• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[31.08.72] Społeczeństwo przetwórstwa i jego przyszłość

[31.08.72] Społeczeństwo przetwórstwa i jego przyszłość
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#1
12.12.2024, 01:11  ✶  

Musiał przeczytać dwa razy wiadomość od Czarnego Pana, kiedy ta nadeszła do niego tamtego dnia. Czy to faktycznie była pierwsza reprymenda od Voldemorta z ewidentnym politowaniem? Tak to rozumiał. Większość w Kromlechu przywykła bardziej do tego, że Mistrz karał za partactwo, lub nagradzał za oddanie i wysiłki. Ale polecenie, w tonie jakby to była uwaga w dzienniczku, zorganizowania dodatkowych zajęć, by zapchać czymś najwyraźniej zbyt luźny kalendarz tego dowcipnisia była co najmniej niecodzienna. Nie zdziwiło go jednak, że chodziło o Sauriela. Jeśli ktoś miał się okazać zgrywusem bez instynktu samozachowawczego, mógł obstawiać w ciemno. Bo ostatnie co mógł przypisywać Najwyższemu to poczucie humoru, przynajmniej na tyle elastyczne, by zrozumieć żarciki Rookwooda. Większość mrocznych sług padała do stóp swojemu panu, a ten śmieszny koleżka podsyłał mu swoje własne kiszonki. No kurwa Monty Pynthon, tylko że magiczny.

W żadnym wypadku nie zamierzał pouczać kumpla nad jego postępowaniem. Dobrze wiedział, że nie istnieje taka metoda wychowawcza, która byłaby skłonna wymusić na tym ancymonie bardziej "odpowiednie" zachowanie. I to w dużym uproszczeniu. Bo znali się wuchtę lat, bo dzielili wspólnych przyjaciół i nierzadko latali w jednej paczce razem ze Borginem i Atreusem. Była to raczej przyjaźń szorstka, bo Louvainowi sporo rzeczy nie podobało się w Saurielowi i kiedy o tym mówił to niespecjalnie się przy tym gryzł w język. I choć było to dawno temu, bo jeszcze w czasach Hogwartu, to lubił mu wytykać że był Krukonem, a nie jak on czy Stachu -ślizgonem. Że był młodszy i że był takim obwiesiem bez gracji. Za to umiał się bić to był jego największy atut w tamtych czasach. Dzisiaj przynajmniej umiał przyznać, że właściwie aż tak bardzo się nie różnili. Oboje kiedy słyszą od kogoś nakazy, czy zakazy, natychmiastowo czują imperatyw kategoryczny, by napluć komuś w ryło. W skrócie, chodzą własnymi ścieżkami i nic nie może na to wpłynąć.

Dlatego nie zamierzał go nawet w najmniejszym stopniu dyscyplinować, choć może powinien. Tak by przynajmniej sugerowała hierarchia w Kromlechu. Ale już był taki co próbował siłą doprowadzać do porządku swoich podwładnych. Wszyscy wiemy jak skończył. Lepiej uczyć się na cudzych błędach, niż na własnych prawda? Lepiej będzie dla wszystkich, włącznie dla Lou i Sauriela jak po prostu zajmą się czymś pożytecznym dla ogółu. Tego spod Kromlechu ogółu. Wiedział, że pan Gacek dobrze orientuje się w Nokturnowych klimatach i będzie wiedział gdzie powinni się udać, by znaleźć to co będzie potrzebne. Szkoda tylko, że Lestrange był tutaj jak zagubione dziecko i każda uliczka wyglądała tak samo jak dwie poprzednie. No zgubił się koleżka, a to nie była zbyt dobra opcja w tych rejonach.


!nokturn
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
12.12.2024, 01:11  ✶  

Podążają za tobą nieprzychylne spojrzenia. Może to zostać wykorzystane przeciwko tobie*.


* jeśli jesteś funkcjonariuszem, to trudno będzie ci załatwić to, po co tutaj przyszedłeś – postaci niezależne będą ostrzeżone o twojej wizycie.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
26.12.2024, 19:55  ✶  

Spokój to rzecz względna. Czasem możemy powiedzieć, że w sumie - rzecz nabyta. Nabywasz ją wraz z wiekiem, bo tylko ten wiek dzieli cię od konieczności spędzania każdej wolnej chwili w domu, przy spódnicy matki, która będzie rozpieszczać swoje ulubione dziecko, albo kręcić palcem przed twoim nosem, kiedy coś przeskrobiesz. W końcu przez ten wiek dobrowolnie sobie odbieramy możliwość spoczynku stałego - przynajmniej tego oprócz śmierci. Albo? Przecież czasem wystarczy dobrowolnie (o własnych nóżkach) przyjść na Noktur jako śliczny chłopiec o znanym obliczu, żeby zyskać wpierdol. Może (choć nie musi!) doprowadzić on w ciągu późniejszym do interakcji pogrzebowych twoich bliskich. Jeśli będziesz wystarczająco popierdolony, to i sam się swoim pogrzebem zajmiesz. Matko świeć nad duszą tych, którzy spraw swych nie załatwili i... jako dusze powrócili.

Spokój był rzeczą nabytą w życiu Sauriela - a Louvaina? Urocze liściki wysyłane sobie potajemnie z Mrocznym Panem i Władcą z całą pewnością umykały poglądowi spraw oderwanych od nerwów. Ledwo co pożegnali wspaniałego Chestera Rookwooda, Sauriel umknął z rodzinnej posiadłości, a już przyszło go szukać. Kiedy nie wiesz, gdzie ktoś mieszka, to szukasz go - gdzie? Ano najlepiej tam, gdzie odcisk jego łap był najbardziej wyraźny. Louvain postanowił dobrowolnie nabyć niepokój. To też ważne - tak poświęcić się dla sprawy. Z takim oddaniem. Z taką, a co! - PASJĄ!

Nie musisz lubić wszystkich ludzi, żeby ich szanować.

- ... noo, się kręci jakiś pedałek-cynamonek po ulicy, Kocie... - Nie musisz też wszystkich lubić, żeby ich słuchać. Co więcej - nie musisz ich nawet szanować.

Sauriel nadstawił swojego ucha i obrócił głowę w stronę mężczyzny, którego powieka latała w nerwowym tiku. Zazwyczaj takich dzielono na klientów exclusive (i każdy wiedział, o co chodzi), na Malfoyów, na poszukiwaczy szczęścia, albo na tych, co właśnie nieszczęścia szukali. Louvain był tym ostatnim. Skoro szukał Sauriela to... a nie, wróć. No przecież, no tak! Skoro szukał Sauriela, to przecież szukał kociego szczęścia.

- Co za pedał?

- No, ten od tej z kart, bliźniaczek-braciszek... - Mężczyzna podniósł na Sauriela swój szczury ryj i pokazał rząd nierównych zębów. Odraza? A skąd. Do odrazy było tutaj daleko. Nie takie rzeczy widziane były na Głębokich Ścieżkach, żeby przeżywać czyjeś brązowe zęby, które błagały o bycie uratowanymi przez... cokolwiek - nawet i wyrwanie. - Te, co sam wyciągłeś, chuju... - uśmiech się pogłębił - Leestrangeee...


Louvain mógł więc robić kilka rzeczy w tej przeklętej, zapomnianej dzielnicy miasta. Mógł na przykład... szukać zaginionego kota. Albo zdecydował, że pora na nową dziarę - czas być złym chłopcem, bunt, rebelia, niech rodzina wie! A jeśli nie wie, to niech się dowie! Taką to rzeczywistość miał ten Czarny Ptak przed sobą, że jego cień ogarniał zadziwiająco wiele istnień. Na własną rodzinę o zgrozo) również mógł paść.

Czuł na sobie spojrzenie? Spojrzenia? Lepkie jak miód, do którego wsunąłeś palce, a potem próbowałeś przesunąć nimi stronice książki. Niektórych dzieł już nie poznasz i nie odkryjesz ich sekretów - zniszczona fatamorgana historii przez własną zachłanność dobijała ćwieki do tej trumny. Sauriel nie potrzebował się rozglądać, żeby wiedzieć, że na Louvainie teraz były utkwione nie tylko jego oczy. A on sam nie podszedł od razu. Czujesz? To ta ulica miasta, która żyje, pulsuje pod nogami, jest jak żyła, przez którą przeciekał mrok tego śmierdzącego ludzką zgnilizną miasta, a każda krwinka w niej to człowiek na drodze przeklętej. Każdy. Włącznie z Tobą, Panie Lestrange.

- Czeeść Przystojniaku. - Sauriel wyłonił się z mroku uliczki, widząc już całkiem wyraźnie, że Louvain się tutaj zagubił. Wchodząc w drogę komuś, kto być może chciał pomóc pozbawić go sakiewki - kimkolwiek był tamten gość grzecznie ustąpił drogi kocim łapom. - Często tutaj przychodzisz? - Wyciągnął jeden kącik ust w górę, robiąc kolejny leniwy krok w stronę mężczyzny, by stanąć na granicy światła i mroku i kamienicy. Przesunął czarnymi oczami z dołu w górę po jego sylwetce, a tkwiło w tym lekkie rozbawienie.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
31.12.2024, 00:25  ✶  

Dopiero od niedawna zaczął dostrzegać ukryty potencjał uśpiony w zamglonych uliczkach Nokturnu. Przez większość życia raczej wzgardzał zarówno samą dzielnicą i tym co ją wypełniało. Szczerbata biedota, uboga już nawet nie w pieniądze, ale w perspektywy i kapitał społeczny. Jeśli się tutaj pojawiła to wyłącznie po rozrywki, których nie mogła mu dostarczyć żadna inna część magicznego Londynu. Lubił mocne wrażenia. Uwielbiał jak tanie panie, mówiły do niego "drogi panie". Jednak pogardzał tym miejscem. Jednak ono go kochało. Bo kochało nabijać właśnie takich "pedałków-cynamonków" w butelkę. Wyciągać z niego galeony w zamian za to co podlewało jego podskórnie zakorzenioną próżność. Nigdy nie musiał zapuszczać się tak głęboko, aż do samego gęstego. Ci bystrzejsi i bardziej obrotni zwykle stali gdzieś przy frontowych alejkach. Niby wyluzowani, od niechcenia, ale zawsze przygotowani i dostępem do asortymentu na którym takim zmanierowanym paniczykom jak Lestrange, najbardziej zależało.

Ostatnimi czasy jednak nabrał nieco szerszej perspektywy. Przez zbieg kilku okoliczności oraz tego, że coraz częściej pojawiał się w tej okolicy, zaczynał rozumieć szerszy wyraz tego dźwięku. Bo choć zawistne twarze milczały, to spojrzenia miały swoje bardzo charakterystyczne brzmienie. Słyszał silną potrzebę rewanżu na nim jako chodzącego przykładu tego, który był bogaty głównie dlatego, że szczęśliwie dla niego wyskoczył z odpowiedniej piczy. Stąd ten gniew w ich oczach, bo spowodowana frustracją. Z kolei frustracja brała się z długotrwałej, relatywnej deprywacji. On miał, a oni nie. Tyle i aż tyle. Część ludzi na tym świecie była zła sama z siebie, ale przytłaczająca liczba osób robiła złe rzeczy, bo zwyczajnie była biedna. Bo to byt kreuje świadomość, a nie świadomość kreuje byt.

Nie pierwszy raz kiedy czuł na sobie czyiś wzrok. Jednak spojrzenie Nokturian było o wiele cięższe, niż kogokolwiek innego. Dobrze wiedział, że nie były to spojrzenia pełne zachwytu, czy ekscytacji. Oj nie, wręcz przeciwnie. Nie zamierzał się jednak z tego powodu jakoś szczególnie reflektować. Rasowy egocentryk, więc całkiem w jego guście kiedy akcja rozgrywała się wokół niego. I nie był z tych którzy unikali konfrontacji za wszelką cenę. Jak będzie trzeba to i ubrudzi lakierki, trudno niech straci. Miał dwie pięści i różdżkę na wszystkie okazje. Wpierdol niespodzianka, czy planowany rabunek. No dobra może i się zgubił, ale na pewno nie zamierzał przed nikim uciekać. Niech patrzą, bo on zamierzał przyzwyczajać szemranych typów do swojego widoku. Jeszcze zobaczą go tu nie raz, ani nie dwa, to mógł nawet obiecać.

Stanął frontem do faceta, który zagrodził mu przejście. Zmrużył oczy, lustrując go od stóp do głów. Póki był tylko jeden, w ciemno mógł obstawiać na siebie. Już zachodził w głowę po jakiś zmyślny tekścik do prowokacji, bo najlepszą obroną jest atak, ale ktoś go ubiegł. No może nie znowu jakiś tam ktoś, bo czarne kocisko. Tamten w mig zrozumiał jak się sprawy mają i grzecznie przepuścił Rookwooda. - Tylko na zaproszenia Twojej starej. - odrzucił najgrzeczniejszym tonem jaki tylko mógł z siebie wykrzesać. Zwrócił się z pełnym szacunkiem, bo mówił o jego starej czyli klasycznej figurze retorycznej, a nie o jego matce. To mogłoby być nie grzeczne, a przecież mama tak staranie uczyła cynamonka kultury osobistej. Poprawił klapy marynarki oraz mankiety koszuli, uśmiechając się przy tym zadziornie. - No już, sio sio. Tym razem rzucił w stronę tego, który przed momentem zagrodził mu przejście. Zacmokał czy tym tak jak cmoka się na jakieś zwierze gospodarcze, by grzecznie odeszło na bok i machnął odpychająco wierzchem dłoni w jego stronę. Gestem niemrawego paniczka, za którego pewnie wyłącznie go miał, więc nie zamierzał go wyprowadzać z błędu tak długo, jak pozwalało to uśpić czujność draba. Prowokował, bo był ciekaw na ile może sobie pozwolić. Na ile ta zawadiacka reputacja Sauriela była mocno osadzona w realiach, czy może jednak to tylko legenda. Czy jego aura uchroni tyłek Lestranga przed kłopotami, czy jednak sprawiedliwości stanie się za dość. Bo jeśli miał się kogoś teraz obawiać to prędzej tego wampira bez instynktu samozachowawczego, niż głodnego na okazję bezimiennego rzezimieszka.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
31.12.2024, 00:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.12.2024, 01:19 przez Sauriel Rookwood.)  

Nóż za koszulą czasem był wystarczającą wkupną, żeby przejść po tych ulicach bezpiecznie. Inną walutą była platyna włosów - tak charakterystyczna, że nie pomylisz ją z żadną inną. To krew wołała do krwi - ta zaś, w swojej czerwieni, znała smak tych alejek, a ich mieszkańcy pamiętali jej zapach, znali jej cenę. Wybierz jednak taki wstępniaczek, dzięki któremu opłata będzie tylko gospodarczym pragnieniem drobnych przedsiębiorców zarejestrowanych na Nokturnie. Rzecz bardzo prosta, już neandertalczycy musieli ją znać. Stał chłop z kosą w ręku i wpuszczał znajome gęby do jaskini. Wpuszczał też te gęby, które powiedziały uga buga. W wolnym tłumaczeniu - znam twojego starego.

Louvain z całą pewnością znał Erika Rookwooda, ale jego akurat by tutaj nie spotkał. Nie poza konkretnymi biznesami, które mógłby tu załatwiać, a te zaś też tylko pod pewnymi przykrywkami, z konieczności, bez tej złotej karty  klienta, która... cóż, powiedziałbym, że która gwarantowała wstęp, ale przecież gdyby ktoś tutaj taką miał to zaraz by go z niej okradli... czyy nie tak? Saurielowi daleko było do dumania nad tym, czy Louvain tutaj był z jakichś rodzinnych spraw - o to się nie martwił. Może z frustracji wymuszonego rozwodu na Victorii? Nigdy nie był na tyle ambitny, żeby uczyć się tych koligacji rodzinnyh - nazwisko zobowiązywało. Jak zobowiązało ostrze pod koszulą, mocne pięści, albo platyna włosów. Sęk w tym, że nawet jeśli te dwie pierwsze wystarczą to nadal trzeba je wprawić w ruch. Nagle ta sława potrafiła mieć całkiem negatywne odcienie. Dziwne. Przecież Louvain Lestrange nosił ciemność jak najpiękniejszą z szat.

Figura retoryczna została odebrana pozytywnie - poradziliśmy sobie z ociepleniem relacji bez używania obu wymienionych czynników fizycznych. Jednak to wkraczanie na "twoją starą/twojego starego" działało niezmiennie tak samo skutecznie. Sauriel uniósł jeden kącik ust ku górze. Punkt, w którym wzywamy dumny szacunek na piedestał został bardzo szybko przeskoczony - przynajmniej ten w słowie. Grzecznościowe dylematy podeptane na tych obszczanych uliczkach brukowych - doprawdy, pasowało to do spotkania dwójki degeneratów niby z tego samego, a jednak z różnych światów. Ach nie... moment. No tak, przecież to figura retoryczna. Więc nie ważne - nasza cynamonowa bułeczka podeptała tylko bruk. Na szczęście Sauriel nie był na tyle sprytny, żeby na to wpaść, więc odebrał to jak na Kota przystało - po swojemu. A w jego świecie ta "figura retoryczna" była klasycznym żartem o twojej matce.

Nie było żadnego odszczeknięcia ani żartu zwrotnego. I nie było to też nic nowego - chimeryczne, Kocie humory sprzyjały utykaniu gęby i lenistwu snującego się jak gęsty dym z komina między tymi uliczkami. Czy to nie dym można obwinić za zagubienie się na Nokturnie? Gdyby nie dym, cały obraz świata lśniłby jaśniej i wyraźniej w zimnych, czarnych oczach.

- Co kurwa... - Prychnął z rozbawieniem i niedowierzaniem mężczyzna robiąc już swój ruch. Przechodząc z obserwacji do działania. Zrobił pół kroku, sięgnął już za zbyt duży płaszcz, w którym się przygarbiał - w półcieniach ciężko stwierdzić, czy z powodu gotowości do walki, czy może dlatego, że tak go już wykrzywiła natura. Bez znaczenia - w końcu onyks już kalkulował, że jeśli ktoś miałby mu być ortopedą to właśnie on. Nastawiłby plecki, a jednak wybór został bardziej przesunięty - w stronę testu...

Sauriel oderwał ślepia od Louvaina i spojrzał na złodzieja. Syknął. Prawie jak rasowe zwierzę - krótko, ostro, obnażając kły. Ruch został przerwany. W rozbawieniu pojawiła się niepewność. Zawieszenie zakończyło się w grzecznym cofnięciu nogi.

- Ciebie moja stara nie zapraszała, więc słyszałeś pana. Wypierdalaj. - Czy brzmiało to strasznie? Brzmiało leniwie. Sauriel mógłby jeszcze ziewnąć, albo zacząć oglądać swoje paznokcie, ale nic takiego się nie stało, kiedy mężczyzna bez słowa, choć z wahaniem, cofnął się o dwa kroki i zniknął w uliczce. Wtedy dopiero pusta otchłań oczu Czarnego Kota wróciła do piękna obsydianu, który zachwycił swoją obecnością te brudne uliczki. - Jak się chciałeś ponapierdalać wystarczyło poprosić, Lovelasku. - Przesunął językiem po kle. - Z tobą chętnie pouprawiam homoerotyczne zapasy na bruku. - A teraz te kły wyszczerzył w wilczym uśmiechu. - Czego Dusza pragnie.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#6
06.01.2025, 05:18  ✶  

W żadnym wypadku nie zamierzał wkupić się w żaden parchaty tyłek. Z ciepłym uśmiechem na pysku przyjmie każdy cios na szczękę od każdego chujka, któremu w niesmak będzie jego obecność na tym bruku. Ale ręka boska niech chroni takiego zakapiora bowiem z Louvaina chrześcijanin był żaden, dlatego nie zamierzał nadstawiać drugiego policzka. Może wymieniać uliczne czułości na ubrane, czy gołe pięści z każdym który sobie tego zażyczy, tak długo ile to będzie konieczne. Przemoc to język którym posługiwał się wcale niezgorzej, niż językiem francuskim, co właściwie w połączeniu potrafiło wyjść nawet całkiem seksownie. Nie zamierzał też na siłę zgrywać swojaka i nagle spoufalać się z byle łachudrą, byle tylko w końcu nokturiańscy autochtoni zaakceptowali go na swoich ziemiach. Czuł że brakiem autentyczności nigdy nie zdobędzie zaufania spaczonej gawiedzi, nawet jeśli skrycie mu na tym zależało. A no tak. Bo w tych uliczkach było tyle mroku, że śmiało można było zgarniać go wiadrami, a na samą myśl o tym Lestrangowi zaczynały pracować ślinianki. Bowiem czarnomagiczne aromaty zaczynały mu pachnieć coraz bardziej apetycznie. Zapewne miną jeszcze miesiące zanim wyrobi sobie analogiczną pozycje co Sauriel, czy taki Stanley, jednak od czegoś trzeba było zacząć.

Na przykład od pokazania się w towarzystwie rasowego dachowca. I bardzo dobrze, że spojrzenia ciągnęły się za Lestrangem od samego początku pojawienia się tutaj. Lepiej niech dobrze się przypatrzą, bo to nie ostatni raz kiedy czerń z czernią spotykają się na wspólną robotę. Nie od razu Nekropolis zbudowano. Uśmiechnął się parszywie widząc zdezorientowaną mordę złodziejaszka. Zabawy kruka z kotem dopiero się zaczynały, a tamten już zdecydował się ulotnić zanim nawet Louvain zdążył wyjąć ręce z kieszeni. Chłopacki humor i grubiańskie żarty o starej albo starym to właściwie najwyższy wymiar uprzejmości jakim mogli się wymienić na powitanie. Przecież nie będą zbijać piątek jak jakiś ciepły duet. Zaśmiał się szyderczo słysząc jak kroki tamtego trzeciego odbijają się zrezygnowanym echem po ścianach. - O nie, nie cwaniaczku. Najpierw kwiaty jak chcesz dobrać mi się do dupska. Nie jestem taki łatwy, trupiku. Odwzajemnił ironiczny ton na niedosłowne zaproszenie do najbardziej kontaktowego sportu. Na przyjemności przyjdzie jeszcze czas, ale to dopiero po skończonej robocie. Uśmiechnął się zaczepnie i chociaż nie miał kłów krwiopijcy, to drobny błysk z piaskowanych szkliw zaświecił mu się w gębie. Pokręcił głową westchnął jakby nieco sentymentalnie bo od tych ciągłych intryg i knucia zdążył zapomnieć jak to jest tak zwyczajnie podroczyć się z kumplem ze szkolnych korytarzy. Ciągle tylko te wysublimowane gadki i precyzyjne dobieranie słów, by trafić w odpowiednie wibracje tych których starał się przeciągnąć na stronę mrocznych sług. A przecież język suburbia był równie kwiecisty co ten z górnolotnym sznytem.

- Po pierwsze... - zaczął już nieco poważniej, odpuszczając z luzackiego tonu łobuza klasowego. - kondolencje z powodu Chestera. Dokończył zawieszając szczere spojrzenie na Rookwoodzie. Nie miał pojęcia, czy dla Sauriela była to w istocie strata, czy jednak może ulga. Biorąc jednak pod uwagę istotny fakt, że właściwe jeszcze raptem kilka miesięcy temu Chester próbował siłowo zdyscyplinować bratanka za akt lojalności wobec Stanleya, który znalazł się w tarapatach w czasie Baltane, no to cóż. Obstawiał, że aktualnie nie byli w najlepszych relacjach. Mimo wszystko jednak Chester dotarł już do końca swojej podróży, ostatnim tchnieniem spłacając swoje przewinienia wobec reszty. Louvain nie wspominał o nim teraz wyłącznie z kurtuazyjnych powodów, po prostu chciał w ten sposób zaznaczyć, że nie są mu obojętne losy Sauriela i jego rodziny. Sam Lestrange nie zjawił się na pogrzebie, bo nie łączyło go z nieboszczykiem nic szczególnego, a i styl w jakim zarządzał organizacją nie był w jego ocenie najlepszy, więc nawet jako zwolennik nie zamierzał oddawać mu honorów.

- Po drugie... - po dłuższej pauzie jaką zrobił po swoim nad wyraz empatycznym geście jak na niego, kontynuował wyjaśnienia. - Stary zażyczył sobie nowiutkiej myślodsiewni. Masz pomysł gdzie taką można dostać? Niższym tonem, mówiąc nieco ciszej i zasłaniając ręką usta z jednaj strony dobił w końcu do sedna brzegu. No i właśnie do tego potrzebował dzisiejszego dnia swojego ulubionego ożywieńca. Bo nawet jeśli Sauriel z całych sił starał się to ukryć, albo chociaż zmylić tropy, to Lou wiedział że tam pod czarną czupryną kłębiły się jakieś szare komórki. Może nie było ich za wiele, ale w sztywno związanej formacji stawiały bohaterski opór przed całkowitą lekkomyślnością swojego właściciela. Mówiąc prościej krukon swoje wiedział o świecie i cynamonek dobrze o tym wiedział, więc z pewnością zaraz znajdzie jakiś motyw na zdobycie nowego mebelka do Kromlechu. Być może warto złożyć wizytę u wujaszka Borgina? A może na podziemnych ścieżkach mieli jakiś tajny magazyn z którego można coś wynieść? Przecież Nokturn skrywał tyle tajemnic i to nie wyłącznie przed samym Louvainem, że na bank było jakieś sensowne rozwiązanie tego zadania od Najwyższego.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
08.01.2025, 21:45  ✶  

Naruszanie granic było wręcz jego hobby. Dźganie ludzi słowami jak dzieci dźgały patykiem żaby - sprawdzali, czy podskoczą, a jeśli nie to w końcu dźgali je... do śmierci. A może trafniej byłoby to przyrównać do... kota? Stworzenia, które paca łapą, jakże kochany puszek kanapowy, dopóki coś drga? Jeśli przestaje - paca mocniej. Albo łapie w zęby i rzuca w powietrze - wtedy na pewno zacznie. Chyba że zdechło. Mało który zwierz był na tyle bystry, by wziąć polującego na przeczekanie. Więc w końcu istota zdychała w męczarniach. I nawet nie była pożerana. Oj nie, natura nie była tak słodka, jak ludziom się wydawało. Wcale nie była lepsza od ludzi, co tak dumnie się mówiło, że zwierzę zabija tylko z głodu. Nieprawda. Zabijało, bo się bawiło. Kotowate miały to w sobie, w swoich żyłach, w swoich genach, w swoich mięśniach. Sauriel różnił się od nich tylko pod tym względem, że miał więcej samokontroli - i nie łapał pierwszego skurwysyna za fraki, żeby się pobawić. Dzięki Bogu (którego tu nie uraczymy, skoro Louvain wyrzekł się chrześijaństwa) nie był aż takim psycholem. Można było go oskarżyć co najwyżej o jakieś spektrum socjopatii. Albo debilizmu. Oba? Oba.

Louvain mógł go zaś oskarżyć o nieładny język, na szczęście nadawali na tej samej fali. O tak, Kochanie - fali Nekropolis, którego w dzień nie zbudowano, ale z całą pewnością w dzień moglibyśmy go zniszczyć. Czy to nie zabawne? Rzym też w dzień spłonął - Nero się bardzo o to postarał. A jednak dzisiaj był perłą w koronie Włoch, miał się świetnie, a spalone ułamki podziwiano jak największe dzieła sztuki. Kto wie? Może i taki Nokturn stanie się dziełem, kiedy jego klejnotem będą miały szansę stać się obsydianowe oczęta, które tu dziś zawędrowały?

Sauriel wyciągnął różdżkę i wymierzył ją we fragment jakiegoś zbitku papierów - ten uniósł się w powietrze, powędrował do nich, a Sauriel ukształtował go w papierowego, zdechłego kwiatka. Jakiego? Mnie kurwa nie pytajcie - jaki był taki był. W świecie Sauriela ten kwiatek miał okrągłe coś pośrodku i odstające, okrągłe płatki oraz jeden większy listek. No z pewnością żaden artysta Averych nie zrobiłby lepszego (miesięczne dziecko Avery zrobiłoby lepsze, ale Sauriel nie musiał o tym wiedzieć). Złapał za łodyżkę dwoma paluszkami i wyciągnął w kierunku Louvaina, mrugając oczkami. Chciał wyglądać jak nadobna niewiasta, ale pewnie bardziej wyglądało to tak, jakby mu coś wpadło do oka.

- Proszem. - Schował dłoń z różdżką za plecy i pokręcił tułowiem na boki jak taka zawstydzona dziewczynka, która zaraz będzie wyznawać miłość super przystojnemu koledze z przedszkola. I proszę bardzo - oto mamy też salony! Magiczne słowo "proszę", "przepraszam", tutaj jedno słówko, tam gram nadobnej uprzejmości! Jeszcze trochę i założymy pierdolony Luvr na tej obszczanej ulicy. Tylko szybko, zanim ktoś wdepnie w gówno zostawione tu przez jakiegoś bezdomnego i spłoszymy wszystkich gości. Piszesz się na to, co, Lou? Może sobie jeszcze dzięki temu przypomnisz jak to jest być sławnym.

A potem odetchnął ciężko i opuścił głowę. Bez względu na to, czy musiał wyrzucić tego kwiatka w pizdu, czy jednak Louvain go odebrał i... też wyrzucił w pizdu. No bo przecież nikt z nich nie będzie nosił pedalskiego kwiatka, tak? Chociaż Sauriel by ponosił. Tylko po to, żeby ponasłuchiwać, który pierwszy odważny nazwie go pedałem. Bo w końcu Sauriel nie był tak okrutny, żeby łapać za fraki przypadkowych ludzi i się na nich wyżywać. No ale jak już ktoś cię obraził, tak całkiem nieprzypadkiem... Więc - smutek. Och, wielki smutek, smutki wielkie, jeszcze większe smutki. Takie się zdawały przez milisekundę nieżycia potwora stojącego przez Lestrangem i nawet w drugiej milisekundzie po podniesieniu spojrzenia.

- Dzięki. - Powiedział ze szczerym żalem Sauriel. - Mi też przykro, że sam go nie zajebałem. - Powiedział ze szczerym żalem Sauriel kontynuując swoją wypowiedź.

Całkiem jednak doceniał gest Louvaina. Odnotował to sobie w głowie.

- Aha. - Powiedział inteligentnie, ale patrzył na swojego szefa bez cienia inteligencji na twarzy. - Aha? - Powtórzył, unosząc brew w górę. - JA mam znaleźć jakąś miskę z wodą? - Tak przez moment się upewniał, że to nie jest jakiś test. Nie tym się zajmował - nie był dobry w szukaniu przedmiotów. Ale był dobry w szukaniu ludzi. Znaleźć człowieka, który wie, gdzie jest człowiek, który pokierowałby do czarodzieja, co znałaby karła, który akurat ma myśloodsiewnię. Czy coś w tym stylu. - Czemu nie uderzasz z tym do Staszka? To on ma na nazwisko Borgin. - I to on lepiej ogarniał grajdoł przedmiotów na tym zadupiu. Tym nie mniej, jeśli nie tu... Sauriel uniósł wzrok ku niebu. Nie martwcie się - i tak go nie dojrzał. -


Gdzie jest myśloodsiewnia
Rzut PO 1d100 - 90
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 67
Sukces!


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#8
11.01.2025, 21:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.01.2025, 21:51 przez Louvain Lestrange.)  

Najszczersza krystaliczna prawda. Wsadzanie kija w szprychy w czyiś rowerek to była najbardziej satysfakcjonująca rzecz zaraz po powinnościach mrocznej sługi. Bo kiedy tylko miał odrobinę swojego czasu i nie musiał wypełniać roli lewej ręki Czarnego Pana to uwielbiał być nieznośnym chłopaczkiem. Prowokować i doprowadzać okazjonalnych frajerów do białej gorączki. Mało co tak karmiło jego próżne ego jak konsekwentne doprowadzanie do konfrontacji i przesuwanie granic przyzwoitości. Tutaj mógł śmiało opracować z Rookwoodem jakiś specjalny handshake na cześć bycia wkurwiającą gnidą. A chwilę potem z silną potrzebą rywalizacji wyjaśnić, że to jego metody wiodą prym w branży bulwersacji gnojów.

Jednak ten konkurs mogli odłożyć na inną okazję, chociaż mocno kusiło podroczyć się z Saurielem i zobaczyć kto pierwszy pęknie od zaczepek, to wciąż była robota do załatwienia. Takie przyjemności tymczasowo musiał odłożyć na bok, co najwyżej drobne przepychanki słowne jako substytut dobrej zabawy. Popatrzył z głębokim politowaniem na ten niepodrabialny dowód empatii i wrażliwości Sauriela. Prawie urzekła go ta jego urocza postawa i prawie dał się nabrać na słodkie oczy kilkulatka. Niestety zdradziła go ta parchata morda zabijaki i ten tors przerobiony na brudnopis wkurwionego nastolatka z ostatniej szkolnej ławki. Zmarszczył brwi kiedy z przemoczonych zwitków papieru uderzył go zapach rynsztoku. - Pysznie. Odrzucił z ewidentnym obrzydzeniem na twarzy. Naprawdę cudowny, aż należałoby wymyślić jakąś nazwę dla takiego pięknego kwiatuszka. Przebimenel? A może Urynastia? Wyglądał tragicznie, a śmierdział jeszcze gorzej. Wyjął z kieszeni spodni haftowaną chusteczkę i odebrał ten prezent, wstrzymując na moment oddech. Uśmiechnął się płasko, bo to niebywałe wymyślić taki idiotyzm, od którego aż miał ochotę obrzygać sobie buty. I to na poczekaniu. Odłożył go na pokrywę kubła śmietnika zaraz obok, bo flakon do kwiatów zostawił akurat w innych spodniach.

A potem zaśmiał się cicho, ale ironicznie jakby w niedosłowny sposób chciał powiedzieć "Tak też coś czułem". Z chęcią i sam dołączyłby do tego rachowania kości Chestera. I to nie tylko z uwagi, że rzucił się ze swoimi sługusami na czarną krwinkę. Za ten bohaterski czyn ratowania Stanleya powinien przynajmniej go poklepać po plecach, a nie dopadać go w kilku w ciemnym pokoiku Kromlechu. Gdyby wtedy aurorzy, albo inne kurestwo dorwało Borgina, wcale niewykluczone, że wszyscy pierdzieliby dzisiaj w pasiak, gdyby dobraliby się brodatemu do wspomnień. Właściwie na podstawie historii starego i młodego Rookwooda, można byłoby opracować jakieś nowe prawidło. Paradoks Chestera; chuj go strzelił, zanim ten go dopadł.

- Tak TY. Bo wasz lekarz rodzinny zdiagnozował u Ciebie chroniczny nadmiar wolnego czasu. - odpowiedział z ewidentnym przekąsem w głosie. W przeciwieństwie do Sauriela, Borgin nie pchał się w gips podrzucając Voldemortowi swoje kiszonki, tylko grzecznie i cicho siedział na piździe i czekał na rozkazy. A kociaka najwidoczniej roznosiła energia, skoro zabrakło mu wrażeń na Nokturnie i postanowił testować cierpliwość najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów. - Zresztą koniec końców i tak będzie trzeba komuś wpierdolić, więc znajdzie się i dla Ciebie robota, hemoglobinko. Poklepał koleżkę po plecach i puścił mu niewielkie oczko dla otuchy. Taki nieinwazyjny trening mózgownicy co by nie doszło do zaniku zwojów w łepetynie. - Więc?

