Czarodzieje, którzy stali zbyt blisko ognia, zostali skutecznie odepchnięci przez silne zaklęcie, a wy znaleźliście się w centrum ognistego kręgu. Lord Voldemort stał obok was. Całkowicie materialny, tak samo złowieszczy jak zawsze, o aurze i smrodzie czarnej magii tak silnej, że odczuwaliście to nawet wy. Wpatrywał się w kogoś przez moment, ale przestał w chwili, kiedy wasze udane zaklęcia odgrodziły go od tych, którzy byli niewarci widzenia tego, co ukaże się waszym oczom za moment. Czuliście to – silne napięcie związane z wielką energią, jaka przepływała przez wasze ciała. Nie rozumieliście tego, być może nie rozumiał tego nawet sam Lord Voldemort, ale wiedzieliście, że nie powinniście wątpić.
Ręka Czarnego Pana uniosła w górę kamień runiczny. Ten świecił się jasnym światłem, jakby był rozgrzany do czerwoności. I o ile nie myliły was oczy, zdawał się wciągać do środka wszystko wokół. Wpierw dym i kurz, później płomienie ogniska, kamienie usypane dookoła waszych stóp. A później… a później wciągał rękę Czarnego Pana i… was? Dlaczego on wciągał was? Nikt was o tym nie poinformował, nikt was nie ostrzegł przed potencjalnie zgubiennym wpływem znajdowania się tak blisko całej tej akcji. Próbowaliście trzymać się nogami gruntu. Z całych sił parliście w dół, żeby tylko nie zostać wciągniętym do tego dziwacznego artefaktu i po kilku chwilach zorientowaliście się, że to wszystko było iluzją. Staliście twardo na ziemi, a to fioletowy dym wydobywający się z ogniska mącił wam w głowach. A może nie mącił? Może faktycznie w płomieniach dostrzegaliście ludzkie twarze, obrzydliwie powyginane, jakby ogień uczył się tego, jak właściwie wygląda ludzka twarz i jakie posiada możliwości, jeżeli chodziło o jej plastyczność w mimice. Wyglądało to obleśnie – nie byliście jednak jednymi z tych, którzy daliby się przerazić tak marną sztuczką. Cisnęło się na usta „nie patrzcie w ogień”, ale wy już zdążyliście w niego spojrzeć. Spojrzał w niego również Lord Voldemort, który zamarł w bezruchu. Zamrugaliście, a później poczuliście błogi zapach leśnej polany. Kurz i pył nie gryzły was już w gardła. Nie zmierzchało już, znaleźliście się w tym miejscu w biały, wyjątkowo jasny dzień.
Czarny Pan milczał. Rozejrzał się wokoło, spojrzał też na trzymany w dłoni kamień – ten zgasł, nie różnił się niczym od szeregu kamieni ułożonych wzdłuż płynącej nieopodal rzeki. Na wielkich polanach, gdzieś daleko w oddali, rysowała się spoczywająca na nich, kobieca sylwetka.
@Theon Yaxley @Louvain Lestrange @Wilhelm Avery