Gdyby była na jego miejscu, gdyby musiała uważać tak bardzo, jak zwolennicy tego, którego i Louvain sobie wybrał, pewnie też zrezygnowałaby ze wszystkich i wszystkiego. Zarówno przez utrzymanie ich w bezpiecznej bańce, jak i nie chcąc zademonstrować słabości, którą tak łatwo byłoby przeciwko niej wykorzystać. Ludzie tworzyli idealny sposób do manipulowania sobą wzajemnie, gdy w grę wchodziła jakakolwiek silniejsza więź. Tak już po prostu było.
Słowa Nicholasa nieco zbiły ją z tropu. Bo owszem, była zwyczajnie uzdolniona w alchemii, przyuczana od małego przez matkę, gdy ta jeszcze żyła, ale czy spodziewała się jakiegokolwiek werbalnego pochlebstwa? Nie. Odwróciła twarz w jego stronę, przesuwając spojrzeniem po nieco zarumienionej od chłodnych powiewów twarzy. Chłód mu pasował, gdyby miała się określić, chociaż miała nieodparte wrażenie, że pod skorupą kryło się znacznie więcej, jakaś iskra, słodko i niewinnie iskrząca, taka, która nie chciała zniknąć. Bo gdyby zniknęła, zostałaby tylko ciemność i pustka. Znała się na ludziach, obserwowała ich znacznie więcej, niż z nimi rozmawiała i może dlatego pozwoliła sobie na leniwe wzruszenie ramion, unosząc na kilka sekund kąciki ust ku górze.
- Bezsenność utrudnia życie bez odpowiedniego leczenia, a nie możesz sobie pozwolić na potknięcia, prawda? Czasem metody druidów, naszych prababek, działają znacznie lepiej i mniej uzależniając, niż współczesne eliksiry medyczne, którymi chcą faszerować w Mungu.
Trudno było stwierdzić, co miała Cynthia na myśli. Wiedziała więcej, niż chciała i ku swojemu niezadowoleniu, szybko łączyła fakty. Jej ojciec tkwił w to zamieszany, a skoro i on, to i Ci najważniejsi z Czarodziejów, z którymi robił interesy. To byłoby logiczne i rozsądne. Wiedziała też z salonów, popołudniowych herbat — paskudnie nudnych i nijakich, z których starała się zwykle wykręcać, które rody mają jakie poglądy. Wyprostowała się, znów spoglądając na niebo. Srebrne punkty na granatowym płótnie tworzyły wszelkiej maści kształty, gdy się je ze sobą łączyło i trzeba przyznać, pomagało to zebrać myśli. Nie chciała zapętlić się w wysuwanie wniosków na temat tego, o czym w ogóle nie powinna wiedzieć, nie chciała wiedzieć. Dlatego jego słowa o tym, że jego przyjaciel ją polubił, skwitowała jedynie cichym mruknięciem konsternacji, poprawiając koc na ramionach.
Nie nazwałaby go nigdy rozmownym, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko z pracy, jednak w jakiś sposób nie była zaskoczona tym, że zaczął mówić. Było coś w tym miejscu, co pozwalało odciąć głowę od magicznego Londynu i wszystkiego, co ze sobą niósł. Tutaj ściany nie miały uszu, chociaż powiewy wciąż chłodnego wiatru, mogły porywać i nieść ze sobą wypowiadane słowa.
- Dobrze jest mieć swoje miejsce. Takie, które powstrzyma Cię od pędu i szaleństwa, które ostatnimi tygodniami zdają się dominować na Pokątnej i w jej okolicach. - zaczęła po chwili milczenia, wpatrując się dla odmiany w przestrzeń przed sobą, a nie nad sobą. Trawa zakołysała się leniwie, a Cynthia leniwym ruchem dłoni zgarnęła na bok pasma jasnych włosów. Zawsze było jej łatwiej rozmawiać z mężczyznami, niż z kobietami — zwłaszcza, gdy była nastolatką. Było to kwestią zainteresowań, nigdy też nie pragnęła małżeństwa i nie czytała romansów. Uwielbiała naukę, była paskudnie ciekawa i niestety, byłoby znacznie prościej być mężczyzną z taką paletą cech, jaką miała Flintówna.
- Nie ufasz kobietom? - zapytała w końcu z nutą zaciekawienia, nie decydując się jednak na zerknięcie w jego kierunku, aby nie krępować go spojrzeniem. - A chcesz, żebym Ci towarzyszyła?
Odwróciła kota ogonem z czystej zadziorności, wiedziona nurtem tematu o unikaniu kobiet. Nie chciała przecież sprawić, aby źle się poczuł lub nakłaniać go do czegokolwiek. Dziewczyna stuknęła palcami w miękki materiał, który leniwie zsunął się nieco ze szczupłych ramion i odwróciła głowę w jego stronę, ponownie obdarzając jego twarz spojrzeniem nienaturalnie błękitnych oczu.