wycofał się całym sobą. Zwiększył dystans między nimi. Tylko on mógł decydować co się z nim stanie i kiedy umrze, wyłącznie on. - Prawda jest taka, że to twoje oddanie i lojalność to tylko bajka z mchu i paproci. Podsumował krótko i dosadnie. Jasne i klarowne stanowisko, coś zupełnie przeciwnego do jej wymijających pytań i dziwacznych wybiegów z ratowaniem go. Już chyba prędzej wykrwawi się na ołtarzu w jakimś chorym rytuale, niż zwyczajnie powie mu, że jest dla niej ważny. Frustracja ściekała po nim jakby dopiero co schronił się wewnątrz przed deszczem. I właściwie wolałby teraz stać na deszczu i moknąć, niż babrać się w tym emocjonalnym szambie. Wolał stać się deszczem który zmyje wszelkie złudzenia Flint o tym co dopiero mogło nadejść.

A potem zaczął jeść. Karmił się cudzą słabością. Nigdy nie sądził, że będzie to robił słabością Cynthii, bo robił to tylko w stosunku do osób których nie lubił, nie trawił lub nienawidził. Zbyt lekko mu teraz to przychodziło, choć wcale nie było to jego zamiarem. Skąd w tym chłopaczku tyle cynizmu? A może...?

- Licytujesz się jak przekupka na targu. Wydaje ci się, że lojalność można ot tak przehandlować? Pytał, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi. To wszystko co mówiła, ten stos bzdur i dyrdymał kompletnie do niej nie pasował. Przynajmniej nie była na tyle otępiała, by nie zrozumieć że jedyne sensowne rozwiązanie tkwi właśnie u śmierciożerczej braci. I niby jak ona sobie to wyobraża? Że Czarny Pan osobiście się z nią spotka i nauczy ją wszystkiego co potrzebne? A może da jej swoje zeszyty z notatkami do przepisania, jak to robili oni w Hogwarcie? Przecież Victoria i Atreus to byli wrogowie. To te same osoby które próbowały mu przeszkodzić w ważnym momencie ich misji, a on teraz miałby się nad nimi pochylić? Louvain może i jeszcze miałby w sobie odrobinę tej litości, ale nie Mistrz. Naiwność to najłagodniejsze słowo, które mógłby teraz jej użyć. Zaśmiał się cynicznie w głos. Pokręcił głową w niedowierzaniu bo Flint najwidoczniej naprawdę sądziła, że to działa właśnie jak sobie wymyśliła. - Czarny Pan nigdy się z tobą nie spotka. Jesteś dla niego za mała w tej wojnie, by mieć dla ciebie chociaż pięć minut. To ja jestem jego wolą. To przede mną wszyscy odpowiadają na wezwania. Sprowadził ją na ziemię. Być może zbyt dosłownie, zbyt brutalnie, ale taka była prawda. Lord Voldemort miał od tego swoich najbardziej zaufanych Śmierciożerców, swoją lewą rękę, by pozyskiwała dla niego zasoby i ludzi. Cynthia nie nadawał się ani na jedno, ani na drugie. Jasne, że była zdolna, umiejętna i bardzo mądra. Tego jej nie odbierał, w żadnym wypadku. Po prostu nie widział w niej kogoś kto był na tyle oddany by móc stać się mroczną sługą. Ba! Nawet nie chciała go teraz należycie nazwać przed Louvainem, a on miał ją w to wciągać? Wolne żarty. Chociaż z drugiej strony. Zawahał się i  zawiesił spojrzenie na jej poranionych nadgarstkach. Czyżby...?

