Czy to naprawdę tak dużo? Czy rzeczywiście pragnął od życia zbyt wiele? Mieć ją tylko dla siebie. Mieć poza wszystkimi, mieć pierwszy i ostatni. Mieć ją przed bogiem i przed matką. Przed nocą i przed porankiem. Chociaż nie, mieć to za mało. Posiadać na wyłączność. Jako jedyny z pełnym prawem. Żeby już tylko w jego stronę się uśmiechała, żeby poza światem nikt nie widział jej łez i jej smutku. Żeby słodką była tylko w jego ustach. Żeby gorzka pod językiem, tylko on wiedział jak cierpka potrafiła być. Kiedy niszczy, tylko jego były rany. Kiedy tworzy w pięciolinii, jego nazwiskiem swoje utwory podpisywała.
Choć był to tylko żart, zwykłe zgrywanie się przed nią, przed śmiercią nie miał już tajemnic. Podły i niewierny w swych zamiarach, za to bogowie już wiedzieli od czego tak zepsute miał sumienie. Mając Lorraine w swych ramion, stojąc na murach dawnej szkoły, czuł się jak u spowiedzi, choć z odkupieniem niewiele miało to wspólnego. Ani cienia odżałowania w jego duszy, przez to, że sięgnął po swój zakazany owoc. Bo nawet będąc w wielkim sadzie, pragnął tylko z tej gałęzi, z której nigdy mu było wolno zrywać. Jeśli ktoś go nazwie kiedyś niecierpliwym, zaśmieje się tylko pod zamkniętymi powiekami doskonale wiedząc, że raz był gotów w milczeniu czekać najgorętszą połowę swojego życia. I nie musiało się wiele więcej już wydarzyć, bo płuca pełne tego samego powietrza i ramiona pełne jej wystarczyły mu by wiedzieć, że i on też mógł, że zdołał. Że potrafił wydobyć te spojrzenie z jej oczu, że nawet teraz w tłumie, w Wielkiej Sali, na stadionie i na błoniach też spojrzałaby na niego w ten sam sposób. Wcześniej czuł się nieśmiertelny z własnej zuchwałości, teraz śmierci odebrał jakiekolwiek już znaczenie, bo nie mogła przed niczym go powstrzymać.
Nigdy nie martwił się przyszłością. Nigdy za przesadnie. Nie martwił się kim zostanie w przyszłości i czy pozwoli mu to godnie żyć. Martwił się jedynie jak dobry zdoła w tym zostać. Bo tylko skala miała znaczenie. Bo pieniądze przecież nigdy nie były problemem. Tak bardzo się nimi nie przejmował, że rzadko kiedy nosił je ze sobą. Przecież większość wiedziała, że go stać i pieniądz i tak trafi tam, gdzie powinien. Chodziło o to, żeby odnosić sukcesy. Stwarzać powody, by ojciec i matka mieli czym się chwalić w towarzystwie. Żeby co jakiś czas, kiedy rodzice przeglądali prasę znaleźli tam swoje dzieci. I to uważał za genialne. I takim życiem gotów był się z nią podzielić.
- Boisz się, że cię porwę? Zapytał naigrając się odrobinę z niej. Jakie znaczenie teraz miały jakieś proste sprawy, kiedy była dorosła. Co tam jakieś jeden eliksir, czy jedne zajęcia kiedy gwiazdy dziś świeciły tylko dla nich. Bo tak się właśnie czuł. Tak jakby te jasne punkty na ciemnym niebie to światła reflektorów skierowane właśnie na nich. - Jeszcze tylko jeden prezent. Sparafrazował ostanie zdanie, zanim jeszcze jesienne powietrze zaczęło obijać się uszy w trakcie lotu. Nie leciał nawet szybko. Z powolna, markowo i z wyczuciem. Gdyby chciał odstawić brawurowego chłopca wybrałby zupełnie inną miotłę. Parhelion nie była szybka ani zwrotna. Bo Parhelion nie była zaprojektowana z myślą o samotnych lotach. Zdecydowanie dłuższą i szersza, przez co wygodniejsza. Profilowane siedziska z zaczarowanej sosny dawały więcej komfortu, podczepy na stopy, a nawet podparcia na lędźwie, by latać odchylonym w tył dla tylnego pasażera. Kompletna fanaberia, bo jednostka do latania, która z definicji była mniej komfortowa od innych, starała się zaprzeczyć swoim regułą istnienia. Zupełnie w jego charakterze. Przeleciał przez krótki moment nad jeziorem, a potem przez dłuższą chwilę przecinali błonia. Minęli bokiem boisko, a w oddali widoczna była linia drzew Zakazanego Lasu. A potem zawisnął tuż przed pierwszymi zabudowaniami Hogsmeade.
- To dla Ciebie. Odezwał się po chwili milczenia wskazując palcem gdzieś w okolicę. Uśmiechnął się zadziornie, chociaż wciąż odwrócony do niej plecami. - To też. Wrzucił znowu, nagle, tym razem z drugiej strony gdzieś na Pub pod Trzema Miotłami. A może na Wrzeszczącą Chatę, która z ich perspektywy stała w podobnej linii. - To, to i jeszcze tamto. Ciągnął dalej, przesuwając ramieniem po całym horyzoncie, wskazując Hogwart, albo coś po drodze do niego. A uśmiech nie przestawał mu rosnąć. W końcu obrócił się do niej przez ramię, by spojrzeć ukradkiem na to czy rozumie co ma na myśli. Ale widok z ukradka to za mało, a skoro przytrafiła się okazja jak nigdy dotąd, miał zamiar karmić swoje oczy jej widokiem, aż do granic możliwości. Obrócił się cały, przerzucając biodra na drugą stronę, aż plecami odwrócił się do kierunku lotu. - Dałbym Ci i cały świat i wszystko co w nim jest. Zamówię najpiękniejsze pianino jakie tylko się da, a potem zabije rzemieślników, żeby nikt już nie dostał drugiego. Wystarczy, że się zgodzisz. Łagodnie, lecz niespokojnie, na jednym tchu. Chwycił za jej dłoń, nie mogąc darować sobie żadnej, najmniejszej okazji. Brzmiał jak obietnica, szczera jak nic w jego życiu, jak nie on. Nawet nie przypuszczał, że mógłby być tak odważny, by nie mieć skrupułów dla samego siebie. Ale on nigdy się nie zatrzymywał, kierunek był tylko jeden. Czy granice jeszcze istniały? Dla niego nie istniała żadna, teraz jeszcze bardziej. Została jeszcze tylko ta jedna, ta najtrudniejsza której brawurą, cwaniactwem nie uda się przekroczyć. Granicy jej serca.