• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[ 23 Lipca 1972, Dom Flintów] | Louvain x Cynthia

[ 23 Lipca 1972, Dom Flintów] | Louvain x Cynthia
Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#1
07.04.2024, 22:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.12.2024, 21:53 przez Cynthia Flint.)  
Miała dużo na głowie, uciekała od nachalnych myśli w pracę. Zarówno w prosektorium, jak i w prywatnych badaniach prowadzonych pod kątem dowiedzenia się więcej o zimnych, sukcesy były wolne, ale znaczące. Wiedziała, że jeśli chciała sięgnąć głębiej, do korzeni problemu - lub też raczej do samego Limbo, nie mogła zaniedbać nekromancji. Ta delikatna sztuka, chociaż opanowana w tak perfekcyjnym stopniu przez blondynkę, wciąż miała przed nią wiele tajemnic. Księgi wiedźm z Nowego Orleanu zawierały trudne rytuały i sposoby płynniejszego manipulowania siłami życiowymi, ale wciąż nie zawierały odpowiedzi, których tak uparcie szukała. W Ministerstwie coraz mocniej dało się odczuć cień trwającej wojny, dzięki plotkarskim zapędom Paniom z recepcji oraz jednej z sekretarek biura Aurorów, miała świeże informacje. Zaskakujące, jak prosto było dowiedzieć się czegoś od drugiej osoby. Przesunęła raz jeszcze szczotką po burzy długich włosów, leniwie układających się w subtelne fale i spojrzała we własne odbicie w lustrze. Łatwo było ukryć zmęczenie i bezsenność w zachowaniu lub na skórze, jeśli miało się z tym wprawę, ale miała nieodparte wrażenie, że oczy zdradzały wiele. Niewiele myśląc, odsunęła jedną z szufladek swojej toaletki, gdzie wśród różnych drobiazgów tkwiła fiolka z eliksirem pobudzenia, do którego dodawała kilka kropelek ekstraktu z różnych ziół, które poprawiały również wygląd i stan skóry lub włosów. Małe szczegóły, które były kluczowym elementem maskarady. Takie, o które należało dbać. Odchyliła głowę do tyłu, luźno splątując włosy w koka za pomocą długiej, srebrnej szpili, ignorując kilka kosmyków, które z niego uciekły.
Gdy rozległ się dźwięk dzwonka przy drzwiach, nie była zaskoczona. Doskonale wiedziała, jaki dzień był. Gdy Migotka przyprowadziła Louvaina do salonu, gdzie Cynthia tkwiła z opasłą księgą w dłoniach, na próżno było szukać zdezorientowania. Podniosła na niego spojrzenie, okładając tom na stolik i wstała, wygładzając palcami materiał lekkiej, letniej sukienki, którą na sobie miała. Zlustrowała jego twarz oraz sylwetkę, jakby oceniała ogólny stan jego prezencji oraz zdrowia, a potem wyprostowała się, robiąc kilka kroków w jego stronę. - Louvain, miło Cię widzieć. - przywitała go ze spokojem, charakterystycznym dla siebie chłodem w głosie i obdarzyła krótkim uśmiechem, ruszając w jego kierunku, a by następnie dłonią wskazać lewą stronę korytarza, na końcu której znajdowały się schody prowadzące w dół do jej pracowni. Tej oficjalnej, nie ukrytej. - Zaczęłam przygotowywać wszystko wcześniej, więc nie zajmie to aż tyle czasu. Poprzednia porcja była wystarczająca? Wszystko działało prawidłowo, czy powinnam bardziej zwrócić uwagę na jakiś szczegół, jak temperatura ciała lub też skutki uboczne? - zapytała go z nutą ciekawości, bo prawda była taka, że chociaż eliksir był powszechnie znany, efekt na osobach będących wcześniej w limbo pozostawał tajemnicą. A ona była nieprzyzwoicie ciekawską osobą, zwłaszcza gdy chodziło o zagwozdki z intrygujących ją dziedzin magii. Gdy zeszli po schodach, słodki zapach ziół uderzył w nozdrza. Izba nie była duża, utrzymana raczej w chłodnych kolorach z naturalnym, szarym kamieniem na ścianach. Było tu niewielkie biurko, fotel oraz kominek, a poza tym cały osprzęt potrzebny do alchemii - zarówno tej pod eliksiry, jak i oprawę ziół. Na ścianach wisiały rozmaite, suszone składniki, a wysokie półki pełne były fiolek oraz słoiczków, w których tkwiły te wymagające szczelnie zamkniętego przechowywania. Każdy z nich miał etykietkę. W rogu izby był buchający wesoło kociołek pod którym paliło się drewno. Niewielkie okno w ścianie pozostawało uchylone. Podeszła do stolika, na którym tkwiła taca, kilka noży, moździerz oraz rozmaite woreczki, na jego krańcu natomiast tkwiły pergaminy oraz księgi z luźno rzuconym piórem. Dane zebrane od mężczyzny były bardzo ważne, mogły wpłynąć na efekt końcowy kolejnej mikstury, wystarczyły niewielkie poprawki. - Gdzie moje maniery.. Napijesz się czegoś, przekąsisz coś? Mogę zawołać Migotkę, bo obawiam się, że nie mam tutaj żadnego rumu lub wina. - oparła się dłońmi o drewniany blat, podnosząc na niego spojrzenie nienaturalnie błękitnych oczu. Na szczęście sztuczki sprzed godziny działały, zmęczenie i inne możliwe do dostrzeżenia objawy przemęczenia, a także zbędne emocje, zostały unicestwione. Była dokładnie taka, jak zwykle. Taka, do której przyzwyczajony był cały świat.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#2
15.04.2024, 00:40  ✶  

Miało być łatwiej. Cholera, ani trochę nie było łatwiej. Wierzył, że cały ten rytuał miłosny i jego konsekwencje same w jakiś magiczny rozwiążą sprawę. Że zrządzenie losu, czy odpowiedni układ gwiazd samoistnie nakierują wszystko między nimi na właściwe tory. Tak sobie to tłumaczył, bo tak było mu po prostu wygodniej. Ale przecież jeśli on sam w żaden sposób nie zadba o ich relację to jedyne czego może się spodziewać to gorzkie rozczarowanie. A on nie miał więcej czasu na rozczarowania, nie miał już cierpliwości, a tym bardziej sił do tego, by przyjąć na siebie kolejny zawód. Sytuacja z Lorettą i jej wyborami sercowymi dobijały go wystarczająco, by pozwolić, żeby kolejna ważna dla niego relacja zgniła przez złe wybory. Dlatego należało sobie parę spraw wyjaśnić.

Przez parę kolejnych dni od ich ostatniej żywiołowej rozmowy, przez parę dni dręczył go moralny kac. Miał wyrzuty do samego siebie, że pozwolił sobie na taką wyniosłość. Jakiś wewnętrzny wstyd zżerał go od środka kiedy przywracał we wspomnieniach tamte sytuacje. Niezbyt często, praktycznie nigdy, nie pozwalał sobie na wylew tylu emocji, dlatego czuł się w jakiś sposób obnażony. Jakby świat miał na nim wtedy poznać. Zdarzało mu się stracić nad sobą panowanie, nawet nie raz, jednak tylko w bardzo konkretnych sytuacjach. Dokładnie wtedy kiedy dochodziło do konfrontacji z jakąś nieprzychylną mu łajzą, bowiem gniewny to on był, nawet nie zamierzał się bronić.

Dobrze, że niedługo potem, od ich ostatniej rozmowy w domu Louvaina, mieli umówione kolejne spotkanie. Miał szczęście, że Cynthia była bardziej dojrzała od niego i nawet pomimo ich sprzeczek zachowywała się dorośle. On w podobnej sytuacji nie wiedział, czy potrafiłby się zachować jak ona i kontynuować pomoc w jego Zimnych problemach. Szczególnie kiedy w grę wchodziła zazdrość. Czego jak czego, ale tego nie potrafił przerobić w żadnym calu.

Czuł, że należy to jakoś odkręcić, bo zwyczajnie zaczął się bać. Bał się, że Cynthia wyślizgnie mu się między palcami, chociaż do niedawna był w pewien sposób przekonany, że ma na nią monopol. Że to tylko kwestia czasu, kiedy sprawy się ułożą po jego myśli. Szkoda tylko, że poza nim nikt o tych myślał nie wiedział, a szczególnie pani Flint, którą powinien przynajmniej względnie zapoznać ze swoimi ukrytymi zamiarami. Tak więc zjawił się w rodowej rezydencji Flintów, ubrany nieformalnie, jak to zwykle on w ciężką skórzaną kurtkę, przetarte ciemne jeansy i buciska na grubej podeszwie. Zgodnie z umówionym terminem po odbiór kolejnej dawki eliksiru na utrzymanie temperatury ciała. Bo to dzięki niemu mógł funkcjonować, bez wiecznego stresu o zdemaskowanie. I tak kolejny już, pewnie setny raz, blond królewna ratowała mu dupsko przed problemami, nawet kiedy zaciskał pięści ze złości przed nią i traktował gniewnym spojrzeniem. Właściwie chyba był to pierwszy raz kiedy tak dosadnie zamanifestował swój gniew w jej stronę.

- Ciebie również, Cynthia. - odrzucił z płaskim uśmiechem na twarzy. Żołądek momentalnie zacisnął mu się w do środka. Czy on kiedykolwiek przestanie się stresować przy każdej okazji rozmowy z nią? Nic tego nie zapowiadało. Zgodnie z ruchem jej dłoni przeszedł do wskazanego mu pomieszczenia. Mrowie fiolek, słoiczków i innych naczyń na składniki do eliksirów, nie robiły już na nim takiego wrażenia. U Lestrangów było przecież podobnie, specjaliści od magicznych napoi i nestorka jako główny uzdrowiciel w Mungu. Właściwie to uderzenie aromatów suszonych ziół sprawiało, że czuł się jak w swojej rodzinnej rezydencji, co było na swój sposób pokrzepiające w tej sytuacji. Zamyślony tym wszystkim, zawiesił spojrzenie na jej sylwetce, przez kilka sekund ignorując zadane mu pytania. Dopiero chwila głuchej ciszy sprowadziła go do świadomości.

- Emm, nieee... Wszystko było w porządku, eliksir jest doskonały, dziękuję jeszcze raz. - wycedził nieco zbity z pantałyku. Im bardziej zachowywała się dojrzale tym bardziej zaczęło go to wyprowadzać z równowagi. Jak ona potrafiła zachowywać taki nieprzerwany spokój i profesjonalizm, kiedy chronologicznie, kilka zdań wcześniej groził, że zrobi krzywdę jej, albo temu drugiemu o którym mu powiedziała.

- Cynthia, nie... proszę, przestań. Nie udawajmy, że wszystko jest okej. - wyrzucił w końcu, kiedy ta zaproponowała mu poczęstunek. Nie no, nie będzie teraz nic pił, a tym bardziej jadł kiedy sytuacja kompletnie nie jest poukładana. Zresztą powinna wiedzieć, że on jeśli już, to najbardziej gin tonic. - Chciałem żebyśmy porozmawiali, na tyle poważnie ile to możliwe. Jaa.. ee.. - zawiesił się, a ręką nerwowo zaczął drapać się po karku. - Cholera, dlaczego to zawsze takie trudne... - westchnął ciężko. Oparł się o blat jednej z szaf na której zapewne Cynthia przygotowywała składniki pod eliksiry, a okruchy zażenowania zmusiły go, żeby na moment zasłonić twarz rękoma. Zaraz potem przeciągnął po całej długości swojej facjaty, żeby na koniec wbić proszące spojrzenie w Cynthię. Na matkę, ratuj - krzyczały jego oczy.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#3
21.04.2024, 21:09  ✶  
Różnica wieku pomiędzy Louvainem, a Cynthią nie była jakaś duża, jednak w kwestiach emocjonalnych i pod względem charakteru, różnili się diametralnie. Słyszała o tym, że ludzie wierzą w przeznaczenie i opierają swoje życie na wyrokach gwiazd, ale ona była kobietą zbyt mocno stąpającą po ziemi, zbyt wiele doświadczyła, aby polegać na czymś równie nieprawdopodobnym. Nic w życiu nie przychodziło za darmo, wszystko wymagało pracy i zaciśnięcia na czymś dłoni tak mocno, aby nie uciekło pomiędzy palcami. Owszem, były chwile, gdzie używała słów takich, jak szczęście lub los, ale miało to zwykle na celu drobne ubarwienie otaczającej ją rzeczywistości lub też noszona przez nią maska tego wymagała. Nie mogła, a przede wszystkim nie chciała budować lub nawet wierzyć w coś, co rzekomo miała zesłać moc druidów w pradawnych rytuałach. Potrzebowała więcej niż magii. Ich ostatnie spotkanie było burzliwe, ale starała się być szczera i pokazać chociaż trochę emocji, które przecież szczelnie zamykała przed światem, manipulując własnym organizmem za pomocą wyuczonej tak doskonale nekromancji. Mógł się obrazić, mogli nie rozmawiać, ale nie było powodu, żeby przestała mu pomagać i żeby zostawiła go samego, bez eliksiru. Nie była też kimś, kto się obrażał lub chował urazy, jeśli te rzeczywiście nie sięgały gdzieś głęboko, przebijając się przez stworzoną przez nią zbroję, ale nie znaczyło to, że nie miała do niego jakieś formy żalu, może trochę się rozczarowała? Trudno stwierdzić, które określenie było bliższe prawdy. Perspektywa zbliżającego się spotkania sprawiła, że jej myśli nieco mocniej wędrowały w stronę tego, czego mogła, a czego powinna się po nim spodziewać. Lubiła być przygotowana, gdy była młodsza, często rozważała przecież wszystkie możliwe rozwiązania dla jakiejś kwestii. I nie do końca rozumiała, skąd taki nagły powrót do przeszłości, pobudzenie nostalgii, przecież od wielu lat dostosowywała się do tego, co jej przynosiły kolejne dni. Odłożyła szczotkę, wzdychając bezgłośnie, upewniając się, że przedmiot leży w odpowiednim miejscu i w odpowiedni sposób, bo zdarzało się jej wynosić nadmierny perfekcjonizm z pracy.
Lou nie był człowiekiem łatwym. Jego duma razem z wybuchowością i rozpieszczeniem sprawiały, że często przypominał zbuntowanego siedemnastolatka z Hogwartu, który w typowo Slytheriński sposób manifestował niezadowolenie i nie znosił, gdy coś działo się nie po jego myśli. Trzeba było nauczyć się z nim obchodzić, czasem ugryźć język, ale i mieć anielskie pokłady cierpliwości. Na pierwszy rzut oka był przecież dość nieznośny, jeśli nie tworzył dookoła siebie pozorów i nawet ona potrzebowała czasu, aby się do niego przekonać, gdy ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy wiele lat temu. Był jednak lojalny, oddany rodzinie, jak i ideałom, w które wierzył i jeśli udało się komuś dotrzeć za tworzoną przez niego fasadę, był kimś, na kim można było polegać. Może była w tym wszystkim też kwestia tego, że zawsze była odpowiedzialna za swojego brata, gdy ich matka umarła, jak Cynthia była wciąż małą dziewczynką i gdy do kogoś się przekonała, przelewała pewną formę troski na drugiego człowieka. Opiekę. Niezbyt pasowało to do obrazu, który na przestrzeni lat stworzyła, ale też nie chciała, aby ktokolwiek o tym wiedział. Słabość nie była mile widziana w czasach, które nadeszły. Ludzie wykorzystywali się wzajemnie, a ona nie chciała się w to wszystko mieszać, skupiając na własnym rozwoju i nauce. Miała przecież do osiągnięcia trudne, wymagające poświęcenia cele.
Omiotła go spojrzeniem — spokojnie i dość łagodnie, jak zwykle zresztą, tłumiąc wewnętrznie, gdy zjawił się w pokoju prowadzony przez migotkę. Łatwiej było zabrać go do pracowni i po prostu przejść do spraw związanych z eliksirów, bo nie sądziła, że Lestrange będzie chciał poruszać temat ich ostatniej konwersacji. Sama nie wiedziała, czy ona chciała poruszać ten temat. Była więc po prostu Cynthią, którą znał i do której był przyzwyczajony, tak samo spokojną i zdystansowaną, jak zwykle, chociaż z łatwością dostrzec można było przelewająca się przez ten obraz uprzejmość. Wyglądał jak zwykle, może nieco na bardziej zmęczonego, ale bladość mogła być spowodowana męczącym go chłodem i podkreślona skórzaną, ciemną kurtką, która mu pasowała. Była jakby nieodłącznym elementem Louvaina, o ile widywali się poza sprawami oficjalnymi lub też w interesach, gdy potrzebował jej pomocy. Czy widziała, że się denerwował? Może trochę, bo uśmiech, którym ją obdarzył, daleki był do tego, do czego ją przyzwyczaił.
Pracownia była chłodna i przyjemna, aromat ziół uspokajał, podobnie jak bulgocząca w kotle substancja, nad którą zaczęła wcześniej pracować. Zajęła miejsce za stołem, przyglądając się temu, co na nim było, zanim wróciła do pracy.
-Nie masz za co mi dziękować. Ciesze się, że był odpowiedni. Zastanawiałam się, czy nie dałam zbyt dużej ilości kropel eliksiru pieprzowego, żeby podtrzymać efekt ciepła. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, wbijając spojrzenie w rozdrabniany akurat składnik. Przecież było oczywiste, że mu pomoże. Zawsze pomagała. Jak mogła zachować spokój? Miała to wyuczone, ale i kontrolowała odpowiednie elementy układ hormonalnego. Sprzeczki, krzyki czy kłótnie nie były sposobem na konwersację, prowadziły tylko do dalszych problemów. Mogła mu robić wyrzuty, że fukał na nią i zachowywał się, jak gówniarz, ale po co? Nie można było zmienić przeszłości, cofnąć wypowiedzianych słów, a ciągłe rozdrapywanie tego i pretensje, nigdy nie przynosiły niczego dobrego.
- Hmmm? - mruknęła odrobinę zaskoczona tym, że ma przestać — z początku sądząc, że chodziło o eliksir, więc dłonie jej znieruchomiały. Wyprostowała głowę, podnosząc na niego spojrzenie, a kilka jasnych kosmyków włosów pływających luźno dookoła buzi, zakołysało się leniwie, gdy właścicielka uniosła na kilka sekund brew i przekręciła głowę na bok. Lustrowała go wzrokiem w milczeniu. - Jak ostatnio rozmawialiśmy poważnie, to nie wyszło zbyt dobrze, nie sądzisz? - zapytała wciąż spokojnie, nie przesuwając niebieskich tęczówek z twarzy Louvaina nawet na sekundę, ba, odszukując na kilka dłuższych sekund onyksowe ślepia. Zagubione, pogrążone w chaosie. Czasem doprawdy, był niczym dziecko, we mgle. Sposób, w jaki na nią patrzył, jawnie wskazywał na potrzebę ratunku, zwłaszcza uprzednio okraszone zakryciem twarzy dłońmi. Westchnęła głośniej, przenosząc spojrzenie na tkwiącą na stole tace i odkładając nóż, przetarła dłonie w leżącą nieopodal, bawełnianą ścierkę. Przeszła po izbie, aby nieco zmniejszyć ogień pod kociołkiem, a potem z barku sięgnęła niewielką, kryształową butelkę z zimnym burbonem, którym musiał się zadowolić, bo nie chciało się jej zwyczajnie iść na górę w poszukiwaniu toniku. Nalała im, a potem podeszła do niego, trzymając swoją szklankę w dłoni, a drugą wyciągając w jego kierunku. - Niewiele rzeczy w życiu jest prostych, jeśli Cię to w jakikolwiek sposób pocieszy. - oznajmiła spokojnie, sugerując, że nie on jeden borykał się z takimi problemami lub wewnętrznymi rozterkami.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#4
23.05.2024, 23:10  ✶  

Fatalny był z niego romantyk jak na osobę, która przywiązywała tyle treści i uwagi przeznaczeniu. Miłość to zwyczajowo nigdy nie była jego domena i nie szczególnie zawracał sobie tym głowę. Jednak zawsze miał na uwadze, że istnieją sprawy i rzeczy dużo większe, niż on czy jakakolwiek zbiorowość, magiczna lub ta druga. Oczywiście na swój indywidualny, pokrętny sposób, bo każdy swój sukces zawdzięczał wyłącznie sobie. Natomiast kiedy przytrafiało mu się coś złego, to naturalne, że zawsze obwiniał wszystkich dookoła, a jak nie było na kim się wyżyć to wykrzykiwał obelgi w niebiosa. Tym razem kiedy los podarował mu coś naprawdę wartościowego, nie miał na tyle czelności by twierdzić, że to on, własnymi rękami w dodatku, zapracował sobie na przychylność Cynthii. Kto jak kto, ale Cynthia przytrafiła mu się jak los na loterii. Nigdy nie zrobił dla niej nic szczególnego, nigdy niczym nie zaryzykował dla niej, nigdy nawet nie poświęcił niczego w jej imieniu, a ona i tak od kilku lat była blisko. Była i czuwała, nie oczekując niczego w zamian. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?

Jemu też nie było zbyt wygodnie i przyjemnie wracać do tego co było. Jednak o wiele bardziej uwierało go coś od wewnątrz, kiedy te wszystkie rzeczy które wyszły na wierzch pozostawały rozgrzebane. On coraz rzadziej kontrolował swoje emocje, zimna kalkulacja odchodziła gdzieś na bok, odkąd sprawy nabrały w nim chłodu. Właśnie dlatego była w nim tak silna potrzeba poukładania tego. Niech chociaż jedna rzecz w jego aktualnym życiu będzie taka jak zawsze, taka jaką potrzebował. I tak już wystarczająco dużo spraw się spierdoliło, albo nawet nie przestało się pierdolić do końca.

- Więc mam udawać, że wszystko jest w porządku? - odburknął od razu, sfrustrowany jej odpowiedzią. Może i tamta rozmowa nie należała do najbardziej udanych, ale padło tam dużo słów o jeszcze większym znaczeniu. Przynajmniej dla niego. Jasne, że zachował się w stosunku do Flint jak gbur, ale miał ku temu wystarczający bodziec, którym właściwie sama go szturchała. Nie mógł tego wtedy przeboleć, że nie jest jedyny. Dopiero z czasem przyszła refleksja i opanowanie.

- Nie jest w porządku, ostatnio mało co jest u mnie porządku, a bałagan między nami wkurwia mnie najbardziej. - dorzucił może nieco pretensjonalnym tonem, by nakreślić sytuacje. Westchnął ciężko, przeczesując dłońmi swoje ciemne włosy do tyłu. Odebrał swoją szklankę kręcą przy tym głową w akcie rozczarowania. Szczerze to odrobinę liczył na to, że jej też będzie na rękę rozwiązanie tej sytuacji. Szczególnie kiedy sama stwierdziła, że nie potrafi znieść myśli, że kiedyś on będzie żonaty.