Odcinał się. Nie. To ona odcinała się od niego. Coraz mniej było tu miejsca na sentymenty. - Chcesz ich ratować? Dobrze... Uniósł wzrok na jej twarz. Spojrzenie pełne jadu i podstępu, spojrzeniem których godził dotąd wyłącznie tych których potrafił, lub bardzo chciał ukąsić. - Życie za życie... Ciągnął dalej, a twarz jego nabierała ostrych, złowrogich rysów jakby zaraz miała dokonać się jego zemsta, której przecież nigdy nie planował. Sama do niego przyszła. Nie dała mu wyboru, podejmując takie decyzje. To on powinien być jej pierwszym i jedynym wyborem. Skoro tak się o niego martwiła, dlaczego tego nie zrobiła do tej pory?- Powiesz mi kim on jest, kogo wybrałaś zamiast mnie. Powiedział to nad wyraz spokojnie, chociaż brzmiał zupełnie jakby rzucał teraz groźbę śmierci. On zawsze dostaje tego czego chce, niezależnie jaka była tego cena. Miło to już było. - A potem wyjdziesz za mnie. Będziemy małżeństwem i zamieszkamy razem. To jest cena za ich ratunek. Dwoje istnień, więc zażądał dwóch osób. Nie mniej, nie więcej.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#10
10.02.2025, 23:50  ✶  
Nazywał ją hipokrytą, a sam robił podobnie. Nie odcinał się od emocji, ale odcinał się od tego, co mogło je powodować i mieć wpływ na jego decyzję oraz lojalność względem Voldemorta. Gdy przekroczył próg tego domu, a dzień wcześniej rozmawiała z ojcem na temat tego, po co przyszedł — myślała, że tylko do tego sprowadzi się ta wizyta. Ich relacja ostatnio przechodziła burzliwy okres i była pewna, że od niej też się po prostu odetnie. Znała go na tyle, aby wiedzieć, że miała na niego wpływ. Nie tylko dlatego, że zawsze miała jego plecy i przez tyle lat była jedyną osobą, którą mu bezinteresownie pomagała, ale również dlatego, że miał do niej słabość. Na swój pokrętny sposób zawsze się o nią troszczył, widziała to. A to była przeszkoda, bo ktoś, kto widziałby w nim swojego wroga, a może i sam Louvain, mógłby to postrzegać jako formę słabości. Jeden z liderów rebelii nie powinien mieć słabości, które tak łatwo można było wykorzystać przeciwko niemu. To było dla niego niebezpieczne. Ta myśl też często krążyła w jej głowie, chyba też tak tłumaczyła sobie, że większość ich spotkań odbywała się z dala od wścibskich oczu i często z dala od świata Czarodziejów, nad którego zmianą pracował.
Chciała go ochronić, może nawet przed nim samym, ale coraz częściej wymykał się jej z rąk i po prostu nie słuchał, gdy mówiła to, co mogło mu się nie podobać. Gdy próbowała być rozsądna, a rzeczywistość nie malowała się w barwach, które Louvain lubił. Każdy potrzebował iskierki, małego haczyka, który utrzymywał człowieczeństwo na swoim miejscu w czasach, gdy tak łatwo można było je stracić. To nie tak, że wiecznie chciała tkwić w zbroi i narzuconych przez lata wyrzeczeń kajdanach, ona po prostu nie miała pojęcia, jak to zmienić. Miała dobre serce, jeśli kogoś do niego wpuściła i doskonale wiedziała, że będzie to powodem jej zguby oraz cierpienie, bo nie będzie mogła chronić ich wszystkich. Cynthia zawsze była przecież tą osobą, która mówiła "mam Cię" i bez zadawania pytań robiła to, czego jej przyjaciele potrzebowali. Kim stałaby się, gdyby ich zabrakło? Jak szybko pochłonęłaby ją ciemność i chęć zabawy w Boga, gdyby te małe niteczki czerwonych nici, których tak kurczowo się trzymała, zerwałyby się? Nie mogła zaakceptować myśli, że chciał umrzeć. Tak po prostu się z tym mógł pogodzić, rezygnując z tego wszystkiego, co oferowało życie. I to nie był tylko on, rezygnacji dookoła było więcej. Nie musieli jej prosić o pomoc, nie musieli się odzywać — to było dla niej oczywiste. To był jej niepisany obowiązek.
