Dostrzegła za to jak Robert odsunął od siebie filiżankę z kawą, która znalazła się na tyle blisko, że Lorien mogła bez większych problemów dotknąć porcelany. Chłodna. Oczywiście, musiała wystygnąć. Wyciągnęła różdżkę ze specjalnej kieszeni w rękawie szaty i stuknęła nią ostrożnie w naczynie. Jedno proste zaklęcie, a kawa znów była gorąca.
Na taki drobny gest jeszcze potrafiła się zdobyć. Zwłaszcza, że czuła tą narastającą w Robercie irytację i naprawdę się nie dziwiła - nawet z jego anielską cierpliwością pewne zachowania dzieciaków były nie do pomyślenia. Przestawiła tą nieszczęsną filiżankę z powrotem na jej pierwotne miejsce.
Nawet miała go zapytać czy będzie czytał teraz Proroka, ale pełną uwagę czarownicy pochłonęło obserwowanie całej roszady i zamiany miejsc po drugiej stronie stołu.
Zacisnęła usta, uznając, że jakiekolwiek komentowanie byłoby nie na miejscu. Szwagier miał wystarczająco problemów, żeby mu teraz jeszcze docinać. Nawet jeśli w jej domu za takie zachowanie mogłaby się pożegnać z miejscem przy rodzinnym stole na długie tygodnie, zmuszona do jedzenia w swoim pokoju albo ze skrzatami domowymi. A to i tak niewiele, biorąc pod uwagę, że Philip Crouch należał do grupy “mniej restrykcyjnych” rodziców. Zasady były jednak zasadami - w domu i gościnie należało się zachowywać jakby sam Minister Magii patrzył na ręce. Być posłusznym, odzywać się tylko będąc zapytanym… Któremu z nich przyszłoby do głowy wiercić się przy stole i dyskutować?!
Może gdyby Lorien była inną osobą, to nawet zrobiłoby jej się żal Charles’a, który siedział teraz naprzeciwko niej z miną skopanego szczeniaka. A jednak - jeśli na nią spojrzał, gdy tak przepraszał wszystkich dookoła to rzeczywiście posłała mu jeden z tych łagodnych uśmiechów. Może nawet pokręciła głową w geście “nic nie szkodzi”. Ktoś tu musiał grać rolę tego dobrego gliny.
Nie powinna natomiast była spojrzeć na Leonarda, gdy ten robił jakieś dziwne mentalne fikołki by połączyć norweskie poczucie humoru z tym okropnym zachowaniem. A raczej na jego śniadanie.
Nope.
Jeśli do tej pory walczyła żeby zjeść choć jeszcze kawałek rogalika - teraz ta wola walki została głęboko pogrzebana. Nie odsunęła od siebie talerzyka, żeby nie robić sceny, ale nie zamierzała już tknąć czegokolwiek.
Tymczasem wróciła Sophie. Z ciastkami. I co ważniejsze z Borginem. Całym i zdrowym tak na pierwszy rzut oka. Odpowiedziała pasierbicy uśmiechem na uśmiech niemal automatycznie. Zupełnie wcale jakby jej przed sekundą nie wepchnęła pod przysłowiowy pociąg. No cóż… Nie musiałaby tego robić, gdyby ta potrafiła zachowywać się jak na panienkę z dobrego domu przystało.
Otaksowała za to nieco poważniejszym spojrzeniem Stanley’a. Jakby chciała się upewnić, że nie było z tego “wspólnego picia herbatki” większych strat - głównie moralnych. A może tak po prostu mu się przyglądała… Zupełnie bez powodu?