• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Lorien, Robert & Anthony] Płonie stodoła

[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Lorien, Robert & Anthony] Płonie stodoła
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
25.04.2025, 19:32  ✶  

—08/09/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Mulciber, Robert Crouch & Anthony Shafiq
[Obrazek: fYrs6jE.png]

Mówią płonie stodoła płonie aż strach, aż kurzy się z niej
Trzeszczy wszystko dokoła ściany i dach gorąco, że hej
Pobiegnij tam do niej szkoda czasu, bo
stodoła płonie, a w niej ludzie jacyś są,
Sołtys chyba już zwołał prawie pół wsi, pomagaj i ty.
Płonie stodoła, alarm trwa, więc myślę, a niech...
Dlaczego właśnie ja miałbym brać w dudy miech?



Misja ratunkowa okazała się być banalna w swoim wymiarze. Jeśli tylko największym zagrożeniem jeszcze było to co w głowie, a nie prawdziwy armagedon, który dopiero miał zawitać na ulicach Londynu, wtedy teleportacja nie była utrudniona dławiącym dymem, rozpuszczającymi skórę płomieniami, krzykami umierających ludzi. To za moment, za chwilę, nie miał trzeciego oka, ale czuł wołanie z otchłani, która dopiero miała się ukształtować.

To jeszcze nie teraz.

Atrium nie było przepełnione, choć coraz więcej ludzi pojawiało się na jego kafelkowanej podłodze. Szaleństwo wzmagało z każdą minutą, coraz więcej osób rozumiało, ze teren Ministerstwa Magii mógł być najbezpieczniejszym miejscem w całym Londynie. Anthony wiedział to z pierwszym zdaniem wypowiedzianym przez tę piekielną rozgłośnię Nottów. Ponieważ podpisane dokumenty przez niego mogły nie trafiać do twardogłowych strażników, plan był taki, że niemal cała rodzina Kellych wraz z mniej lub bardziej honorowymi wujkami spotka się w Atrium. Tam mieli na siebie czekać.

Misja była banalna. Skok do Parkinsonów, rychłe znalezienie Morpheusowego chrześniaka, powrót do zacisznej biblioteki, powrót do Ministerstwa. Pozostawił chłopakowi autonomię tak długo jak ten nie będzie opuszczał rządowego terenu, wewnątrz którego z powodzeniem mogli posługiwać się latającymi notkami. Tym nie groziło spalenie w londyńskich pożarze. Sam tymczasem pozostał w Atrium, jakby jego obecność w nim miała przyspieszyć pojawienie się pozostałej piątki.

Oczywiście odnalezienie Jaspera mogło zająć nieco więcej czasu. Dom mógł płonąć, Margerita i Jonathan mogli próbować go ugasić, ratować dobytek, tego nieszczęsnego psa, który ostatnio zawitał do Kellych. Charlotta mogła próbować zmusić obecnie gobliny do wnikliwych zeznań, nie dając wiary w informacje, które jej podawali na temat syna. To wszystko wymagało czasu. Jemu się dziś poszczęściło, ale innym...

Morpheus

Jego serce zaciskało się strachem o syna inżyniery Slughornów, tego który dawno powinien powrócić niekoniecznie w przestrzeni ale czasie. Powinien tu być. Powinien dać mu znać na wiele, wiele godzin nim pierwszy płatek tego przeklętego popiołu dotknął dach londyńskiej kamienicy. Powinien.

Odetchnął i spojrzał na zegarek. W wizji Dolina płonęła. Wszystko płonęło. Czy Little Hangleton też było zagrożone? Z otumanienia wyrwał go szarpiący strach o Lorien. Czy wróciła już do domu? A może po ich pełnym napięć obiedzie postanowiła znaleźć ukojenie pośród dokumentów? Czy zatopiona w pracy miała świadomość tego co się dzieje? Czy informacje o pożarze wydobędą z niej demona? Czy absolutna dewastacja miasta może być ostatecznym ciosem zadanym jej człowieczeństwu? Kroki same powędrowały do windy. Brak im było zwyczajowej prezencji. Anthony właściwie biegł z zaciśniętym sercem, oczyma wyobraźni widząc czerń jej opadających na ziemię piór. W końcu dopadł do windy, która się otworzyła i ukazała dwójkę ludzi. Zdał sobie sprawę, że przed nim stoi najpierw czując zapach jej perfum, aniżeli widząc ją. Zachłanne ramiona zagarnęły sędzinę Mulciber, a Anthony odetchnął drugi raz dzisiejszej nocy.

– Jesteś... martwiłem się – wyrzucił z siebie, nim obrócił twarz i zobaczył stojącego obok drugiego sędziego. Nieco niezręcznie wypuścił kobietę z ramion i odsunął się pół kroku, czując ukłucie zawstydzenia własnym emocjonalnym wylewem, na który nie powinno być miejsca. Nie w takim momencie, nie w czasie wojny. A może właśnie to było najodpowiedniejsze miejsce i najodpowiedniejszy czas na takie gesty? Gdy świat stanął w obliczu szaleństwa zwanego rewolucją mężczyzny każącego nazywać się Lordem?

– Lorien, Robercie... Nad Londynem dosłownie zawisły czarnomagiczne chmury. Pożar zaczął trawić miasto. Po jednej i drugiej stronie – powiedział cicho odsuwając się z nimi od windy. Jeszcze nie było tyle ludzi w Atrium, jeszcze mieli się gdzie przesunąć i mieć choć odrobinę prywatności w tej nerwowej rozmowie.
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#2
09.05.2025, 12:00  ✶  
Jedno było pewne: Ministerstwo nie było przygotowane na taki kryzys. Nikt nie spodziewał się ataku, który miałby taką skalę. Czy to wciąż był terroryzm? A może to już wojna domowa? Robert widział aurorów, którzy przenosili się na miejsca zdarzeń, starając się jednocześnie jakkolwiek sensownie zorganizować. Nie było jednak czasu na szeroko zakrojone plany, strategię. Wszyscy robili, co mogli. Tu członkowie Wizengamotu musieli podjąć jakieś kroki, by ten kryzys opanować. Wdrożyć procedury, wprowadzić stan wyjątkowy. Choć jako urzędnicy nie mogli bezpośrednio pomóc tak jak aurorzy czy medycy. Nie byli tymi, którzy ratowali ludzi w trakcie tego wszystkiego. Jednak Robert wiedział, że kolej na nich przyjdzie dopiero później. Już wyobrażał sobie, w jakim kryzysie będzie cały kraj. Konsekwencje takiego ataku mogły być jeszcze gorsze niż jego przebieg.