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#9
14.01.2025, 23:50  ✶  

Sauriel może był debilem, ale bywał całkiem sprytnym debilem. Widzisz, gdzieś tam za morzem mówią, że czarne koty przynoszą pecha, że nie ma niczego gorszego niż to, że przebiegnie ci przez ulicę! Ale w Anglii czarownice wiedziały lepiej - czarny kot przynosił szczęście. Niestety nie za tym drugim nadano mu to przezwisko. Teraz pasowało do niego bardziej to pierwsze, ale to też nie wiodło prymu. Powód był o wiele mniej wyniosły i metaforyczny, niż można było sądzić. Sauriel zachowywał się jak kot i miał czarne włosy - to tyle. Nie słyszeli jego kroków na korytarzach, szukali go siedzącego na dachach Hogwartu, albo zaszytego w jakiejś norze. Znajdź go w kiepskiej godzinie - podrapie cię. Znajdź w dobrej - jeszcze cię zabierze na drinka czy dwa i da się pogłaskać pod włos. Ten spryt przekładał się na to, że całkiem nieźle opanował sztukę spadania z rowerka. Debilizm - że kurwa wpierdolał tego kija w koło tylko po to, żeby komuś udowodnić, że to zrobi i kurwa morze. Czy było warto? Oczywiście. Szczególnie z perspektywy czasu, kiedy już nie miałeś przebitych płucek i nie uciekała z ciebie cenna krew.

Gest przyjęcia kwiatka był absolutnie poruszający. Sauriel uśmiechnął się głupkowato widząc, że Louvain w ogóle go przyjął. Kolejny plus na lodóweczce. Jeszcze chwila i nazwie go (fuj) przyjacielem.

Wyższą szkołę zarządzania wpierdalania kija w koło oraz kontrolowania debilizmów zostawiał jednak Louvainowi. To on był szefem zamieszania, teges-szmegesem od gwiazdorzenia i układania innym życia. Sobie je chociaż układał? Pewnie nie, był jebanym Śmierciożercom z pokręconą siostrą, która ciągle prosiła się o kłopoty. Nie jemu to oceniać - przynajmniej jego siorka była na tyle cool, by zagrać z nim w pokera kartami z jej własną gołą dupą na okładce. Co prawda jak jej to proponował, to nie wiedział, że to ona. A, no tak. Bo to też był jego debilizm, że w ogóle kobiecie akurat takie karty proponował. Przyjęcie roli tego fizycznego zawsze mu pasowało. O wiele bardziej niż myślenie, do którego Louvain postanowił go zmusić. Może Czarny Pan to zrobił, nie wiedział. Nieistotne - wola Lou była przedłużeniem woli Voldemorta. Czy coś tam. Co prawda Sauriel nie szanował zasady, że posłańcom głów się nie pozbawia, ale Louvain na szczęście nadal cieszył swoją śliczną buźką gotową wylizać każdą ładniejszą szparę okolicy. To jest... przyciągnąć do siebie każdą laseczkę, która tylko przetnie mu drogę, przypadkowo coś upuści i zapyta ojeej, to twój kasztan?

- Dobra tam kurwa. - Mlasnął z niesmakiem. - Zazdrościsz i tyle. Zajebiste te ogórki wyszły, odpale ci słoiczek jak wrócę. - Popelał, ale widać było, że się na tym nie skupia. Ściągnięte brwi, sfokusowane spojrzenie na punkcie w chodniku, którego nawet nie widział, bo mielił informacje w swojej głowie. Myśloodsiewnia nie była pierwszym lepszym itemem do zgarnięcia z byle domu. Nawet nie wiedział, czy ktokolwiek na Nokturnie ją ma. Pewnie ma - jak nie ta zjebana Fontaine to drugi gagatek - Dante. Ktoś tu na pewno musiał ją mieć... ale Sauriel BARDZO nie chciał nadepnąć na odcisk tej dwójce. Przynajmniej na razie. Zmietliby go z powierzchni ziemi, zanim zdążyłby powiedzieć "a". Reszta krzyku zatonęłaby... pewnie w jego własnym fiucie, jakby go odcięli i wcisnęli mu do mordy. - Bagshot mają na pewno myśloodsiewnię. W posiadłości rodzinnej w Dolinie. I to jedyne, czego jestem pewien. - Więc... lepiej było drażnić kolejnych czarodziei z Doliny Godryka? On osobiście wolał w tę stronę niż walczyć z bossami tego półświatka.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#10
19.01.2025, 05:10  ✶  

No o to właśnie chodziło. Nie każda wiedza musi koniecznie pochodzić z ksiąg i pergaminów. Czasami taka wiedza życiowa nabyta przez własne doświadczenia, a w tym wypadku z ulicy, zdawała się być całkiem wystarczająca. Chociaż prędzej z dachu, niż z ulicy, skoro z Sauriela taki rasowy kocur. Tak czy owak ta wiedza, czy spryt zdawały egzamin, bo liczyły się dobre odpowiedzi, niekoniecznie źródło z którego czerpał. A czy czarny kot przynosił pecha? Ciężko stwierdzić. Sauriel miał zaskakująco dużo, bardzo białych zębów jak na kogoś kto tak konsekwentnie pchał się w gips. Prędzej niż pecha przynosił kłopoty, czasem innym, a czasem też sobie sobie. Raczej nie traktowałby go jak złą wróżbę, jednak do dobrej było mu wciąż dość daleko. Bo zdrowego rozsądku u niego tyle co pod paznokciem, chociaż dla niego nie była to spora przeszkoda. Całkiem dobrze sobie radził w tym rozkroku między tym co właściwe, a tym co idiotyczne. Ale tak to już raczej było z dymi dachowcami prawda? Balansowanie na krawędzi to już żadna sztuczka, prędzej odruch bezwarunkowy.

- Tak, tak, tak krwinko. Wszystko będzie dobrze. Przytaknął mu na wszystko co sobie tam narzekał pod nosem, niespecjalnie wczuwając się i traktując poważnie jego paplaninę. Tym razem Voldemort potraktował jego wygłupy z dość sporym dystansem, na jego szczęście. Następnym razem może nie wyjść tak pluszowo-pojebanie. A Lou nie miał najmniejszego zamiaru wtrącać się w przyszłe osądy Czarnego Pana, jeśli któregoś dnia przestaną bawić go te żarciki Rookwooda. Z usposobienia mógł być podobny do mlekożłopa, ale wątpił by tak jak on miał siedem żyć i kilka z nich przepierdolić na śmieszkizm. Wciąż jednak to było jego życie, mógł z nim robić co chciał, blablabla, no i w żadnym wypadku Lestrange nie miał zamiaru pierdolić mu co jest słuszne w tej sytuacji. Sam nienawidził kiedy inni mówili mu co ma robić, albo jak silili się na jakieś moralne porady co do ścieżki jaką sobie obrał w życiu. Po prostu nie chciał być postawiony w niewygodnej sytuacji, w której z rozkazu Lorda musiałby coś zrobić Saurielowi jako ta lewa ręka. Ostatni który tego próbował strasznie się zbłaźnił koniec końców.

- No to Dolina... - westchnął, unosząc brwi niby zamyślony. Skoro to jedyny pewny trop na tą chwilę warto się jej przyjrzeć. Chociaż gdyby Louvaina zapytać wolałby skonfrontować się z kimś z Podziemia w poszukiwaniu myślodsiewni. W końcu oni nie poskarżą się Ministerstwu kiedy poszturchać ich kijem, racja? Nie po to siedzieli w Podziemiach, żeby bratać się z przedstawicielami prawa jak Bagshoty. No i przecież to oni jako śmierciożercy powinni być tymi najbardziej mrocznymi i przerażającymi pomiotami. Mało co tak zaprawiało w boju jak skrupulatnie prowadzona wojna już prawie od dwóch lat, więc co im tam jakaś Dalton i Fontanna. Ale w porządku, skoro kociak uznał że to najlepsza opcja, to niech tak zostanie. - Wyczekuj listu, odezwę się niebawem. Zakomunikował krótko i puścił kumplowi oczko. Nie było się co śpieszyć, co nagle to po diable. Najpierw wypadało obmyślić chociaż zalążek jakiegoś planu, dopiero potem przystąpić do działania. Opcja rozpierdol zawsze wchodziła w grę, to jasne, ale czasem można spróbować czegoś sprytniejszego zanim przejdą do klasycznego mordu.

Już miał odchodzić, nawet obrócił się już do niego plecami, ale w ostatniej chwili najwidoczniej przypomniał sobie o czymś. Odwrócił się z palcem wskazującym uniesionym ku górze, przekręcając głowę odrobinę na bok. - Byłbym zapomniał, jeszcze jedna sprawa, no może dwie. Rzucił najpierw lekko rozbawiony z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, przybierając zbyt wyniosłą postawę jak na to, że obcował z ulicznikiem w czystej postaci. Tylko przez krótki moment, bo potem mina nieco mu zrzedła kiedy musiał się oswoić, a w zasadzie pogodzić z tym co zaraz miał zrobić. Westchnął raz jeszcze, tym razem o wiele ciężej jakby tym oddechem chciał zdmuchnąć jakiś ciężar z wątroby. Przerzucił tęczówki prosto na wampirzysko. Najpierw głośno przełknął ślinę w gardle, a potem przemówił. - Dzięki za to co zrobiłeś dla mojej siostry. Powiedział, a potem ciarki żenady przeszły przez jego kręgosłup. Nie lubił się prosić i nienawidził dziękować. Poklepał jeszcze raz krukona po ramieniu, ale tym razem bez grama ironii, czy sarkazmu. Po prostu, tak jak powinno się to robić przy okazji okazania wdzięczności. Za siebie pewnie by nie dziękował, ale tu nie chodziło o niego. Oczywiście miał na myśli tamtą sytuację po Baltane, o której dowiedział się dopiero po czasie, kiedy dorwał się do raportów i spisów pozostawionych po obu rękach. Doczytał się, że Sauriel nie obciążył w swoich zeznaniach, już po zadaniu, Loretty. A mógł i pewnie na miejscu Rookwooda by tak zrobił, wiedząc że jego bliźniaczka zwyczajnie zawaliła sprawę i ulotniła zaraz po pierwszej wtopie w czasie walki, tym samym zostawiając Sauriela samego naprzeciw Longobottoma. Będąc szczerym to należały się jej jakieś konsekwencje za to partactwo, ale nie potrafiłby źle życzyć własnej siostrze. Przynajmniej Rookwood zachował się w porządku.

- A to za Victorię kutasie! No i była jeszcze ta druga sprawa. Sprawa zerwanych zaręczyn. Louvain naprawdę mało interesował się sferą uczuciową kuzynki i niewiele wiedział co tam się między nimi działo. Jednak jednej rzeczy był pewien. Cokolwiek się nie wydarzyło, musiała to być wina Sauriela. Nawet jeśli to Victoria zostawiła jego to i tak się chujowi należało, za całokształt. I Nawet jeśli nikt nie musiał w taki sposób wstawiać się za Victorią, to z Lestrangami po prostu się tak nie pogrywało. Odchylił się szybko i jakby nigdy nic postanowił wypłacić Rookwoodowi z tak zwanej dyńki na nos. Chciał być szybki na tyle, żeby hemoglobinka nie spodziewała się ataku, więc odpuścił z brania zamachu ramieniem, bo taki to pewnie by jeszcze ten harpagan zablokował. A skoro stali sobie tak naprzeciwko siebie, en face, najprościej było oponentowi rozwalić nochal z bańki prawda? Potem uśmiechnął się chyżo, już nawet sam do siebie, rozłożył ręce na boki i w otwartej pozie czekał sobie na rewanż z drugiej strony. Taka zagrywka z partyzanta raczej nie należała do najczystszych, więc w ramach sprawiedliwości, po prostu grzecznie nadstawił mu się na wymianę uprzejmości. Jak świat światem, nie będzie Lestrange Rookwoodowi bratem.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Sauriel Rookwood (3334), Pan Losu (33), Louvain Lestrange (3965)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa