—08/09/1972—
Anglia, Londyn
obsada Oddziału Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego
![[Obrazek: qq943bE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qq943bE.png)
Out of a fired ship, which by no way
But drowning could be rescued from the flame,
Some men leap’d forth, and ever as they came
Near the foes’ ships, did by their shot decay;
So all were lost, which in the ship were found,
They in the sea being burnt, they in the burnt ship drowned.
![[Obrazek: qq943bE.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=qq943bE.png)
Out of a fired ship, which by no way
But drowning could be rescued from the flame,
Some men leap’d forth, and ever as they came
Near the foes’ ships, did by their shot decay;
So all were lost, which in the ship were found,
They in the sea being burnt, they in the burnt ship drowned.
Anthony Shafiq, szef OMSHM-u, bywał w biurze nieczęsto, zwykle też raczej będąc gościem przy okazji innych aktywności. Już dawno urzędnicy przyzwyczaili się do tej dwuwładzy, w której gabinet łączony dla ich przełożonego oraz jego zastępcy miał bardzo dużo sensu: ten drugi zdecydowanie częściej zachowywał się jak szef, chociażby przez sam fakt, że był na miejscu i dysponował zadaniami, doglądał i rozsądzał konflikty, zarządzał nimi. Z drugiej strony kurs dla całego urzędu, rozwój, innowacje, pewne ruchy mniej lub bardziej szalone jak na jego standardy wyznaczane był jednak przez tego pierwszego, który - jak zwykł mawiać - więcej był w stanie zdziałać w terenie. Ostatecznie to Shafiq podpisywał wypłaty i premie, więc nikt nie śmiał negować jego szefowania.
Ten dzień jednak o ile nie zapowiadał londyńskiej tragedii wcale, był już od godzin popołudniowych prawdziwym piekłem dla pracowników tej jednostki Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
Shafiq pojawił się o 15 i rozbebeszył całą dokumentację z ostatnich sześciu lat.
Całą.
Ściągnięto ludzi z całego Londynu, wypuszczano tylko na chorobę. Poszła plotka, że nadgodziny będą podwójnie płacone, ale nie było to nigdzie oficjalnie ogłoszone. Shafiq kazał sprawdzić każdy podpis, każdy załącznik, wszystko, jakby on jeden przewidział jakiś szalony audyt przywodzący na myśl trzepanie Magicznych Urzędów Celnych z 66'.
Na szczęście mieli Remingtona, który tejże dokumentacji pilnował od jakiegoś czasu, a po aferze dywanowej na pewno mieli porządek z ostatnich miesięcy, które trzeba było od nowa ułożyć na zgrabne stosiki.
Na szczęście mieli Bagshota, który mimo tych nieoczekiwanych nadgodzin krążył między ludźmi, podtrzymywał ich na duchu.
Na szczęście mieli Ritę, pupilkę obu szefów, która powinna jakkolwiek załagodzić biurokratyczny szał w jaki wpadł ich przełożony kilka dni po podpisaniu umowy kambodżańskiej palącej ich letnie urlopy...
Problem polegał na tym, że Ci obaj szefowie - zwykle dla siebie życzliwi - obecnie w ogóle nie zamierzali ze sobą rozmawiać, czy patrzeć w swoją stronę, a napięcie udzielało się pracownikom, którzy absolutnie nie byli na tyle odważni, aby zapytać o której jest planowane wyjście do domu, a co dopiero wchodzić w detale tego gwałtownego ochłodzenia klimatu.
A to miał być dopiero początek atrakcji tej pamiętnej nocy. Spalonej nocy.
W chwili gdy to się zaczęło Anthony przebywał w głównej sali - otwartej przestrzeni o lekko wypłowiałych ścianach obłożonych "tapetą" nieskończonych regałów, z poustawianymi wielkimi biurkami podobnie jak w średniowiecznym skryptorium, gdzie miesiąc temu testowano dywany, a teraz większość biurek zawalona była dokumentacją. Przebili się przez dwa lata. Oczywiście zdarzały się braki i dłoń mężczyzny paliła od nadmiaru podpisów, które nie były tak proste gdy zbyt mocno zaciskało się palce na piórze.
Decyzja zapadła, rozmowa z Jenkins się odbyła i wszystko musiało być idealnie. Nikt nie mógł się do niczego przyczepić. Wszystko musi być idealnie... A jeśli coś nie będzie...? – kształtował swoje myśli, motywując się do wytężonej pracy. Wszystko żeby nie myśleć o poprzednim wieczorze.
Na nich nie spadł popiół. Jedynym krzykiem, który usłyszeli, to był wrzask Tahiry, która miała dostarczyć brakujące dokumenty do archiwum. Niezbyt trudna praca, ale wielka pokusa, aby wyjść na papierosa. Była magiem, to nie powinien być problem, zapalić go sobie magią. Problemem był fakt, że magiczny ogień był wszędzie nad nimi.
Śniada kobieta przyniosła ze sobą swąd spalenizny i dymu, który miał im towarzyszyć jeszcze przez trwające wieczność godziny.
– LUDZIE! LUDZIE! LONDYN PŁONIE! – krzyknęła, po czym upadła na ziemię w znanych niektórym konwulsjach klątwy, którą resztkami sił trzymała w ryzach, by móc przekazać tą straszliwą nowinę.