Nie wiedział, jak Nora to zrobiła, że przyciągała takie tłumy. Różowa knajpa początkowo kojarzyła mu się z tą obrzydliwą herbaciarnią z Hogsmeade, do której ludzie udawali się na randki, często wbrew swojej własnej woli. Ale tutaj to jakoś działało, przyciągało wzrok, zwiastowało przytulność. Rano pachniało ciastem drożdżowym i pączkami, wieczorem klientów przyciągała dobra muzyka i wszechobecny śmiech, oznaczający dobrą zabawę. Sporą robotę robił też gadający kot, który stał się chyba znakiem rozpoznawczym przybytku Figg. Niezależnie od tego, jak rozwijałaby się kariera Nory, Fergus i tak byłby u niej codziennie, wspierając jej biznes.
Czas w pracy dłużył mu się niemiłosiernie, głównie dlatego, że większość dnia był rozproszony. Skupienie się na czymkolwiek nie wchodziło w rachubę, zwłaszcza w ostatnim czasie. Znów skończył, przekładając pudełka z różdżkami i wypełniając papierologię, bo wszelkie próby tknięcia się czegokolwiek poważniejszego kończyły się podpaleniem mebli lub własnej szaty. Najważniejsze jednak, że jego włosy nie zajęły się ogniem, bo chyba by się popłakał, gdyby musiał je przez to ściąć.
Na zewnątrz czuć było wiosnę, choć już dawno się ściemniło. Maj zbliżał się nieubłaganie, obiecując cieplejszą pogodę i możliwość spędzania czasu na zewnątrz. Bał się, że znów skończy na Nokturnie, co przy ostatnich wizytach nie wróżyło niczego dobrego. Za każdym razem kończył z gigantycznym kacem i strachem przed tym, kogo znów tam spotka. Najmniej spodziewał się oczywiście Sauriela, a przede wszystkim tego, czego się na jego temat dowiedział. Mierziło go to od środka, świadomość, że jego najlepszy kumpel tak właściwie już dawno nie żył. A mimo to wciąż był. Jakoś łatwiej było to zdzierżyć po alkoholu.
Wciąż, wzbraniając się chociaż tego dnia przed Nokturnem, skręcił do różowej klubokawiarni Nory, by choć jednego wieczoru nie zalać się w trupa i zachować jakąkolwiek świadomość. Powoli zatracał w tym wszystkim siebie, dążąc jedynie do hedonizmu. Nora chyba by go zamordowała, widząc, w jakim stanie znajdował się każdego ranka, gdy rzeczywistość brutalnie sprowadzała go na ziemię. Zaglądał do niej, a potem znikał, szlajając się nocą po Londynie, podczas gdy ona myślała, że smacznie chrapał w swoim łóżku.
Opadł na stołku przy barze, opierając się o blat i szukając wzrokiem Salema, ale nigdzie go nie znalazł. Nora kręciła się po drugiej stronie lady, obsługując jakichś klientów.
- Jakim cudem ci wszyscy ludzie się tu mieszczą? – spytał, gdy w końcu znalazła chwilę, by do niego podejść. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc wyliczyć, ile osób się tutaj znajdowało, aż jego wzrok zatrzymał się w rogu, na postaci ukrytej w półmroku. – Czy to… Co tu, do cholery jasnej, robi Rookwood? – zapytał z wyrzutem, nie odrywając wzroku od ciemnowłosego mężczyzny z gitarą w ręku, który jakimś sposobem zdołał jednocześnie odpalić papierosa. Miał ochotę się uszczypnąć, by sprawdzić, czy po prostu nie utknął w jakimś dziwacznym śnie, który łączył ze sobą dwa światy. Ale nie, on tam rzeczywiście siedział, grając muzykę, którą Fergus kojarzył, ale nie potrafił z niczym powiązać.
Skonsternowana mina utrzymywała się na jego twarzy, gdy w gardle czuł obrzydliwą gulę wywołaną strachem. Czy Nora zdawała sobie sprawę z tego, że w jej knajpie siedział teraz wampir? Ufał Saurielowi, chciał mu ufać, ale jednocześnie miał ochotę trzymać go z dala od Nory i Mabel. Były zbyt naiwne, zbyt delikatne, by sobie z tym poradzić. Próbował to jakoś przetrawić, ale nie mógł. Nawet jeśli ostatnim razem walczył ze strachem, on wciąż trochę się utrzymywał. Przyjaciel, prawda? To tylko przyjaciel, ten z dawnych lat, ze szkolnych korytarzy.