Sauriela uważał się za uosobienie zła, pechowego czarnego kota – może było w tym ziarno prawdy, ale po pierwsze nie był samym diabłem, a po drugie w Anglii wierzy się przecież, że czarny kot przynosi szczęście.
- Rynsztokiem – powtórzyła za nim, a wcześniej uniosła wyżej jedną brew: bo że żałował? Ona jakoś nie żałowała, chociaż musiała przyznać, że to nie była prosta relacja. Ale proste relacje pewnie nie dawałyby takiej satysfakcji. Ta zaś dawała. - Pozwól, że sama ocenię co zmarnowało, a co nie, moje życie – teraz to ona się uśmiechnęła. No bo nie będzie jej facet mówił co jej się podoba, a co nie, ani co jej marnuje życie. - Albo co i kogo uważam za rynsztok – a jakoś to słowo nie pojawiało jej się przy Saurielu. Może i miała za mało danych, ale tak samo jemu brakowało danych o niej. Nie uważała go za kryształowego, ale… heh. Łatwo było zapomnieć, że Victoria była wychowana w wartościach proczarodziejskich. - Przecież jestem wiedźmą – wiedziała, że mówił o innym znaczeniu słowa „wiedźma”, ale znowu musiała się przyczepić do semantyki, zresztą powiedziała to tak śmiertelnie poważnie, bez uśmiechu, jak tylko ona potrafiła, a nawet nie uciekała do oklumencji, która dopiero wypierała ją z emocji. Robiła tak z początku, na tych ich pierwszych spotkaniach, ale od jakiegoś czasu już nie. Pewnie różnica była dla Sauriela zauważalna.
Brwi znowu się uniosły, choć tym razem obie.
- Grozisz czy obiecujesz? – czy brzmiało to absurdalnie? Prawdę mówiąc to wcale nie, przynajmniej nie w głowie Victorii. Nie miała pojęcia jak powinna wyobrazić sobie ich wspólne życie po ślubie – czy totalnie od siebie oddzielne, czy jednak w jakiś sposób wspólne, ale na tapecie dostępne były wszystkie opcje. Jedną z nich było życie całkowicie obok siebie, a inną – dzielenie ze sobą nawet nocy, czy tam poranków, tak, nawet z bryłą lodu wampirem.
- Możesz sobie tak myśleć. Czy zechcę je wykonać to zupełnie inna sprawa – tak, kaprysy Sauriela. Już zdążyła zauważyć jaki jest humorzasty, albo jak wymyśla. Z kolei ona wychowała się pod czujnym okiem Isabelli i choć daleko jej było do matki, to mimo wszystko wyrobiła sobie pewną odporność na pewne… wydziwianie. Inaczej chyba by oszalała, a przecież grzecznie znosiła wymysły rodziny, bo nauczyła się pomiędzy tym lawirować. Zaś jeśli mieli jasność co do wysokości i Victorii (oj, pamiętała jego nagłą stanowczość w tym temacie), to nie było o czym mówić.
Victoria przekrzywiła odrobinkę głowę. Podekscytowanie troską? Wiedziała, że w jego domu nie było pod tym względem zbyt ciepło, zresztą Lestrange też dorastała w zimnym chowie. Pamiętała jednak, że jego relacje z rodziną były… skomplikowane i bardzo napięte.
- Proszę, nie udawaj – nie było po co, wystarczająco martwiła się i bez tego. - Naprawdę, jak potrzebujesz atencji to wystarczy poprosić – w ten pakiet wchodziła też troska. A właściwie to była nawet poza pakietem. Ale powiedział coś, co było oczywiste, a raczej o czym Victoria myślała sobie w nocy: że pewnie jak się obudzi to będzie głodny – po takich przebojach to tylko normalne. Tylko to stanowiło pewien problem – bo był dzień. A on był pewnie wykończony. - Gwiazdeczko, różyczko – powtórzyła, a czy pasowało? Sama pewnie powiedziałaby, że nie, ale ona w ogóle się nie znała i jej zdanie w tej materii było raczej mało warte. A potem zamrugała. Ostatnie czego się spodziewała, to usłyszeć coś podobnego od Sauriela, bo zakładała, że mu się nie podobała. Że palnął jakiś czas temu coś o tym, że jest piękną kobietą, żeby jakoś załagodzić późniejsze słowa. Nie była pewna jak ma zareagować na obecny komplement, jakoś nie spodziewała się czegoś podobnego usłyszeć z jego ust. Tutaj, teraz. I było widać, że jest zaskoczona. W końcu odrobinę spuściła z niego wzrok, ale… uśmiechnęła się. - Dziękuję – tak, potrafił być czarujący i potrafił bajerować. Była już tego świadkiem, ale nie na sobie – coś, co ostatnio ją tak zezłościło…
Wstała i niespiesznie podeszła do okna, by tylko odrobinkę dłonią przesunąć zasłonę i wyjrzeć, by zobaczyć jaką mieli pogodę i co się właściwie dzieje. Ludzie powoli budzili się do życia. Zaraz jednak odsunęła się od okna i upewniła, że zasłona jest na swoim miejscu.
- To co robimy z głodowym problemem? – zapytała wprost. Wiedziała i widziała, że się kontrolował, ale ile był w stanie?