Nie mogła mieć pretensji o to, że jej nie rozumiał, bo był zupełnie innym człowiekiem niż ona i też trochę dlatego, że nie umiała mu na to pozwolić. Gdy raz odsłonisz przed kimś swoją duszę, stajesz się całkowicie bezbronny wobec tej osoby i tego, co ją spotyka. Perspektywa kolejnego w życiu rozbicia na tysiące kawałków budziła w niej myśl, że wtedy nawet te nitki nie będą wystarczające, żeby nie przepadła w odmętach tych magii, które nie bez powodu były zakazane. Jej palce trzymały go mocno, energia przechodziła coraz szybciej, pozwalając mu na odczuwanie przechodzących przez ciało fal ciepła. Tkwiąc w milczeniu, wpatrywała się w niego, mając zadartą głowę i pozwalając, aby jasne pasma włosów otaczające jej twarz i muskające odkryte ramiona i obojczyki, łaskotały ją delikatnie. Nie wierzyła, że ten ciepło, które niczym koc w zimowy wieczór, miało go otulić, sprawić że zmieni zdanie odnośnie do życia. A poniekąd miała wrażenie, że jej był to zwyczajnie winien.
Gdy warknął, jej palce mocniej się zacisnęły, energia przemieszczała się szybciej, a temperatura rosła.
- Nie tęsknisz za tym? - zapytała go ciszej, mrużąc na chwilę oczy, jakby próbowała dostrzec w onyksowych tęczówkach Louvaina głęboko ukrytą prawdę, której nie chciał widzieć on sam. Nie powinien się przejmować słabością i swoim człowieczeństwem w jej towarzystwie, nie raz mu to udowodniła. Widziała go w najsłabszych momentach, widziała go też w momentach, które uważał za najlepsze. Nie bała się tego z jaką złością, dezaprobatą na nią patrzył, chociaż nauczył już ją, że mogła spodziewać się po nim praktycznie wszystkiego. Nie umiała jednak odczuwać strachu jak normalny człowiek, głównie za sprawą wszechobecnej w jej życiu śmierci i zwłok. Bo zwykle to one były największym źródłem przerażenia u ludzi. Opuściła dłonie, gdy się cofnął i z trudem powstrzymała chęć pokręcenia głową, zaciskając jednak usta na jego komentarz. - Tak, taka tkana od wielu lat. - zauważyła z nutą sarkazmu w głosie, pozwalając sobie zacisnąć palce. Nie zamierzała mu na silę udowadniać, że się mylił. Nie musiała, bo wielokrotnie mu udowodniła cóż zupełnie przeciwnego.
Nie drgnęłą, nawet gdy mówił, trzymając głowę wysoko, chociaż sposób, w który na nią patrzył, wcale się jej nie podobał. Podobnie jak słowa, które wypowiadał. Gdzieś miała Voldemorta i jego wojnę, mogła być dla niego nikim i nie miało to żadnego znaczenia, bo niczego od niego nie chciała.
- Ciesze się, że skoro jest dla Ciebie tak ważny, jesteś jego wolą i daje Ci to poczucie szczęście i spełnienia. Możesz go zachować dla siebie, nie potrzebuje Twojego Mistrza, żeby poradzić sobie z nekromancją. Jestem wystarczająco silna, żeby sobie z tym poradzić sama.
Jej głos się zmienił, stał się chłodniejszy. Cofnęła się kilka kroków, dając mu przestrzeń, której tak bardzo potrzebował. Rozsądek dawno mówił, że powinna odpuścić, ale nie umiała. Nie chciała. Być może to przez tą nic nie wartą lojalność, a może dlatego, że pomimo tego, jak się zmieniał w ostatnim czasie, wciąż był dla niej ważny i ceniła człowieka, którym był. Kiedyś przecież umieli się dobrze razem bawić.
Lestrange był niewątpliwie mistrzem zaburzania jej wewnętrznej równowagi, wywołując burze za burzę, chaos. Nie uciekała od niego spojrzeniem, gdy mówił, ale mógł dostrzec zaskoczenie malujące się w jej oczach, niedowierzanie. Dokładnie wiedział, jak uderzyć i gdzie uderzyć, żeby miało to najlepszy efekt, tego nie można było mu odjąć. Próbowała jeszcze ostatkiem rozsądku się opanować, ale gdy wspomniał o małżeństwie, parsknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową i czując, jak fala gorąca rozlewa się po jej ciele, a ona znów przez niego traci równowagę. Co za egoistyczny dupek. Chyba nikt nie był w tym tak dobry, jak on.
Nim w ogóle zorientowała się, co robi, tkwiła już przed nim, niesiona emocjami, których tak u niej szukał. Policzki miała zaróżowione, a gdyby spojrzenie mogło zamrażać, Louvain zostałby przepięknym soplem lodu. Jej dłoń powędrowała do góry, chcąc wymierzyć mu policzek. Każdy miał swoje limity, a on nieustannie sprawiał, że swoje musiała przesuwać. Kroczek po kroczku, wychodziła ze swojej bezpiecznej strefy.
- Ah, to tak.. Nie mogę uwierzyć, że chcesz budować związek i nasze małżeństwo na szantażu. Że używasz na mnie swojej kuzynki, mojej przyjaciółki, bo wiesz, że nie pozwolę, żeby cokolwiek się jej stało. I kto tu próbuje kogo kupić? - nie krzyczała jeszcze, ale mówiła głośniej pomimo drgań wyczuwalnych w jej głosie. Tak nisko ją cenił? Tak niewiele były warte jego słowa i ze wszystkich możliwych sposób, on chciał ją dostać w taki? Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej, a kąciki ust zadrżały, tym razem nie z bezsilności. Naprawdę dawał jej każdy możliwy powód, żeby się od niego odwróciła. - Jaki wybór? Co Ty bredzisz. Nikogo nie wybrałam, spędziłam ostatnie miesiące nad trupami i księgami, próbując znaleźć rozwiązanie na problem, który was dotknął. Ciebie dotknął. I wiem, że o to nie prosiłeś, ale problem w tym, że wcale nie musiałeś. Dbam o ludzi, na których mi zależy. Nie wiem, co Ty sobie ubzdurałeś w tej swojej głowie, ale nie zrobiłam niczego, co sprawiłoby, że zasługuję na to, jak mnie właśnie potraktowałeś.
Cofnęła się, a potem obróciła napięcie i zrobiła kilka kroków po pokoju, ostatecznie zatrzymując się przy stole tkwiącym w rogu pokoju, o który się oparła, chowając dłonie za siebie, wbijając paznokcie w jego blat. Na tyle mocno, że zbielały jej knykcie. - Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz.
Czy on w ogóle siebie słyszał? Nie chciała mu wypominać, wyrzucać tego wszystkiego, co razem przeszli przez ostatnie lata, bo zwyczajnie nie sprawiało jej przyjemności wbijanie tego typu szpilek w ludzi, na których jej zależało, ale widocznie on miał zupełnie inne podejście do sprawy. Bo jego szpilka wbiła się idealnie w środek. A tego się po nim nie spodziewała — no, nie na taką skalę. - Wiem, że nie jestem łatwa w obyciu. Ty też nie jesteś. A jednak nigdy nie postawiłabym Cię w takiej sytuacji i nigdy bym Cię nie zostawiła, niezależnie od tego, co robisz i w jakie kłopoty się wpakujesz. Ah, zapomniałam. Moja lojalność jest nic niewarta. Dobrze, że była przez te wszystkie lata, bo co, gdyby Twoje sekrety wyszły na jaw? - prychnęła, nie mogąc się jednak zebrać do tego, aby podnieść na niego spojrzenie. Była wściekła i zraniona, a do tego oferował jej coś, czego nie mogła odrzucić ot, tak, nawet jeśli nie chciała tego zaakceptować. Bo Tori była dla niej jak siostra i nie mogłaby żyć ze świadomością, że nie zrobiła wszystkiego, żeby ją uratować. Teraz jednak wcale nie chciała go prosić o pomoc, chciała zająć się tym sama. I myśl, że był jakąś formą furtki do rozwiązania, niemiłosiernie ją drażniła.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (6167), Louvain Lestrange (5685)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa