Fergus był dobrym chłopakiem. Podobno nie było niczego gorszego do powiedzenia o kimś ponad to, że był "dobrą osobą". To było nijakie - tak większość ludzi uważała. Było pełno określeń, którymi można naprawdę opisać człowieka, z którym spedziłeś tyle godzin swojego życia. Albo cennych godzin, albo cennego życia. Sauriel nie cenił ani swojego żywota marnego, ani tym bardziej nie cenił swoich godzin. Miał ich aż za dużo. Mógł je przepierdolić na największe głupoty tego świata, zupełnie nie przejmując się konsekwencjami. Przynajmniej tak ładnie brzmiało to w teorii. W rzeczywistości, koniec końców, nie miało znaczenia, ile czasu miałeś ty sam. Znaczenie miało to, ile czasu mieli ludzie dookoła ciebie samego. Czy dobry chłopak pozwalałby sobie na zwlekanie z odpowiedzią, która była tak ważna? Trafił do szpitala - taka była pierwsza myśl. Znowu trafił do szpitala, to też było ważne. Magiczne słowo "znowu". Myśl o tym, że tego chudzielca miałoby na stałe zabraknąć istniała w jego głowie, ale była ostatnią z opcji, którą chciał wybierać. Przecież do tej pory się trzymał. Zawsze pakował w kłopoty, ale trzymał. Bo znając jego - nie mogło go zabraknąć na Beltane, żeby wyrwać się od rodziny, która tak go uciskała.
Unikał domu Ollivanderów. Nigdy się tu za bardzo nie pchał, wiedząc, jakie to miejsce i rodzina miały wpływ na jego przyjaciela. Przyjaciela... kiedyś na pewno przyjaciela. Dziś? Pozostał sentyment i myśl, że mogłoby być lepiej i że "nigdy nie będzie jak dawniej". Miał małe pojęcie o tym, jak jest to wszystko urządzone i jak wyglądają tu codzienne interakcje. Zwrotnie było podobnie - Fergus nigdy nie pchał się do jego domów. Może właśnie tym dla siebie byli i mieli być zawsze - ucieczką. Nie działali na siebie dobrze, tak teraz o tym myślał. A jednak pośród całego rozpadu, jaki miał miejsce w jego duszy, powolnej degradacji ludzkości do roli zimnego ostrza, tęsknił za tym. Za oczami Fergusa, jego niepokornymi włosami, jego głupimi tekstami i reakcjami. Inspirował go. Fergus go inspirował. Z tego i z wielu więcej powodów stanął przed drzwiami domu, przed którymi nie powinien mieć prawa się pojawiać. Przecież to tacy jak on sprowadzili nieszczęście na Ollivanderów parę lat temu. Wstyd i poczucie winy nie istniały w jego wnętrzu - istniało za to niezadowolenie, że będzie musiał obcować z osobami, którym nie raz miał ochotę zbić mordę za to, że tworzą dla Fergusa więzienie, na jakie nie zasługiwał.
Zapukał. Ubrany jak zawsze - skóra, czarna koszula, przetarte spodnie, nieład na głowie spływających na szyję czarnych włosów. Tylko ratunek Potterów sprawiał, że nie był istnym straszydłem wieczorów - a postarał się, żeby przyjść w miarę wcześnie. To nie było dla niego wielką tajemnicą - fakt, że był wampirem. Fergus wiedział. Ale jednocześnie nie było to coś, czym by się obnosił mocno przed wszystkimi.
don't worry
don't cry
drink vodka
& fly