Widok Anthony'ego przyniósł Robertowi pewną ulgę. Crouch łudził się, że może Shafiq przywita się z nim, że powstała między nimi jakaś nić porozumienia. To oczywiście prysło natychmiast, gdy Lorien padła w ramiona szefa OMSHM-u. Przecież wiedział, że byli blisko, choć nigdy nie znał natury ich relacji. Jednak to charakterystyczne ukłucie niemożliwego do zidentyfikowania zdenerwowania pojawiło się w Robercie. Odpędził je szybko. To musiał być stres. Trzeba było zająć się wydarzeniami obecnymi.

— Trzeba zwołać kryzysowe posiedzenie, wprowadzić stan wyjątkowy. Były jakieś ataki wewnątrz Ministerstwa? Akty sabotażu? — zapytał, starając się zebrać jak najważniejsze informacje. To było jak na tych przeklętych szkoleniach z pierwszej pomocy: najpierw trzeba było sprawdzić własne bezpieczeństwo. Kto wie, czy atakujący nie mieli agentów w Ministerstwie? Ba! Robert był pewny, że byli tacy ludzie, być może nawet w samym Wizengamocie.

Z każdą chwilą do atrium przychodziło coraz więcej ludzi. Niektórzy już chcieli wychodzić, sprawdzać, co z rodzinami. Robertowi przeszło przez myśl, że Vanessie mogło się coś stać. Może uprzykrzała mu wciąż życie, ale wciąż była jego byłą żoną. Kiedyś ją kochał i na pewno nie chciał jej krzywdy. Wiedział też, że dla Enid strata mamy mogła być bardzo ciężkim ciosem, nawet jeśli nie utrzymywały już ze sobą kontaktu. Cóż, musiał skontaktować się z kimś z redakcji Proroka w najbliższym czasie. Choć wiedział, że obecnie był potrzebny właśnie w Ministerstwie.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#3
15.05.2025, 08:58  ✶  
Gdyby Lorien była choć odrobinę bardziej wierzącą - zapewne teraz byłby dobry moment, żeby pomodlić się do dowolnego bóstwa z ich bogatego panteonu. Ale nim zdążyła ogarnąć wzrokiem cały powolnie obejmujący Atrium chaos, została przyciągnięta do uścisku. Znała ten dotyk, zapach, choć aktualnie Anthony bardziej capił od jakiegoś dymu.
Martwiłem się.
Pewnie w każdej innej sytuacji zaśmiałaby się, oświadczając, że “no po co się martwił, przecież była z Robertem”, stanęłaby na palcach poprawiając wyjątkowo nieprofesjonalnie opadający na czoło czarodzieja kosmyk włosów, albo otarłaby smużkę popiołu jaka szpeciła jego policzek. Ale aktualnie, po prostu podniosła wzrok próbując zrozumieć co takiego dzieje się na zewnątrz.
- Antonio, non davanti alla gente… - Poprosiła cicho, natychmiast przechodząc na włoski. Nie uciekała od dotyku, ostrożnie zaciskając palce na jego koszuli, zbyt otępiała od eliksiru, żeby się bardziej przejmować tym, że byli w pracy. Ludzie. patrzyli. Ale po prawdzie… Ludzie zawsze patrzyli.
Sytuację wykorzystał dementorek, któremu z kolei wyjątkowo nie podobało się bycie zgniecionym przez jakiegoś nieuważnego typa, więc uczepił się groźnie kołnierzyka Shafiqowej koszuli. Tylko, że niestety na tym jego koncepcja ataku najwyraźniej się skończyła, bo zawisł tak, nie do końca wiedząc co robić dalej. Więc zaczął nerwowo kopać nóżkami pod płaszczykiem, sycząc i prychając płaczliwie.
- Oh dèi miei, cosa devo sopportare con te…- Westchnęła tylko, zbierając swojego podopiecznego z koszuli czarodzieja. Mordercza istotka wtuliła się w jej dłoń, po czym przemknęła jak cień w przestrzeń jej rękawa.

Otrząsnęła się z pierwszego letargu dopiero słysząc słowa kuzyna, pozwalając się przy tym odprowadzić na bok. Przy windach zaczynał kotłować się tłum pracowników.
Skinęła głową - potrzebowali zwołania Wizengamotu w tej chwili. Chociaż nie sądziła, że się to uda, jeśli Najwyższy Mag gdzieś przepadł.
- Wiemy co się dzieje z Jenkins i Samanthą? Mają ochronę? Nie możemy sobie pozwolić na zamach stanu.- Nie teraz kiedy kraj jest tak podzielony.  Oparła się plecami o jedną z kolumn, zamiast na swoich towarzyszy patrząc na wypełniające się Atrium. Nie pamiętała kiedy ostatnio widziała Ministerstwo w takim stanie. Zwykle chłód marmuru i kroki urzędników układały się w znaną, przewidywalną melodię. Dzisiaj jednak echo brzmiało inaczej - było zbyt chaotyczne, zbyt nerwowe, zbyt - ludzkie. Powietrze było ciężkie, a nad ich głowami przelatywały chmurnie papierowe samolociki. Jedna z wind wydała z siebie dziwny, zgrzytliwy dźwięk, jakby buntowała się przeciw pracy.- Mówili coś o jakichś pożarach. Stażysta wspomniał o atakach śmiercioż… Czy to jest mugol?! - Ostatnie pytanie wydusiła z siebie z trudem, niedowierzając w to co widzi.
Powieka jej drgnęła. Raz. Drugi. Palce boleśnie zacisnęły się na przedramionach, gdy uświadomiła sobie, że nie, wzrok jej wcale nie myli.

Przez główne wejście dwójka brygadzistów właśnie wciągała półprzytomnego, wyraźnie poparzonego mężczyznę w ewidentnie mugolskich ubraniach. Jakimś poszarpanym swetrze. Jeansach. Może to tajniak. Próbowała uspokoić się w myślach. Może szlama.
Ale nie mogła od niego oderwać wzroku.
To się nie dzieje.
W normalnych warunkach nie miałby prawa przekroczyć progu Ministerstwa. Nie miał prawa nawet wiedzieć gdzie ono się znajduje. Poczuła jak dłonie jej drżą - ot przejaw stłumionego eliksirami rozgoryczenia i złości. Co z Kodeksem Tajności?! Co z zasadami?! To nie były przywileje. To była niewygodna konieczność, żeby ukryć to czego niemagiczni nie rozumieli! To co przez wieki próbowali zniszczyć, bo ich świat okazał się zbyt ciasny i ograniczony.
Jakim... świętokradczym, haniebnym prawem podjęto decyzję, by naruszyć każdy paragraf ochronny, każdą barierę zaklęć, każdy pieczołowicie budowany przez pokolenia mur?! Nie ma takiej sytuacji, nie ma takiego wyjątku, nie ma takiego pożaru, który mógłby to usprawiedliwić.

Zacisnęła usta w wąską kreskę, wpatrując się w pewnie bogom ducha winnego mugola z wyraźną niechęcią. To nie był przejaw dobroci. To było przejawem ignorancji i naiwności. I nie była teraz do końca pewna czy bardziej obwinia kogoś kto dopuścił do otworzenia drzwi Ministerstwa dla tych… ludzi, czy samego Voldemorta, że najwyraźniej do tego doprowadził.


// Ogrywam moją magirasistowską biurwę, której niekoniecznie się podoba, że wpuszczono do Ministerstwa mugoli.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#4
24.05.2025, 23:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.05.2025, 23:25 przez Anthony Shafiq.)  
Anthony uśmiechnął się blado słysząc włoszczyznę z ust swojej przyjaciółki, nawet jeśli nazwała go głuptasem, bo jeśli miałby krytycznie przyjrzeć się ostatnim jego poczynaniom, to ów epitet powinien przylgnąć doń na stałe, stać się drugim imieniem noszonym z wątpliwą dumą. Niechętnie odsunął się od niej, rozpaczliwie próbując zapamiętać wszystko - zapach, szelest materiałów, wrażenie drugiego ciała pod napiętą skórą dłoni. Rozhulany podopieczny szarpiący go za kołnierz pogłębił ten uśmiech, rozbawienie w obliczu najgorszego koszmaru przyszło mimowolnie, flirtując z niebezpieczną cienką linią oddzielającą go od histerycznego śmiechu. Albo spazmu. Albo obu.

Londyn płonie

To miało się wydarzyć, ale wydarzyło się za szybko. Zdecydowanie za szybko.

Spoważniał, próbując z pamięci odtworzyć co do niego mówili.

– Perdonami, amore mio. Sono i nervi... – ostatni przelotny całus złożony na kłykciach palców i rzeczywiście odsunął się na zawodowo-poufną odległość tworząc z nimi wspólny front przeciwko światu. Konkrety. Potrzebowali konkretów. Para sędziów czekała, a on musiał podzielić się z nimi tym co miał:

– Niewiele zdążyłem się dowiedzieć. – zaczął w skupieniu, podążając wzrokiem od twarzy jednego do drugiego i z powrotem. – Na pewno sieć kominków Fiu została przerwana, aby utrudnić ucieczki. – A mówił! Mówił Carrowowi, że potrzeba dodatkowych mistrzowskich kursów teleportacyjnych. Ilu ludzi ocaliliby więcej podczas pożarów, gdyby były wprowadzone procedury? Punkty ewakuacyjne, do których rodziny by się teleportowały? Nie... jeżeli Śmierciożercy mają swoich szpiegów w Ministerstwie, znaliby położenie tych punktów. To byłoby zbyt niebezpieczne i dlatego powinno się opracować... Urwał swój ciąg myśli, który zapędzał go w kozi gór. Uniósł dłoń i szczupłymi palcami ujął nasadę nosa, próbując w krótkim masażu przynieść sobie chwilę ulgi i na bogów! koncentracji. O ileż lepiej czułby się, gdyby teraz mógł jednak trzymać kościste palce, wilgowronowe szpony w ludzkim ciele, uziemić się w roli tego, który powinien być tym opanowanym stabilnym. Odetchnął, zbierając fakty dalej:– Jenkins na naszym spotkaniu mówiła coś o wieczornej wycieczce do jakiegoś magicznego SPA, ale nie chciała zdradzić lokacji. Podejrzewam jednak, że jest poza Londynem, ba! może poza Anglią. Samantha... nie wiem. Wracacie z drugiego? Rozumiem, że jej tam nie widzieliście? – Zdał sobie sprawę z tego, że ręce mu się trzęsą. Powinien wspiąć się na wysokość zadania. Być mężczyzną, gdy racja stanu wzywa – jak powiadał jego ojciec. Powinien przejąć opuszczony ster. Powinien. Ale potrafił myśleć tylko o tym, że Morpheus nie cofnął się czasozmieniaczem i nie uprzedził go o ataku. Potrafił myśleć tylko o jego zwęglonym ciele leżącym gdzieś... gdziekolwiek na terenie miasta. Potrafił myśleć tylko o tym, że gdy tylko Jonathan wróci do Ministerstwa, będą musieli wyjść natychmiast rozpocząć poszukiwania... nim będzie za późno. Może jeszcze nie jest za późno?

Stalowe oczy wpatrywały się we własną trzęsącą dłoń, znów uciekł myślami, znów próbował jak fala powrócić do nich. Z opóźnionym refleksem odwrócił się, by dostrzec to co pokazywała Lorien. Mugol. Niesamowite. Czy funkcjonariusze, który pozwolił na to, sami byli mugolakami? Czy miało to znaczenie?

– Nie wiem – odpowiedział, właściwie wyszeptał do niej w odpowiedzi, ale też może trochę mówił teraz do siebie. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, tak wiele strachu, strachu, który cal po calu przejmował nad nim kontrole. – Nad Londynem unosi się czarna jak sadza chmura, z której pada czarnomagiczny popiół. – patrzył wciąż na mężczyznę, półżywego pariasa pośród magów. Mówił wciąż cicho, w odrealnieniu, niedowierzaniu, w zagubieniu, które absolutnie nie było dlań naturalnym środowiskiem. – Domy płoną. Radiostacja została usunięta z kadru, jesteśmy odcięci od informacji. Nie wiem czy ktoś atakuje Ministerstwo od środka, na pewno atakowani jesteśmy wszyscy od zewnątrz. Jeśli ktoś będzie cokolwiek wiedział więcej to Moody? Bones? – wymieniał szefów zbrojnego ramienia jednym tchem, powracając wzrokiem do sędziów.– Nie wiem gdzie jest Morpheus – przyznał nagle z zaciśniętym gardłem – Muszę go znaleźć. Longbottomowie mogą stać się dzisiaj celem.

zawada: anam cara xD i nerwica natręctw w szerokim pojęciu (nie tylko parzyste zabezpieczenia)
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#5
26.05.2025, 10:07  ✶  
Nie spodziewał się, że mowa Półwyspu Apenińskiego mogła tak irytować. Nie uczył się nigdy włoskiego, nie rozumiał ani słowa... i chyba o to chodziło. Anthony i Lorien mogliby równie dobrze zacząć szeptać sobie do ucha, kiedy on stał obok i z nimi rozmawiał. Robert poczuł się wykluczony, nieistotny dla tej zajętej sobą nawzajem dwójki. Czy to była zazdrość? Możliwe. Jednak Crouch zawsze lubił na sobie skupiać uwagę, a sytuacja, w której ktoś przy nim posługiwał się dość ostentacyjnie obcym językiem stanowiła dla niego upokorzenie. Nie dawał po sobie tego poznać. Pokerowa twarz przychodziła sędziemu naturalnie, jednak w jego sercu zaczynało formować się coś na kształt urazy. Pewnie, nie musiał być zawsze najważniejszy, jednak bycie wyobcowanym za każdym razem go bolało. Ojciec mawiał, żeby słuchać ludzi, zapamiętywać, co mówili, na bieżąco analizować. Jak miał to zrobić, jeśli nie znał języka?

Postarał się skoncentrować na tym, co briefował Anthony. Jenkins była w SPA, więc jej nieobecność podczas pożarów na pewno miała zostać negatywnie odnotowana. Dowódca powinien być na placu boju lub chociaż w sztabie dowodzenia. Nieważne, czy sytuacja była przypadkowa. Robert wiedział, że ludzie nie zapomną Jenkins, że nie była obok nich, kiedy Londyn płonął. Stanowiło to więc swego rodzaju okazję dla... innych stron.

– Musimy zebrać tu jak najwięcej osób. Tylko tak będziemy wiedzieli, że nikt nie wykrada informacji. Kto wie, czy Śmierciożercy nie wykorzystują pożarów jako dywersji... – odparł, spoglądając po Anthonym i Lorien. – Będziemy też mogli tutaj kontrolować nastroje lepiej niż, w sytuacji, kiedy wszyscy są rozproszeni. Nie możemy sobie pozwolić na plotki i panikę.

Niemal jak na zawołanie, jego ostatnim słowom towarzyszyła informacja o mugolu w Ministerstwie. Robert zobaczył półprzytomnego faceta ubranego nie w szaty, ale w dość standardowy mugolski strój. Gdyby nie to ubranie... Crouch by nie widział różnicy. Na początku oczywiście towarzyszyło mu lekkie, instynktowne niemal poczucie oburzenia. Chodziło o odstępstwo od normy, bo jak to możliwe, że do Ministerstwa wpuścili mugola? Tyle, że Robert był w stanie odpędzić to uczucie, w przeciwieństwie do swojej wielce urażonej kuzynki.

– Jeśli jest tak, jak mówi Anthony, w Londynie nikt nie jest bezpieczny. Schronienie trzeba zapewnić każdemu, kto tego potrzebuje. Jak byśmy wyglądali, gdybyśmy wyrzucili stąd rannego człowieka? – spytał retorycznie, po czym wrócił z powrotem do tematów organizacyjnych. – Trzeba zorganizować punkty, w których ludzie będą mogli bezpiecznie i w kontrolowanych warunkach przetrwać tą noc. Wszyscy raczej nie pomieszczą się w atrium, szczególnie, że już pojawiają się osoby z zewnątrz, które chcą się schronić. Musimy pogadać z Bonesem i Moodym, spytać, na ile BUM może nas tu wspomóc. – wyjaśnił zaskakująco spokojnie. – A Morpheusa nigdzie nie widziałem. No, ale raczej dziś nie opuszczałem biura Wizengamotu.

wiadomość pozafabularna
Rozgrywam przewagi: kłamstwo (Robercito udaje, że wcale nie jest atencyjny) i dowodzenie (dążenie do ogarnięcia chaosu zanim dobrze się zacznie)
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#6
27.05.2025, 14:30  ✶  
Atmosfera stawała się coraz bardziej nieznośna. Strach zdawał wdzierać się nawet tutaj - przez ściany, posadzkę, krew. Jej samej w głowie ciążyła myśl, która tkwiła w niej od dawna. Przyjdą po mnie. Przyszli? A może nadal czekają. Ludzie mówili szeptem, jakby bali się, że głośniejsze słowo rozwali strukturę pozornego porządku. Aurorzy przebiegali przez salę, magomedycy aportowali się i deportowali z charakterystycznym trzaskiem.
- Spa? - Powtórzyła jakby smakowała nowe, nieznane sobie słowo, nie mogąc uwierzyć, że wypowiadała je w kontekście głowy państwa pogrążonego w kompletnym chaosie.
Powieka jej drgnęła- irytujący tik, który w jej przypadku nierzadko oznaczał więcej niż cała tyrada-  a na koniec języka cisnęło się, że “Fortinbras nigdy nie potrzebował wyjazdów do spa w trakcie pełnienia obowiązków Ministra Magii”. Ale za czasów Malfoy’a nigdy by pewnie do czegoś takiego nie doszło. Był porządek. Nieważne, że czystokrwisty i nepotyczny - ale porządek. Poszanowanie dla magicznych tradycji. Kobieta zacisnęła palce tak mocno, że jej knykcie zbielały, a ostre paznokcie wpijały się boleśnie w skórę.
- Była na popołudniowym posiedzeniu.- Odpowiedziała na pytanie o ciotkę.- Ale może zdążyli ją odprowadzić w bezpieczniejsze miejsce. Nie wiem.
Nie zwracała już uwagi jak roztrzęsiony zdawał się być Anthony. Szczerze powiedziawszy nie potrafiła się skupić na niczym innym jak na piekielnym przybyszu, przybłędzie, w murach Ministerstwa.
- Nie wiem gdzie jest Morpheus.
- Sprawdzałeś Departament Tajemnic? - Zapytała dość nieobecnym tonem, jakby kompletnie straciło na znaczeniu jak ma się którekolwiek z ich przyjaciół.- Wyślij samolocik. Może Alexander będzie coś więcej wiedzieć?
Zmarszczyła brwi. Nie była pewna czy Alex w ogóle był dzisiaj w pracy, mogłaby dać sobie rękę uciąć, że go nie widziała, ale szczerze powiedziawszy, to miało zerowe znaczenie.

Przechyliła głowę, ani myśląc odwracać spojrzenia od mężczyzny. Wpatrywała się w niego jakby był czymś wysoce niepożądanym, z tą nutą zimnej pogardy jaką prezentowała wyłącznie na sali sądowej. Jakby ją zawiodła jej własna rodzina.
Jak to rzekł kiedyś pewien filozof z chłodnego Tallina, Tommius Cashius, wysoce w swej sztuce zaaferowany kulturą włoską “życie może darować ci w ofierze cytryny, gdy tańczysz z demonami lecz mój przyjacielu - no stresso, no stresso, po cóż być depresso?!”
Ale jak tu nie być stresso i depresso skoro najwyraźniej układano na prowizorycznych noszach mugola. Na samym środku Atrium!

- Jakbyśmy wyglądali, gdybyśmy wyrzucili stąd rannego człowieka?
Jeśli Robert nie spodziewał się odpowiedzi na swoje pytanie, to może i lepiej. Bo odpowiedź przyszła. Lorien jeszcze nigdy tak szybko nie odwróciła głowy. Zaśmiała się. Krótko. Kompletnie pozbawionym radości śmiechem.
- Wiesz jak? Jak obrońcy Międzynarodowego Kodeksu Tajności Czarodziejów, którego punktów ślubowaliśmy strzec. Jak sędziowie, którzy faktycznie odrobili zadanie domowe i nie kierują się prywatnymi pobudkami czy promugolskimi poglądami. Zachowaj je na tłumaczenie Rowle'owi dlaczego jego wnuki dzielą dormitorium z niemagicznie urodzonymi, a nie na wspieranie jawnego złamania wszystkich przepisów!- Odpowiedziała ostro, nawet nie siląc się na szept. Nie. W takiej sytuacji nie było miejsca na ciche komentarze. Spojrzała na Anthony’ego z niemym pytaniem “masz coś jeszcze do dodania?” a jej uniesione brwi i zaciśnięte usta jasno sugerowały, że “nie wiem” to raczej kiepska odpowiedź. Przynajmniej nie gorsza niż ta Robertowa. Wzięła głęboki oddech.
- Szlachetność nie jest wymówką dla braku struktury i gwałtu na naszym prawie. Po czyjej ty stronie stoisz, Robercie?- Głos Lorien pozbawiony był tej miękkiej czułości jaką przed chwilą prezentowała wobec Anthony’ego. Po tym pozostało tylko wspomnienie.- Jeśli jest tak jak mówi Anthony nikt nie jest bezpieczny w Londynie.- Powtórzyła za nim. Co to był w ogóle za teatrzyk absurdu? Jeden mugol dzisiaj, jutro dziesięciu. A za tydzień połamią swoje różdżki, bo świat odkryje ich istnienie.- Nie są bezpieczne nasze rodziny, nasze dzieci.- W przeciwieństwie do kuzyna wcale nie wydawała się aż tak opanowana, choć tym razem przemawiała ta włoska krew.- Więc może powinniśmy się skupić na ich ratowaniu zamiast marnować nasze zasoby i siły?- Uniosła dłoń dając znać, że to wcale nie jest otwarta dyskusja i nie ma nawet ochoty słuchać żadnych usprawiedliwień.- Panowie wybaczą.

Rzeczywistość była brutalna. Była straszna. Nie przeczyła temu. Ale Ministerstwo Magii nie było miejscem, które powinno łamać zasady i otwierać swoje bramy przy pierwszym lepszym ataku terrorystów. To czyniło ich słabych. Czyniło ich żałosnym. Odwróciła się na pięcie, wybierając się dokładnie tam, gdzie wybrać się powinna - w stronę dwójki brygadzistów. Nawet w chaosie jaki powoli obejmował Atrium jej obcasy stukały nieznośnie głośno, zwłaszcza, że adrenalina i złość najwyraźniej dodały czarownicy siły jakiej nie miała w sobie od kilku dobrych dni. Maszerowała żwawo, nawet nie planując spojrzeć czy jej towarzystwo ruszyło za nią. Choć pewnie obaj panowie mogli przeczuwać, że dla dobra nieszczęśnika, którego tu przywleczono, a może i karier bogom ducha brygadzistów, lepiej było jej samej z tym nie zostawiać.
Najwyraźniej śmierciożercy nie potrzebowali żadnego potężnego planu jak dokonać ataku na Ministerstwo od środka. Brak Jenkins. Dziwaczna prawna samowolka. Władza kruszała pod palcami.

- Co tu się dzieje?- Zapytała sucho, przystając przy czarodzieju, który próbował wyczarować bandaż na broczącym krwią ramieniu człowieka, który teraz jak podeszła i przyjrzała się uważniej - musiał być niemagicznie urodzony. Nawet szlamy nie patrzą z takim szokiem w oczach na różdżki. Długi pazur palca wskazującego znalazł się tak blisko rannego nieszczęśnika, że cudem chyba tylko nie trafiła go w oko.- Kto to jest?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
27.05.2025, 20:17  ✶  
Inne okoliczności.

Zaklinał o nie świat.

W innych okolicznościach spór kuzynostwa dostarczyłby mu niemałej rozrywki. Usadowiłby się w wygodnym centrum i podsycał oba stanowiska, punktował tego, który lepiej sobie radził, wspierał jak chorągiewka tego, który potrzebowałby przyjacielskiego wsparcia w legislacyjnym sporze.

Wpuszczanie mugoli czyniło niebezpieczny precedens. – chciał jej przytaknąć.

To mogło być odebrane jako słabość. Czyniło ich to jednak ludźmi. Moralny snobizm nakazywał stawiać się wyżej niż terroryści, którzy bezmyślnie mordowali tysiące. Ludzi lubili czuć się [i]tymi dobrymi, poklepywać po ramieniu. Ludzie lubili opowieści o szlachetności. Karmili się tymi kłamstwami od maleńkości.[/i] – chciał zakręcić, by nie zostać oskarżony o mugolofilstwo, ale przyjąć stronę Roberta.

Amnezjatorzy nie takie rzeczy po Grindewaldzie czyścili z głów – rozważał polubowne.

– Nie ma go tam. Nie było go tam. Wyszedł gdy skończył pracę. Nie wiem gdzie jest– wychodziła trwożna litania, człowieka pozbawionego kontroli, który podążył za Lorien bardziej machinalnie niż wolitywnie. Słabość władzy doprowadziła do tego ataku i powinien naostrzyć swoje smocze zęby, powinien sięgnąć po złote jabłko niestrzeżone. Tak banalne do zerwania... – Punktami na pewno zajmują się brygadziści i aurorzy – chciał w to wierzyć, ale cóż... mimo słabości do rosłego detektywa nie miał najlepszej opinii na temat służb. Zaklinał rzeczywistość. Przekazywał energię, zagryzając zęby by powiedzieć cokolwiek bardziej realistycznego. – Powinniście wzmocnić siły i straże zwłaszcza na drugim piętrze gdzie jest duża część dokumentacji– powiedział za plecami Lorien do Roberta, wyrwany na moment z neurotycznego stuporu. Jego flegmatyzm, intelektualna indolencja drażniły go, ale im bardziej wściekły był na siebie za ten paraliżujący strach, tym emocja wzrastała kruszejąc tak jak kruszało na strszliwym kamienicznym grillu społeczne poparcie dla działań Jenkins. – Spalenie jej mogłoby doprowadzić do paraliżu całego państwa, a mam wrażenie, że nasi poprzednicy obwarowali głównie obsydianowe ściany strzegące tajemnic, a nie przyjmujące wszystko pergaminy od których zależne jest... – urwał, bo mignęła mu jasna głowa, gdzieś z boku. Atrium stawało się coraz bardziej zatłoczone. Margerita?! Powinien widzieć obok też i Jonathana, który zwykł górować nad głowami zebranych, ale obok blondynki nie było... nie, to nie była jego chrześnica. Oddech zaświszczał mu między spierzchniętymi wargami, a poczucie winy dociążało barki do ziemi. – Dovremo rimandare la nostra festa serale attorno al falò, mia cara. – wyszeptał, błądząc stalowymi oczyma po ludziach, których pojawienie się wprowadzało coraz większy chaos. Zapach spalenizny zdawał się być wszędzie, choć Anthony zza kilku godzin wracający przed świtem do apartamentu mógłby powiedzieć Anthony'emu z Ministerstwa, że nic nie wiedział na temat zapachu spalenizny. Nie zmieniało to faktu, że z trudem powstrzymał napierające na jego gardło mdłości. Chcąc pokoju powinien szykować się na wojnę. Czemu nie pamiętał tych wyświechtanych słów dwa lata temu?
ten lepszy Robert
cały mój kraj potrzebuje psychologa
Brunet o wzroście 180 cm. Ma błękitne oczy i zawadiacki uśmiech, który często nosi niczym maskę. Włosy często ma napomadowane, a pod szatami czarodzieja nosi eleganckie garnitury, albo od Rosierów, albo mugolskich projektantów, takich jak Westwood lub Dior, nie obnosząc się z tymi markami, lecz traktując to jako ukryty polityczny manifest.

Robert Albert Crouch
#8
28.05.2025, 18:01  ✶  
Robert darzył podobnymi uczuciami trzy kluczowe dla jego politycznego życia kobiety. Osobiście nie miał nic przeciwko nim. Mógł plotkować z nimi, pić herbatę, dogadywać się w sprawach czysto organizacyjnych. Jednak politycznie każdej z nich był w stanie coś zarzucić. Eugenia Jenkins zupełnie nie radziła sobie z rolą Ministry i przymykała oko na zdecydowanie pro-voldemortowskie skręty niektórych działaczy Ministerstwa. Samantha, powierniczka Jenkins i kuzynka Roberta, była w swojej stanowczości niemal nieskuteczna, bo mało kto realnie traktował ją poważnie. Natomiast Lorien... cóż, była Lorien. Robert nie zgadzał się z nią niemal w każdej pojedynczej kwestii światopoglądowej, jej upodobanie do dementorów pozostawało etycznie niepokojące, a koneksje jej dawnego męża budziły wątpliwości. Trzeba było szukać sojuszników, a także godzić się na kompromisy. Jednak dobrze było też móc spojrzeć na siebie w lustro i nie zobaczyć człowieka, który zdradził własne ideały.

Anthony był roztrzęsiony, jednak Robert był zirytowany również jego postawą. Czemu ktoś tak ważny dawał się tak dotknąć strachowi? Był nielepszy niż Lorien, która pozwalała, by jej zachowaniem kierowały własne animozje, a nie racjonalne, polityczne argumenty. Wyrzucenie mugola czy kogokolwiek, kto nie stanowił bezpośredniego zagrożenia, było tragicznym wizerunkowym ruchem. Bywały takie momenty, że pośród tych wszystkich "przygotowanych do pełnienia władzy" czystokrwistych, Robert czuł się jedyną kompetentną osobą.

— Wolę, żeby przeżył tutaj i miał wyczyszczoną pamięć niż był kolejnym trupem na ulicach. Może mugolaków też mamy tu nie wpuszczać. Najlepiej od razu włóżmy maski i idźmy zarzynać brudnokrwistych na ulicach, kogo to obchodzi. Świetnie będziemy postrzegani w tym kryzysie — wycedził, spoglądając wokół, czy może żadna jasnowłosa dziennikarka nie opisywała tego zdarzenia samonotującym piórem. — Nigdy nie byliśmy po jednej stronie, Lorien. Wiesz to doskonale. To nie jest kwestia szlachetności, tylko tego, jak postrzegane będzie w przyszłości Ministerstwo. A ja nie zamierzam być pamiętany jako ktoś, kto wywalał rannych w płomienie przez durne uprzedzenia.

Hogwart był bezpieczny. Gdyby tak nie było, Robert już by tam był. Zabrałby tutaj Enid, znalazł jej bezpieczne schronienie. Tylko, że zdawał sobie sprawę z tego, że też w niemagicznym Londynie byli rodzice. Oni też musieli umierać z nerwów o swoje pociechy, chcieć zapewnić im bezpieczeństwo. Dlatego argumenty o czystokrwistych dzieciach po prostu do niego nie trafiały. Kiedyś, w Gryffindorze, przyjaźnił się z mugolakami, osobami półkrwi i czystkami. Wielu z nich radziło sobie z magią o niebo lepiej niż on.

Dopiero kiedy Shafiq zaczął mówić z sensem o zabezpieczeniu dokumentów, Robert przytaknął. Przez chwilę poczuł ukłucie współczucia wobec przyjaciela. Crouch może za bardzo się fiksował na działaniu w tej sytuacji, jego umysł po prostu koncentrował się i działał. Ta adrenalina dostarczała wszystkich bodźców, których potrzebował. Było co robić i konieczne było robienie tego teraz. Plan był taki: najpierw ogarnąć szaleństwo Lorien, powstrzymać ją przed pogrążeniem autorytetu Ministerstwa, a potem przenieść wszystkie osoby z drugiego piętra do Atrium i wysłać BUM do pilnowania dokumentów. Kolejnym punktom Robert pozwolił kształtować sie na bieżąco, w miarę rozwoju sytuacji.

Podszedł do mugola za Lorien, a kiedy Anthony znowu posłużył się włoską mową, niemal przewrócił oczami. Wszelkie współczucie zniknęło, wróciło to poczucie urazy, spotęgowane przez panujące emocje.

— Proszę kontynuować swoją pracę — powiedział w miarę spokojnie, choć stanął rzeczywiście pomiędzy bandażującym czarodziejem a Lorien.

— Chcecie wyrzucać stąd mojego brata? — w ich stronę nadszedł nieznajomy mężczyzna. Widać, że był rozechwiany emocjonalnie, bo jego twarz pokrywała wściekła czerwień. — Nie widzicie, co już robicie, czystki? Jeszcze wam mało?

— Opanujmy emocje, dobrze? Nikt nie chce nikogo wyrzucać. Nazywam się Robert Crouch i... — nie skończył mówić, bo nagle w jego stronę poszybowała rozpędzona pięść mugolaka.

Ostatnio Robert został uderzony w szkole, chyba w pierwszej klasie. Dlatego cios w twarz, na tym etapie życia i kariery, zszokował go. Cholera, był jednak funkcjonariuszem publicznym. A teraz czuł, że jego twarz puchła od bólu, a w ustach zbierał się metaliczny smak. Do mugolaka natychmiast dopadł BUM-owiec, obezwładniając go. Crouch natomiast przez chwilę trzymał się za twarz, niezdolny do mówienia przez ból w policzku. Ten mugolak miał naprawdę niezły prawy sierpowy.

Przeklęta Lorien...
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#9
29.05.2025, 22:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2025, 22:13 przez Lorien Mulciber.)  
Naprawdę mieli teraz odrobinę poważniejsze problemy niż szukanie dorosłego chłopa jakim był Morpheus. Zresztą… Co z nich wszystkich za jasnowidze, że nie przewidzieli takiego obrotu spraw?! A jeśli przewidzieli… Zacisnęła usta w wąską kreskę. Ta myśl ją odrobinę wstrzymała. Zamarła na ułamek sekundy.
Czy wiedział, a zamiast tego wysyłał jej krzyżówki? Zemdliło ją. Wiedział?
Odwróciła się jeszcze, żeby złapać Shafiq’a ostrożnie za ramię. Na Bogów, co z nim się dzisiaj działo?
- Antonio…- Powiedziała łagodnie, próbując go ściągnąć na ziemię. Do siebie. Przestań myśleć o Morpheusu, kiedy ja tu jestem!. Szeptał jej w głowie niemal urażony ptaszek, złakniony wszelkiej atencji. A już najbardziej tego, żeby Anthony przestał myśleć o Longbottomie i skupił się na przyznaniu jej racji w kwestii mugola!- Nic mu nie będzie. Zobaczysz.

Zastanowiła się nad kwestią dokumentów. Czy II piętro było bezpieczne? Czy zdążyliby je przenieść? A jeśli tak - to dokąd. Większość leżała w archiwum. Lata pracy, procesów, kartotek. Ich zniszczenie… Nie chciała nawet myśleć o chaosie do jakiego by doszło. Skinęła głową, na pomysł oddelegowania kilku brygadzistów do tego zadania.
I może nawet odpuściłaby temu nieszczęsnemu rannemu i zajęła się sprawami tak krytycznymi jak ratowanie ich życiowego łatwopalnego dorobku, gdyby nie odpowiedź Roberta.
- Najlepiej od razu włóżmy maski i idźmy zarzynać brudnokrwistych na ulicach.
Zatrzymała surowe spojrzenie na kuzynie, jakby kompletnie nie obchodziło jej co się stanie z ich światem. Problem był jednak taki, że… to nie była prawda. Reputacja Ministerstwa Magii leżała jej na sercu jak nic - ale to była reputacja nieugiętego organu ścigania nie ośrodka ratunkowego dla mugoli w potrzebie.
- Rób ze mnie potwora, bo szanuję zasady i nasze prawo w przeciwieństwie do terrorystów na ulicach. I najwyraźniej w przeciwieństwie do Ciebie, Robercie. Proszę bardzo!- Odwarknęła. Skoro Robert postrzegał zdrowy rozsądek za równoznaczny z noszeniem maski i mordowaniem, nie zamierzała z nim dalej dyskutować na ten temat. Moralność nigdy nie miała prawa do istnienia w świecie, w którym ślubowali odpowiednim prawom. A jak brzmiała pierwsza, święta zasada? Nigdy nie ujawnią się mugolom. Pod żadnym pozorem!
Tu już nie chodziło o poglądy. Nie chodziło nawet o niechęć czy mugolofilię. Chodziło o to, kto w czasie kryzysu zachowa żelazny kręgosłup i zdoła tupnąć nogą. Powiedzieć że to czyste szaleństwo i dezintegracja państwa - dokładnie to czego oczekiwał Lord Voldemort. Błąd. Paskudny, nieodwracalny błąd, za który przyjdzie pewnie zapłacić nie tylko amnezjatorom, ale i wszystkim jeśli wpuszczą tu kolejnych niepożądanych gości.
- Oczekiwałam, że będziesz po stronie prawa i sprawiedliwości, nie nagłego porywu serca.- Dodała z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. Nie była terrorystką. Nie miała nic przeciwko pomaganiu mugolom czy ratowaniu ich! Ale nie tutaj. Nie w najważniejszym punkcie brytyjskiego świata czarodziejów! Nie, kiedy oni sami potrzebowali pomocy, by przetrwać tą noc.

- Innym razem Antonio.- Obiecała, gdy poruszył kwestię ich zaplanowanego na wieczór ogniska. Mówiła po angielsku, starając się tłumić drżący od emocji akcent.- I zaprosimy Morpheusa, zaprosimy wszystkich naszych przyjaciół, kogo tylko będziemy chcieli, dobrze? - Potrząsnęła głową, wreszcie dając do głosu dojść brygadzie.
- Na ulicach wszystko płonie, pani Mulciber. Nie ma miejsc, żeby pomagać.- Odpowiedział jeden z brygadzistów, akurat nie zajęty bandażowaniem mugola. Kojarzyła go, bo z reguły pilnował sali przesłuchań.- Pogotowie Ratunkowe już poinformowane. Mamy zgodę z departamentu magicz…
Brygadzista nie skończył referować, bo w tym momencie z tłumu wyłonił się nieznajomy, który… nie czekał jakoś specjalnie długo żeby przywalić z pięści Robertowi.

Pisnęła, nie tyle przerażona nagłym atakiem, co bardziej nim zaskoczona. Odskoczyła, wpadając na stojącego z tyłu Anthony’ego, w typowym dla siebie odruchu szukając u niego ochrony. Kto wie czy ten brutal się nie rzuci zaraz na nią! 
Barbarzyństwo.- Wpatrywała się bez słowa to w mężczyznę to w kuzyna, który zaczął już paskudnie puchnąć na twarzy. Atak na funkcjonariusza państwowego. W samym SERCU Ministerstwa. A czyja to wina? Oczywiście, że przeklętego mugola, którego tutaj przywlekli! Gdyby nie było mugola - nie byłoby problemu - Robert by nie oberwał. Nadal zamierzał ich bronić?!
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#10
30.05.2025, 11:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.05.2025, 11:59 przez Anthony Shafiq.)  
Lubił ich spory. Lubił gdy to one płonęły jasnym światłem, niczym lampiony rozwieszone nad marmurami jego pięknego ogrodu w letniej rezydencji. Little Hangleton. Tęsknił za ciszą. Za cichym poszumem magicznej fontanny. Za fortepianem. Za biblioteką. Za chłodem wieczoru i szelestem przesuwanych kart książki. Tęsknił za kolumnadą spomiędzy której wychylały się ku niemu białe rzeźby. Tęsknił za myślą i wiarą, że są w stanie tą wojnę wygrać. Wojnę o której czytał. Wojnę którą teraz doświadczał.

Źle było, gdy sędziowie kłócili się między sobą teraz, gdy potrzeba było jedności.

A przecież wspólne ognisko, przyjęcie złotej karty inne niż wszystko inne. Przecież kuzynostwo mogło usiąść przy jednym stole, cieszyć się wykwintnym jedzeniem i żartobliwie dogryzać sobie na temat własnych słabostek. Miłość do dementorów, miłość do mugolackiej technologii... Tęsknił za dawnym życiem, które spalało się właśnie na jego oczach.

Szukał rozwiązania, załagodzenia tego, choć wiedział, że każde z jego przyjaciół oczekuje od niego twardego opowiedzenia się po jednej ze stron. Czy tak nie postąpiłby konserwatywny smok osiadły dawno na swoich skarbach? Z taką estymą powtarzał od lat, że to właśnie ów potężna bestia mu sprzyja, stanowiąc jego totem, jego opiekuńczego ducha.

Ale nie była to prawda.

Węże... ich giętkie ciało, sprawne języki... Potrafił się dostosować do poglądów rozmówcy, potrafił gładko wybrnąć. Teraz oczekiwano od niego twardości ów kręgosłupa, który wił się od lat u ich stóp. Wąż... pan odrodzenia i uleczenia. Potrzebowali go teraz, a on łkał za śmiercią, której jeszcze nie było, której nie mógł być pewien.

– Tak... zaprosimy dużo ludzi, będziemy śpiewać i jeść... pod gołym niebem. Tak zrobimy.– Odpowiadał jej cicho, nie zamierzając wcinać się Robertowi w jego ingerencję, czując wątłą niż ulgi, kojące światło nadziei płynącej z myśli posiadania jakiś planów, spokój płynący z myśli, że to nie Morpheus będzie smażony, a on będzie smażyć... kiełbaskę... nad ogniskiem...

Stalowe oczy złapały nagle koncentracje na jasnej głowie, która pojawiła się wewnątrz Ministerstwa. Margerita! Tak. Jasper! Tak. Jonathan... przyjaciela nie było i był to chłodny dreszcz przebiegający po jego plecach. Spodziewał się tego, ale chciał, marzył, pragnął się mylić. A potem policzek wymierzony w Croucha wstrząsnął nim i ocucił ze stuporu nadmiaru myśli i braku działań. Gniew przydał mu energii, naładował sflaczały balon jego zahukanej egzystencji.

Anthony się wyprostował i wbił stalowe oczy w człowieka, który ośmielił się podnieść rękę na jedną z bliższych mu w Ministerstwie osób. Podszedł ledwie krok, by podtrzymać opiekuńczo Roberta, drugim ramieniem osłaniając stojącą za nimi Lorien.

– Spokój! – huknął na szlamę, sięgnął po moc, którą wplótł w jedno słowo. Nie był to rozkaz, nie osiągnął jeszcze takiej wprawy w urokach, choć czuł, że będzie ich potrzebował bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chciał wtłoczyć jednak agresorowi prymitywną emocję dociążającą jego barki jak wełniany płaszcz. Odebrać ciału adrenalinę, która szarpała jego członkami w niekontrolowanych kierunkach.

Przewaga: Magia Bezróżdżkowa II, próbuję rzucić urok wymuszający emocję spokoju na agresorze
Rzut O 1d100 - 2
Akcja nieudana

– Jeśli jest dyspozycja z jednego z Departamentów, to my mamy dwa tygodnie na złożenie oficjalnej skargi, niemniej nie jest to coś, czym wy macie się kłopotać. Wracajcie do obowiązków – rozstrzygnął autorytarnie, korzystając ze swojej wiedzy o biurokratycznych zawiłościach prawnych. Ostatecznie funkcjonariusze, mrówki obronne, nie powinny zastanawiać się nad rozkazami tylko je wykonywać. W ich - polityków - zakresie było pilnowanie, aby osoby, które te dyspozycje wydają były właściwe.

Tymczasem Anthony odciągnął na bok Lorien i Roberta gdy mężczyzna bynajmniej się nie uspokoił a zaczął odgrażać bardziej i dwóch brygadzistów musiało go odciągać od prominentnych figur Ministerstwa Magii. Shafiq w duchu ganił się, że zbyt rozchwiane emocje zniwelowały jego czar, ale też pocieszał, że nikt w sumie nie powinien tej porażki zauważyć, skoro nie trzymał w dłoniach różdżki. Szczęśliwie też dla wielu - nie on był amnezjatorem.

– Stabilizacja kraju jest zagrożona i to jest teraz priorytetem. Musicie dopilnować, aby na drugim piętrze nie wydarzył się zamach stanu, lub.. cóż... kradzież, albo palenie niewygodnej dokumentacji. Ja bym wykorzystał to zamieszanie gdybym był jednym z nich, o tym, że wśród nas są Śmierciożercy infiltrujący Ministerstwo jestem bardziej niż pewien. – przełknął ślinę i sięgnął do swojej wszytej w szatę wsiąkiewki w której miał jeszcze tubkę z maścią na stłuczenia otrzymaną od swojego lekarza po ataku, którego doświadczył w Teatrze Selwynów dwa tygodnie temu. Specyfiku było niewiele, ale powinno wystarczyć. Wcisnął mu go w dłoń: – Przynosi natychmiastową ulgę. Sprawdzałem, Niestety.

Tik tak – czas gonił.

– Ja muszę znaleźć naszą Kassandrę i zedrzeć z niej klątwę braku wiary w jej słowa – mówił oczywiście o Morpheusie, którego przeżycie obecnie zracjonalizował jako rację stanu. Cóż, zawsze było w nim sporo egoizmu. – Gdy kurz opadnie, będziemy musieli zewrzeć szeregi razem, przejść do konkretnych działań i opracować plan, który uniemożliwi osobnikom takim jak Voldemort podnosić kiedykolwiek znów rękę na nasze społeczeństwo. Dni Jenkins są policzone, to od nas zależy czy zapanuje chaos, czy przywrócone zostanie praworządność. – Egalitaryzm Anthony'ego był mocno oparty na poczuciu własności. Nie chodziło o wartościowanie poszczególnych jednostek, tylko rozpatrywanie społeczności jako jednego organizmu. Voldemort wykrwawiał ulice ich miasta drwiąc i śmiejąc się prosto w twarz nie tylko stróżom prawa, ale też tym, którzy to prawo tworzyli. Zaraz po tych słowach ciasno objął Roberta, poklepując go kilkukrotnie po plecach. – Jutro o zmierzchu w Little Hangleton – słowa opadły jak obietnica, że oboje przeżyją tą zawieruchę. Nadzieja - wszyscy jej potrzebowali. Potem objął też Lorien, łagodniej przez wzgląd na jej stan. – Widzimy się w domu. – Może nie powinien. Może zdecydowanie nie powinien. Ale wierzył święcie, że oczy wszystkich zwrócone były na korytarze zalewane raz za razem kolejną falą mugolaków. Wierzył, że ludzie mają teraz ciekawsze tematy do rozmów.

Zaraz po tym pożegnaniu odwrócił się, by ruszyć do Margerity i Jaspera. Musiał dowiedzieć się gdzie poszedł Selwyn. Musiał chociaż spróbować go dopaść, jak białego królika. Jego ciemna Nora i odrealniony świat krainy koszmarów czekał, a on jak zahipnotyzowany wiedział, że nie może być inaczej. Że tej nocy jego oportunizm spłonie i odejdzie w niepamięć jak zużyta wylinka pozostaje za pełznącym wężem.


Korzystam z przewagi Dowodzenie, odnoszę się do swojego totemu Wąż, wiedzy wynikającej z WOS na V, używam przedmiotu Wsiąkiewka

Podkreślono wynik rzutu dodany po edycji posta
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (2720), Lorien Mulciber (2841), Robert Albert Crouch (2449)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa