• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[17 lipca 1972] Pełna chata, to mnóstwo problemów | Mulcibery

[17 lipca 1972] Pełna chata, to mnóstwo problemów | Mulcibery
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#1
05.05.2024, 19:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2024, 17:30 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Sesja rozliczona w osiągnięciu Badacz Tajemnic przez Roberta Mulcibera.

17 lipca 1972, około 8 rano
sesja zbiorowa rodziny Mulciber


Wszystko zaczęło się jeszcze w czerwcu. Jedna drobna zmiana, która w tamtym momencie nie zwiastowała mającej dopiero nadejść lawiny. Niespodziewane pojawienie się Violet. Tak długo nie widzianej w Londynie. Tak długo trzymającej się na dystans względem własnej rodziny. Można było to jakoś przetrawić. Można było zaakceptować. Przez pewien czas jakoś z tym żyć. Tyle tylko, że zanim ten czas dobiegł końca, do jasnowłosej kobiety dołączyły kolejne osoby posługujące się nazwiskiem Mulciber. Charles. Leonard. Sophie. Wreszcie również Lorien. Ta sama Lorien, której powrotu co niektórzy najpewniej się nie spodziewali - zwłaszcza w najbliższym czasie.

Dotąd spokojna, cicha kamienica, zaczęła w pewnym momencie tętnić życiem. Wypełniły ją śmiech. Słyszane były rozmowy. Odgłosy typowe dla miejsca, w którym zebrało się więcej ludzi. Kroki. Skrzypienie drzwi. Otwierane szafy. Wysuwane szuflady. Przestawiane przedmioty. Nieprzyzwyczajony do czegoś takiego Robert, jeszcze rzadziej opuszczał swój gabinet. Znacznie rzadziej zaczął pojawiać się w pomieszczeniach, które można było określić mianem tych wspólnych.

Nie zrezygnował jedynie z posiłków, które zawsze miały miejsce w niedużej jadalni.

Ludzie zwykli mawiać, że śniadania to najważniejszy posiłek dnia. W rodzinnej kamienicy zdawano się o tym drobnym szczególiku pamiętać. Punkt 8 rano wszystko było już należycie przygotowane. Na stole znajdywał się czysty, jasny obrus. Na nim talerze. Sztućce. Kubki. Dzbanki. Półmiski. Serwetki. Wszystko przygotowane na łącznie 7 osób, choć gdyby zaszła taka potrzeba, zmieściłoby się nieco więcej. Do wyboru były kiełbaski, jajka, pomidorki, ogórki, świeże bułki, rogaliki, masło, dżem, ser, jakaś zielenina. W zasadzie znalazłoby się najpewniej wszystko, czego człowiek mógłby sobie zażyczyć. Zwłaszcza spośród tych najbardziej typowych produktów.

Włącznie z najnowszym wydaniem Proroka Codziennego, umieszczonym u szczytu stołu. Dokładnie w tym miejscu, które każdorazowo zajmował Robert, a niegdyś - o czym można było pamiętać - Francis. Bezpieczniej było jednak o tym ostatnim nie wspominać. Rodzeństwo niekoniecznie w pozytywny sposób wypowiadało się na temat rodziców. Niestety, nie zmieniło się to wraz z upływem czasu.


***

Osoby, które jako pierwsze zeszły do jadalni, mogły zauważyć, że na miejscu nie było Roberta. Z reguły pierwszy, tego dnia nie zdążył dotrzeć na czas... albo od śniadania został oderwany. Za tą drugą opcją, przemawiać mogła stygnąca, pozostawiona herbata. Nie zabrał jej ze sobą, gdziekolwiek się postanowił udać. Łatwo było przy tym założyć, że to gdziekolwiek najpewniej oznaczać musiało należący do starszego z bliźniaków gabinet.

To właśnie w tym pomieszczeniu, przebywał właśnie z niezapowiedzianym gościem. Lekko zirytowany z powodu tak nagłego pojawienia się, zarazem starający się nie dać niczego po sobie poznać. Miał w tym ostatnim już całkiem sporą wprawę.

- Co było tak ważne, że nie zdążyłeś poinformować mnie o tej wizycie, synu? - zadał Stanleyowi pytanie, popełniając jeden błąd. Nie wygłuszył wcześniej pomieszczenia. Nie zabezpieczył. Dał się zaskoczyć. Nieco wytrącić z równowagi. To zaś rzutowało na dalsze działania. Niestety, miało na nie spory wpływ.


Tura trwa do 72 godzin, na każdą przypada 1 post. Gdyby ktoś nie był w stanie się wyrobić, dajcie znać - pominiemy w danej kolejce. Leonard czeka na akceptacje, dlatego proszę, nie czekajcie na niego póki postać nie zostanie dopuszczona do gry, nie spowalniajmy całej rozgrywki.

Gdyby ktoś przechodził obok gabinetu Roberta w drodze na śniadanie i trafił mu się sukces przy rzucie na percepcje (wykonanym zgodnie z mechaniką gry) może usłyszeć część rozmowy Roberta ze Stanleyem i tym samym zdobyć info o łączącej ich relacji. Z tej zabawy, z wiadomych względów, wyłączony jest Richard. Zabawa trwa do momentu pierwszego, udanego rzutu.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
05.05.2024, 21:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.05.2024, 21:37 przez Lorien Mulciber.)  
Powrót do Londynu miał niewątpliwie swoje zalety. Jedną z nich, zajmującą miejsce na szycie listy – był względnie nieograniczony dostęp do świec i kadzidełek.
Tej nocy po raz pierwszy od dawna spała jak dziecko.
Żadnych koszmarów, budzenia się z krzykiem i płaczem. Tylko ciemność i cisza, w której utonęła niemal od razu. Osłabiony kobiety organizm dał za wygraną zanim jeszcze Robert pojawił się w sypialni, tylko po to, żeby zastać Lorien, pomimo ciepłej nocy, wręcz zakopaną pod kołdrą.
Przebudziła się dopiero, gdy słońce zaczęło wpadać przez uchylone zasłony. Wymamrotała pod nosem coś co brzmiało jak „zgaś to słońce” i w pierwszym odruchu wyciągnęła rękę z zamiarem zlokalizowania męża, tylko po żeby go oddelegować do tego jakże ważne zadania. Ale jej dłoń zamiast pacnąć w Robertowe ramię trafiła z pustym „ompf” w materac. Potem jeszcze raz. I znowu.
W końcu kobieta uchyliła jedno oko, orientując się, że była w łóżku sama. Podniosłą głowę, odgarnęła rozczochrane kudły z twarzy - sama była również w sypialni. Nie zauważyła, kiedy wyszedł? Kadzidełka musiały zadziałać cuda.
Uznając, że w takich warunkach nie da się spać dalej, wygrzebała się z satynowego kokonu, żeby zacząć nowy dzień. Było kilka minut przed ósmą, kiedy wreszcie się ogarnęła, pomalowała (choć to zrobiła tylko i wyłącznie z uwagi na dobro innych domowników, którzy mogliby dostać zawału widząc jak kiepsko wciąż wyglądała), ubrała w szatę bardziej odpowiednią do śniadania niż koszula nocna.
Ósma rano była godziną śniadaniową i choć Lorien nie za bardzo miała ochotę na cokolwiek, to jednak potrzebowała kawy, żeby pozbyć się resztek efektów działania kadzidełek. Nie uśmiechało jej się ziewać przez cały dzień.

W swojej niespecjalnie długiej wędrówce pomiędzy sypialnią, a jadalnią, w której czekała na nią upragniona poranne espresso, musiała minąć gabinet męża i usłyszała jego głos. Rozmawiał z kimś? Mieli gości? Dlatego wstał tak wcześnie? Nie żeby ją to jakoś szczególnie interesowało, zwłaszcza, że myślami była już w kuchni, ale… przechodząc pod drzwiami jakoś tak samo wyszło, że nadstawiła ucha. Nie podsłuchiwała! Szła po prostu w swoją stronę, nie wadząc nikomu. Nie jej wina jeśli coś usłyszy, prawda?

Rzut na Percepcję:
Rzut Z 1d100 - 66
Sukces!


Zatrzymała się w pół kroku. Chwila moment.
"Synu?"
Może pani Mulciber była zaspana, ale z pewnością nie była głucha. Przygryzła lekko dolną wargę, przez kilka drogocennych sekund walcząc ze sobą, żeby nie zapukać i nie sprawdzić z kim Robert tam siedzi. Z drugiej jednak strony… Nie ufała sobie jeszcze na tyle, by wierzyć we wszystko co słyszy.
A potem jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej korytarzem, uznając, że tej karty nie ma ochoty w tym momencie rzucać na stół.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#3
06.05.2024, 13:16  ✶  
Charles naprawdę się starał, by pokazać swoją przydatność Mulciberom i tego ranka nie było inaczej, gdy zebrał się z łóżka może nie o świcie, ale niedługo później. Londyn wciąż był ekscytujący i kolejne dni przynosiły nowe doświadczenia, nie wszystkie dobre, ale w większości dość wyczerpujące, by paść wieczorem i bez problemu wstać kolejnego dnia. Zmęczenie nie sprzyjało nocnym wędrówkom po mieście. Tak było też poprzedniego dnia, gdy Charlie miał dość zajęć, by bez pomocy kadzidełek czy eliksirów zapaść w sen niedługo po przyłożeniu głowy do poduszki.

Poranna toaleta, wybór ubrań i reszta przygotowań przed śniadaniem przebiegła bez przeszkód i już po chwili Charlie mógł udać się do jadalni. Zdążył polubić te rodzinne spotkania około ósmej, gdy członkowie rodziny przygotowywali się do dnia. Dorastał w niewielkim gronie, złożonym tylko z ojca, niańki i rodzeństwa, więc duża rodzina była czymś nowym, czymś ekscytującym, nawet jeśli wciąż nie mógł przywyknąć do oschłości Anglików.

- Dzień dobry, ciociu Lorien. - Przywitał się lekko z Lorien, gdy ta stanęła mu na drodze do jadalni. Nie umknęło mu, że kobieta zatrzymała się akurat pod gabinetem wuja, ale wolał w to nie wnikać. Zresztą, zaraz ruszyła dalej. Nie było tu niczego, nad czym trzeba się zastanawiać. - Jak się ciocia czuje? Jakieś ciekawe plany na dzisiaj? - Zagadnął do kobiety tylko po to, by zacząć niezobowiązującą rozmowę. Wciąż był nieco senny i nie sądził, by ten stan zmienił się przed pierwszą kawą. Pozostało mu przetrzeć załzawione oko i ukryć usta przy ziewnięciu.
Porządny Ochroniarz
Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć zapuka do twych drzwi.
183cm wzrostu. Brązowe oczy i włosy, u których można dostrzec siwe kosmyki. Często widnieje u niego zarost. Ogolony gładko jest tylko wtedy, kiedy brat każe mu się "ogarnąć". Ubiera się zawsze odpowiednio do sytuacji.

Richard Mulciber
#4
06.05.2024, 22:30  ✶  

Jednego czego nie przewidział Richard, to że decydując się na powrót do Londynu, zmotywował do tego samego swoich chłopców. Obaj skorzystali z tego, aby przeprowadzić się także do rodzinnego miasta swojego ojca. Na szczęście, rodzinna kamienica posiadała tyle pokoi, że cudem starczyło miejsca dla wszystkich lokatorów. Zaklęciami można byłoby ją jakoś powiększać, ale po co?

Im więcej osób decydowało się wrócić i przeprowadzić tutaj, tym mniej Robert wychodził ze swojego gabinetu. Zauważył to Richard. O tyle dobrze, że ich dzieciaki były dorosłe, to umiały zająć się sobą. Nikt nie biegał po korytarzach, nie trzeba było pod tym względem ich pilnować.

Noc była w miarę znośna i tylko dzięki zapalonemu kadzidełku zasnął bez problemów. Wstał wcześnie rano. Na tyle, aby mieć czas żeby się ogarnąć. Odświeżyć, ogolić. Choć najchętniej by pozwolił sobie zapuścić zarost. Ubrał na siebie niebieską koszulę polo z krótkim rękawem i kołnierzem, rozpiętą pod szyją i ciemne spodnie. Poprawił fryzurę, ogarnął trochę łóżko i opuścił pokój, kierując się na dół, do jadalni.

Punktualność na wspólnych posiłkach w tej kamiennicy, była rodzinnym rytuałem. Jeszcze za czasów jego ojca. Kontynuowana przez brata. Richard u siebie w domu, w Oslo, nie wprowadzał tak radykalnej zasady na co dzień. Wyjątek mogły stanowić dni wolne od pracy. Jeżeli takie u niego się zdarzały. Funkcja brygadzisty jak i później aurora, nie posiadała stałego harmonogramu godzin pracy. Miał zmienny.

Zjawiając się tutaj na określony czas, czy jak obecnie, decydując zamieszkać na dłużej, niejednokrotnie brat o takich zasadach musiał mu przypominać.

Zszedł do jadalni, spojrzawszy na zegarek, który wskazywał parę minut przed ósmą. Zastał na miejscu w pomieszczeniu dwie osoby. Syna i Lorien.

- Dzień dobry.
Przywitał się z nimi. Z początku nie zarejestrowawszy, że tutaj jest osoba, która być nie powinna. Jego wzrok może z automatu powędrował na szczytowe miejsce, gdzie powinien siedzieć jego brat. Ale, Roberta nie było.

Richard zmarszczył brwi, oparł dłonie o biodra i zaczął myśleć. Spojrzał na Charlesa, po czym na Lorien i puste krzesło Roberta. Zaraz jednak powrócił wzrokiem na szwagierkę. Jakby dopiero zarejestrował obecność osoby, której nie podejrzewał o obecność.

- Lorien?
”Ona tutaj? Popierdoliło Roberta?” – zaczął się zastanawiać w myślach. Robert nic mu nie wspomniał, kiedy zamierza ją sprowadzić do tutejszej posiadłości. Bez uprzedzenia. Bez ustaleń. W tej sytuacji nie ukrywał swojego nieznacznego zdziwienia. Zapytałby o to, kiedy Robert ją tutaj sprowadził. Dzisiaj czy wczorajszej nocy. Ale nie chciał tego tematu na razie poruszać przy synu.
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#5
06.05.2024, 23:36  ✶  

Stanley spędził długą noc w łączeniu faktów odnośnie dwóch okresów - końcówki kwietnia i czerwca. W przypadku pierwszej grupy, bazgrał po kartkach i robił własnoręczne notatki odnośnie tego, kogo mijał tego dnia w Ministerstwie. Wypisywał wszystkie nazwiska, które przychodziły mu do głowy i które był w stanie sobie przypomnieć - trochę taka lista o którą poprosił Aidana ale wykonana własnoręcznie. W tej sposób, Borgin chciał się upewnić, że tylko i wyłącznie Poppy była tą, która mogła go widzieć.

Druga lista była po to, aby tych, których mijał 30 czerwca, aby nałożyć obydwie kartki i metodą eliminacji wykluczyć jak najwięcej osób. W taki oto sposób wyszło mu, że to właśnie Poppy Vance była jedyną, która wylądowała w obydwóch grupach. Fakt, było kilka innych nazwisk, które się powtarzały tu i tam, jednak byli to brygadziści oddelegowani na Beltane zaraz po przyjściu na ich zmianę.

Nie czekając ani chwili dłużej, a w zasadzie to po krótkiej drzemce, aby Robert przypadkiem nie wziął go za żywego trupa, udał się czym prędzej do kamienicy Mulciberów. Ciężko było to nazywać "swoim domem", ponieważ takim nie był. Nie mniej jednak, musiał to przekazać mu osobiście. Żadne listy czy inne formy przekazu, niż rozmowa w cztery oczy, nie wchodziła w rachubę.

Sam Borgin wparował trochę bez ładu, bez składu i bez "dzień dobry". To nie było konieczne. Po drugie nie mieli czasu na żadne formy grzecznościowe. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a przywitanie się było na samym dole tego układu pokarmowego. Tak jak miał w zwyczaju - nie usiadł, a po prostu stanął bliżej biurka, aby móc tam zaraz wyłożyć swoje notatki.

- Przygotowałem w nocy dwie listy, które ze sobą zestawiłem. Wolałem samemu to przedstawić, niż bawić się w jakieś listy. Merlin jeden wie do kogo mogłoby to trafić - odparł, wyciągając dwie pomiętolone i zapisane kartki. Pełno było tam skreśleń, strzałek, dopisków - ogólnie artystyczny nieład i jedna, wielka burza mózgów. Nie miał zamiaru też ich trzymać we własnych dłoniach, aby tylko denerwować Roberta tym faktem, więc położył je czym prędzej na blacie, a następnie wskazał małym palcem na nazwisko ich "bohaterki" w obydwóch grupach z dopiskiem obecna. Inni brygadziści czy aurorzy mieli inne informacje zawarte przy ich danych osobowych, takich jak ich zmiana czy fakt, że zostali wysłani do obstawy Beltane czy też nie.

- Według tego co udało mi się ustalić po dłuższym zastanowieniu i łączeniu faktów to to, że tylko i wyłącznie Poppy Vance mogła mnie widzieć. Nikt mniej. Nikt więcej - dodał - To wiedzieliśmy już po ostatniej rozmowie ale wolałem się upewnić - wyciągnął paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni płaszcza - Nadal jednak oczekuję na listę od Aidana, ponieważ udało mi się z nim dogadać. Jeżeli mu się uda ją zdobyć, ponownie zestawie to wszystko ze sobą i wtedy będziemy już mieli całkowitą pewność - otworzył pakunek, nie wyjmując jednak jeszcze nikotynowego przyjaciela. Stanley wolał się najpierw upewnić, że może tutaj zapalić, wszak może Mulciber Senior nie chciał, aby ktoś mu palił w biurze - Można czy średnio? - zapytał, przekręcając głowę odrobinę. Trochę jakby pytał ale również jakby chciał zaproponować buszka.

- Drugą sprawą jest to, że na razie nie będziemy mogli pozbyć się Poppy bo to byłoby zbyt oczywiste i wszystko by się rypło. Trochę mnie to boli, ponieważ zemsta jest jednak słodka ale mimo wszystko dla dobra sprawy i ogółu, wytrzymam - przejechał po twarzy - Nie uniknie kary za swoje czyny - dodał na koniec z małym uśmieszkiem. Zemsta była słodka, a Stanley Borgin napawał się tą ideą w dłuższym rozrachunku.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Słońce swojego ojca
*Biedna Sophie*
Sophie ma brązowo-zielone oczy, rude włosy i mnóstwo piegów! Jest dość wysoka, ponieważ mierzy sobie 170 cm. Ubiera się w sukienki, które zakrywają to, co każda szanująca się panna czystej krwi powinna zakrywać. Pachnie cytrusami.

Sophie Mulciber
#6
06.05.2024, 23:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.05.2024, 00:10 przez Sophie Mulciber.)  
Mimo podłego nastroju, Sophie codziennie rano stawiała się grzecznie na śniadaniu. Nie mówiła wiele, a po jej mimice można było wywnioskować, że była BARDZO nieszczęśliwa! Ta cała afera z "Mulciber Moonshine", nie nastrajała jej pozytywnie. Czekała na moment, w którym w końcu będzie mogła zarejestrować firmę, zapłacić karę i przestać się obwiniać. Przez ostatnie dni miewała duże huśtawki nastrojów - od rozgoryczenia po wściekłość, smutek i apatię. Dawno nie była wesoła! Ah! Biedna Sophie! Jeszcze tylko kilka dni i wszystko wróci do normy!

Dzisiejszego ranka, dziewczyna postanowiła upiec ciasteczka cynamonowe z czekoladą. Musiała zająć czymś głowę, żeby nie myśleć w kółko o swoim biznesie. Wstała dwie godziny przed rozpoczęciem śniadania, i poszła do kuchni żeby zająć się pieczeniem. Od momentu kiedy skrzaty powiedziały wujowi Richardowi o domowej produkcji bimbru, Sophie całym sercem ich nienawidziła. Obrażała je, przesuwała nogą, a kiedy kręciły się zbyt blisko, krzyczała, że mają się odsunąć i przestać ją szpiegować. Głupie skrzaty! Nie mogła nawet w spokoju upiec ciastek, bo mimo wszystko starały się jej pomóc. Biedna Sophie. Od tego wszystkie bolała ją głowa!
-Przynieście tacę z ciasteczkami do jadalni, ale dopiero jak ja tam przyjdę.- Burkneła na odchodne, wychodząc z kuchni. Miała zamiar się przebrać, żeby ładnie się prezentować. Przecież nie może zjawić się na śniadaniu w byle jakiej sukience oraz fartuchu który zakładała kiedy piekła. Wróciła do pokoju, założyła na siebie błękitna sukienkę do kolan, która bardzo skrzętnie zakrywała wszystko, czym dziewczyna w jej wieku wolałaby się pochwalić. Nie to, że Sophie czegoś brakowało, ponieważ była kształtna i szczupła. Po prostu nie lubiła ubierać się wyzywająco.
Spięła włosy w niesforny kok, wyszła z pokoju i skierowała się do jadalni. Kiedy przechodziła obok gabinetu ojca, usłyszała dochodzące z pomieszczenia głosy. Jeszcze nie zszedł na śniadanie? Sophie nie chciała zostać sama z wujem Richardem, który na pewno ma ją za przegrywa. Ah, biedna Sophie! Postanowiła więc poprosić tatę, żeby poszedł razem z nią. Zapukała do gabinetu i złapała za klamkę, żeby wejść do środka. Wiedziała, że prawdopodobnie z kimś rozmawia, ale nie sądziła, że mogło to być coś ważnego. W końcu była ósma rano.
-Tatuś? Tato...?- Zaczęła, wchodząc do gabinetu i zamykając za sobą drzwi.-O, dzień dobry.- Spojrzała na obcego mężczyznę, a później na ojca. Zmieszała się lekko.- Tato, bo zaraz śniadanie, a ja upiekłam dla nas ciasteczka i nie chce iść tam sama.- Wyjaśniła szybko. Skoro już im przeszkodziła, to postanowiła podać powód najścia.
- Pan też zje z nami śniadanie?- Zapytała. Uznała, że tak wypada, skoro zbliżała się pora jedzenia. Tak, przeszkodziła w rozmowie, ale za żadne skarby nie chciała iść tam sama!
Widmo

Leonard Mulciber
#7
07.05.2024, 14:31  ✶  
Choć perspektywa przeprowadzki do Londynu śladem ojca była sama w sobie ogromnie ekscytująca, tak już zmiana przyzwyczajeń, jakie chcąc nie chcąc musiały za tym iść, była co najmniej upierdliwa. Podobnie zresztą, jak i liczba mieszkańców nowego lokum. Leonard dopiero teraz zdał sobie tak naprawdę sprawę, ile swobody, ciszy i przestrzeni miał na co dzień dookoła siebie, mieszkając w Oslo. Z dala od ludzkiego oraz rodzinnego zgęszczenia. Dobrze, że do dyspozycji miał jak zawsze świece i kadzidła, bo coś mu podpowiadało, że jego problemy ze snem tylko by się pogłębiły. Oczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i nawet teraz nie żałował ostatecznej decyzji. Może i nowy dom wydawał się nieco bardziej nieznośny, ale przynajmniej nie musiał się już martwić, że wyglądając przez okno, dostrzeże aż nazbyt znajomą, kobiecą sylwetkę. Ugh.
Tego dnia Leonard wstał skoro świt tylko po to, żeby udać się do pobliskiego parku pobiegać. Ruch wspomagał apetyt, który przy częstym stosowaniu usypiających środków potrafił się nieraz pogorszyć. Był to też nawyk, którego od czasów szkolnych zwyczajnie nie potrafił się ot tak pozbyć.
Do kamienicy wrócił dosłownie parę minut po ósmej. Szybko odświeżył się przy pomocy zaklęcia, przeciągnął, zdjął buty i udał do jadalni, gdzie zastał już kilku domowników.
- Dzień dobry - rzucił uprzejmie, nieszczególnie przyglądając się jednakowoż komukolwiek z obecnych. Był zbyt głodny, żeby przejmować się drobiazgami.
Porządny Czarodziej
To zostanie między nami.
Tylko nami.
Mierzący 183 cm wzrostu, mężczyzna o ciemnych, acz wyraźnie posiwiałych włosach. Posiadacz oczu o kolorze brązowym, w których czasem da się dostrzec nieco zieleni. Robert jest zawsze gładko ogolony. Zadbany. Ubrany adekwatnie do sytuacji.

Robert Mulciber
#8
07.05.2024, 16:43  ✶  

Nie miałby nic przeciwko takiemu zachowaniu, takiej niezapowiedzianej wizycie, gdyby nie to, że sprawy się w ostatnim czasie nieco skomplikowany. Dotąd cicha, spokojna kamienica, stała się domem dla kolejnych członków rodziny. Robert wolałby, żeby do tych kolejnych członków rodziny, pewne informacje nie dotarły. Obecnie rozważał czy najlepszą opcją nie byłoby wybranie innego miejsca na potrzebę wszelkiego rodzaju spotkań. Przy czym Olibanum, niestety, w jego mniemaniu nie spełniało odpowiednich warunków.

Poinformowany o wykonanej przez Stanleya pracy, spojrzał na dostarczone przez niego notatki. Przyglądał się pobieżnie ich zawartości, starając się zarazem nadążać za wszystkim tym, co Stanley mówił. Dowody zdawały się mówić same za siebie, ale... zbyt pochopne podejmowanie dalszych działań, mogłoby skomplikować sprawy. Sprowadzić nad ich głowy kolejne problemy. Nie mogli do tego dopuścić.

On nie mógł - Robert.

- Poinformuj mnie, kiedy już dostaniesz listę. - poprosił. Zażądał? Możliwe, że to drugie. Ton nawet nie musiał być z tych rozkazujących.

Zapytany o możliwość zapalenia papierosa, skinął Borginowi głową. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Nie był z tych, co narzekali na mało przyjemny zapach dymu papierosowego. Sam nie zamierzał się jednak częstować. Nie zamierzał też sięgać po cygaro. Tak jak alkoholu nie powinno się pić przed 12, tak Robert przed śniadaniem nie palił. A śniadania jeszcze zjeść zwyczajnie nie zdążył. Te spotkanie wpłynęło na to, w jaki sposób wyglądał poranek.

- Zemsta najlepiej smakuje na zimno. - zarzucił nieco wyświechtanym sloganem. Czy kryła się w tym choćby odrobina prawdy? Musieliby przekonać się na własnej skórze. Uzbrajając się w cierpliwość. Czekając na odpowiedni moment. Bo dokładnie tak w tych okolicznościach należało zrobić. - Nie będziesz musi... - urwał.

W przeciwieństwie do Stanleya był w stanie nie tylko usłyszeć, ale też zauważyć poruszającą się klamkę. Otwierające się drzwi do gabinetu. Nie zabezpieczył ich. Nie upewnił się, że nikt im nie przerwie. Duży błąd, ale płacz nad rozlanym mlekiem nie miał sensu. Posłał Stanleyowi szybkie spojrzenie. Musiał zrozumieć w czym rzecz. Miał się nie wychylać. Najlepiej wcale nie odzywać. Tylko czy się do tego dostosuje.

- Sophie. - imię wypowiedziane prawie niczym przekleństwo. Zaraz jednak poprawił się. Bo przecież nie powinien dawać jej podstaw do zastanawiania się nad tym, w czym im przeszkodziła. Nie to, żeby Sophie o coś takiego podejrzewał. Córka była na to za bardzo roztrzepana. - Zaraz do Ciebie dołączę. Dokończę tylko rozmowę z panem Borginem. Nie chciałbym go zbyt długo zatrzymywać. Podejrzewam, że ma sporo planów na resztę dnia. - wyraźnie zasugerował, że na śniadaniu syn nie był mile widziany. Może nawet zbyt wyraźnie to podkreślił? Przynajmniej w kontekście Stanleya, który musiał odpowiednio odczytać to przesłanie. Ten przekaz. - Idź, proszę, do jadalni.


***

Dwa skrzaty domowe czekały. Grzecznie czekały, zgodnie z poleceniem wydanym przez Sophie. Z talerzami pełnymi ciastek, wypatrywały momentu, w którym będą mogły wejść do jadalni. Dla Lorien, Charliego czy Richarda - niewidoczne. Napotkał je natomiast wracający z przebieżki Leonard. O mały włos nie wytrącił nawet dużego talerza z rąk Selar, przez co ta zaczęła biadolić, że przecież tak się starała; że Sophie włożyła w to wszystko tyle pracy! I co ona biedna by panience powiedziała? Że głupia Selar nie potrafiła utrzymać w rękach talerza? Głupia, niedobra, biedna Selar. Nie nadawała się już zupełnie do niczego. Nawet do tych najprostszych rzeczy.

Na szczęście ciasteczka nie wylądowały na ziemi i Sophie, kiedy już opuściła gabinet, mogła zdecydować o tym czy na ojca poczeka, czy może jednak razem ze skrzatami uda się prosto do jadalni. I poczęstuje innych swoimi własnymi ciasteczkami.


Na wasze posty czekam do 9 maja, do północy - wyrobicie się wcześniej, wcześniej zaczniemy kolejną turę.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#9
07.05.2024, 20:24  ✶  
Synu.
Zasłyszane słowo ugrzęzło Lorien w pamięci i wracało od razu, gdy tylko czarownica próbowała je zepchnął na dalszy plan. Z jednej strony czuła, że powinna o tym porozmawiać z Robertem przy najbliższej sprzyjającej okazji, ale z drugiej… instynktownie odrzucała ten pomysł. Nie pasował jej. Nie chciała tego robić. Wizja rozmowy na ten temat wzbudzała w kobiecie równie pozytywne uczucia co wizja spaceru nocną porą uliczkami Nokturnu bez różdżki. Nie była tylko w stanie zrozumieć dlaczego. I skąd w ogóle wzięło się to dziwaczne uczucie irracjonalnego lęku tkwiące w jej głowie jak drzazga.

Z zamyślenia wyrwał ją czyjś radosny głos.
Zadarła głowę do góry by przyjrzeć się swojemu niespodziewanemu towarzystwu.
Ach. Znała go! Jeden z chłopców Richarda. Chyba ten młodszy. Zlustrowała chłopaka uważnym spojrzeniem. Miała jego imię na końcu języka, ale uznała, że w tym momencie nie będzie się zadręczać jego odgadywaniem. Dlatego zrobiła dobrą minę do złej gry.
Ciocia Lorien. Rozczulające.
- Ach, caro mio. Dzień dobry.- Uśmiechnęła się, nie dość skutecznie tuszując fakt, że jego wizyta była dla niej wyjątkowym zaskoczeniem. A może właśnie o to kobiecie chodziło; odwrócić uwagę od siebie na tyle na ile to możliwe. Wydawać się zaskoczoną, ale zachwyconą najazdem rodziny męża
Czy dobrze się czuła? Nie, bo miała wrócić do domu, nie do motelu.
- Czuję się wspaniale.- Odparła lekko, ale tematu nie drążyła. Podobnie zresztą jak nie pokwapiła się o odpowiedzenie mu na drugie pytanie. Nie miała nic konkretnego do roboty jeszcze przez kilka najbliższych dni.
Zamiast tego podeszła o krok bliżej i przygładziła nieco rozczochraną fryzurę Charlesa. Lepiej żeby ona to zrobiła niż doczekał się krzywych spojrzeń ze szczytu stołu.
Brakowało tylko, żeby jak przystało na ciocię z prawdziwego zdarzenia uszczypnęła go lekko w policzek i wcisnęła po kryjomu kilka galeonów z tekstem w stylu „tylko ojcu nie mów”.

Zamiast tego odsunęła się natychmiast, odwracając głowę słysząc znajomy głos Rob… Nie.
Jednak stanął przy nich Richard. Skinęła na przywitanie głową, po czym weszła głębiej do jadalni, kierując się w stronę swojego miejsca. To, że szanowny pan Robert Mulciber nie zaszczycił ich jeszcze swoją obecnością nie znaczyło, że Lorien planowała sterczeć jak kołek w drzwiach. Pozostali mogli robić co im się żywnie podoba. Usiadła przy stole, przekrzywiając głowę, żeby przeczytać co tam ciekawego trafiło na pierwszą stronę Proroka, choć gazety nie ruszyła.
Słysząc swoje imię wypowiedziane z tym nieskrywanym zaskoczeniem, zamrugała parokrotnie.
- Słucham?- Odpowiedziała, unosząc wyczekująco brwi. Nie chciała wyznaczać kierunku tej rozmowy. O ile zduszenie emocji po tak spokojnej i przespanej nocy było dużo prostsze, wciąż czuła się dość otępiała ostatnimi miesiącami. Wzrok mimowolnie uciekł jej ponad ramię szwagra, gdy na progu dostrzegła sylwetkę jego drugiego syna.

Teraz już była pewna.
Do jadalni wszedł starszy z braci - Leonard. Z jakiegoś powodu imię pierworodnego przypomniała sobie od razu. Czyli tamten musiał być młodszy – Ch… Christopher? Chandler? Charles! No oczywiście. Więcej ich tu Matka nie miała? Skrzata też ze sobą zabrali? Może psa?
- Dzień dobry, Leo.- Odpowiedziała z tym samym serdecznym, słodkim uśmiechem. Po czym przeniosła spojrzenie z powrotem na Richarda, nieco mniej skutecznie tuszując lekkie podirytowanie.- Cóż za niespodzianka! Nie spodziewałam się, że przywieziesz chłopców!
Przypudrowany może nieco zbyt podekscytowanym, biorąc pod uwagę godzinę i okoliczności, tonem głosu przekaz był bardzo prosty – „po co ich tu przywiozłeś?”
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#10
07.05.2024, 22:41  ✶  
Dla cioci Charlie miał uprzejmy uśmiech i dobre słowo. Nie znał jej zupełnie, ale słyszał, że wiele przeszła ostatnimi czasy. Jeśli ktoś potrzebował wsparcia, to właśnie ona.

- Cieszę się, ciociu. - Odpowiedział kobiecie i nachylił się posłusznie, by ta mogła poprawić mu ciemną grzywkę. Nie nawykł do bliskich kobiet, które mogłyby to robić, ale głębi ducha poczuł się naprawdę dobrze. Bardzo miło! Czy tak czuła mogła być matczyna dłoń? - Dziękuję. Dopiero co je układałem...

Nie miał zamiaru tłumaczyć się z roztrzepanej grzywki. Włosy miały to do siebie, że przy niewygodnej pozycji podczas snu układały się same w nie do końca porządną fryzurę. Charlie starał się nie zwracać na to zbyt dużej uwagi. Uśmiech Charliego zmienił się odrobinę, gdy podążył za ciotką i zobaczył ojca oraz brata. Ten drugi jak zwykle wydawał się być w formie, a do tego bardziej obudzony, niż reszta domowników.

- Ojcze! - Czy Charles zabrzmiał zbyt entuzjastycznie? Może tylko odrobinę. I tylko odrobinę zawahał się przed powitaniem, gdy musiał rozpoznać, czy ma do czynienia z Richardem, czy Robertem. Fakt, iż mężczyzna nie udał się do miejsca u szczytu stołu, mógł świadczyć tylko o jednym. Charlie również zbyt nawykł do wyglądu ojca, by mylić go nawet z identycznym bliźniakiem. - Dzień dobry. - Również przywitał się grzecznie, przywdziewając na usta lekki uśmiech, nie za szeroki, by nie wydawał się ordynarny, nie za wąski, by nie pomylić go z naturalnym wygięciem ust. - Niech się ciocia nie martwi! Obiecuję, że nie będę przeszkadzać, ale nie ręczę za Leonarda. Znowu od rana biegałeś, Leo? Jeśli masz za dużo energii, może powinieneś zrobić coś pożytecznego i pomóc skrzatom w sprzątaniu? Albo upiec więcej ciasteczek? Może placek? Tartę?

Gestem dłoni Charlie poderwał z tacy skrzatki ciastko upieczone przez Sophie i przywołał je do siebie. Ot, mały pokaz magii bezróżdżkowej, którą tak lubił chwalić się przed bratem. Mógł też po prostu mieć ochotę na słodkości przed śniadaniem. Jakkolwiek było, zostało to jego tajemnicą.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Robert Mulciber (5118), Stanley Andrew Borgin (3985), Richard Mulciber (3374), Lorien Mulciber (3797), Sophie Mulciber (2109), Charles Mulciber (2065), Leonard Mulciber (1573)


Strony (6): 1 2 3 4 5 6 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa