07.10.2025, 11:14 ✶
Anthony wiedział swoje. Jego poczucie winy wiedziało swoje, ale przecież nie zamierzał - szczególnie nie w tak wrażliwej chwili - kłócić się o to z przyjacielem, który próbował w słowach niosących komfort załagodzić sytuację. Był w tym kwintesencją Jonathana, prawie zawsze spokojny, prawie zawsze stonowany, prawie zawsze szukający miękkiej drogi. Prawie. Były powody, dla których Anthony sumiennie od miesiąca pojawiał się w biurze, a słowa dotyczące jego lekkiego ducha i ignorowania spraw ważnych na rzecz własnych kaprysów, nawet wyzbyte gniewu niosły gorzką prawdę o tym jak bardzo okrzepł w swoim życiu, stracił cel, stracił sterowność i dopiero kryzys, głęboki kryzys, powoli pozwolił mu go odnaleźć.
I uścisk silnych ramion, o których marzył latami, jak koło ratunkowe osadzało go w rzeczywistości, w której rysy na nadkruszonym ego zaczęły wypełniać się złotem. Niemal czuł, jak ciekły metal przemierza jego skórę, uzupełniając braki wyrządzone wojną i własnymi nieudolnymi poszukiwaniami odpowiedzi, jaki to ma wszystko sens.
Nie potrzebował wyjaśnień dotyczących poufnych informacji z założenia tajnej organizacji. Wszystko, co miało już zostać otworzone, zostało, a on teraz, emocjonalnie wyciszony, stonowany, czuł wagę tego stwierdzenia. Na zaufanie trzeba było zapracować, ale, jak przecież mówił mu Morpheus, to nie było tylko ich tajemnice. Zaufanie też trzeba było pielęgnować, relacji doglądać, nawet tych najstarszych, najbardziej pewnych.
Atmosfera w pokoju zdawała się biegunowo odległa od wczorajszych wyznań. Lżejsza. Bardziej miękka, wręcz pluszowa. Ciepła. Nie walczyli o życie przed momentem, a wspólnie przejęli kontrole, zamiast ledwie dychającego ogniska w palenisku, mieli już nagrzany pokój, zamiast skrzypiącego wniebogłosy łóżka — leżący w spokoju materac. Migotliwe światło ognia zostało zamienione na przyjemne, ciepłe światło żarówki przy wspomnianym materacu. Dla Anthony’ego jednak jedynym źródłem ciepła dziś i kiedykolwiek mógł być tylko Jonathan, jego kołdrą, opoką, bezpiecznym schronieniem.
Jeden z nas daje podstawy, a drugi kreuje resztę. A potem ten pierwszy znowu dodaje coś od siebie i tak w kółko. Raz to jestem ja, drugi raz ty.
Słowa odbijały mu się w czaszce, kiedy w końcu rozluźnił zmęczone ciało, pozwolił kręgosłupowi giętko dostosować się do obejmującego go mężczyzny. Ułożył na jego plecach swoje płaskie, otwarte dłonie i łagodnie zaczął zataczać uspokajające kręgi, by tak jak Jonathan zaopiekował się nim słowami, tak on mógł zrewanżować mu się gestem.
– Tak. Chcę. Bo wiesz… – zawahał się i on, czując jak twarz mu płonie, ale szczęśliwie pozostawała ukryta w miękkich jedwabiach piżamy gryfona, który okazał się o wiele, o wiele mądrzejszy od niego. W wielu kwestiach.
– Myślę, że… myślę… –spróbował znowu, ale jeszcze szybciej mu się załamał głos. Jak mogło być to trudne? Wykopać z głębi piwnicy świadomości zdanie tak pieczołowicie ukrywane przed wszystkimi, włączając w to jego samego. Nikt nie mógł wiedzieć, nikt nigdy. Ale trwała wojna. “Nigdy” mogło przyjść stanowczo za szybko, a martwe ciało nie miało szans uśmiechnąć się i pochylić nad głupimi uczuciami, które czasem przesłaniają rozsądek. A co jeśli zmieniłby zdanie? A co jeśli już to się stało? Był w nim strach, był wielki strach od zawsze, ale teraz ten strach zmienił się, roztopiony w bezpiecznych okopach gryfońskiego uścisku, szepcząc, że jutro może zwyczajnie nie nadejść. Wziął oddech, skupiając się na słodkiej woni śliwkowych olejków, nie bacząc, czy bardziej mu to miesza w głowie, czy wręcz przeciwnie, klaruje drogę, by w końcu wyszeptać na granicy słyszalności:
– Kocham Cię.
I uścisk silnych ramion, o których marzył latami, jak koło ratunkowe osadzało go w rzeczywistości, w której rysy na nadkruszonym ego zaczęły wypełniać się złotem. Niemal czuł, jak ciekły metal przemierza jego skórę, uzupełniając braki wyrządzone wojną i własnymi nieudolnymi poszukiwaniami odpowiedzi, jaki to ma wszystko sens.
Nie potrzebował wyjaśnień dotyczących poufnych informacji z założenia tajnej organizacji. Wszystko, co miało już zostać otworzone, zostało, a on teraz, emocjonalnie wyciszony, stonowany, czuł wagę tego stwierdzenia. Na zaufanie trzeba było zapracować, ale, jak przecież mówił mu Morpheus, to nie było tylko ich tajemnice. Zaufanie też trzeba było pielęgnować, relacji doglądać, nawet tych najstarszych, najbardziej pewnych.
Atmosfera w pokoju zdawała się biegunowo odległa od wczorajszych wyznań. Lżejsza. Bardziej miękka, wręcz pluszowa. Ciepła. Nie walczyli o życie przed momentem, a wspólnie przejęli kontrole, zamiast ledwie dychającego ogniska w palenisku, mieli już nagrzany pokój, zamiast skrzypiącego wniebogłosy łóżka — leżący w spokoju materac. Migotliwe światło ognia zostało zamienione na przyjemne, ciepłe światło żarówki przy wspomnianym materacu. Dla Anthony’ego jednak jedynym źródłem ciepła dziś i kiedykolwiek mógł być tylko Jonathan, jego kołdrą, opoką, bezpiecznym schronieniem.
Jeden z nas daje podstawy, a drugi kreuje resztę. A potem ten pierwszy znowu dodaje coś od siebie i tak w kółko. Raz to jestem ja, drugi raz ty.
Słowa odbijały mu się w czaszce, kiedy w końcu rozluźnił zmęczone ciało, pozwolił kręgosłupowi giętko dostosować się do obejmującego go mężczyzny. Ułożył na jego plecach swoje płaskie, otwarte dłonie i łagodnie zaczął zataczać uspokajające kręgi, by tak jak Jonathan zaopiekował się nim słowami, tak on mógł zrewanżować mu się gestem.
– Tak. Chcę. Bo wiesz… – zawahał się i on, czując jak twarz mu płonie, ale szczęśliwie pozostawała ukryta w miękkich jedwabiach piżamy gryfona, który okazał się o wiele, o wiele mądrzejszy od niego. W wielu kwestiach.
– Myślę, że… myślę… –spróbował znowu, ale jeszcze szybciej mu się załamał głos. Jak mogło być to trudne? Wykopać z głębi piwnicy świadomości zdanie tak pieczołowicie ukrywane przed wszystkimi, włączając w to jego samego. Nikt nie mógł wiedzieć, nikt nigdy. Ale trwała wojna. “Nigdy” mogło przyjść stanowczo za szybko, a martwe ciało nie miało szans uśmiechnąć się i pochylić nad głupimi uczuciami, które czasem przesłaniają rozsądek. A co jeśli zmieniłby zdanie? A co jeśli już to się stało? Był w nim strach, był wielki strach od zawsze, ale teraz ten strach zmienił się, roztopiony w bezpiecznych okopach gryfońskiego uścisku, szepcząc, że jutro może zwyczajnie nie nadejść. Wziął oddech, skupiając się na słodkiej woni śliwkowych olejków, nie bacząc, czy bardziej mu to miesza w głowie, czy wręcz przeciwnie, klaruje drogę, by w końcu wyszeptać na granicy słyszalności:
– Kocham Cię.