- Ah no tak... - wyrzucił naglę z głośnym westchnięciem, stukając się w skroń jakby wpadł mu do głowy pomysł. Wypił duszkiem całą porcję alkoholu, którą dostał i odstawił szklankę na bok. Potem bez wyjaśniania sięgnął po różdżkę i korzystając z momentu w którym była do niego na chwilę odwrócona plecami wycelował nią prosto w Cynthię rzucając średnio zaawansowane, zaklęcie rozpraszające. - Rozmawiaj ze mną sauté, bez tych sztucznych barier, dobrze?- i choć zaintonował to jak pytanie to wcale pytaniem nie było. Może i grzeczniej było poprosić, albo zapytać chociaż o pozwolenie, ale wiadomo... Lou nie prosi, ani nie przeprasza. Zresztą nie wymagał chyba zbyt wiele, autentyczność w tej rozmowie to minimum podstawy jakie uważał za słuszne, jeśli faktycznie miało dojść do jakiegoś rozwiązania. Dobrze wiedział, że Cynthia chodzi na tych swoich zaklęciach tłumiących emocje, ale chyba zbyt mocno się do nich przyzwyczaiła. Od tego wszystkiego brzmiała, jak niezainteresowana jego uczuciami trzpiotka, a nie jak Cynthia z którą łączy go rytuał miłosny. Przynajmniej dzięki temu zagraniu nabrał nieco więcej pewności. I to samo spięcie które chwilę temu zawiązało język na supeł, odleciało gdzieś daleko, a on stał tak oparty o blat jednego ze stołu alchemicznego, machając skromnie swoją pustą szklanką na boki, sugerując, że przydałoby się uzupełnić środki przekazu.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#5
04.06.2024, 21:09  ✶  
Podejrzewałaby Louvaina o wszystko, ale nie o romantyzm. Może dlatego, że sama była kobietą dość praktyczną i opierającą swoje decyzje bardziej na czynach, niż słowach, a może po prostu zapomniała o tym, że kiedyś trochę takim romantykiem była, trudno stwierdzić. Postrzegała siebie jako damę, jako o osobę w gruncie rzeczy o dobrym sercu, jedynie dość nieufną i zamkniętą, co jednak wcale nie wykluczało troski o drugiego człowieka. Gdy się już zdecydowała poświęcić czas i uwagę drugiej osobie, była zawsze odpowiedzialna. Od małego wiedziała, że posiadanie osób dla siebie ważnych wiązało się właśnie z olbrzymią odpowiedzialnością, ale i wystawieniem najsłabszych części siebie, czego wcale nie lubiła. Była więc wybredna, mało kto miał sposobność dotrzeć pod to, co prezentowała ogółowi, pod fasadę kłamstw i pod cały wachlarz rozmaitych masek. Doskonale pamiętała swojego ojca, gdy zabrakło jej matki, pamiętała też i Castiela. Bezradność i beznadzieja nie były czymś, czego chciała, głównie przez towarzyszącą im utratę kontroli. Znalazła więc swój sposób, swoje miejsce i przeznaczenie — jak to Lestrange lubił wierzyć, widocznie próbowało zrobić wszystko, aby nie było tak, jak Cynthia sobie wymyśliła. Ostatnie miesiące były intensywne i pełne niespodzianek, wydarzenia spędzały jej sen z powiek bardziej niż bezsenność, na którą od małego cierpiała. Pojawiały się możliwości, które wcale nie byłyby jej wyborem, a okazywały się tym najrozsądniejszym i najlepszym, niosąc za sobą jednak wiele ryzyka. Nigdy nie prosiła o nic takiego. Nie narzekała oczywiście na nadmiar pracy, odnajdowała w tym spokój i porządek, ale cała reszta? Sprawa tego cholernego limbo, sprawa strachu Victorii, której słowa rozbrzmiewały w jej głowie za każdym razem, gdy odsuwała sprzed nosa kolejne tomiska nekromancji. Całe dziesiątki ludzi wplątanych w wojnę, której większość z nich nie chciała i niestety, znaczna część stała po przeciwnych stronach, błogo nieświadoma wyboru drugiego człowieka. Dlatego właśnie emocje były niebezpieczne, dlatego spokój oraz dystans pozwalały lawirować w tym pełnym chaosu świecie. A on usilnie chciał to zburzyć, tylko na swoich zasadach. Oczywiste było, że nie porzuci go pomimo cierpkich słów, skoro już zgodziła się lata temu pomagać mu zdrowotnie, a z czasem w jakimś pokrętnym zbiegu okoliczności, poznała jego sekrety — ta jaśniejsze i ciemniejsze.
Mogli być od siebie bardziej różni? Mimika jego twarzy, spojrzenie onyksowych tęczówek — emocje przechodziły płynnie od jednej do drugiej, często zdradzając więcej, niż pewnie Lou by chciał. Miał iście ognisty temperament, był egoistyczny i zachłanny, chociaż Cynthia dostrzegała w nim też pewną formę lojalności — taką, do której sama była przyzwyczajona. Te wszystkie ciemne i jasne oblicza jego osobowości, przeplatały się, wybuchając zależnie od okoliczności i od człowieka, który podpalił iskrę. Wyglądał na zagubionego, ale i takiego, który doskonale wiedział, do czego dążył i jakie były konsekwencje wyborów, które wcześniej podjął. Westchnęła cicho, a spojrzenie błękitnych, spokojnych oczu, kolejny raz przemknęło po jego niosącej wyraz frustracji twarzy. Czasem doprawdy, przypominał jej niesforne dziecko. - Tego nie powiedziałam. - odpowiedziała w końcu łagodnie, zbliżając wargi i znów wracając uwagą do swoich obowiązków związanych z eliksirem. Nie bardzo wiedziała, co powinna mu powiedzieć, ale jasne było, że nie zamierzała przecież skreślać ich znajomości przez kilka faktycznie gburowatych zachowań, na które przecież nie zasłużyła.
Zastygła w bezruchu na kolejny ciąg słów, wbijając wzrok we własne palce. Jak niby miało być w porządku, skoro brał udział w tym wszystkim praktycznie przy samym źródle? Skoro musiał się ukrywać, najpewniej oszukiwać ludzi, których miał za przyjaciół i oni jego mieli za takowego. Nie mogła wiedzieć o wszystkim, co nosił na barkach, ale sporo się domyślała — głównie dlatego, że była dobrym słuchaczem i obserwatorem, a przede wszystkim — gdy już kogoś w jakimkolwiek stopniu do siebie dopuszczała, starała się go nauczyć. Nie tyle, ile przewidywać zachowania takowej jednostki, a mieć jak najlepszą reakcję. - To nie jest prosta sytuacja, masz rację, jednak, nawet jeśli towarzyszy jej chaos lub bałagan, jak sam wspomniałeś, nie oznacza, że przestanę Ci pomagać lub przestaniemy rozmawiać. Znając życie, zbyt dużo na siebie wziąłeś i są wobec Ciebie zbyt duże oczekiwania, których obawiasz się, że nie będziesz w stanie spełnić.
Wciąż mówiła ze spokojem i łagodnością, ostrożnie dobierając słowa, jakby w żaden sposób nie chciała go urazić, a jednocześnie na ułamek sekundy, jej wzrok z jego ciemnych oczu, powędrował na jego rękę, gdzie na skórze, schowany pod zaklęciem, tkwił ten nieszczęsny znak. Nie mogła nic poradzić na to, że kojarzył się jej w pewien sposób z wyrokiem oraz pozbyciem się człowieczeństwa. Upiła trochę, chcąc zwilżyć wargi i gardło, chociaż alkohol nieprzyjemnie zapiekł krtań. Odstawiła szklankę, wydając z siebie tylko krótkie i pytające "hmm" w stronę jego westchnienia, odwracając się w kierunku stołu, gdzie pracowała nad eliksirem. Kocioł coraz intensywniej bulgotał, więc alchemiczka przesunęła wzrokiem po przygotowanych składnikach, których w gruncie rzeczy, wiele nie zostało, aby uzyskać właściwy efekt. I tak kontemplowała chwilę nad rzeczami ważnymi, gdy nagle — o czym przekona się dopiero za kilkanaście sekund, Lestrange stracił rozum.
Czy było dla czarodzieja coś gorszego niż rzucone w plecy zaklęcie, ingerujące bezpośrednio w jego przestrzeń i komfort? Przypominało to trochę nóż. Poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła, jak irytacja i złość rozlewa się po wszystkich żyłach, przypominając cierpkością pity wcześniej alkohol. Może nuta strachu? I nie mogła zebrać się do kupy na tyle, aby to powstrzymać, chociaż dla kogoś o jej umiejętnościach, manipulacja gospodarką hormonalną nie stanowiła żadnego problemu. Było to chyba zaskoczenie splątane z małym poczuciem zdrady. Obróciła się gwałtownie, pozwalając, aby kosmyki jasnych włosów przecięły ze świstem powietrze, rozsypując się po plecach. W dużych ślepiach kryło się wciąż zaskoczenie, ale również złość i chłód, niezadowolenie. Niewiele myśląc, skierowała dłoń na dół i zaczepiła palcami materiał sukienki, wyciągając zza podwiązki srebrną różdżkę, na której zacisnęła palce.
- Chyba się zapomniałeś, Lestrange. - zaczęła ostro, jak na siebie, skupiając się niewerbalnym zaklęciu ze szkoły nekromancji, które utrudnić miało mu złapanie oddechu. Kurczowo zaciskało krtań, rozlewając po żyłach chłód przerażenia, które w takich przypadkach wytwarzał mózg bez kontroli. - Celować w plecy możesz swoim kurtyzanom i przyjaciółkom, nie mnie. Wiele potrafię zapomnieć i wybaczyć, ale jeśli jeszcze raz naruszysz w ten sposób moją przestrzeń, przysięgam, będziesz mnie błagał o każdy oddech. Nie chcesz mieć we mnie wroga.
Odetchnęła, rozluźniając palce. Rzuciła różdżkę na stół, przerywając zaklęcie i złapała za swoją szklankę, wypijając duszkiem jej zawartość. Musiała się zebrać do kupy, powtarzała sobie, że emocje i takie reakcje nie przyniosą nic dobrego, ale nie mogła przywołać tej bezkresnej tafli wody do swojego umysłu, która zwykle pomagała jej odnaleźć spokój i równowagę. Był takim egoistą! Miał szczęście, że była damą i nie przeklinała, chociaż z trudem ugryzła się w język, aby nie użyć brzydkiego słowa "dziwki", które kobiecie jej klasy zwyczajnie nie pasowało. Na widok kołysanej przez niego szklanki, miała ochotę rzucić w niego swoją, więc z trudem odłożyła ją na blat, robiąc kilka kroków w stronę jednego z niewielkich okien, przesuwając dłonią po włosach i zaczesując je do tyłu.
- Kiedy chciałam z Tobą rozmawiać, to zachowywałeś się jak dziecko. - zauważyła z nutą złośliwości, nie patrząc nawet w jego stronę i zamiast tego, utkwiła wzrok w szybie. - Mówisz o przeznaczeniu, druidach i miłości. Sugerujesz mi pomiędzy wierszami małżeństwo. A gdzie jest ta Twoja miłość Louvain, w którą wierzysz? Bo ciągle o niej słyszę, a nigdy jej nie widziałam. Nie będę opierała swojego życia na wiankach, z których magia może przysłaniać rzeczywistość.
Skrzyżowała ręce na piersiach, łapiąc głębszy oddech. Musiała się uspokoić, fala dreszczy przebiegająca po jej skórze zostawiła nieprzyjemne ciepło, serce waliło jej w piersiach, niesione obudzonymi emocjami, o które wcale nie prosiła. Cynthia Flint nie była łatwą w obyciu kobietą, a już na pewno była prawdziwym wyzwaniem, gdy chodziło o zaangażowanie lub związki, nie wspominając już o ołtarzu, przed którym przecież broniła się rękoma i nogami. Nie zastanawiała się o uczuciach, wypierała ich istnienia, skupiając się na krótkich przyjemnościach i rzeczach ulotnych, które nie wpływały później na spokojną i oferującą kontrolę rutynę. - Jesteś paskudnym egoistą. - dodała jeszcze, odrobinę ciszej i spokojniej, przynajmniej pozornie.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#6
04.07.2024, 20:35  ✶  

Romantykiem może i nie był, ale jednej rzeczy zdecydowanie nie można było mu odmówić; fantazji. Fakt, dla niektórych mogłoby to być zaskoczeniem, ktoś mógłby nawet z tego głośno zakpić, ale w rzeczywistości miał w sobie sporo wyobraźni. Po części dzięki bliźniaczce artystce, a po części przez własne aspiracje. Gdyby jej nie miał nie mógłby się teraz tytułować "lewą ręką" Czarnego Pana. Nawet jego sportowa kariera nie miałaby racji bytu, gdyby nie potrafiłby snuć wielkich planów na przyszłość. Spora część planów z mniejszą, lub większą skrupulatnością wcielał w życie, zwłaszcza te wizje mające swój zaczyn w manifeście Lorda Voldemorta. Jednak w jednej sprawie coś go blokowało. Była już końcówka lipca, a on praktycznie od początku maja fantazjował ciągle o niej, a potem już o nich. Wyobrażał sobie jak to by było mieć Cynthie na wyłączność, jakby to było gdyby nie była tak permanentnie zdystansowana od wszystkich i wszystkiego. Jednak coś go blokowało i wszystko kończyło się na tych fantazjach.

Była taka niesprawiedliwie oschła. Zdawał sobie sprawę, że nigdy niczego sobie nie obiecywali, jednak on szczeniacko łudził się. Łudził się, że skoro na przestrzeni tych kilku lat zdążył się przed nią obnażyć z niemalże wszystkich prawd o sobie, to zasługiwał na chociaż odrobinę lepsze traktowanie od reszty. A może nie chodziło o niego, może przez te lata kiedy obsesyjnie musiała mieć kontrolę nad swoimi emocjami, tak naprawdę nie potrafiła kontrolować siebie bez nich. Być może to już na pewnym etapie kompulsywna potrzeba braku jakichkolwiek niespodziewanych bodźców. Wygodniej było mu to tłumaczyć to wszystko w ten sposób, niż kwestionować samego siebie. Musiała przecież płacić jakąś cenę za te tysiące roboczogodzin spędzonych nad nekromancją.

- Nie uznaję półśrodków, nie w tej materii i nie między nami. Wolałbym, żebyś zapomniała o mnie na wieki, niż godzić się na jakiś, cholera, regres w naszej relacji.- odburknął, ale zupełnie szczerze. Nie miał zamiaru się godzić na jakieś "dojrzałe" kompromisy. Kochaj, albo nienawidź, ale nie bądźmy dla siebie zwyczajni. - pomyślał. Kiedy to wszystko nabrało już jakiejś prędkości, wytworzyła się dynamika, może nie do końca możliwa do zdefiniowania, to niech doprowadzi to w końcu do czegoś. Mogą roztrzaskać się o górę lodową, albo dopłynąć na własną wysepkę tylko dla siebie, ale na Matkę, niech nie wygasza tego w żaden sposób. Znajomymi już byli, przyjaciółmi też, czym byli teraz tego jeszcze nie wiedział, ale w żadnym wypadku nie zamierzał wracać do tego co już było.

Potem zamilkł na dłuższą chwilę, bo w końcu zobaczył tę mikroekspolozje u Cynthii. Groźbę potraktował poważnie, ale w żadnym wypadku nie zmierzyła go trwoga. Wręcz przeciwnie, usatysfakcjonowany uśmiech wymalował się na jego bladej twarzy, co mało zręcznie próbował zakryć luźno zaciśniętą pięścią. Podobało mu się. Podobała mu się, że nawet w tą fasadą stoickości kryła się agresja, lub cokolwiek innego co sprawiało, że wyraziła się do niego w ten sposób. Zdecydowanie bardziej podnieciło go to, niż przestraszyło, jednak w żaden sposób nie zamierzał dorzucać paliwa do tego wybuchu. Kilka szczeniackich żartów cisnęło się mu się na język, bo i z największą chęcią wykrzyczałby jej imię. Najlepiej w swojej sypialni, najlepiej całą noc. Niewiele brakowało, żeby odgryzłby sobie język, jednak pozwolił jej na ten wybuch na jej warunkach. Owszem, zdawał sobie sprawę, że przekroczył pewną granicę rzucając jej zaklęcie w plecy, ale on nigdy nie grał fair. Nie zawahał się przed tym ani przez moment, bo droga do celu uświęcała wszelkie środki. Trochę się podenerwuje, ale przejdzie jej. Przynajmniej miał pewność, że to co powiedziała było było zupełnie szczere i z środka, a nie przefiltrowanym przez sztuczne operacje, miałkim i zachowawczym bełkotem.

- Zachowywałem się tak, racja... - przytaknął jej, ściągając w końcu kąciki ust w dół jak i całą zadowoloną twarz, przechodząc z powrotem do powagi - bo mam już cholernie dość zabijania emocji. Jestem tym zmęczony Cynthia... Rzucił jakby to miało być jego usprawiedliwieniem, a oczywistym zarzutem wobec niej. Mimo wszystko jednak nie odpłaciła mu się teraz w żaden sposób za te zaklęcie w plecy. A przecież mogłaby, zupełnie by zrozumiał. Ba! On nie miałby żadnych wahań, bo na zdradę znał tylko i wyłącznie jedną reakcję. Ale była lepsza od niego, on nie był skłonny do wybaczania. - Największym jakiego znasz. - odpowiedział momentalnie, przyznając jej rację i wzmacniając jej słowa. Rozłożył ręce na boki jakby w geście całkowitego oddania tej diagnozy, przytakując przy tym kilkukrotnie. - I nie dopuszczam nawet cienia szansy, że nie byłabyś kiedyś moja, na wyłączność. Jestem o Ciebie tak kurewsko zazdrosny, że sama myśl o tym, że jest ktoś oprócz mnie paraliżuje mnie szaleńczym obłędem. Zadrżała mu powieka. I choć zdecydowanie, a nawet stanowczo, to powiedział to bez napięcia, tak jakby mówił jej to już wcześniej. I mówił, tylko że w swojej głowie. - Wiesz do czego jestem zdolny, wiesz, że dla moich chorych ideałów jestem gotowy podpalić cały świat. Ale nie potrzebuje żadnego świata, jeśli w tym nowym, nie będę posiadał Ciebie. Zmrużył brwi i zacisnął usta. Przez moment neurony lustrzane podpowiadały mu, żeby tak jak i ona przechylił całą szklankę alkoholu do dna. Jednak nie potrafił teraz oderwać od niej wzroku, bo gdyby tak zrobił z pewnością sam nie uwierzyłby we własne słowa.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#7
18.08.2024, 21:18  ✶  
Dzisiejsze spotkanie z Louvainem było całkowicie poza jej kontrolą, co wywoływało w niej niewielką dozę niepokoju, co dodatkowo podsycało jego zachowanie oraz słowa. Nie sądziła, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach posądzałby go o jakikolwiek romantyzm, bo przecież to, co zdecydował się pokazywać ludziom, nasycone było zupełnie inną paletą emocji. Nie wątpiła w braki w wyobraźni mężczyzny, co pokazywał jej kilkukrotnie w ciągu ostatnich lat, gdy decydował się pokazać jej cząstkę świata, do którego należał. Takiego, który nie pasował do niej. I nie było w tym nic złego, bo niezależnie od tego, co jej się w tym świecie podobało, a co nie — akceptowała to, co Lestrange wybierał. Miała go przecież leczyć, a z czasem została jego przyjaciółką i taki był ich układ. Zamknięty w pudle, poza który nigdy nie wychodziła, nawet jeśli zdarzało się, że ich usta raz czy dwa się spotkały. Podobnie, jak umiała oddzielić emocje od codzienności, tak potrafiła grubą linią odciąć fizyczność od uczuć. I wszystko, co sobie poukładała, trzymała w ryzach — on rujnował. Najpierw tym cholernym świętem i magią druidów, a potem słowami, których po prostu się nie spodziewała. Szczytem było jednak zaklęcie powstrzymujące ją od zachowania zdrowego rozsądku.
Gdy chciało się osiągnąć wyżyny w tak delikatnej magii, jaką była nekromancja, należało mieć nad sobą kontrolę. Fascynowała ją głównie dlatego, że wymagała równie wielkiej precyzji, co nacięcia skalpelem. Wymagało to poświęcenia nie tylko czasu, ale i siebie, była to jednak forma, którą sama sobie wybrała lata temu. Lodowy mur stworzony pozornie przez chęć trzymania głowy wysoko i bycia postrzeganą, jaką silną, stanowił też próbę odcięcia się od tego, co w przeszłości już zdążyło ją złamać i zaprowadzić na krawędź, a ona nigdy więcej nie chciała do tego dopuścić. Impulsywność, podobnie jak alkohol, uwalniała w człowieku najgorsze cechy. Przesunęła palcami po jasnym paśmie włosów, przez krótką chwilę zerkając w jego stronę, nie mając pojęcia, że przez myśl przechodziły mu tak głupie myśli, jak to, że traktowała go w sposób podobny, do reszty. Nigdy nie była człowiekiem słów, a czynów. Każdy jej gest był może i przemyślany, ale nielicznymi opiekowała się w sposób, w który opiekowała się również nim. Słuchała, pomagała im rozwiązywać problemy za sprawą własnych umiejętności, zupełnie nie zważając na konsekwencję i nie zadając pytań, które mogły być niewygodne. Wyjście z przyzwyczajenia, ze swojej strefy komfortu nie było jednak proste i wymagało czasu, zwłaszcza że z natury była nieufna. Nie była też przekonana, czy twarz, która była jej prawdziwą — taka, którą ledwo już pamiętała zza noszonych masek, mogłaby być taką, która by mu odpowiadała. Był przyzwyczajony do chłodu i spokoju, lodu i rozwagi, a co by było, gdyby nagle pojawił się leniwie tlący płomień, nad którym nie miała takiej kontroli? Gdyby dostrzegł cechy, którymi większość należących do jego organizacji ludzi i w tym zapewne on sam, gardzili? Prosił o wiele, a gdy nie chciała mu tego dać, zwyczajnie spróbował sobie to zabrać. I jakkolwiek wściekłaby na niego nie była, było to w stylu Louvaina. Jego słowa kolejny raz rozbrzmiały echem w jej głowie, odrobinę frustrując, bo nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś rozmawiał z nią w taki sposób i czegokolwiek jej poniekąd zabraniał. Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, że w punkcie, w którym tkwili i z tym, co o sobie wiedzieli, nie mogli tak po prostu udawać nieznajomych?
Czuła, jak wszystko w niej drży i musiała zacisnąć wargi mocniej, niż chciała, aby nie zadrżał również podbródek. Prychnęła z niedowierzaniem na jego pełen satysfakcji uśmiech, kręcąc głową ze złością — jak można być tak bezczelnym? To, że zachowywała się zwykle spokojni, wcale nie oznaczało, że była bezbronna, a tylko głupiec zaatakowałby nekromantę w plecy. Jej lazurowe tęczówki, zwykle przypominające spokojną taflę jeziora, która była odzwierciedleniem tej z jej umysłu, mieniły się teraz całą gamą odcieni błękitu, a wewnątrz głowy woda przelewała się przez zaporę. Czuła, jak serce rytmicznie i szybko uderzało jej w piersi, jak krew zdaje się wrzeć w żyłach, dając jej przy tym poczucie gorąca. Blada skóra na polikach zakryła się delikatną warstwą różu, a Cynthia próbowała skupić się na jednej myśli spomiędzy setek kolejno próbujących wyjść na pierwszy plan i się jej uczepić.
- O proszę, przynajmniej jesteś tego świadom. - syknęła, wywracając oczami i objęła dłońmi ramiona, nie uciekając jednak przed nim spojrzeniem. Miała ochotę go po prostu rozszarpać, ale zostawianie za sobą trupów, ani nie było w jej stylu, ani nie było dobrym rozwiązaniem. - Nie pomyślałeś, że po prostu taka jestem? Że może mam naprawdę dobry powód, aby to robić? - przerwała na chwilę, łapiąc głębiej powietrze. Palce ją świerzbiły i Merlin jej świadkiem, gdyby ta jego buźka nie spoważniała, oberwałby czymś naprawdę paskudnym. Prawda była taka, że naprawdę rzadko miała w ogóle chęć skrzywdzenia kogokolwiek, więc Lou się naprawdę postarał. I nie powinna mu wybaczyć, pewnie nawet nie powinna już mu ufać, bo nie było chyba większej zdrady w świecie czarodziejów niż rzucenie komuś, kogo uważało się za osobę godną zaufania, zaklęcia w plecy. -Nagle jesteś uległy i się zgadzasz, a to nowość. Egoizm to bardzo brzydka cecha.
Skwitowała go z ironicznym, odrobinę złośliwym uśmiechem, nie mogąc powstrzymać palców, które wbijały się w skórę jej ramion. Im dłużej tak tkwili, im dłużej mu się przyglądała, tym więcej pytań i wątpliwości pojawiało się w jej głowie. Już otwierała usta, żeby coś dodać, ale ciemnowłosy zdawał się mieć inny plan. Była damą, więc nie przerwała, przekręcając głowę na bok. Uparcie śledziła go wzrokiem, a w tęczówkach wciąż płonęły rozzłoszczone iskierki, które stopniowo musiały ustępować miejsca zaskoczeniu. Zrobiła kilka nieznacznych ruchów, a dłoń zacisnęła się na butelce, z której upiła solidnego łyka alkoholu. Rozkosznie palił jej przełyk, roznosił się dreszczem po skórze i wywołał skurcz w żołądku, gdy do niego dotarł. Stawiał ją w paskudnej sytuacji, znów przez swój egoizm. Drugą sprawą było to, że wypowiadane słowa do niego zwyczajnie nie pasowały. Nie był mężczyzną, który mówił o uczuciach i porywach serca.
- Masz naprawdę okropne metody wyznawania swojego zainteresowania, Lestrange. Najpierw mi rzucasz zaklęciem w plecy, a potem mówisz o zazdrości i podpalaniu świata... - zaczęła w końcu, aby przerwać panującą w izbie od kilku minut cisze. Wbiła spojrzenie gdzieś na swoje dłonie, paznokcie stuknęły w szkło, jakby cichutki dźwięk miałby cokolwiek pomóc, ale jedynie zadrżała wewnętrznie. Wyprostowała głowę, a jasne pasma włosów spłynęły do przodu, łaskocząc odkryte fragmenty skóry. Odszukała jego twarz, leniwie przesunęła spojrzeniem po tak dobrze znanych sobie rysach, aż spojrzeniem dotarła do onyksowych tęczówek. Zwykle ciemnych i niedostępnych, ale czasem jawiły się w nich niemalże żółte plamki, które zdradzały jego emocje, przypominając o tym, że był człowiekiem. Lubił sprawiać, że inni o tym zapominali. Z tym swoim uporem i egoizmem walczył o to, w co tak wierzył. On w przeciwieństwie do niej, biegł po trupach do celu. Pozwalał, aby czarna magia cichutko szeptała mu do ucha, barwiąc źródło jego mocy. Zmieniając to, kim był u podstaw i to w taki sposób, aby tego nie zauważał. - Posiadał... Naprawdę? Mam być tylko dodatkiem do Twojej kolekcji, dopełnieniem obrazka i drogą do wypełnienia obowiązków? Ludzie nie są czymś, co możesz posiadać Louvain. - kontynuowała w końcu, prostując się i rozluźniając dłonie na kilka sekund, aby zaraz przesunąć nimi po swojej głowie, zgarniając do tyłu jasne włosy, a potem zatrzymać palce na karku. I co ona miała z nim zrobić? Co mądrego miała mu powiedzieć, gdy mieszające się wewnątrz emocje i złość uniemożliwiały jej rozsądne myślenie. Kolejne kilka kroków, których dźwięk wyjątkowo głośno uderzał w uszy, chyba przez alkohol, który zbyt szybko wypiła i który wywołał krótkotrwały zawrót głowy. Ruchem dłoni zgarnęła na bok rzeczy z blatu stołu, unosząc się i przysiadając na blacie, pozwoliła sobie westchnąć. - Chcesz mnie, bo jestem trudna do zdobycia, jestem pewnego rodzaju wyzwaniem, a do tego spełniam Twoje oczekiwania i nagroda byłaby odpowiednia... Czy może tak nieporadnie próbujesz nawiązać do tego, co mówiłam o miłości i robisz to najlepiej, jak umiesz? - przekręciła głowę na bok, mówiąc cicho i z uniesioną w jego stronę dłonią, gdzie wskazywał na niego jeden z palców. Ciężko było stwierdzić, czy mówiła do niego, czy bardziej do samej siebie. - To łatwo pomylić. Pożądanie z uczuciami.
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#8
03.09.2024, 17:46  ✶  

I on również przez długi czas potrafił dość zgrabnie oddzielać to co zabawne i przyjemne między nimi od tego co było poważne i bardziej przystające dorosłym czarodziejom. Ale to pieprzone Baltane wszystko zmieniło. Coś w nim zatrzęsło i sprawy o których wcześniej być może nie do końca zdawał sobie sprawę, nagle wybiły na powierzchnie. No i przede wszystkim to nie on zaczął burzyć ten utworzony dotychczas schemat. To ona wcale nie tak dawno temu jako pierwsza rzuciła tym, co on tak bezczelnie rzucał między nimi. I nie chodziło o rzucanie zaklęć w plecy, chociaż to też poniekąd mogło być częścią planu. Sama przedstawiła mu ten rodzaj dynamiki. To ona sama najpierw zrzuciła z siebie zaklęcie wygłuszające, a dopiero potem stwierdziła, że jest o niego zazdrosna.

Więc jak na aroganckiego paniczka po prostu odzwierciedlił te ruchy, bo skoro ona mogła to on tym bardziej. Dobrze wiedział, że ściąganie z niej tak intymnych zaklęć było na pewnym poziomie naruszaniem granic, jednak wciąż nie było to, aż tak inwazyjne by koniecznie musiała wymierzać na nim sprawiedliwość. Taki już musiał być, wyprowadzający z równowagi i zmuszający rozmówców do opuszczenia zasłony. Jakby w tej niedopowiedzianej walce do samego końca udawali, że wygrany może być tylko jeden. A przecież to tylko niewinny czar, a nie zaklęcie ofensywne. Przecież nie chciał ją skrzywdzić. Co najwyżej mocno podkurwić, nawet jeśli sama tego by tak nie nazwała.

A patrzenie jak na tej ścianie lodu powstają pęknięcia, jak gubi rezon dokładnie z jego powodu było upajające bardziej, niż jakikolwiek alkohol którym wspólnie się raczyli. Niby groźna, a jednak bezbronna. Dokładnie tak jak on kiedy obnażał się z uczuć o których nawet nie posądzałby samego siebie o posiadanie.

- Widziałem jaka jesteś. Jeśli chcesz potrafisz skrócić dystans, a skoro ja tego chcę to Ty również. - odrzucił pewny siebie, jakby właśnie cytował werset mantry. Wciąż prowokował, jakby w ten sposób próbował sondować sytuację, stawiając w pierwszym rzucie na arogancję. Zresztą nie znali się od wczoraj, zdążył zauważyć pewne prawidłowości w jej zachowaniu. A może nawet w ich wspólnym, bo z reguły kiedy jedno się odsłaniało, drugie dotrzymywało kroku.

Kiedy punktowała go, że ma okropne metody, on tylko nieznacznie rozłożył ręce na boki z rozciągniętym krzywym uśmieszkiem na boki. Nie zamierzał protestować, dobrze go oceniła. Mógł być najgorszy, ale na pewno nie mógł być mętny, zbędny i nijaki. Tak jakby za cel honoru przyjął sobie zbijanie ją z pantałyku i przy okazji bycie nieprzyzwoicie bezczelnym. W dalszym ciągu to nie on był pionierem w nazywaniu kogokolwiek i czegokolwiek w ich relacji egoizmem. Uśmiechał się, szczerze ale prowokująco, jakby każdym upijał się każdym jej niby bezradnym gestem. Kiedy ona zaciskała palce na swoim ramieniu, on jak klasowy łobuz rozsiadł się na blacie przy którym na co dzień pracowała. A kiedy zaczesywała blond włosy, on stukał podeszwami butów o regał pod blatem, odchylając się w tył jakby to była ostania ławka w klasie.

- Oh błagam Cię sopelku... - teatralnie przewracając oczami zsunął się z blatu na którym przez moment siedział. Rzucił jak gdyby nic, jakby przez cały ten czas nigdy nie zwracał się do niej wyłącznie imieniem, a dopiero teraz użył wobec niej zdrobnienia. Poderwał się i zbliżył w jej stronę o krok, czy dwa. Mogła udawać damę, która nie używa tych słów co on, nie sięga po wulgaryzmy, ale butelkę przechylała tak wulgarnie jak on nigdy nie pozwolił sobie przy niej. Zapewne ten widok tak ośmielił go naglę w tej chwili. - Nie mówię o ludziach tylko o Tobie. Chodzi mi wyłącznie o Ciebie... Zresztą! - mocno podbił końcówkę zdania. Odwrócił na moment wzrok, by rozejrzeć się dookoła. Zawiesił wzrok na kociołku w którym przygotowywany był eliksir o który ją prosił, ten dzięki któremu łatwiej było mu ukrywać swoją namacalnie Zimną zbrodnie na magicznym świecie. Przejechał palcem po blacie jakby chciał zebrać drobinki tego co mogło pozostać na jego powierzchni. - Spójrz mi w oczy i powiedzieć, że nie chcesz tego tak jak ja. - dokończył zniżając ton. Przerzucił w końcu wzrok na Cynthię, z wyzywającym uśmieszkiem perfidnie wymierzonym w jej osobę. Potarł opuszkami palców, zrzucając drobinki tego co zebrał palcami na podłogę, w tym drobiazgowym geście, bezczelnie brudząc podłogę w tym jej malutkim królestwie.

- Chciałaś zapewnień, więc o to one... - szybko zmienił rytm, jakby na powrót wbił się w tryb informacyjny. Lekki, formalny i nieinwazyjny, jakby tylko chciał coś jej zakomunikować. - Chcę Ciebie, nie innej... Kolejny kilka kroków w jej stronę. Swoją wyschniętą szklankę zostawił za sobą, dlatego bez pardonu, bez pytania, przechwycił tę butelkę, z której przed momentem raczyła się panna Flint. - I chcę tego, nie czegoś innego... Najpierw ugiętym palcem uniósł jej twarz ku tobie, podnosząc za podbródek. Unosząc lekko brwi, zaczesał kosmyk jej połyskujących włosów za ucho. Wydawałoby się, że zaraz zamierza ją pocałować, jednak odpuścił w ostatniej chwili. Zamiast jej ust, do swoich przyłożył butelkę z procentami i przechylił. Mocno i solidnie, aż w przełyku nie zaczęło piec. - Ale zanim cokolwiek Ci obiecam, musisz mi powiedzieć kim on jest. Wyklarował w końcu. Nie odpuściłby, gdyby ostatecznie nie postawił na swoim. Mógł czarować. Ją, a nawet siebie, jednak ta malutka skaza na całej sytuacji nie pozwalała mu przejść dalej, jeśli nie rozwiąże jej na sumieniu.

Czarodziej
“It was hotter than rage, and sharper than fear, and cut deeper than helplessness, all because I couldn’t get to you.”
Mieniące się srebrem, długie pasma włosów opadają Cynthii prosto na ramiona i ciągną się za połowę pleców, spod wachlarza czarnych rzęs spoglądają stalowoniebieskie, chłodne tęczówki. Jest średniego wzrostu o dość drobnej, smukłej budowie ciała. Wydaje się krucha i delikatna, głównie przez bladość skóry, pozbawiona siły fizycznej. Doskonale dostosowuje sposób mówienia oraz gesty pod towarzystwo, w którym aktualnie przebywa, sprawnie manipuluje za pomocą wyglądu. Jest niewinnie śliczna, a jednocześnie przeraźliwie kojarzy się z zimą.

Cynthia Flint
#9
23.11.2024, 22:21  ✶  
Pieprzone Baltane.
Nie prosiła o to wszystko. Nie chciała zaburzać swojego rytmu, swoich planów i to jeszcze czymś takim, jak emocje. Czymś, czego nie mogła w tym okresie zupełnie kontrolować. Serce przyćmiewało rozsądek, nie umiała powiązać tego z zaklęciem lub z klątwą, zaskakując samą siebie myślami, które przewijały się jej w głowie, obrazami malującymi się przed oczami, a przede wszystkim tym, co robiła — często tak nierozsądnym, niebezpiecznym. Wiele lat temu obiecała sobie przecież, że więcej sobie nie pozwoli na spontaniczność, na jakiekolwiek ciepłe lub też romantyczne — uczucia względem drugiego człowieka. Zamknęła się na to, stawiając wysokie mury i stosując brzydkie sztuczki, które pokazały jej wiedźmy z Nowego Orleanu. Zapomniała już, jak to było. Miała się nie mieszać w sprawy związane z wojną i Śmierciożercami, a w ostatnich miesiąc nie robiła nic innego, tylko przymykała oko. Przekonywała się, że pomoc komuś ważnemu dla niej samej nie zrobi różnicy. Nie chciała przecież mieć krwi na rękach. A jednak zawsze go ratowała, zawsze mu pomagała — nawet przed tym wiankiem, ignorując krzyczący głosik o tym, że ściągnie na siebie uwagę ludzi, których uwagi zwyczajnie nie chciała. Zwilżyła wargi, starając się uspokoić krążące po głowie myśli, tańczące w chaosie i przekrzykujące się jedna przez drugą, jakby próbowały stworzyć listę plusów oraz minusów zaistniałej sytuacji. Co chciała, co powinna, co było właściwie? Poukładane pudełeczka wypadały jedno za drugim, zrzucając z hukiem pokrywkę i uwalniając jednocześnie wszystko to, o czym Cynthia myśleć po prostu nie chciała. Wyprostowała się, tłumiąc dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, jak ten, który pojawiał się przy niebezpieczeństwie, maskując tym samym drobne i krótkie drżenie ciała, wywołane nadmiarem emocji. Gdyby jasne tęczówki mogły władać żywiołem, którego kolor odzwierciedlały, Louvain z pewnością oberwałby lodowym soplem, gdy obdarzyła go krótkim i zirytowanym spojrzeniem.
- Nic o mnie nie wiesz. - stwierdziła z prychnięciem, wzruszając ramionami, na których wciąż zaciskały się jej dłonie, z którymi po prostu nie wiedziała, co zrobić. Nie była to do końca prawda, bo na przestrzeni lat trochę ją poznał, ale wciąż dość daleko było do kwintesencji tego, jakim człowiekiem właściwie była, znacznie różniła się ona bowiem od tego, co reprezentowała sobą każdego dnia. - I tym bardziej nie możesz wiedzieć, czego chce.
Nie mógł, bo ona sama obecnie nie wiedziała, ale prędzej by piekło zamarzło, niż Cynthia powiedziałaby to na głos. Znów drgnęła niespokojnie, starając się ze wszystkich sił zebrać w sobie i zacząć składać do kupy mur, który tak brutalnie próbował zburzyć.
- Zachowujesz się jak dziecko Louvain. Egoistyczne i chciwe. - dodała jeszcze, jakby stwierdzenie faktów o zachowaniach panicza Lestrange miały cokolwiek zmienić i jej ułtawić. Znała go przecież, akceptowała te wszystkie wady — chyba - bo wciąż rozmawiali, wciąż mu pomagała i wciąż nie wyrzuciła go z domu lub też nie potraktowała paskudnym zaklęciem z odmętów szkoły nekromancji. - Nie jesteśmy już w Hogwarcie, to wszystko jest bardziej skomplikowane.
Przynajmniej w jej własnej głowie, gdzie tworzyło się tysiące analiz i potencjalnych wad oraz zalet obecnego położenia. Kalkulacji, możliwości. Co, jeśli to nadal był efekt pradawnej magii, która wygaśnie z czasem? Nie mogło jej to wyjść z głowy, a czarnowłosy swoim zachowaniem wcale jej nie pomagał, istotnie, przypominając typowego łobuza ze Slytherinu, który o zgrozo — ciągnie za warkocz kujona z Ravenclawu. Wciąż jednak wracała do niego spojrzeniem, nie umiejąc zdecydować. Co było prawdą, a co durnym mistycyzmem? I ten cholerny, irytujący uśmieszek, który miał sugerować, że Lestrange był panem losu i świata.
Uniosła brwi na sopelka, kręcąc z niedowierzaniem głową. Mimowolnie rozejrzała się na boki, ale nie miała pod ręką niczego sensownego, co mogłoby ewentualnie polecieć w jego kierunku, gdyby kolejne słowa okazały się jeszcze bardziej bezczelne, drwiące i irytujące od poprzednich. Słysząc jednak ruchy z jego strony, skupiła na nim wzrok, śledząc uważnie każdy, najmniejszy nawet gest. Wyprostowała się, zadzierając podbródek, jakby oczekując w gotowości na to, co zamierzał zrobić. Gorzej, niż rzucenie zaklęcia w plecy być już nie mogło. Zawsze była damą, to prawda. Pilnowała się z tym. Teraz jednak brakowało jej słów i siły, aby rozegrać to z należytą klasą, bo zwyczajnie jej to uniemożliwiał. To znów świadczyło o tym, że w jakiś pokrętny, obecnie niezrozumiały dla niej sposób, był dla niej ważny — nie wściekałaby się tak na jego durne zachowania, gdyby był jej całkiem obojętny. Z drugiej strony, wściekałaby się też na Atreusa lub Tori, na Brennę czy też Stanleya. Pragnienie wcale nie zostało ugaszone, ale chociaż krzyki nieco przycichły. Westchnęła więc, czując przyjemne palenie w gardle i podniosła wzrok bezpośrednio w ciemne, onyksowe oczy mężczyzny z miną równie wyzywającą, co jego własna. Milczała, śledząc ruchy jego dłoni, milczała też, gdy z jego ust padła taka... sugestia, prośba, prowokacja? Sama nie wiedziała, co określało owe słowa lepiej. Prychnęła, wciąż wyprostowana i dumna, a dłonie z ramion zsunęły się nieco niżej, pozwalając palcom się rozluźnić.
- Nic Ci nie muszę udowadniać. - stwierdziła butnie, uśmiechając się przy tym lekko i z odrobiną zadziornej złośliwości, nie zamierzając już w żaden sposób dać mu satysfakcji lub poczucia wygranej. To nie było tak, że nie umiała przyznać się do czegoś, przyznać do błędu lub też z obawy przed zranieniem jego uczuć — mętlik, chaos — jak zwał, tak zwał, robiły swoje. A ona od wielu lat nie była spontaniczna. Wszystko musiała przemyśleć, rozłożyć na czynniki pierwsze. Odkąd trafił w nią tym pieprzonym zaklęciem, zbyt wiele głosów i zbyt wiele bodźców zlewało się ze sobą, przysłaniając jej rozum i jasność.
Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, skontrować, ale on kontynuował i to znów z tą swoją niedorzecznością i pewnością, jakby wszystko było lekkie i proste. Jakby wystarczyło tylko chcieć i świat dookoła nie istniał lub też istniał, ale musiał to zaakceptować. Ta bezpośredniość sprawiła, że gdyby nie fakt, że od dobrych kilkunastu minut była nieco zaróżowiona na policzkach, co było wynikiem nadmiaru wrażeń i spożytego alkoholu, mogłaby się po prostu zarumienić. Jej usta drgnęły, rozchylając się na chwilę, aby zaraz jednak zostać zaciśniętymi w kreskę, jakby zwyczajnie nie umiała znaleźć dobrej lub wystarczającej kąśliwej odpowiedzi. Przeciętna kobieta rzuciłaby pewnie coś w rodzaju "To wszystko, co chciałam usłyszeć.", a charakterna kobieta powiedziałaby pewnie "Ilu kobietom to powiedziałeś wcześniej?". Żadne z tych dwóch nie było jednak tym, co mogłaby powiedzieć ona? Z zamyślenia wyrwał ją drobny gest, chłodny palec unoszący jej podbródek i sprawiający, że dostrzegła ciemne oczy Louvaina niebezpiecznie blisko siebie. Nie uciekała jednak, nie zawstydził jej, niczym niedoświadczonej podlotki. Była jednak pewna, że akt ten ułatwiał mu w przeciągu ostatnich lat kontakty z kobietami wielokrotnie, ponieważ w onyksowych oczach łatwo było szukać śladu obietnicy. Oczywiście wszystkie były kłamstwem, bo kuszone pięknem unikalnego koloru, nie umiały zajrzeć głębiej. Gdyby to się im udało, zauważyłby również czający się tam cień i zależnie od chęci właściciela, ślad emocji w jaśniejszym punkcie tęczówki. Nawet gdyby chciała, nie mogła zrzucić tego na chwilowe zamroczenie i kłamstwo, bo to, co sugerowało jego spojrzenie, było prawdziwe i pozbawione wątpliwości.
Dlaczego?
Zbyt często szukała odpowiedzi na to pytanie, zbyt często komplikowała sobie nią życie.
Muśnięcie palcami ucha sprawiło, że dreszcz znów przebiegł jej od stóp do głów, zatrzymując się na karku z delikatnym mrowieniem. Było w tej sytuacji coś, co pociągało za zakurzone struny. Coś znacznie bardziej skłaniającego do intymności i zdradzania sekretów niż pocałunek.
- Nie mogę, bo wiem, co możesz zrobić i co zrobisz. Wiem, jak głęboko sięgają Twoje.. Wpływy. - zaczęła w końcu cicho, nie mogąc jednak oderwać spojrzenia od jego oczu, pozwalając mu ze spokojem napić się wcześniej alkoholu, co dało jej więcej czasu. Uniosła dłoń, a ciepłe palce dotknęły chłodnego policzka, delikatnie i samymi opuszkami. Przekręciła głowę odrobinę na prawo, pozwalając sobie na ciche westchnienie. - Możesz o tym nie wiedzieć Louvain, ale w Twoim spojrzeniu kryło się więcej obietnic i więcej słów, niż chciałeś mi powiedzieć.
Jego skóra była chłodna, co przypomniało jej, aby zerknąć na kociołek, a także na zegar. Zsunęła się z siedziska, a buty z cichym stuknięciem uderzyły podłogę. Stali na tyle blisko, że ich ciała stykały się ze sobą, ale Cynthia nie wykonała żadnego ruchu, poza powolnym cofnięciem dłoni. Kilka sekund później zawartość kociołka zabulgotała mocniej, wymagając uwagi, co sprawiło, że minęła go i ruszyła w jego stronę, mieszając chochlą zawartość, a następnie łapiąc za porzucony wcześniej nóż i prędko posiekała przygotowany wcześniej składnik, dając go do mikstury. - Jeszcze minuta lub dwie, a byłoby zbyt późno.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cynthia Flint (5714), Louvain Lestrange (3111)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa