11.05.2025, 13:54 ✶
Robert zmrużył oczy. Próbował wypatrzeć w Fawleyu jakąś oznakę kłamstwa, ale tym razem mu nie wyszło. Jednak nadal psychiatra był podejrzany. Zachowywał się, jakby chował w sobie jakiś mrok. Robert sam wiedział, jakie to uczucie. Tyle, że z Odysseusem wyglądało to inaczej. Tak jakby ten jakoś godził się na tą ciemność.
— Dobrze, rozumiem. I proszę, pozostańmy przy działalności w granicach prawa — Robert z powrotem oparł się plecami o tył kanapy.
Cieszył się, że mimo wszystko, jego kompas moralny dalej działał. Sędzia Wizengamotu musiał mieć (poza wiedzą i sprawnością retoryczną) jedną ważną rzecz: zasady. Robert starał się ich przestrzegać, szczególnie ze swoim poczuciem, że stanowisko mu się wcale tak bardzo nie należało. A może po prostu wtedy, z starym sędzią Slughornem, przyspieszył tylko nieuniknione? Czy robiłoby to komukolwiek różnicę, gdyby zawał przyszedł dzień czy dwa później?
— Ojciec... To nie jest zły człowiek. Nie uważam go za taką osobę. Zawsze starał się dawać mi to, co najlepsze. Mówił o wielokrotnie o tym, że mam potencjał i poniekąd zmuszał mnie, żebym go realizował. Czasem... bywał ostry. Nie bił mnie ani nic takiego, po prostu... czułem, że jest mną zawiedziony. Myślę, że nadal to odczuwam. Za każdym razem, kiedy się spotykamy, zwraca mi na coś uwagę. Że nie wychowuję mojej córki tak, jak powinienem, że źle się uczesałem i inne rzeczy tego typu. Jednak wiem, że gdybym wpadł w tarapaty... pomógłby mi. Pamiętam jaką zrobił aferę w Hogwarcie, gdy profesor od starożytnych runów powiedział na tle klasy, że do niczego się nie nadaję. Chyba byłem pierwszym uczniem, którego nauczyciel oficjalnie przepraszał podczas lekcji. — Robert uśmiechnął się na to wspomnienie. Pamiętał też inne rzeczy: wspólne wakacje, te rzadkie momenty, gdy ojciec przestawał dawać przykład, a zaczynał dobrze się bawić. Wtedy był najlepszy: gdy przestawał czuć tą ciągłą wewnętrzną presję.
Może Robert się wcale tak bardzo od niego nie różnił?
— Dobrze, rozumiem. I proszę, pozostańmy przy działalności w granicach prawa — Robert z powrotem oparł się plecami o tył kanapy.
Cieszył się, że mimo wszystko, jego kompas moralny dalej działał. Sędzia Wizengamotu musiał mieć (poza wiedzą i sprawnością retoryczną) jedną ważną rzecz: zasady. Robert starał się ich przestrzegać, szczególnie ze swoim poczuciem, że stanowisko mu się wcale tak bardzo nie należało. A może po prostu wtedy, z starym sędzią Slughornem, przyspieszył tylko nieuniknione? Czy robiłoby to komukolwiek różnicę, gdyby zawał przyszedł dzień czy dwa później?
— Ojciec... To nie jest zły człowiek. Nie uważam go za taką osobę. Zawsze starał się dawać mi to, co najlepsze. Mówił o wielokrotnie o tym, że mam potencjał i poniekąd zmuszał mnie, żebym go realizował. Czasem... bywał ostry. Nie bił mnie ani nic takiego, po prostu... czułem, że jest mną zawiedziony. Myślę, że nadal to odczuwam. Za każdym razem, kiedy się spotykamy, zwraca mi na coś uwagę. Że nie wychowuję mojej córki tak, jak powinienem, że źle się uczesałem i inne rzeczy tego typu. Jednak wiem, że gdybym wpadł w tarapaty... pomógłby mi. Pamiętam jaką zrobił aferę w Hogwarcie, gdy profesor od starożytnych runów powiedział na tle klasy, że do niczego się nie nadaję. Chyba byłem pierwszym uczniem, którego nauczyciel oficjalnie przepraszał podczas lekcji. — Robert uśmiechnął się na to wspomnienie. Pamiętał też inne rzeczy: wspólne wakacje, te rzadkie momenty, gdy ojciec przestawał dawać przykład, a zaczynał dobrze się bawić. Wtedy był najlepszy: gdy przestawał czuć tą ciągłą wewnętrzną presję.
Może Robert się wcale tak bardzo od niego nie różnił?