Jego instynkt samozachowawczy miał na tyle samozachowania (?), że wpadł na pewną myśl. SAURIELU, to nie jest dobry pomysł! I tak ta wolna myśl, niczym wolny atom, poobijała się o jego czaszkę, poleżakowała, podzwoniła trochę syreną, pomachała znakami STOP przed jego ryjem. Wszystko super-fajnie, ale na końcu wygrywała ta najgorsza rzecz. Najgorsza i najbardziej niebezpieczna z myśl. A brzmiała ona tak: no ale co złego może się stać! No nie wiem, Sauriel - na przykład: wszystko? Taki tam drobiazg, można w końcu gdzieś nie zauważyć, że taka super istotna rzecz jak pokój (sobie samemu) na świecie to bardzo dobry produkt do odbierania. Albo jak nie to, to przynajmniej brak gniewu człowieka, który trząsł Anglią. No właśnie - Anglią! A po co miałby trząść takim Nikim jak Sauriel Rookwood? No nie wiem, nie wiem... Te dialogi prowadzone z samym sobą czasem kończyły się nawet dobrymi wnioskami. Podarowanie Czarnemu Panu ogórków nie było jednym z tych dialogów.
- Co, listu? Typie, kup to po prostu i problem z bani. - Wzruszył ramionami i wcisnął kicuki do kieszeni przedartych spodni. On sam nie zamierzał tego kupować. Nie zamierzał też kraść z tego domu tej konkretnej miseczki. Tutaj rozpoczynała się MĄDROŚĆ tej instynktu, który odnajdował magicznie te samozachowanie. Proszę bardzo - oto one! Jaki miało wymiar? Jak działało to porównanie - jakaś dupna rodzina czarodziejska kontra Lord Voldemort? Ano nie chodziło o skalę zagrożenia... chodziło o skalę produktywności, jaką trzeba się było wykazać. Nie, Sauriel na kradzieżach się nie znał. Chyba że na tych kradzieżach, które wymagały przechwycić coś w transporcie. Ale dostawanie się do jakichś dziur, żeby coś wydobyć? Ani nie był dobry w zaklęcia rozbrajające, ani nie był dobry w otwieraniu zamków czy radzeniu sobie z pułapkami. - A jak nie to po prostu zrób wywiad, kto ten szajs kupował. To jest warte kupe szmalu, lista nie będzie za długa. - Może właśnie o tym teraz Louvain myślał, ale skoro w ogóle pytał, gdzie myśloodsiewnię można zdobyć... Być może po prostu nie miał pojęcia o jej wartości i o tym, jak funkcjonowała. Nie żeby Sauriel miał jakieś wielkie - gdzieś tu się kończyła jego znajomość tematu.
Przestał się tak nonszalancko opierać o ścianę. Wyciągnął pomiętą paczkę fajek z kieszeni - i już sam miał odchodzić, żegnać się, każdy w swoją stronę, każdy do swojego życia. Jeden paniczyk na swoje salony, drugi... drugi na swoje. Bo co, bo na Ścieżkach to już SALONÓW napotkać nie można było? Ano w takim razie zaprzeczę - można! I to jeszcze jakie! Może wszystko było w innym kolorze i stylu, bo każdy mebel zajebany, ale salonik był jak się patrzy! Miał - to właśnie czas przyszły niespełniony. Bo Louvain zatrzymał się w swoim kroku, obrócił. Jeszcze jedno. Jasne, to jak z piwem. Zaczyna się od "no tylko na jednego!", a zanim się obejrzysz już pijesz dziesiątego. Zabawne, że ludzie nadal potrafili mówić, że jedno zero nic nie zmienia i nic nie zmienia.
- ... spoko. - Nie, tu nie było miejsca na zbyt wielką wylewność, kiedy dwójka samców dzieliła się swoimi UCZUCIAMI. Wdzięczność. Miły gest ze strony Lestrange. Niby takie proste: zaznaczyć, że się docenia. Nie muszą to być wcale wielkie podziękowania, ale jednak. Sauriel miał zwyczaj odbierać swoje długi, ale miał słabość do osób, które lubił. Jakoś ich... do końca rozliczać nie potrafił.
Więc byłoby spoko, nawet mogłoby się zrobić całkiem miło. Mogłoby - gdyby nie to, że ostry ból w czaszce i nosie zmusił go do zrobienia pół kroku w tył i zamknięcia oczu. Złapał się palcami za nasadę nosa i rozchylił powieki. Jasne, że tego nie uniknął - bogiem nie był. Jasnowidzenie wydawało się nawet w tych wypadkach jakimś pierdolonym szajsem, bo jakimś cudem wcale tym jasnowidzom nie szło unikanie pięści. Nie zawsze też wychodziło to Saurielowi - a zazwyczaj spodziewał się, że ludzie będą chcieli mu przyjebać. Potrząsnął głową, krzywiąc się z niezadowolenia przez krótki moment, kiedy gapił się spode łba na Louvaina. Jakby jednak z niechęcią, rezygnując ze wszelkich myśli o tym, by mu zajebać.
- Jednak zapasy. - Mruknął i wypadł do przodu, uderzając pięścią w jego wątrobę.
Akcja nieudana
I nie trafił. Louvain już się ewidentnie tego spodziewał, ale to nic. Po prostu porawił drug raz - tym razem w łączenia żuchwy ze szczęką, gdzie znajdował się błędnik.
Akcja nieudana
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.