• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[Wiosna 1972] [Ostara] Sauriel i Alek

[Wiosna 1972] [Ostara] Sauriel i Alek
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#1
21.12.2022, 18:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.12.2022, 18:37 przez Sauriel Rookwood.)  
Ostara. Taki dzień, w takim miejscu, z takim czymś, bez takiego czegoś.
Rozumiecie, o co chodzi?
Nie?

To świetnie, bo Sauriel też swoim mózgiem tego nie obejmował.

Anna, szacowna matka Sauriela, naczytała się gazet, że to miało być iście spokojne i wspaniałe wydarzenie. Że spokój, że miło, że będzie dobre jedzonko, a na pewno będzie muzyczka, że gwiazdy są w tym ułożeniu, co być powinny i że w ogóle to świetny moment na odrobinę rozerwania się przed narzeczeństwem. Mrug, mrug. Tak, mamo, też cię kocham. Może być tak, że odrobinę przesadzam, albo że, jak to mówią, koloryzuję. Anna nie była kobietą, która by ćwierkała i gadała jak popadnie. Nie. Niektórymi porankami wspominała o tej Ostarze i prawdę mówiąc to pochłonęła ona część jej zainteresowania w ostatnich tygodniach. A skoro pochłonęło ją, to postarała się, żeby jej synuś, kochany niuniuś mamusi, też się tym zainteresował. Zadziałało? Nie. Czy był zaangażowany? Tak. Z tym zainteresowaniem to... gdyby liczyć to, że był zainteresowany, jak oddalić się na jak najbardziej bezpieczną odległość to w ZASADZIE moglibyśmy zaliczyć, że się tym interesuje, tak. W każdym razie, wracając do meritum sprawy, Sauriel co jakiś czas był zaczepiany przez matulę, a bo pomóż to zrobić, a pójdziemy sobie dzisiaj do tych a tamtych, którzy robią to i to, a może jeszcze sramto tamto, a może datki na w-chuju-to-mam. Żyłka pulsowała powoli na skroni Sauriela z każdym następnym pomysłem i zaczynał całkowicie celowo unikać rodzicielki, żeby się odpieprzyła i dała mu święty spokój z jakąś zasraną Ostarą. Znając swoją matulę to pewnie chciałaby, żeby poszedł tam najlepiej na samą noc, samo święto, ze swoją ukochaną (podkreślam to słowo) narzeczoną.
Co jednak było istotne dla naszego wątku i tego, jak finalnie się tutaj znalazł, to oczywiście - Anna, która złapała swojego kochanego synka, no bo ona SAMA przygotowała kwiaty na uroczystość, wczesno-wiosenne, które dopiero przebiły śnieg, a do tego ciasto, no ona przecież sama się z tym wszystkim nie zabierze! Oczywiście, że by się zabrała. Ale jak to rodzice czasami mieli - chcieli dla swoich dzieci jak najlepiej, nawet kiedy nie byli już dziećmi. Ostatecznie Sauriel już nie był zły. Był tylko zrezygnowany. I zupełnie poddany, bo mógł się kłócić z każdym, każdemu strzelić potencjalnie w ryja, albo odwrócić się na pięcie dla zasady i pójść swoją drogą. No po prostu z każdym! Ale z... Anną? Jeszcze go wzięła na swoje słodkie oczka, zrobiła się prawie jak mały szczeniaczek i był pokonany. Koniec, Sauriel rozłożoned na łopatkus totalus. To był naprawdę potężny czar - bo nawet protego przed nim nie chroniło. Tak całkiem na poważnie to widział, że kobieta była ożywiona Ostarą, że cieszyła się tym narzeczeństwem. Odżyła. Naprawdę odżyła.

A jedyną istotną rzeczą dla tego wątku było to, że Sauriel na Ostarę trafił.

Niósł w swoich ramionach skrzynkę, w której pochowane były kwiaty, a kwiaty te dostarczone miały zostać do jednej ze starszych kobietek, co to niby potrzebowały ich do mistycznej dekoracji równie mistycznego święta. To było całkiem fascynujące, że mimo wszelkich prób Świętej Inkwizycji, stare rytuały nadal przetrwały i miały się zjawiskowo. I zanim ktokolwiek zapyta - nie, Sauriel nie do końca uważał na lekcjach historii. On w ogóle niewiele uważał.
Kiedy wyszedł z kominka rozejrzał się po spokojnym wieczorze, po wiedźmach i czarodziejach, którzy już się tu bawili i straganach, które pyszniły się swoimi pięknościami i zachęcały klientów do zakupów. Wiedział, gdzie iść - bo nie pierwszy raz do babci Antoniny zaglądał.
- Anna przysyła kwiaty dla Antoniny. - Odezwał się, kładąc na blacie straganu skrzyneczkę i spoglądając na listę, którą sporządziła matka. Że to a tamto ma trafić w takiej i takiej ilości. - Trzeba to będzie policzyć. - Na szczęście... czy nieszczęście. Wnuczka Antoniny, Elżbieta, czy też - Elisabeth po angielskiemu - była całkiem urodziwą niewiastą. Bardzo promienną, a Sauriel miał do takich słabość. Słabość na tyle, że nawet przestawał być aż takim chujem, jakim potrafił. W każdym razie - skrzynkę otworzył, kiedy wymienili już powitania z Lisą i podał jej listę, by zaczać wyciągać z kufra konkretne kwiaty i gotowe już bukiety. Na pewno nie wszystkie z ogrodu Anny, przecież  to niemożliwe, żeby tyle kwiatów tam nasrała... chociaż, z drugiej strony, znając ją...
- Och! Przepraszam! - Jeden nieuważny ruch i układane w wielkim wazonie kwiaty poleciały na ziemię. Elisabeth wyglądała na bardzo zatroskaną, a przecież... to tylko wazon i kwiatki. Zwłaszcza, że na murawie i tak wazon się nie stłukł. Sauriel klęknął, żeby je pozbierać.
- Nic się nie stało... - Mruknął, zbierając je, żeby podnieść się i wyciągnąć je do niewiasty, przysuwając do niej. I ona spojrzała mu wtedy głęboko w oczy, swoimi roziskrzonymi i...
- TYY ŁOBUUZIEEE..! - Rozległ się skrzekot starej Antoniny. Chuda jak patyk babcia, ale jakże żywa i żywiołowa, w różowej sukieneczke z falbankami, uniosła swoją laskę i zaczęła pędzić w ich stronę. Zdezorientowany Sauriel machinalnie wepchnął te kwiaty w ręce Elżbiety i odsunął o krok od niej. - ŁAPY PRECZ OD MOJEJ WNUSI! ZBOCZEŃCU! - Sauriel wywalił na nią oczy, kiedy tak szarżowała na niego i zrobił kolejny krok w tył. Tę laskę to chyba miała tylko dla picu.
- Co... - Zdołał z siebie tylko wydusić.
- LUDZIE, LUDZIE! GWAŁCĄ! ŁAAA! - I pac Sauriela tą laską, po ramieniu, a Sauriel cofnął się jeszcze kilka kroków.
- Kobieto, uspokój się! - Jakby... ALE ŻE CO?! No dobra, wyglądało to niefortunnie, ale od razu gwałty?! Uderzenie gorąca było falą złości, ale... no przecież nie pobije staruszki?!
- AKURAT! WIDZIAŁAM! - Gówno widziała. Antonina miała kiepski wzrok. Jej wielkie jak denka słoików okulary o tym wręcz krzyczały. Kolejny wymach laską, ale Sauriel się już odsunął.
- No przecież... Kobieto zostaw mnie!
Japierdole.exe.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#2
12.01.2023, 00:08  ✶  
Dla rodziny Moodych Ostara nie była czymś wybitnie istotnym, ale zdecydowanie znali się na niej o wiele lepiej, niż można się tego po nich spodziewać. Daleko było wiecznie zapracowanym aurorom do kwestii wiary, jeżeli chodziło o osobiste przeżywanie eutierrii i angażowanie się w działalność kultu. Ich wiedza kryła się za prostym faktem, iż praca aurora, wbrew temu, co mówiono o niej mówić, nie polegała jedynie na wiecznych, krwawych potyczkach. Żeby wytropić czarnoksiężników, żeby rozpracowywać ich szajki, Alastor musiał znać się na ludziach. Musiał znać rzeczy kierujące ich codziennością, ich obyczaje, marzenia i troski. Życie nauczyło go, że wiara w bogów potrafiła namieszać w umyśle z taką samą intensywnością, co miłość czy nienawiść - znajomość tradycji uznał więc za standardową wiedzę, jaką powinien posiadać, aby dobrze rozumieć zawiłości kierujące magiczną społecznością.

Przechadzając się alejkami, czuł się tu wybitnie niepotrzebny. Nie działo się tu absolutnie nic, na co powinien jako auror zwrócić uwagę, ale nie mogli wrócić z Ashling do domu jeszcze do północy. Niechęć do przebywania tu dzisiaj potęgował fakt, że na miejscu kazano mu zjawić się w pełnym umundurowaniu. Ciężkie, okute metalem buty zwracały na niego uwagę gapiów przy każdym kroku tylko po to, aby szybko uciekano od niego spojrzeniem. No bo przecież był żywym, namacalnym dowodem tego, że chociaż wokół panowała luźna i przyjemna atmosfera, to wciąż nie mogli czuć się tutaj bezpieczni. Sytuacja w Wielkiej Brytanii była wyjątkowo napięta. I chociaż z jednej strony to było dobrze, że tutaj był - bo przecież po to mu płacono z pieniędzy Ministerialnych, żeby ich chronił i wiedział dobrze, że to rozumieli... po prostu... Od dawna nie było na żadnym sabacie aż tylu przedstawicieli Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, a przynajmniej nie rzucali się w oczy aż tak bardzo, jak dzisiaj.

Rozdzielił się ze swoją partnerką kilkanaście minut temu. Mieli za jakiś czas spotkać się nieopodal ogniska i nadal robić jakieś przygłupie zakłady o to, kto tym razem przypali sobie tyłek. Teraz rozglądał się wokół, doszukując się wśród zgromadzonych jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Zebrani tu czarodzieje bawili się w najlepsze, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Mógłby ich zagadać, ale nie chciał nikogo niepokoić swoją obecnością. Wystarczyło mu, że wszyscy schodzili na jego widok z drogi.

Wydawało się, że Moody mógłby zasnąć i nic by go nie ominęło.

I wtedy stało się to.

Słysząc uniesiony, zdenerwowany głos staruszki, od razu skierował się w stronę jego źródła, instynktownie chwytając za rękojeść hikorowej różdżki. Sauriel Rookwood nie był kimś, kogo Alastor kojarzył, ale... tak, to nieładnie oceniać ludzi po wyglądzie, ale ciężko było oprzeć się wrażeniu, że pan Rookwood prezentował się jak stereotypowy, uliczny opryszek. Moody zareagował więc szybko. Wręcz przerażająco szybko jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą snuł się nieopodal nieco rozkojarzony. Na tym jednak polegała jego praca. Wystarczyło dobyć broni o sekundę za późno i to on mógł pożegnać się ze swoim życiem. Błyskawicznie znalazł się pomiędzy wampirem i atakującą go kobieciną.

- Proszę się uspokoić.

I jak to można było w takiej historii przewidzieć - rozdzielił ich nie po to, aby przyznać Rookwoodowi rację, albo przynajmniej zapytać o detale sytuacji. Jasne oczy i zmarszczone brwi od razu go zdradziły - kłopoty Sauriela nie miały końca.

- Podkomisarz Moody, Biuro Aurorów, proszę o okazanie dokumentu tożsamości.

Błyszcząca odznaka, którą okazał mu na jedną tysięczną sekundy (chuj wie po co, bo w tym mundurze i tak wyglądał, jakby miał zaraz wsiąść na motor i jechać na poligon) miała najwyraźniej potwierdzić wiarygodność tego, że był przedstawicielem służb specjalnych, reagującym na dramaty losowych ludzi na kompletnym wypiździewiu.

Kobiecina coś tam jeszcze do niego huczała, że go powinien aresztować i zaprowadzić na dołek, że ona prawie upadła i by jej wypadło biodro, a to już jest przecież usiłowanie morderstwa, że współcześni faceci to myślą tylko o jednym, oczywiście oprócz pana panie Moody, pan może szuka żony? Wszystkie te słowa wpadały mu do głowy jednym uchem i wypadały drugim, bo myśli miał skupione wokół osoby stojącej naprzeciw niego. Takie wizerunki notowało się głęboko w pamięci.


fear is the mind-killer.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#3
13.01.2023, 23:43  ✶  
Religia mieszała ludziom w głowach z jednej przyczyny. Jeden bardzo niefajny i niedobry pan powiedział kiedyś, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. I chociaż można wątpić w istnienie bogów, to w istnienie potęgi manipulacji samym słowem wątpić się nie dało. Ona jest, była i chociaż dopiero przyszłość miała dokładnie to nazwać jako efekt iluzji prawdy podczas kolejnych badań psychologicznych, to jak widać - znali ją już dziesiątki lat wcześniej. Założę się, że setki lat wcześniej też była dobrze znana.
Święta takie jak ta jednak dawały coś lepszego ponad zwykłą manipulację. Dawały nadzieję. Nie chodziło nawet o religię, tylko o wiarę w to, że będzie lepiej. Czarodzieje potrzebowali chociaż namiastki normalności, żeby uwierzyć w to, że lepsze jutro nadejdzie. Że jeszcze jest o co walczyć. Nawet jeśli wśród nich pokazywała się osoba, która ten promyk gasiła. Przypominała o tym, przed czym uciekali wzrokiem. O wojnie.
Tragedią tych ludzi było to, że jeden ze Śmierciożerców przyniósł na Ostarę kwiatki, a oni kurwa nic nie wiedzieli.
No, zgoda. Pismo nosem jak nic wyczuła babcia, której mordercza, laskowa broń gotowa była rozłożyć wampira na kawałki i zmusić go do wyznania wszystkich swoich win.
- Właśnie! - Odkrzyknął Sauriel, czując mieszaninę złości, że został zaatakowany w biały (?) dzień i że się go oskarża o rzeczy, których NIE zrobił. Bo nawet jakby chciał, to by nie mógł zrobić. Proste. Tym nie mniej świat nie wiedział o tej jakże prywatnej tragedii i że osłona klejnotów rodowych była tu już zbędnym czynnikiem, za to miał poznać przez te krzyki historię o tym, jak to napastuje biedną dziewczynę. Swoją drogą - tak rozkojarzoną, że trzymała te kwiaty w swoich dłoniach, trochę zarumieniona przez całą sytuację i miała rozchylone usta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Już robiła krok, już może nawet brała powietrze w płuca, ale wkroczył Alastor. Auror. Sauriel jeszcze nie wiedział, że to nie staruszkę oddzielano od niego, żeby JEGO bronić, tylko zamiar był obrony STARUSZKI. - Uspokój się, babciu! - Dla pewności zrobił jeszcze parę kroków w tył, nie wiedząc co się dzieje, kim jest, po co jest, ani... w ogóle było to tak abstrakcyjne, że nawet nie wiedział, jak się do babci odnieść. Babci, którą "znał", powiedzmy, ale która miała tak chujowy wzrok, że pomyliłabym mrówkę ze słoniem. A przynajmniej tak o niej myślał sam Czarny Kot.
A jak błysnęła odznaka to Sauriel aż jęknął. Nie to, żeby ten dzień nie mógł być jeszcze lepszy. Mógł. Zawsze może się coś bardziej spierdolić do punktu, w którym pozostaje już tylko siedzieć na schodkach Złotych Tarasów i wzdychać do minionych lat, śpiewając pod nosem Whisky, moja żono.
- A-aresztować go proszę, panie władzo! - Nakazała stanowczo staruszka, podpierając się pod boki. Spoglądała na Moodyego tak, że jej ustąpienie musiałoby zostać poprzedzone jakimś cudem. Nie wiem no, chociaż wrzaskiem trąb anielskich zwiastujących Apokalipsę. I to podkreślam - CHOCIAŻ. Bo przydałoby się coś mocniejszego.
- Babciu! - Odezwała się w końcu dziewczyna, która jakoby była poszkodowana w tej sprawie. Położyła kwiaty na stole i zrobiła parę kroków ku staruszce. Sauriel w tym czasie memlał przekleństwa w swojej głowie i macał swoje kieszenie w poszukiwaniu dokumentów. I choć uważał, że jest wyklęty przez jakichkolwiek bogów, to jednak - jak trwoga to do Boga. Więc Sauriel się modlił. Bo jego trwoga obejmowała aktualnie to, żeby dokumenty naprawdę przy sobie MIAŁ, skoro wyszedł z domu tylko na moment dostarczyć kwiaty. - Babciu, to Sauriel! On mi tylko podał kwiaty! Pamiętasz? Prosiłaś panią Rookwood, żeby ze swojej szklarni przyniosła ci trochę...
- Nie broń go już dziecko, nie broń! - Czy kobieta słuchała? Nie. - Masz moje dokumenty, skarbeńku? - Po chwili zamieszania, wymian zdań, że nie mam, a gdzie je dałaś, a nie pamiętam,a tam nie ma, nie, to księga wieczysta i tym podobnych w końcu dokumenciki się znalazły. Od obu strony. I zostały też aurorowi podane.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#4
23.09.2023, 17:14  ✶  
Kiedy puzzle w jego głowie zaczęły się układać, Sauriel mógł dostrzec, jak Moody wywraca oczami. Milczał, słuchając ich przepychanek i coraz mocniej wątplił w swoją decyzję sprzed chwili, ale wiedział też, do czego mógł doprowadzić wycofując się z niej tak po prostu.

Auror niby zajrzał w te dokumenty, jakby coś sprawdzał, w rzeczywistości jednak tylko budował zbędne napięcie i zabijał czas, bezczelnie sprawdzając sobie kim Sauriel był, żeby skojarzyć nazwisko z twarzą. W duchu modlił się do wszystkich bogów, jakich ludzie znali, a także do tych, które sobie wymyślili. Modlił się o to, że niejaki Sauriel Rookwood posiadał tyle oleju w głowie, żeby zrozumieć, jak bardzo Alastor miał to wszystko w dupie. Owszem, kazano mu reagować w sytuacjach nagłych, nie tylko tych dotyczących czarnej magii, ale to nie była nagła sytuacja, tylko szał babuszki, która pewnie nie dostrzegała jego lekko zażenowanej miny. Ten cały Rookwood to był młody chłopaczyna, dzieliło ich (jeżeli dobrze spojrzał) osiem lat doświadczenia życiowego, a ta przewaga doświadczenia mówiła Moody'emu: z takimi osobami nie warto się szarpać, bo jak ktoś funkcjonuje w swoim wyimaginowanym świecie, to prawdziwej pomocy powinien szukać w miejscu wykraczającym daleko poza jego kompetencje. Gdyby się miał zachować zgodnie z protokołem, to by ich pewnie obu musiał stąd zgarnąć, albo przynajmniej tę babcię, bo rzucanie fałszywych oskarżeń również było karalne, ale...

Miał zakuć starszą panią na oczach tej młodej dziewczyny? W ogóle - koncepcja aresztowania losowej babci na sabacie pełnym ludzi, chwilę po tym jak na oczach Ashling zeżarł jabłko z piaskiem, a to jest dopiero początek jego zmiany. Nie było chuja we wsi, że się na to zdecyduje, chyba że przyjdzie tutaj sama Harper i każe mu to zrobić pod groźbą wyrzucenia go z Biura. Jeżeli chcieli się ze sobą szarpać, to niech się nawzajem pozwą, byleby go nie wezwali na świadka do Wizengamotu.

Mimo wcześniejszego wywrócenia oczami niejaki Alastor Moody zachowywał się wciąż nadzwyczaj poważnie.

- Czyli te kwiaty tu zostają... - powiedział, oddając babci jej dokumenty - a pana zabieram ze sobą.

Gwizdnął i wykonał gest palcami, sygnalizując Saurielowi, żeby się odwrócił w stronę ścieżki, tyłem do zgromadzonych. Ale wcale nie zamierzał go wyprowadzić nigdzie daleko - ledwie tyle, żeby ich nikt z obecnych wokół nie widział i nie słyszał.

@Sauriel Rookwood


fear is the mind-killer.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#5
23.09.2023, 18:43  ✶  

Kurwa, kogo by obchodziło kłótnie babci z małolatami? No?! To znaczy - oprócz tego, że można było popatrzeć na to, jak idioci robią z siebie pośmiewisko. I oprócz samych zaangażowanych w kłótnię. Doprawdy, może i Sauriel wyglądał podejrzanie, może i miał zakazaną mordę, a w nocy podglądał dziewczynki przyklejony do okien jak glonojad, ale to tylko dlatego, że w młodości naczytał się mugolskiego dzieła "Świt" o takim jednym wampirze, pięknej dziewczynie i wilkołaku. Każdy miał jakieś ideały. Serce Sauriela stało po właściwej stronie... czyli po jego własnej. W tym konflikcie szczególnie. Atak starszej kobiety był bulwersujący, on miał tutaj (jakąś, bo jakąkolwiek) reputację do utrzymania! To było absolutnie pojebane, kiedy Sauriel teraz tak na babkę spoglądał i myślał sobie, że jakieś typy na Nocturnie odsuwają się, kiedy lezie, żeby nie skończyć pod jego butami, ale ta babcia? Kurwa, to on powinien jej z drogi uciekać! I najlepsze było to, że był bezbronny jak każdy wnuczek posadzony przy babcijnym stole, kiedy ta mówi "no jedz, tak chudo wyglądasz"... Co prawda waga pokazywała, że przytyłeś ostatnio 10kg i matka z ojcem gonili ze szmatą, żeby iść pobiegać, ale dla babci zawsze będzie "schudłeś".

Czarnowłosy zaplótł ręce na klatce piersiowej, stojąc bardzo cierpliwie (to była w końcu jego najlepsza strona - cierpliwość). Po piętnastu sekundach zaczął tupać butem, bo to tak naprawdę... brało go do tańca. To wcale nie był wynik zniecierpliwienia. Cierpliwi ludzie nie ulegają w końcu emocjom, a negatywy mogli odsunąć na bok w obliczu walki o lepsze wyniki tego świata. Na przykład o to, żeby sobie na pewno pan "ja tu pilnuję porządku" poradzi. Trzeba było mu się kazać wylegitymować, może tak naprawdę był miejscowym woźnym i tylko jaja sobie robił z nich wszystkich. Chociaż nie, pewnie nie. Żaden woźny nie chciałby wchodzić z konflikt z tą babą, a pewnie mimo niby "kiepskiego wzroku" to Zbycha z mopek i grabiami poznałaby od razu. Taki to właśnie problem z oczami - doraźny. Na szczęście doczekał się zwrotu dokumentu i braku wyciągnięcia kajdanek (chociaż to trochę szkoda).

- Nie aresztujee go paaan? - Zapytała zszokowana kobieta, otwierając szeroko te swoje wielkie oczy. Sauriel uniósł się dumą. Postanowił nie pokazywać jej języka na pożegnanie.

- Babciu... na brodę Merlina, bardzo pana przepraszam za to zamieszanie, zajmę się nią... - Przyobiecała niewiasta i złapała babkę za ramiona, kiedy w zasadzie było jasne, że sprawa rozejdzie się po kątach. Bo nie było żadnej sprawy.

Sauriel był dobrym kotem - reagował na wyróżniające się dźwięki. Zdecydowanie bardziej niż na "pan pójdzie ze mną". Bo gwizdnięcie od razu skupiło jego uwagę na mężczyźnie i jego czarne oczy powędrowały w kierunku, gdzie Alastor wskazywał paluchem. Obejrzał się na moment na babkę z wnuczką, pokręcił głowę - i poszedł za mężczyzną bez słowa (wyjątkowo jak na siebie). Wyciągnął fajkę, żeby zapalić. Albo raczej - pseudo-zapalić. Aach, ludzie myśleli, że największa zgroza wampiryzmu to konieczność picia krwi, niemożność uprawiania seksu, że słońce pali i nigdy go nie zobaczysz... Nie! Kurwa, nie! Najgorsze było to, że nie można było już karmić raka, bo twoje płuca nie pracowały tak, jak powinny pracować! To była prawdziwa tragedia!

Wyciągnął paczkę w kierunku Alastora. No nie znał typa, ale może palił? Może też musiał przepalić całą tę absurdalną sytuację?



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#6
02.10.2023, 12:34  ✶  
Moody chciał w świetle tych absurdalnych krzyków wyglądać poważnie, żeby ewentualnie podbudować historię, jaką ta biedna dziewczyna będzie musiała sprzedać swojej tracącej kontakt z rzeczywistością babci. Tak poważnie, jakby go faktycznie pchnął do przodu, kiedy tego ręka dotknęła tyłu ramienia chłopaka, jakby na znak, że ma iść szybciej. W zestawieniu z absurdalnie wielką posturą, jaką posiadał, był to jednak dotyk bardzo delikatny. Ciepła dłoń w ogóle na Sauriela nie naparła, jedynie lekko musnęła powierzchnię jego kurtki. Ciepła? W porównaniu z Saurielem musiał być pewnie gorący... ale przez materiał się tego, przez tak krótki czas, z pewnością nie wyczuło.

A kiedy już znaleźli się poza zasięgiem wzroku którejkolwiek z nich, odetchnął, zgarbił się trochę. Jak się nie puszył w tej swojej postawie dzielnego Aurora, wydawał się być nieco niższy i jakkolwiek to zabrzmi - bardziej miękki. Bo jego ciało się w normalnych warunkach niesamowicie napinało. Teraz sprawiał wrażenie, jakby po dotknięciu jego brzucha palec miał się w nim jednak zatopić.

- Ale ty masz kurwa pecha - zaczął wreszcie, pocierając twarz dłonią, przez co ledwo go było słychać - żeby na tak nudnym sabacie zwrócić na siebie uwagę sił specjalnych. - Chociaż w gruncie rzeczy nie stało się nic. Ich plecy przeszył niby dreszcz żenady, ale to jeszcze nie był koniec świata - jakieś idiotyczne wspomnienie, o którym kilka razy przypomną sobie próbując zasnąć, a potem pewnie wypadnie im z głowy do czasu, kiedy nie spotkają się ponownie.

Papierosem się poczęstował. Miał w kieszeni munduru paczkę swoich, ale przecież kiedy mógł kogoś tak po prostu opalić, to się nie będzie chwalił. Na bogatego nie trafiło.

- Dzięki - powiedział, wyciągając do niego dłoń.

Korzystając z okazji, zmierzył go spojrzeniem, już tak na spokojnie. Przez jego myśl przemknęło, że może nie powinien go tak oceniać po wyglądzie, sam się tak przecież nosił jako dzieciak, a jest Aurorem. Gdyby tylko wiedział, że stał naprzeciw niego wampir śmierciożerca, zaśmiałby się głośno. Ale nie wiedział.

@Sauriel Rookwood


fear is the mind-killer.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#7
02.10.2023, 19:19  ✶  

Jeśli chciał wyglądać poważnie to mu się to udało. Sauriel odebrał go całkowicie poważnie. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu i jeszcze w odpowiednim czasie... zaraz, to przed chwilą nie była śpiewka na odwrót? Proszę bardzo, jak łatwo można było zmienić swój punkt widzenia w zależności od punktu siedzenia! Tak, miał pecha tutaj trafić (tak on jak i Alastor), ale jednocześnie był cholernym bohaterem Sauriela! Taki mały szacuneczek na dzielni, jakby Moody przyszedł teraz na Nocturna to nawet by go przeprowadził przez ulicę, o. Taki to był właśnie poziom wdzięczności, jaki wzrósł w wampirzej piersi. A jak wiadomo - jak kocha to rośnie. I podobno jak rośnie to boli. Nie, jak kocha to boli? A jak boli to koch... jakoś tak to leciało, nie ważne.

- Ay. - Prychnął ze śmiechu, kiedy mężczyzna mu obwieścił o pechu. - Czarne Koty już tak mają, to anglicy są pojebani, że myślą, że Czarny Kot przynosi szczęście. Chociaż ja bym powiedział, że czarne koty nie przynoszą nieszczęścia, po prostu uświadamiają ludziom, jak gówniane życie mają. - Jak już pisaliśmy - punkt widzenia, punkt siedzenia... i te sprawy. Przysnął różdżkę do fajki, żeby ją odpalić i też tego magicznego badyla użyczył Alastorowi. Skoro już go poczęstował to wykaże się dżentelmeństwem pełną parą, a co! I rzeczywiście trzymał tę różdżkę jak jakiegoś badyla a nie jak różdżkę w rękach czystokrwistego czarodzieja. - Więc jakiego ty masz pecha, żeby na nudnym sabacie trafić na zakazaną mordę bitą za przyniesienie kwiatuszków wnuczce? - Uśmiechnął się cynicznie, spoglądając z rozbawieniem z ukosa na mężczyznę. Kto tu w sumie miał większego pecha? Się tak można było przerzucać. Jeszcze parę sekund i naprawdę będzie mógł o tym wspominać żartem. No i to dopiero była opowieść do kielona. Nie to, że trzymali cię w pięciu, a rozwaliłeś dziesięciu, nie! Babcia i nieporadna wobec niej ludność! Bo ani bandyta, ani ten znudzony glina nie mieli na nią mocnych! - Mój ty bohaterze. - Zakpił sobie trochę, a trochę mówił na serio. Bo było to całkiem zabawne, jak bezbronny człowiek był wobec takiej babci, która połamałaby się od byle mocniejszego pchnięcia. Tak, dzięki wszystkim bogom, że stało się jedno wielkie nic. Lepiej, żeby sabat pozostał nudnym sabatem. Bo ten następny już miał się popisać na nieszczęście całego świata odrobinę większym impetem. Nagle nikt się nie nudził. Choć zapytany Sauriel o to, czy warto było szaleć tak odpowiedziałby, że to nie ma dobrze czy niedobrze. Że mógłby poszaleć bardziej, ale Śmierciożercy uznali, że nie stanowi ich głównej siły. Ale! To przyszłość! I o to miał się również dopiero w tej przyszłości pieklić. Na razie ramię w ramię jarał sobie fajeczkę z Moodym, żeby przepalić to poczucie zażenowania i o nim szybko zapomnieć. Cynizm, sarkazm i ironia w wydaniu ironia były doskonałymi na to broniami.

- Dzięki za nie robienie z tego afery. nie to, żebyś wyglądał, jakby ci się chciało, ale już widzę obrońców uciśnionych staruszek, którym się coś uwidziało. - Kiedy Moody mierzył Sauriela spojrzeniem, ten spoglądał na sam sabat, by zaraz spojrzeć na niebo i cienie, które rozciągały się pod ich nogami. Dzięki bogom cienie. By spojrzeć na ludzi, których nawet nie lubił, a jednocześnie za nimi tęsknił. Za tą chwilą, kiedy przechodzili z cieni na promienie słońca. Za uczuciem ciepła na policzkach i chwilami, gdy dotyk drugiej osoby nie palił, a dla drugiej strony nie był nieprzyjemnie mroźny, jakby dotykał samej Śmierci. Na całe szczęście panowie wiedzieli o sobie tyle, że lubili palić papierosy i nie lubili marnować energii na żenujące sytuacje z babciami. A to już całkiem sporo, prawda? - Zajebiście to by wyglądało w papierach. Artykuł 217*, punkt pierwszy - kto uderza człowieka i narusza jego nietykalność cielesną podlega karze grzywny. - Prychnął znów i pokręcił głową. I nie, to nie był przypadkowo podany numer artykułu ani nawet nie przypadkowe zacytowanie. Ale dla wygody po chuju będzie raport. - Agresywna babcia użyła narzędzia w postaci laski do rzekomej obrony wnuczki, ława przysięgłych wnosi o umorzenie... - Czy gadał do Alastora czy już bardziej do siebie pozostawało do interpretacji drugiej strony. Brakowało mu trochę tego. Takich... paplanin. Więc gadał, kiedy miał okazję. Ludzkość nie przybliżała się do niego - tylko oddalała. Bo on jedyne, w co wkraczał, to głębszą ciemność.

Taki kurwa krawędziowy był właśnie Sauriel.



*sorka, w prawie angielskim nie mam obeznania nawet jak się w nim poruszać, odwołuję się więc do polskiego xD więc: tutaj wstaw poprawny cytat z angielskiego czy coś kappa


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
constant vigilance
I have traveled far beyond the path of reason.
Wysoki na prawie dwa metry, brakuje mu pewnie mniej niż dziesięć centymetrów, ale ciężko to ocenić na oko. O krępej budowie ciała, z szeroką twarzą i wybitymi zębami. Skóra często pokryta bliznami. Krzywy nos, z pewnością kiedyś złamany. Włosy ciemne, oczy też. Nie należy do ludzi, którzy o siebie szczególnie dbają.

Alastor Moody
#8
07.02.2024, 18:06  ✶  
Moody nie mógł powstrzymać odrobinę okrutnego rechotu, jaki się z niego wydostał, kiedy młody Rookwood określił się mianem „czarnego kota”, a przynajmniej tak to zostało w tej scenie odebrane. Bo życie Moody'ego wyprane było z poezji, nastroju w jego łbie nie tworzyły sentymentalne przeboje, tylko hymny i uczucia brudnych bram starych kamienic, a tymi uczuciami były bezsens i chłód związane ze świadomością, że tacy jak on ani nie powinni, ani nie mieli przestrzeni na marzenia, na takie porównania, na barwne epitety. Był prostym człowiekiem, żadnym artystą. Jego nauczono szarości życia, egzystencji przeżywając ten sam dzień w kółko, a nie filozoficznych rozkmin, poza tym... No spójrzmy prawdzie w oczy - styki mu się przepaliły już dawno - jego umysł takich tekstów spodziewał się po babie. No dobra, jeszcze po Laurencie.

No i tak szczerze - czarny kot przebiegał ci drogę. Jebało go, co na to myślał jakiś anglik z tej opowieści. On był anglikiem i jedyne co by sobie pomyślał: „a chuj mu w dupę”.

- Patrol jak patrol - powiedział, po czym wywrócił oczyma, na to „mój ty bohaterze”. Nie w jakiś szczególnie miły sposób, ale też nie chciał być jakiś natrętnie negatywny - dało się rozpoznać zwyczajną grę w rytm tej rozmowy. - Oby wszystkie moje interwencje ograniczały się do takich historii. - Również się uśmiechnął, tym razem sugestywnie. Bo wszyscy wokół wiedzieli, do jakich interwencji wzywane było Biuro Aurorów - nic fajnego, nic co by kogokolwiek normalnego ucieszyło poza taką prostą myślą, że chociaż zło się po świecie szerzy, to przynajmniej istnieją ludzie, którym płacą za wymazywanie jego egzystencji.

Więc tak, to nawet podnosiło na duchu, że to był największy dramat, jaki się wydarzył na Ostarze, poza tym facetem, któremu Sally prawie oderwała rękę (ale tej ręki ostatecznie nie oderwała... no ale spróbowała, więc Ashling pewnie nadal szukała tej wariatki w polu... a raczej spała tam, bo nie było szans na dogonienie jej, próbowali już wiele razy).

- Znam takich co by cię skuli, ale to pewnie po to, żeby zobaczyć, jak się rzucasz - prychnął. Bo to brzmiało jak idealna rozrywka dla takiego Atreusa... A ten cały Rookwood sprawiał wrażenie kogoś, kto zajebiście karmiłby ego, rzucając durnymi tekstami, kiedy wgniatasz jego twarz w grunt, unieruchamiasz mu łapy. Moody niekoniecznie lubił brać udział w takich wyzwaniach od losu, ale swoje w Brygadzie przepracował, łapiąc robiących rozróby pijaków, zupełnie jakby sam wcześniejszego dnia nie spił się przeokrutnie.

Przez cały ten czas, Alastor kopcił tego papierosa. A palił jak cholerna lokomotywa. To nie było spokojne, powolne palenie dla rozluźnienia, typ musiał być głęboko uzależniony i nie czuł już chyba w ogóle tego, jak dym gryzł w gardło - zbyt długo pochłaniał jeden za drugim najtańsze, najbardziej łajdackie marki.

- Myślę, że miałem szczęście, a nie pecha - odpowiedział na pytanie sprzed chwili. - Sory za zaśmianie się z ki... kiciu... siaaaa... apsik!

Cóż, jak już o losie mowa, to los miał swoje priorytety i czasami zdawał się być w zmowie z każdym, tylko nie z nim. Zniknął z tej cholernej Ostary, chociaż powinien być na niej jeszcze przez kwadrans. Wcale nie chciał się teleportować, a teraz wirował w przestrzeni, tak bardzo zryło mu to banię, ta niepewność gdzie właściwie miał się pojawić i dlaczego jakaś tajemnicza siła ściągała go akurat teraz, a nie kiedy rozstał się z Saurielem, ale jego pierwszą myślą, tak na wypadek gdyby miał się rozszczepić, była Ida.

I to naprzeciwko niej pojawił się nagle, przyłapując ją na spacerze z reklamówką pełną butelek z okolicznego sklepu osiedlowego.

- Ah, kurr... - zaklął, bo po czymś takim nawet jemu zrobiło się niedobrze.

- Al... nie wierzę, każdego bym podejrzewała o zerwanie się z pracy, ale TY?

- Miałem... - oczywiście, że nie przyzna się do kichnięcia jak mocnego, aby się teleportować z DOLINY GODRYKA - dosyć ściągania kotów z drzew.

Wyciągnął tę reklamówkę z dłoni siostry i ruszyli w kierunku jej mieszkania.

Koniec sesji


fear is the mind-killer.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alastor Moody (1999), Sauriel Rookwood (2839)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa