28.12.2022, 05:21 ✶
Nie miał okazji, czy raczej nie miał ochoty jej poznać? Okazja była, byłoby ich też więcej, gdyby nie to, że celowo zawalił to jedyne spotkanie sam na sam jakie mieli – bo gdyby nie jego zachowanie w stosunku do Victorii, to ta nie kręciłaby tym swoim zgrabnym noskiem i czas by znalazła. Tak jak znalazła go dzisiaj… chociaż teoretycznie nadal była w pracy. Ta akcja była ważna – zbyt ważna. Jeśli przyniesie jakieś sukcesy, to będą do przodu z rozwiązaniem tej paskudnej sprawy. Prawdą jednak było, że w jej domu to Isabelle rządziła tak naprawdę, a Alexander miał na wiele rzeczy wylane mówiąc brzydko – interesował go głównie święty spokój, możliwość warzenia swoich eliksirów i oddanie pracy. Swojej żonie oddał wolną rękę, ona się z tego cieszyła i on, więc to działało. A Victoria? Nie była taka władcza jak jej matka, pomimo tego, że to ona głównie ją wychowywała. Lubiła mieć rację i była uparta, ale nie miała problemu z tym, by oddać komuś pole, jeśli coś było dla drugiej osoby ważne – a na pewno ważniejsze niż dla niej. Wiedziała, jakiej osoby było jej potrzeba, ale co z tego? Jej rodzice, matka, nie brali tego pod uwagę; wybór jej przyszłego męża był miarą interesów. Ba, Sauriel i jej poprzedni narzeczony byli od siebie tak bardzo różni jak tylko się da.
- Kot – powtórzyła za nim. - Dlaczego tak? – kociaku… hah, tak to można było mówić do kobiety. Ale Victoria już miała na to swój pomysł i sądziła, że nie będzie kręcił na to nosem. - Zawsze chciałam mieć kota. Niestety moja matka nie wysłuchała tej prośby i do Hogwartu kupili mi sowę – przyznała mu się po chwili. To była taka głupota, ale jak wspomniał o kocie to od razu jej się skojarzyło. To nie tak, że Tori nie lubiła swojej sowy – skąd, bardzo ją lubiła! I była przy tym niesamowicie przydatna. Po prostu… lubiła mruczki. Tak po prostu. Nawet jej patronus przybierał taką formę – nic zresztą dziwnego. - Jestem. Zawsze byłam. Lubię wiedzieć rzeczy. I zwłaszcza lubię wiedzieć z kim mam do czynienia. Ty tak nie masz? – byłaby wręcz zaskoczona, że nie interesował go świat wokół niego. Albo na przykład to, z kim miałby spędzić swoje życie. Niby będą mieli mnóstwo czasu po ślubie by się poznawać, ale Lestrange chciała to wiedzieć wcześniej, tak po prostu.
- O rodzinę się dba, a nie zamyka w więzieniu – może to dla niego nie było oczywiste, może miał ją za taką służbistkę, która tylko czeka na większe potknięcie, żeby go wsadzić do kicia. Ale nie. Victoria nie planowała go kryć, ale też nie zamierzała na niego donosić. Ot… co w pracy to w pracy. A co w domu to w domu. Uważała, że byłaby nieobiektywna i że to nie ona powinna szukać śladów czarnej magii we własnym domu. Tak czy siak – jej wydawało się oczywiste, że rodzina to nie jest instytucja, na której można się wyżywać, albo zbijać swoją karierę. Byli domem, do którego się wraca. Oparciem, którego czasem było trzeba – nawet jeśli relacje w nim nie należały do najcieplejszych. - Nie chcę. Głośno myślałam.
Zamówiła dla nich alkohol, a Sauriel dotknął jej ramienia, by zwrócić jej uwagę – i zwróciła. Odwróciła głowę w stronę, którą wskazał, więc ruszyła – i tym razem za nim, a nie przed nim. Rookwood torował drogę, a ona spokojnie mogła iść za nim i tylko trochę ciekawsko się rozglądać po przybytku. Miała obojętny wyraz twarzy teraz, kiedy zgodnie z tym, co ustaili, wyprała swój umysł z emocji, kryjąc swoje myśli przed tymi, którzy mogliby chcieć ją rozczytać – a spodziewała się, że w takim miejscu znajdzie się jakiś legilimenta. W końcu to, co nielegalne, bardzo przyciągało niektórych osobników. Kiwnęła głową na przywitanie, kiedy Sauriel ją przedstawił – Merlinie, sto razy lepiej niż jakby miał powiedzieć, że jest jego narzeczoną. Zaraz by pytali kiedy ślub. Victoria przy okazji starała się nie skrzywić, ale oklumencja pomagała – bo ogólny brud i brzydota sprawiały, że nie była zadowolona z otoczenia. Ale musiała wytrzymać. Zdziwiłaby się na tę scenkę, była absurdalna, ale hej – ludzie z rynsztoka społecznego chyba po prostu się tak zachowywali. Więc obserwowała. Obserwowała i się uczyła.
I siadła na krześle, które podsunął jej Sauriel, ale już nie czekała aż ją przysunie jak należy. Zrobiła to sama. I była gotowa sama zrobić porządek na tym stole za pomocą magii, na szczęście barman się zjawił i to ogarnął. A przy okazji przyniósł im whiskey dla Sauriela i miód pitny dla niej. Była ciekawa co żona-nie-żona Avery’ego słyszała o Saurielu, ale nie zapytała. Jedynie uśmiechnęła się do nich krzywo, wcześniej przyglądając się każdemu z nich, łącznie z tym najmłodszym. Na koniec westchnęła i po prostu się napiła – dając im wolną rękę do interpretacji jej zachowania jak i mało zadowolonych min jej samej i Sauriela. Tylko czekała aż się odezwą do niej, żeby odpowiadać na ich głupie, jak sądziła, pytania.
- Kot – powtórzyła za nim. - Dlaczego tak? – kociaku… hah, tak to można było mówić do kobiety. Ale Victoria już miała na to swój pomysł i sądziła, że nie będzie kręcił na to nosem. - Zawsze chciałam mieć kota. Niestety moja matka nie wysłuchała tej prośby i do Hogwartu kupili mi sowę – przyznała mu się po chwili. To była taka głupota, ale jak wspomniał o kocie to od razu jej się skojarzyło. To nie tak, że Tori nie lubiła swojej sowy – skąd, bardzo ją lubiła! I była przy tym niesamowicie przydatna. Po prostu… lubiła mruczki. Tak po prostu. Nawet jej patronus przybierał taką formę – nic zresztą dziwnego. - Jestem. Zawsze byłam. Lubię wiedzieć rzeczy. I zwłaszcza lubię wiedzieć z kim mam do czynienia. Ty tak nie masz? – byłaby wręcz zaskoczona, że nie interesował go świat wokół niego. Albo na przykład to, z kim miałby spędzić swoje życie. Niby będą mieli mnóstwo czasu po ślubie by się poznawać, ale Lestrange chciała to wiedzieć wcześniej, tak po prostu.
- O rodzinę się dba, a nie zamyka w więzieniu – może to dla niego nie było oczywiste, może miał ją za taką służbistkę, która tylko czeka na większe potknięcie, żeby go wsadzić do kicia. Ale nie. Victoria nie planowała go kryć, ale też nie zamierzała na niego donosić. Ot… co w pracy to w pracy. A co w domu to w domu. Uważała, że byłaby nieobiektywna i że to nie ona powinna szukać śladów czarnej magii we własnym domu. Tak czy siak – jej wydawało się oczywiste, że rodzina to nie jest instytucja, na której można się wyżywać, albo zbijać swoją karierę. Byli domem, do którego się wraca. Oparciem, którego czasem było trzeba – nawet jeśli relacje w nim nie należały do najcieplejszych. - Nie chcę. Głośno myślałam.
Zamówiła dla nich alkohol, a Sauriel dotknął jej ramienia, by zwrócić jej uwagę – i zwróciła. Odwróciła głowę w stronę, którą wskazał, więc ruszyła – i tym razem za nim, a nie przed nim. Rookwood torował drogę, a ona spokojnie mogła iść za nim i tylko trochę ciekawsko się rozglądać po przybytku. Miała obojętny wyraz twarzy teraz, kiedy zgodnie z tym, co ustaili, wyprała swój umysł z emocji, kryjąc swoje myśli przed tymi, którzy mogliby chcieć ją rozczytać – a spodziewała się, że w takim miejscu znajdzie się jakiś legilimenta. W końcu to, co nielegalne, bardzo przyciągało niektórych osobników. Kiwnęła głową na przywitanie, kiedy Sauriel ją przedstawił – Merlinie, sto razy lepiej niż jakby miał powiedzieć, że jest jego narzeczoną. Zaraz by pytali kiedy ślub. Victoria przy okazji starała się nie skrzywić, ale oklumencja pomagała – bo ogólny brud i brzydota sprawiały, że nie była zadowolona z otoczenia. Ale musiała wytrzymać. Zdziwiłaby się na tę scenkę, była absurdalna, ale hej – ludzie z rynsztoka społecznego chyba po prostu się tak zachowywali. Więc obserwowała. Obserwowała i się uczyła.
I siadła na krześle, które podsunął jej Sauriel, ale już nie czekała aż ją przysunie jak należy. Zrobiła to sama. I była gotowa sama zrobić porządek na tym stole za pomocą magii, na szczęście barman się zjawił i to ogarnął. A przy okazji przyniósł im whiskey dla Sauriela i miód pitny dla niej. Była ciekawa co żona-nie-żona Avery’ego słyszała o Saurielu, ale nie zapytała. Jedynie uśmiechnęła się do nich krzywo, wcześniej przyglądając się każdemu z nich, łącznie z tym najmłodszym. Na koniec westchnęła i po prostu się napiła – dając im wolną rękę do interpretacji jej zachowania jak i mało zadowolonych min jej samej i Sauriela. Tylko czekała aż się odezwą do niej, żeby odpowiadać na ich głupie, jak sądziła, pytania.