• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[12.11.65, Hogwart] Vivre sa vie

[12.11.65, Hogwart] Vivre sa vie
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#11
06.08.2025, 23:19  ✶  

Czy to naprawdę tak dużo? Czy rzeczywiście pragnął od życia zbyt wiele? Mieć ją tylko dla siebie. Mieć poza wszystkimi, mieć pierwszy i ostatni. Mieć ją przed bogiem i przed matką. Przed nocą i przed porankiem. Chociaż nie, mieć to za mało. Posiadać na wyłączność. Jako jedyny z pełnym prawem. Żeby już tylko w jego stronę się uśmiechała, żeby poza światem nikt nie widział jej łez i jej smutku. Żeby słodką była tylko w jego ustach. Żeby gorzka pod językiem, tylko on wiedział jak cierpka potrafiła być. Kiedy niszczy, tylko jego były rany. Kiedy tworzy w pięciolinii, jego nazwiskiem swoje utwory podpisywała.

Choć był to tylko żart, zwykłe zgrywanie się przed nią, przed śmiercią nie miał już tajemnic. Podły i niewierny w swych zamiarach, za to bogowie już wiedzieli od czego tak zepsute miał sumienie. Mając Lorraine w swych ramion, stojąc na murach dawnej szkoły, czuł się jak u spowiedzi, choć z odkupieniem niewiele miało to wspólnego. Ani cienia odżałowania w jego duszy, przez to, że sięgnął po swój zakazany owoc. Bo nawet będąc w wielkim sadzie, pragnął tylko z tej gałęzi, z której nigdy mu było wolno zrywać. Jeśli ktoś go nazwie kiedyś niecierpliwym, zaśmieje się tylko pod zamkniętymi powiekami doskonale wiedząc, że raz był gotów w milczeniu czekać najgorętszą połowę swojego życia. I nie musiało się wiele więcej już wydarzyć, bo płuca pełne tego samego powietrza i ramiona pełne jej wystarczyły mu by wiedzieć, że i on też mógł, że zdołał. Że potrafił wydobyć te spojrzenie z jej oczu, że nawet teraz w tłumie, w Wielkiej Sali, na stadionie i na błoniach też spojrzałaby na niego w ten sam sposób. Wcześniej czuł się nieśmiertelny z własnej zuchwałości, teraz śmierci odebrał jakiekolwiek już znaczenie, bo nie mogła przed niczym go powstrzymać.

Nigdy nie martwił się przyszłością. Nigdy za przesadnie. Nie martwił się kim zostanie w przyszłości i czy pozwoli mu to godnie żyć. Martwił się jedynie jak dobry zdoła w tym zostać. Bo tylko skala miała znaczenie. Bo pieniądze przecież nigdy nie były problemem. Tak bardzo się nimi nie przejmował, że rzadko kiedy nosił je ze sobą. Przecież większość wiedziała, że go stać i pieniądz i tak trafi tam, gdzie powinien. Chodziło o to, żeby odnosić sukcesy. Stwarzać powody, by ojciec i matka mieli czym się chwalić w towarzystwie. Żeby co jakiś czas, kiedy rodzice przeglądali prasę znaleźli tam swoje dzieci. I to uważał za genialne. I takim życiem gotów był się z nią podzielić.

- Boisz się, że cię porwę? Zapytał naigrając się odrobinę z niej. Jakie znaczenie teraz miały jakieś proste sprawy, kiedy była dorosła. Co tam jakieś jeden eliksir, czy jedne zajęcia kiedy gwiazdy dziś świeciły tylko dla nich. Bo tak się właśnie czuł. Tak jakby te jasne punkty na ciemnym niebie to światła reflektorów skierowane właśnie na nich. - Jeszcze tylko jeden prezent. Sparafrazował ostanie zdanie, zanim jeszcze jesienne powietrze zaczęło obijać się uszy w trakcie lotu. Nie leciał nawet szybko. Z powolna, markowo i z wyczuciem. Gdyby chciał odstawić brawurowego chłopca wybrałby zupełnie inną miotłę. Parhelion nie była szybka ani zwrotna. Bo Parhelion nie była zaprojektowana z myślą o samotnych lotach. Zdecydowanie dłuższą i szersza, przez co wygodniejsza. Profilowane siedziska z zaczarowanej sosny dawały więcej komfortu, podczepy na stopy, a nawet podparcia na lędźwie, by latać odchylonym w tył dla tylnego pasażera. Kompletna fanaberia, bo jednostka do latania, która z definicji była mniej komfortowa od innych, starała się zaprzeczyć swoim regułą istnienia. Zupełnie w jego charakterze. Przeleciał przez krótki moment nad jeziorem, a potem przez dłuższą chwilę przecinali błonia. Minęli bokiem boisko, a w oddali widoczna była linia drzew Zakazanego Lasu. A potem zawisnął tuż przed pierwszymi zabudowaniami Hogsmeade.

- To dla Ciebie. Odezwał się po chwili milczenia wskazując palcem gdzieś w okolicę. Uśmiechnął się zadziornie, chociaż wciąż odwrócony do niej plecami. - To też. Wrzucił znowu, nagle, tym razem z drugiej strony gdzieś na Pub pod Trzema Miotłami. A może na Wrzeszczącą Chatę, która z ich perspektywy stała w podobnej linii. - To, to i jeszcze tamto. Ciągnął dalej, przesuwając ramieniem po całym horyzoncie, wskazując Hogwart, albo coś po drodze do niego. A uśmiech nie przestawał mu rosnąć. W końcu obrócił się do niej przez ramię, by spojrzeć ukradkiem na to czy rozumie co ma na myśli. Ale widok z ukradka to za mało, a skoro przytrafiła się okazja jak nigdy dotąd, miał zamiar karmić swoje oczy jej widokiem, aż do granic możliwości. Obrócił się cały, przerzucając biodra na drugą stronę, aż plecami odwrócił się do kierunku lotu. - Dałbym Ci i cały świat i wszystko co w nim jest. Zamówię najpiękniejsze pianino jakie tylko się da, a potem zabije rzemieślników, żeby nikt już nie dostał drugiego. Wystarczy, że się zgodzisz. Łagodnie, lecz niespokojnie, na jednym tchu. Chwycił za jej dłoń, nie mogąc darować sobie żadnej, najmniejszej okazji. Brzmiał jak obietnica, szczera jak nic w jego życiu, jak nie on. Nawet nie przypuszczał, że mógłby być tak odważny, by nie mieć skrupułów dla samego siebie. Ale on nigdy się nie zatrzymywał, kierunek był tylko jeden. Czy granice jeszcze istniały? Dla niego nie istniała żadna, teraz jeszcze bardziej. Została jeszcze tylko ta jedna, ta najtrudniejsza której brawurą, cwaniactwem nie uda się przekroczyć. Granicy jej serca.


Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#12
05.09.2025, 22:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.09.2025, 01:05 przez Lorraine Malfoy.)  
Czego właściwie chciała Lorraine Malfoy?

Nie tego.

Nie tego.

Na przemian to zginała, to prostowała palce, jak gdyby przebiegła nimi po klawiaturze fortepianu: odtwarzała w myślach codzienną rutynę, wszystkie wyuczone ruchy utrwalone przez pamięć mięśniową, próbując schwycić poczucie kontroli jak zasłyszaną przypadkiem melodię. Louvain był pianinem, które obiecywał jej sprowadzić, a które w jej wyobraźni już nosiło ślady krwi. Louvain był palącym gardło łykiem wódki, pociągniętym z ojcowskiej piersiówki. Rozlewał się na języku goryczą, drażniąc nieprzyzwyczajone do smaku alkoholu podniebienie... A jednak całowała go. Przedłużała wybuchły niespodziewanie pożar, parząc sobie usta, i wciąż chciała więcej. Gdy go pocałowała wargi wciąż miał lekko rozchylone. Wargi Louvaina były zimne, chociaż jego oddech był ciepły. Para z jej oddechu, równie ciepłego, zrosiła jego usta szronem, gdy odsunęła się na powrót na stosowną odległość. A przynajmniej tyle, na ile pozwoliła jej miotła.

– Wystarczy, że wypowiesz swoje życzenie – odszepnęła Lorraine, jeszcze przez chwilę trwając pochyloną tak, żeby ich nosy stykały się ze sobą. "Wystarczy, że się zgodzisz"... Tylko na co, Louvainie?, pytały niemo jej oczy, choć przecież wiedziała, jak będzie brzmieć odpowiedź. W końcu zabiegał o nią od miesięcy. Nie brakowało mu determinacji, musiała mu to przyznać, a jego intencje były wystarczająco klarownymi. Nie odważyła się go jednak uprzedzić. Włożyć mu słów w usta. Nie tego została nauczona, nie tak winna przecież zachowywać się kobieta. Nie, Lorraine ulegle czekała, aż Louvain zbierze się na odwagę, próbując zdusić w sobie wątpliwości.
Pocałunek miał mu w tym pomóc.
Uspokoiła oddech. Wcześniej nie całowała go przecież, pozwalając jedynie musnąć się niewinnie w policzek, dotknąć ustami wierzchu dłoni. Zadziwiająco spokojna wydawała się, mimo że pod stopami nie czuła ziemi. Nie byli wystarczająco wysoko, a jednak czuła przeciążenie, ucisk u nasady czaszki, jak wtedy, gdy położył jej rękę na karku. Nie było to nieprzyjemne doznanie. Ostrzegało przed przekroczeniem granicy, a może przypominało, że wciąż jeszcze jakieś istnieją. Z łatwością mogła wyobrazić sobie jak Louvain wplata znowu rękę w jej włosy. Jak jego pieszczota staje się brutalną, a w uszach, zamiast ciśnienia, pulsować zaczyna ból. A jednak poddała mu się bez choćby słowa sprzeciwu. Jak gdyby instynktownie rozumiała, że łamać chciał granice, a nie ją. Nie, Louvain nie chciał jej łamać, nie, gdy wiedziała, jak dać mu spokój, którego pragnął. A przynajmniej namiastkę tego spokoju, pomyślała, obracając na języku słowa chłopaka, smakując obietnice, które scałowała z jego ust. Wciąż uważała, że bardziej zauroczony jest iluzją, jaką wokół siebie roztaczała, ideałem Lorraine Malfoy, a nie tym, kim była naprawdę. A jednak odmalował przed nią wizję pianina zroszonego tą samą krwią, która stała w jej żyłach, gdy wznosili się wysoko ponad Hogsmeade. Wizję piękną, przejmującą do głębi. Miała nadzieję, że gwiazdy świecą nad nimi wystarczająco jasno, aby użyczyć swego blasku jej pociemniałym nagle oczom. Niewielu potrafiło dotknąć jej pragnień i nie cofnąć się, z nagła zdawszy sobie sprawę, jak popaprane były.

"Dałbym ci cały świat, i wszystko, co w nim jest." Louvain wiedział, że to niemożliwe, ale wciąż mówił tak, jak gdyby mógł go zakląć, aby był mu posłusznym. Jak gdyby mógł tego dokonać samym tylko słowem. Z trudem powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. Bo gdyby zaczęła się śmiać, nie mogłaby przestać.
"Dałbym ci cały świat, i wszystko, co w nim jest."
Mężczyźni byli przedziwnymi istotami. Zatracali siebie w pogoni za czymś większym od nich samych, próbując udowodnić swoją wielkość przed światem, który był obojętnym na ich próżne starania. Muszę być kimś, powtarzali. Muszę być kimś wielkim. A Lorraine to rozumiała. Może dlatego lubiła mężczyzn. Lubiła śpiewać pieśni sławiące dokonania starych królów, rycerzy stających ze sobą w szrankach pojedynku. Wszyscy pragnęli chwały, a potem ginęli na wojnach rozpętywanych w imię kobiet, których nie mogli mieć. Lubiła patrzeć na chłystków bijących się w nokturńskim rynsztoku o względy kurwy, która zaśmiewała się ze swego okna, jak księżniczka uwięziona w wieży. Lorraine się nie śmiała. Lorraine uważała, że mężczyźni są żałośni. A jednak kochała ich żałosnymi. Kochała ich chorobliwe ambicje i pragnienie poklasku, i to, że potrzebowali podziwiać swoje odbicie na dnie jej oczu. Może dlatego przymknęła delikatnie powieki, gdy całowała Louvaina. Może dlatego nie wychylała głowy zza firanki, gdy wyglądała na ulicę, a śpiewała tylko w samotności, gdy nikt nie słyszał.
Były w Lorraine Malfoy rzeczy, których nie pokazywała nikomu. Zawsze wiedziała, że czuje więcej, przeżywa intensywniej.  Zdradzała się z tą wiedzą w chwilach, w których budziła się w niej do życia wila. Było w tym coś nienaturalnego. Urok wili był czymś pierwotnym, nieokiełznanym, czymś, co przebijało się niemal przez maskę manier i wychowania. Zacierały się zamknięte we wnętrzu jej serca głęboko tajone urazy i sympatie, zacierały się granice między czułością a okrucieństwem. Granice jej serca... Nie istniało nic takiego. Nie było granic, które Louvain mógłby zburzyć, bo najpierw te granice musiałyby istnieć. Udawała przed nim, że istnieją. Udawała przed całym światem. Zamierzała udawać dalej. Bo Louvain potrzebował myśleć, że istnieje magiczna granica, po której przekroczeniu miałby jej serce na wyłączność. Potrzebował tej iluzji równie mocno, jak potrzebowała jej Lorraine. A jakież to było zabawne, że to wszystko było o wiele prostsze, niżby mógł przypuszczać.

Gdyby wszystko było tak proste jak ścieżki jej serca.

Nie potrafiła umiejscowić swoich ambicji, zbyt skupiona na odzyskaniu wszystkiego, co w jej uznaniu, zwyczajnie jej się należało jako pannie z rodu Malfoy. A gdyby wreszcie to odzyskała? Wychowano ją przecież, aby była damą, chociaż nie miała nigdy możliwości w pełni się damą poczuć. Wokół tego skupiały się jej aspiracje. Gdyby wreszcie to odzyskała, pomyślała, mogłaby zacząć żyć. Mogłaby zacząć żyć naprawdę. Ale czy mogłaby żyć naprawdę z nim? Był dla niej dobry, przekonywała się. A ona... Ona mogłaby być dobra dla niego.

Nie była naiwna. Nie była jednak wystarczająco zachłanna, aby zerwać owoc, który w jego głowie nosił miano zakazanego. Nie zdołałaby przełknąć wtedy choćby kęsa. Gdyby Louvain zerwał owoc, zatopiwszy w zęby w słodkim miąższu, na pewno chciałby, żeby Lorraine skosztowała wraz z nim. Nie zrobiłaby tego. Tam, gdzie kończyła się jego zachłanność, zaczynała się bowiem jej powściągliwość. Wystarczyłoby jej zlizać sok z jego warg. Wybrać smak pragnienia ponad sytość posiadania. Nie musiała jeść. Nauczyła się żyć z ssącym uczuciem w żołądku, które inni nazywali głodem. Skoro mogła się obejść bez jedzenia, mogłaby się obejść bez miłości. Bo i co przyszłoby jej z miłości?

Czego chciała Lorraine Malfoy? Czy chciała jego dłoni? Czy chciała, żeby ją dotknął, bo może wtedy krew znowu zaczęłaby krążyć, ogrzawszy zmarznięte palce? A może chciała tego Lorraine Lestrange? Może to ona oplotła ich jasnymi włosami targanymi przez porywisty, listopadowy wiatr, gdy przelatywali ponad lasem?

Nie zdała sobie sprawy z tego, że drży.


Yes, I am a master
Little love caster
evil twink
Sup ladies? My name's Slim Shady
I'm the lead singer of Kromlech
Zimna cera i jeszcze chłodniejsze spojrzenie. Kruczoczarne włosy i onyksowe tęczówki bardzo wyraźnie kontrastują ze skórą bladą jak kreda. Buta oraz wyższość wylewa się z każdego gestu i słowa. Mierzy 187 centymetrów o szczupłej sylwetce, która coś jeszcze pamięta ze sportowych czasów. W godzinach pracy zawsze ubrany elegancko, zaczesany, a swoje tatuaże ukrywa pod zaklęciami transmutacji. Po godzinach najczęściej nosi się w skórzanych kurtkach i ciężkich butach.

Louvain Lestrange
#13
22.09.2025, 00:11  ✶  

Głośny grzmot zwiastuje światło na niebie. Dlatego kochał hałas. Nocne konstelacje choć przepiękne w swej postaci, zawieszone nad głowami były co noc. Dostępne dla każdego, dla tych z duszą i bez grosza przy duchu. Statyczne i wszechobecne na nieboskłonie, z czasem nie zaskakiwały już niczym. Dodawały uroku tym czym była noc w całej swojej nieprzeniknionej tajemniczości, zupełna racja. Wciąż jednak uwarunkowane od najjaśniejszej z nich, bo tylko kiedy jej brakowały, cała reszta mogła czuć się w końcu zauważona. Kochał hałas, nocą tego zwykle brakowało. W jego uszach jednak zabrzmiało echo setek grzmotów. Nagły skok ciśnienia i fala ekscytacji sprawiła, że dokładnie słyszał każde uderzenie własnego serca, w setkach też liczone. Paradoksalnie, bo niej była zaklęta cisza burzy. To lodowate napięcie, które osiada na skórze przed pierwszym uderzeniem pioruna, i to duszne ciepło, które każe oddychać szybciej, jakby powietrza miało dzisiaj komuś dzisiaj nie wystarczyć. Kochał burzę za to jak nagła i gwałtowna potrafiła być. Za światło, które dawała tak szczątkowo, tak zdawkowo. Na pioruny nie potrafiłby się nigdy dość napatrzeć, każde uderzenie było niepowtarzalne. Na chwilę, na moment, tak że nie sposób nawet było zapamiętać ich pięknego widoku. Zawsze była dla niego jak burza. Wolno mu było jedynie przyglądać się jej rozbłyskom, ale nigdy zbliżyć się na tyle, ile tego pragnął.

Lorraine całowała tak, jakby w jej ustach spotykały się dwa pożary. Odległej, zimnej gwiazdy oraz płomień wąskiej świecy. Jedno światło obce i nieosiągalne, drugie bliskie, ale drżące. Dwa pożary, żaden z nich nie go parzył, ale oba rozpalały. Znowu dał się przekonać, znowu uległ jej zaklęciu. Dał się przekonać, że gwiazdy potrafią być czymś innym, niż za jakie brał jej do tej pory. - Mam więcej, niż jedno życzenie, złota rybko. Odparł rezolutnie i zadziornie. Odpowiedział tak jak za każdym razem, kiedy czuł, że wygrywa. Bo nauczony był, by nigdy nie pokazywać po sobie przesadniej radości z sukcesu. Bo przecież każdy zwycięski krok był czymś co było założeniem od początku. Nie odpowiednim więc było cieszyć się z czegoś co wydarzyć się po prostu powinno. Wyuczonym gestem paniczyka, jak zwykle cynizmem lub sarkazmem zasłaniał wszystkie swoje wrażliwe punkty. Tak jak teraz, w negliżu całego swojego wnętrza przed nią, bo tak bardzo sobie ją wymarzył.

Niby wiedział, że udaje. W tej całej swojej powściągliwości, ta skromna delikatność z etykietą młodej arystokratki, której nawet ona nie ujrzy w żadnym lustrze. Doskonale udawała, wciąż jednak tego nie posiadała. Bo piękne kobiety doskonale wiedziały, że są piękne. Nie potrzebowały żadnych rycerzy z legend i chłopców na bruku wychowanych, żeby o tym wiedzieć. Wciąż jednak przed nimi udawały, bo pierwszą i ostatnią rzeczą, o której myślał każdy z tych złośników, była piękna kobieta, zaskoczona, że ktoś odkrył ich piękno. Może gdyby Louvain sam nauczyłby się tego, a nie usłyszał od Loretty, która chciała trzymać go od koleżanek jak najdalej, zachowywałby się teraz inaczej. Nie jak łatwowierne dziecko. Ojej, cukierek. Ojej, kolejny. Ojej, następny. Jednak to co roztaczała, było piękne. Najpiękniejsze co widział w życiu, dlaczego miałby się przed melodią tą opierać? Do tej melodii miał największą motywację, żeby robisz wszystko to co wydawało się niemożliwe. I być może nie znali się tak dobrze jak mogłoby się wydawać, bo on w największej swojej szczerości był przekonany o własnej sprawczości. Nie warto było mówić, że czegoś nie może, lub coś jest niemożliwe, bo w najlepszym przypadku zginie sam. Zmienić świat, albo zdechnąć próbując.. Tak naprawdę świat był jedynie pretekstem. Powiedział to, bo inaczej musiałby przyznać, że to nie świat chciał oddać w jej dłonie, tylko samego siebie. A to byłoby bardziej hańbiące niż utrata wszystkiego co miał. Świat mógł stworzyć na nowo, ale siebie potrafiłby oddać tylko raz.

- Bądź moja, i nigdy więcej już niczyja. Nie obchodzi mnie, czy zrani mnie to, czy ocali. Nie obchodzi mnie kogo będę musiał zabić, by to spełnić. Nie obchodzi mnie jakie miejsce będę musiał zniszczyć, by nigdzie nie mogli schować cię przede mną. Nie obchodzi mnie nic poza Tobą. Powiedział otwarcie tak jak prawie nigdy. Nie kryjąc przed nią ani przed sobą żadnego okruszka swojej zachłanności. Zachłanności, która była umoczona w krwi i niegodziwości. Przecież tak było od początku. Od zawsze liczył się wyłącznie cel, a nie środki. Jeśli nie bał się śmierci, nie straszne mu były żadne grzechy. Przed żadnym bóstwem nie uderzyłby się w pierś na znak własnej winy. Jakiej winy, kiedy nie czułby żadnego żalu brodząc w sadzy świata, który spaliłby dla niej i przez nią. Nie istniało żadne bóstwo godne, by go sądzić nawet za samą myśl o tragediach do jakich był zdolny.

 

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Louvain Lestrange (6624), Lorraine Malfoy (6378)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa