—09/09/1972—
Anglia, Londyn
Morpheus Longbottom, Jonathan Selwyn, Henry Lockhart & Anthony Shafiq
![[Obrazek: KFlKyBd.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=KFlKyBd.png)
Wiatr kołysza mirtem i cytryną,
śpiewa, by się mimozy nie bały.
Nad różą motyl przepłynął.
Nade mną aeroplan biały.
Motl leci w dalekie strony.
Mija różę gorącą i ciemną.
Lotnik ślepy, lotnik szalony
przelatuje nade mną.
![[Obrazek: KFlKyBd.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=KFlKyBd.png)
Wiatr kołysza mirtem i cytryną,
śpiewa, by się mimozy nie bały.
Nad różą motyl przepłynął.
Nade mną aeroplan biały.
Motl leci w dalekie strony.
Mija różę gorącą i ciemną.
Lotnik ślepy, lotnik szalony
przelatuje nade mną.
Przeznaczenie domknęło swój krąg.
Wąż zjadł swój ogon.
A jednak zostali na ulicy. Przemieszczali się chaotycznie, w akompaniamencie krzyków, nieregularnego kaszlu i żałosnego zawodzenia ciągnącego się za nimi jak wszędobylska woń spalonych marzeń. Spalonego życia. Spalonej podstawy ich pokoju.
Eleganckie rozmowy zamienione na poligon ogniowy pełen pułapek i niebezpieczeństw czyhających za każdym rogiem. Z trudem poznawał znajome miejsca, uliczki, witrynki, okna co ładniejszych kamienic teraz szczerzących się zębami pobitych szkieł. W każdej jednej chwili przekonywał się, że koszmar może tylko nasilać, dym, ogień może wedrzeć się wszędzie, aby...
Na moment przystanął skonfudowany przy opustoszałym przedszkolu "Płomyczek", które teraz powinno być kwintesencją straszliwego poczucia humoru historii, w której mały płomyczek nieoczekiwanie urósł do potężnego płomienia, gdy tymczasem... Z histerycznym niedowierzaniem obserwował barwne bohomazy, śpiące obrazy skąpane w żółciach i czerwieniach straszliwego pożaru.
Ogień nie dotykał tego budynku, zdawało mu się, że tez ten budynek nie jest aż tak opuszczony, brama zwisała wyrwana bezradnie, kołysząc się na pojedynczym zawiasie. Ktoś najwidoczniej zauważył, że tak jak popiół tropił i ścigał, tak czasem popiół odpuszczał, omijał... Promyczek został więc Promyczkiem, miejscem ukrycia kilku co rozważniejszych, niekoniecznie małych podopiecznych. Ironia. Tej może powinien się trzymać?
Jego towarzysze jednak parli dalej wiec i on zebrał pomyślunek i ruszył za nimi, rozglądając się dalej, czy kolejni wrogowie nie przykleją im się do pleców. Na razie był względny spokój. Pozostawali w końcu grupą trzech bardzo zdeterminowanych mężczyzn. Nawet on skąpany w - jak się okazało - czerwieni, wyglądał bardziej... malowniczo. To znaczy... wojowniczo. Jasne oczy pyszniły się adekwatnym poziomem szaleństwa i strachu, który udzielał się zbiorową halucynacją wszystkim.
Halucynacją... czyżby dotarli w okolice płonącej apteki? Magiczne opary, wyziewy, wybuchające ingrediencje i poblakłe iskrami runy.
– To tam – wychrypiał, choć jego towarzysze przecież doskonale o tym wiedzieli. Była jeszcze szansa, ogień dopiero lizał ściany, wnętrze zdawało się opustoszałe. Anthony skupił się na obserwacji otoczenia, choć może tak na prawdę po prostu chciał trzymać się prosto, a nie opaść na kolana? W duchu błogosławił ostatnie miesiące ciężkiego wycisku, który serwowała mu kambodżańska księżniczka. W przeciwnym razie spuchłby już w połowie Horyzontalnej, gdy spisywali z Morpheusem fakty. W stronę Jonathana nie patrzył. Nawet jeśli przez myśl mu przeszło po całej sytuacji z Morpheusem, że mogliby wrócić do Ministerstwa, teraz nigdy by tego nie powiedział, żeby nie dawać trzeciemu z nich satysfakcji.
Najwyżej umrze nie z powodu zaczadzenia, a wycieńczenia i odcisków na stopach.
Tymczasem... już miał roztaczać wokół nich ochronny bombel, gdy dobiegł gdzieś do niego znajomy głos. Lockhart? Odwrócił się w poszukiwaniu jasnej głowy. Rozproszył się, stracił wątek myśląc o fotografie. Historię pisali zwycięzcy, ale ludzie przyjmowali obraz szybciej niż słowo. A Lockhart był dobry w obrazy...