Powinien teraz spać. Był tak cholernie zmęczony, że kiedy otworzyły się drzwi Błędnego Rycerza, to kierowca musiał zwrócić mu uwagę, że jest już na miejscu. Sam Moody nie zorientowałby się nigdy - pogrążony w we własnych myślał, oparł się czołem o szybę i jechał tak półprzytomny, zastanawiając się, czy rozmowy, które słyszy, są częścią rzeczywistości, czy snu. Nie miał już na sobie munduru - wyglądał nijako, ale jakoś tak przerażająco smutno. Może to dlatego i kierowca i pasażerowie spojrzeli po sobie z żalem, kiedy tak powoli wychodził z autobusu i skierował się w stronę Munga.
Głupio o tym mówić, ale po tym jak dramatycznie brzmiał ten list, Moody trochę już spisał Idę na koniec. Nie to, że jej nie chciał ratować, bo gdyby tak się dało, to by za nią oddał własne życie, ale jakoś tak czuł, że gdyby istniała iskra nadziei, to Danielle ubrałaby ten list w zupełnie inne słowa. Bardzo chciał zapalić, zanim wszedł do kliniki, nie odważył się na to jednak, zdając sobie sprawę z tego jak niewiele mógł mieć czasu. W środku zdał sobie sprawę z tego, że nie wiedział gdzie iść. Na korytarzu panowało wielkie poruszenie, nie dziwiło go to wcale, bo pewnie przywieźli tu o wiele więcej ofiar zdarzeń w Dolinie. Chciał się ustawić w kolejce do recepcji i tam zapytać o to, gdzie mogła leżeć Moody, ale wtedy dostrzegł w oddali włosy Dolly. Nie powiedział nic, po prostu ruszył przed siebie pewnym krokiem, przypadkiem obijając się o jakiegoś chłopaka, który nie omieszkał rzucić mu krótkiego „patrz jak leziesz, jo”, ale Alastor to zignorował - szedł dalej, tam, gdzie Longbottom żegnała jakiegoś pacjenta.
Nie przywitał się z nią niczym innym niż skinieniem głową, a później milczał. Chociaż normalnie był bardzo dowcipny, nie wyglądało na to, żeby planował powiedzieć cokolwiek - wyglądał bardziej, jakby czekał na wyrok. Jak takie dziecko skarcone przez matkę, które czekało na karę, tylko że on czekałona karę od losu i widział wszystko przez ciemne okulary, bo różowych od życia nigdy nie dostał.