• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Morpheus, Jonathan, Henry & Anthony] Lotnik ślepy

[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Morpheus, Jonathan, Henry & Anthony] Lotnik ślepy
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
27.05.2025, 22:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.07.2025, 11:37 przez Anthony Shafiq.)  

—09/09/1972—
Anglia, Londyn
Morpheus Longbottom, Jonathan Selwyn, Henry Lockhart & Anthony Shafiq
[Obrazek: KFlKyBd.png]

Wiatr kołysza mirtem i cytryną,
śpiewa, by się mimozy nie bały.
Nad różą motyl przepłynął.
Nade mną aeroplan biały.

Motl leci w dalekie strony.
Mija różę gorącą i ciemną.
Lotnik ślepy, lotnik szalony
przelatuje nade mną.



Dokonało się.

Przeznaczenie domknęło swój krąg.

Wąż zjadł swój ogon.

A jednak zostali na ulicy. Przemieszczali się chaotycznie, w akompaniamencie krzyków, nieregularnego kaszlu i żałosnego zawodzenia ciągnącego się za nimi jak wszędobylska woń spalonych marzeń. Spalonego życia. Spalonej podstawy ich pokoju.

Eleganckie rozmowy zamienione na poligon ogniowy pełen pułapek i niebezpieczeństw czyhających za każdym rogiem. Z trudem poznawał znajome miejsca, uliczki, witrynki, okna co ładniejszych kamienic teraz szczerzących się zębami pobitych szkieł. W każdej jednej chwili przekonywał się, że koszmar może tylko nasilać, dym, ogień może wedrzeć się wszędzie, aby...

Na moment przystanął skonfudowany przy opustoszałym przedszkolu "Płomyczek", które teraz powinno być kwintesencją straszliwego poczucia humoru historii, w której mały płomyczek nieoczekiwanie urósł do potężnego płomienia, gdy tymczasem... Z histerycznym niedowierzaniem obserwował barwne bohomazy, śpiące obrazy skąpane w żółciach i czerwieniach straszliwego pożaru.

Ogień nie dotykał tego budynku, zdawało mu się, że tez ten budynek nie jest aż tak opuszczony, brama zwisała wyrwana bezradnie, kołysząc się na pojedynczym zawiasie. Ktoś najwidoczniej zauważył, że tak jak popiół tropił i ścigał, tak czasem popiół odpuszczał, omijał... Promyczek został więc Promyczkiem, miejscem ukrycia kilku co rozważniejszych, niekoniecznie małych podopiecznych. Ironia. Tej może powinien się trzymać?

Jego towarzysze jednak parli dalej wiec i on zebrał pomyślunek i ruszył za nimi, rozglądając się dalej, czy kolejni wrogowie nie przykleją im się do pleców. Na razie był względny spokój. Pozostawali w końcu grupą trzech bardzo zdeterminowanych mężczyzn. Nawet on skąpany w - jak się okazało - czerwieni, wyglądał bardziej... malowniczo. To znaczy... wojowniczo. Jasne oczy pyszniły się adekwatnym poziomem szaleństwa i strachu, który udzielał się zbiorową halucynacją wszystkim.

Halucynacją... czyżby dotarli w okolice płonącej apteki? Magiczne opary, wyziewy, wybuchające ingrediencje i poblakłe iskrami runy.
– To tam – wychrypiał, choć jego towarzysze przecież doskonale o tym wiedzieli. Była jeszcze szansa, ogień dopiero lizał ściany, wnętrze zdawało się opustoszałe. Anthony skupił się na obserwacji otoczenia, choć może tak na prawdę po prostu chciał trzymać się prosto, a nie opaść na kolana? W duchu błogosławił ostatnie miesiące ciężkiego wycisku, który serwowała mu kambodżańska księżniczka. W przeciwnym razie spuchłby już w połowie Horyzontalnej, gdy spisywali z Morpheusem fakty. W stronę Jonathana nie patrzył. Nawet jeśli przez myśl mu przeszło po całej sytuacji z Morpheusem, że mogliby wrócić do Ministerstwa, teraz nigdy by tego nie powiedział, żeby nie dawać trzeciemu z nich satysfakcji.

Najwyżej umrze nie z powodu zaczadzenia, a wycieńczenia i odcisków na stopach.

Tymczasem... już miał roztaczać wokół nich ochronny bombel, gdy dobiegł gdzieś do niego znajomy głos. Lockhart? Odwrócił się w poszukiwaniu jasnej głowy. Rozproszył się, stracił wątek myśląc o fotografie. Historię pisali zwycięzcy, ale ludzie przyjmowali obraz szybciej niż słowo. A Lockhart był dobry w obrazy...


ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#2
31.05.2025, 08:34  ✶  

Jego ciało nie nosiło śladów ran, a jednak każdy ruch sprawiał wrażenie, jakby przechodził przez zasłonę ognia, której nie widział nikt poza nim. Nie, nie prawda. Starta krew, która zniknęła po obmyciu się u Nory, znów pojawiła się na twarzy Morpheusa. Krew płynąca z uszu i z nosa, dzikie spojrzenie, ale działał, automatycznie, bez myślenia o tym, jak przed chwilą i jednocześnie kilka godzin temu klęczał na bruku, kaszlał i drżał z bólu. Zaciskał zęby, aż bolała go szczęka, trzymał sztywno różdżkę.

Zatrzymał się tam, gdzie Anthony, próbując złapać oddech. Noc nie była już nocą, nie miała w sobie spokoju, cichości ani chłodu. Była łuną, była czerwienią, była ostrym, szarpiącym oddechem setek gardeł próbujących jednocześnie krzyczeć i oddychać. Czerń nieba została wyparta przez pulsującą poświatę, a powietrze pachniało duszonym strachem i przypaloną pamięcią. Dźwięk pożaru nie był tylko trzaskiem, to były modlitwy wypowiadane bez głosu, to był jęk drewna łamanego przez ogień, to było uderzenie serca o żebra, jakby próbowało się wydostać. Wszystko działo się naraz, bez kolejności i bez logiki. Zaklęcia, płacze, błyski, łzy, trzaski, zlały się w jedno, w noc, której nie da się wybaczyć. Noc, po której nikt nie był już taki sam.

Jak ktokolwiek mógł widzieć w tym zwycięstwo? Jak ktokolwiek mógł widzieć w tym tryumf?

Apteka tuliła się do innych domów, jak wszystkie kamienice na Horyzontalnej, po prawej mając dom mieszkalny, po lewej sklep z zabawkami. Sklep z zabawkami płonął cicho, jakby nie chciał przeszkadzać w większych tragediach rozgrywających się wokół. Teraz szkło pękało od gorąca, a jego odłamki spadały na pluszowe misie i drewniane koniki. Płomienie pożerały kolory zabawek, czerwienie zamieniały się w brudne rudości, błękity w dym, a biel w popiół. Uśmiechnięte twarze lalek topiły się jak świeczki na ołtarzu niepamięci. Wewnątrz panował groteskowy teatr, marzenia w pudełkach, sny w kartonach, wszystkie układanki dzieciństwa wrzeszczały w ciszy, bo nikt ich nie słyszał. Karuzela na wystawie, ta, którą Morpheus mijał jeszcze dzień wcześniej i planował kupić Mabel z okazji Mabon, grała przez chwilę melodię, zanim zamilkła na zawsze, krótki, skrzeczący dźwięk, jak pożegnanie. W ogniu tańczyły pajacyki i piłki, podskakujące na sprężynach jak w ostatnim tańcu.


Zwada: Słabe płuca (I)


And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#3
06.06.2025, 02:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.06.2025, 02:17 przez Jonathan Selwyn.)  
Pulpowe historie, w których tak zawzięcie zaczytywał się w czasach wczesnej młodości (bo przecież za młodego wciąż się uważał) pełne były zabójczych zwrotów akcji, urwanych zakończeń rozdziałów, spisków, ucieczek i płomiennych romansów. Ich fabuła nigdy nie uwzględniała jednak tego, że po pierwsze głównych bohaterów było więcej, niż jeden, a po drugie ci pozostali protagoniści również mogli narażać się na niebezpieczeństwa. A przez to on, ten który miał być jedynym bohaterem z ich trójki, szedł właśnie przez zadymioną ulicę i w milczeniu martwił się o swoich przyjaciół. Martwił się o Morpheusa, raz po raz, przyglądając się czarodziejowi, jakby ten miał nagle paść na ziemię i umrzeć. Nie patrzył się na Anthony'ego, co najwyższej zerkał na niego czasami,  kiedy był pewien, że tamten nie patrzył, ale uszy Selwyna były wyczulone na jakikolwiek potencjalnych okrzyk z ust Shafiqa. Oboje nie powinni tutaj być. Powinni znaleźć się już dawno w Ministerstwie Magii i siedzieć tam w spokoju, aż to wszystko się skończy. Niestety najwyraźniej żaden z nich nie miał na to szczególnej ochoty.

A tymczasem pożar dalej robił swoje i należało mu przeszkodzić tak bardzo, jak się tylko dało.

Zatrzymał się razem z nimi, próbując zamaskować fakt, że jego kondycja, chociaż i tak ostatnio nad nią pracował, została skutecznie osłabiona latami pracy za biurkiem. Apteka, paradoksalnie zaczynała płonąć dość spokojnie, jakby miała gdzieś to, że jej zawartość nie powinna pod żadnym pozorem wejść w reakcje z ogniem. A na to nie można było przecież pozwolić
– Zajmę się tym – rzucił do pozostałej dwójki i wyciągnął różdżkę bardzo powstrzymując się aby nie dodać czegoś w stylu Czy potrzebuję na to papier od szanowanego pana Shafiqa, aby nie zrobił mi awantury? Zamiast tego po prostu spróbował wyczarować strumień wody, po raz kolejny tej nocy, tak aby zgasić liżące budynek płomienie.

Rzut na kształtowanie III, wyczarowuję wodę do zgaszenia pożaru apteki

Rzut Z 1d100 - 21
Akcja nieudana


I chyba znowu, jakby mu na złość, jego różdzka bardzo ostentacyjnie odmówiła wykonania polecenia. Znowu to samo? A gdzie oryginalność? – droczył się z nim drewniany patyk, który chyba nie rozumiał, że jeśli nie zaczną współpracować to oboje zostaną dzisiaj podpałką.
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#4
09.06.2025, 20:38  ✶  
Spodziewany strumień wody nie zaistniał, ale co gorsza płomienie wzmogły, a trzask za trzaskiem, wybuch za wybuchem wskazywały na to, że magiczne ingrediencje, kociołki wypełnione mistycznymi eliksirami, fiolki wypełnione sypkimi proszkami... To wszystko spotykało się w ognistej orgii i wybuchało raz za razem. Pokaz barw ulatniających się z tej aptecznej pracowni byłby piękny, gdyby nie był również przerażający w swądzie wżerającym się w gardło, w szczypiących niewidocznych gazach atakujących i tak umęczone pożarem oczy.

–SEWLYN TY PIERDOLONY RASISTOWSKI CWELU! PUŚCIŁEŚ Z DYMEM CAŁE MOJE ŻYCIE!– wrzask mężczyzny dotarł do uszu całej trójki. Mugolak oszalały z rozpaczy musiał opatrznie zrozumieć całe zajście, próbę gaszenia interpretując, jako całkiem skuteczną próbę podpalenia. Z trudem mogli w nim rozpoznać Johna Browna, ich kolegę z roku, który definitywnie zbyt wiele czasu spędzał w podziemnych pracowniach, próbując udowodnić wszystkim ślizgonom, że jako puchon też potrafi ważyć dobre i skuteczne medykamenty.

Teraz pan Brown gnany furią i nienawiścią zamachnął się różdżką, krzycząc jeszcze:
– TERAZ JA SPALĘ CIEBIE KURWO! –
po czym podjął próbę spopielenia Jonathana. I o ile był całkiem dobrym eliksirologiem i aptekarzem, o tyle w zaklęciach... cóż, nigdy nie radził sobie zbyt dobrze. Nie inaczej było teraz.

realizacja Spalonej Karty, atak nieudany zgodnie z rzutem
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#5
10.06.2025, 13:05  ✶  
Płonąca apteka nie dała mu nawet szansy na powtórkę akcji ratunkowej. W każdej innej sytuacji Jonathan niewątpliwie podziwiałby ten barwny koncert wybuchów, ale dzisiaj jedynie cofnął się o krok i upewnił, że zarówno Morpheus jak i Anthony nie stali na tyle blisko, aby coś im się stało. Niestety czyn Jonathana, nawet jesli nieszczególnie skuteczny, nie został uhonorowany typowym próbowałeś, lub nic nie dało się zrobić. O nie! Stało się coś znacznie gorszego! Ktoś, i to jeszcze ktoś kogo on znał, postanowił wziąć go za agresora. Za podpalacza! Za... Nawet nie potrafił wypowiedzieć tego w myślach. Jakby nie siedział ławkę za nim na zajęciach z transmutacji i nie pomógł mu kiedyś w jakims zaklęciu! Jakby całym sobą nie wyrażał pogardy dla Śmierciożerców!

Szok wywołany tymi oskarżeniami, nie był jednak na tyle ogromny, aby Selwyn nie zorientował się co chce zrobić jego były kolega z roku i szybko osłonił się przed tym ogniem tarczą rozpraszającą, chociaż... Każdy postronny mógł zobaczyć, że nawet nie było to szczególnie konieczne, bo... No cóż. John Brown rzucał tak wybitne zaklęcia, jak wyciągał wnioski.

I może Jonathan odpuściłby same wyzwiska rozumiejąc, że drugi czarodziej był pod wpływem emocji, a sytuacja mogła rzeczywiście nie wyglądać korzystnie dla Selwyna.

Ale aby go zaatakować!? Ogniem!? Prawdziwym!? O nie, nie, nie! Tego jego urażona duma odpuścić nie mogła. Możliwe, że wyzwisk jednak też nie zamierzał odpuścić, bo nie po to był w Zakonie, nie po to narażał swoje życie, bohatersko ratując inne i nie po to biegał teraz gasząc te pożary, aby ktoś uważał, że celowo podpalał budynki.

A tak poza tym to gdyby już chciał podpalać cudze apteki, a absolutnie robić tego nie chciał, to byłyby to zdecydowanie bardziej spektakularne wybuchy.

Gdy dotarło do niego, że nie zostanie przepalony, a Brown nie zamierzał wiecej miotać w niego ogniem, bo zamiast tego po prostu rzucił się do ucieczki, Selwyn zamrugał dwa razy. Trzy razy powiedział sobie w myślach, że to chyba nie był moment na sceny, a potem po prostu wybuchł.
– JA PRÓBOWAŁEM TO ŻYCIE URATOWAĆ, A NIE PUŚCIĆ JE Z DYMEM! – krzyknął za oddalającą się sylwetką, mając nadzieję, że były Puchon jeszcze był w stanie usłyszeć jego słowa.  – NIE WIDZIAŁEŚ JAK WYCZAROWAŁEM TĘ WODĘ!? – Nie widział, bo przecież żadnej wody ostatecznie nie udało mu się wyczarować, ale nie o to w tym przecież chodziło. Chodziło o jakieś zasady! Chodziło o to, że w życiu nie biegałby po płonącym Londynie tylko dlatego, aby podpalać cudze domy, bo uważał się za lepszego od mugolaków! – I TO JEST WŁAŚNIE PROBLEM Z NASZYM SPOŁECZEŃSTWEM! DLATEGO WŁAŚNIE LONDYN SIĘ KOŃCZY! ZERO RACJONALNEGO MYŚLENIA!  TYLKO MACHANIE OGNIEM W KOLEGÓW ZE SZKOŁY.  MASZ DOŻYWOTNI ZAKAZ WSTĘPY DO TEATRU CHYBA ŻE PRZEPROSISZ SŁYSZYSZ!?
Krzyczał bo nic innego nie przychodziło mu do głowy. Bo, chociaż zapewne wyglądało to wręcz absurdalnie, lepiej było wyrzucać z siebie mniej, lub bardziej przemyślane słowa, niż na spokojnie myśleć o tym, że chwilę temu ktoś, kogo znał, zaatakował go ogniem i mógł zrobić mu krzywdę. Krzyczał, bo jego wewnętrzny bohater wzdrygał się przed takimi oskarżeniami. Bo cholernie, ale to cholernie, bolała go własna duma.
Oddech mu przyśpieszył. Dłoń z różdżką chyba nieco drgała od wszystkim emocji. Nie był jednak na tyle urażony, aby nie wykrzyknąć jeszcze za Brownem paru słów.
– I WRACAJ TU IDIOTO. ZNAMY BEZPIECZNE MIEJSCE TU JEST NIEBEZPIECZNIE!

Najchętniej dramatycznie opadły teraz na ziemię, ale... Była brudniejsza niż zwykle, więc po prostu oparł się ostrożnie i jedna z latarni, która była w całości.

/Spalona karta
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#6
11.06.2025, 10:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.06.2025, 11:29 przez Anthony Shafiq.)  
Krzyki, wrzaski... trwający wokół koszmar zyskał z pewnością na nowym poziomie absurdu, gdy dołączyło do tej kakofonii wyzywanie Jonathana.

I mogli być pokłóceni. Anthony mógł uważać, że ich przyjaźń nie jest w stanie przetrwać tej konkretnej próby, ale fakt, że ktoś wyzywał jedna z najszlachetniejszych osób, którą znał od kurew, fakt, że oskarżał go o coś co nigdy, przenigdy nie mogłoby wyjść spod różdżki Selwyna... Gniew zatrząsł nim do rdzenia jestestwa i na moment porzucił swoje zainteresowanie rekrutacją naocznego świadka bohaterstwa jego towarzyszy, na rzecz... nie, nawet tego nie nazywał, nawet nie myślał, gdy jego kroki niemal automatycznie podążyły ku Selwynowi, gdy stanął ramię przy ramieniu, uniósł różdżkę i podjął próbę ograniczenia płomieni kształtując strumień wody

Kształtowanie ◉◉○○○ – strumień wody w płonącą aptekę

Rzut N 1d100 - 36
Akcja nieudana

Różdżka jednak obrażona z pewnością za wodę (zamiast ognia) i za czarowanie czarodzieja bez jej używania i tym razem odmówiła posłuszeństwa. Tak pięknie palili te przeklęte róże miesiąc temu. Tak bardzo nie byli w stanie zgasić tego przeklętego budynku... Woda się w ogóle nie pojawiła i gdyby to były normalne okoliczności, Shafiq z pewnością przyjąłby strategię obwiniania przestrzeni i stania obu mężczyzn na punkcie ANTYenergetycznym, który pochłaniał możliwości kształtowania magii w sposób ostateczny. Tymczasem odpuścił sobie te komentarze, nie dlatego by dopiec Selwynowi, czy też pogrążyć się w spirali niechęci do samego siebie, ale z innych pobudek. Czuł, że musi interweniować i o wiele ważniejsze niż budynek jest to co działo się obecnie ze stojącym obok zaatakowanym mężczyzną.

Odciągnął więc Jonathana bardziej na środek ulicy, od ognia, trzymając go mocno za ramię, lustrując go uważnie, czy odgrażanie się mężczyzny jakkolwiek wpłynęło na zewnętrzną powłokę jego byłego zastępcy. O tym, że z pewnością oskarżenia głęboko ubodły jego duszę, Anthony był przekonany.

– Dobrze, że odbiegł bo byłem gotów wcisnąć go w te płomienie, za te wstrętne kalumnie, które wygadywał na Twój temat. – Słowa układały się same na języku, dłoń nie chciała wypuścić kogoś, kto owszem wbił mu sztylet prosto w serce, ale Anthony mimo swojej złości i urażonej dumy miał resztki pomyślunku, które nie przesłaniały faktu, że Jonathan miał w tej zdradzie szlachetne pobudki oraz... całkiem właściwe rozeznanie sytuacji. Każdy krok za nimi, każdy bieg ukazywał Anthony'emu dosadnie, że nie był typem wojownika, a jego działalność w terenie była bardziej niż "żałosna". Popisowa akcja podczas ataku przeklętej rośliny u Abbotów przecież też polegała w głównej mierze na osłanianiu przed atakami i zarządzaniu kryzysem, nie zaś staniem w pierwszej linii, jak czynił to Morpheus. Jak czynił to teraz Jonathan... A stanie w pierwszej linii wiązało się z tym, że nie zawsze się udaje.

Poczucie niesprawiedliwości kłębiące się w oczach Selwyna, ten moment wrażliwości, urażonego ego, to przygarbienie z powodu zaklęcia, którego nie zdążył rzucić. Jak bardzo Anthony nie był na niego wściekły, tak nie mógł znieść Jonathana, któremu brakuje nimbu glamore. Jak bardzo Anthony nie był na niego wściekły, tak wiedział jakie spustoszenie w morale byłego przyjaciela mogły zrobić te bezpodstawne oskarżenia. Tymczasem pośród piekła, pośród płomieni, pośród tego całego szaleństwa w którym Morpheus coraz bardziej upodabniał się do pogiętego losem demona... Potrzebowali latarni tchnącej w ludzi nadzieję. Potrzebowali jej dla innych, potrzebowali jej dla siebie.

– Nie wiem czy to cokolwiek zmieni, – podjął chrapowato, wciąż zaciskając dłoń na ramieniu Selwyna, jakby lękał się że zaraz mu wyszarpnie to ramię, a to chwilowe połączenie, to chwilowe zawieszenie broni przepadnie. –...ale dla mnie zawsze byłeś i będziesz wzorem bohatera. Najszlachetniejszym z nas wszystkich. Bitwa trwa, potrzebujemy Cię Jonathan. Ja Cię potrzebuję. Mimo wszystko, ja wciąż... – urwał, płytko zaciągając powietrze. – A Ty potrzebujesz publiczności, ot co! – zmiana tonu na lekki, niemalże rozrywkowy, momentalnie ucięła "moment" w którym być może padłoby słowo na "p" kończące się na "rzepraszam". Anthony jednak kontynuował jowialnie: – Widziałem gdzieś Lockharta, nie może być tak, że nikt o Twoim bohaterstwie nie napisze ballady. Przypomnij mi, który profil miałeś lepszy? – Wymusił uśmiech na twarzy, wypuścił go z dłoni i nie czekając odpowiedzi odbiegł w stronę, gdzie zdawało mu się wcześniej słyszał głos młodzieńca.

– Panie Lockhart! Panie Lockhart! – zaczął wołać, czując się trochę mniej nieprzydatny niż przed chwilą. Jasna czupryna, bystre oko, aparat w dłoniach. Wspaniale! – Okoliczności naszego ostatniego spotkania, były zdecydowanie bardziej przyjemne, ale... mam... mamy dla pana małą propozycję. Biznesową propozycję. Czy mógłbym prosić? Moi towarzysze próbują zgasić aptekę – Jak absurdalnie musiał wyglądać, gdy mówił tak oblany czerwoną farbą, uwalony sadzą, co rusz kaszląc z powodu dymu. Czasu mieli niewiele, ale liczył, że młody ambitny fotograf zechce uwiecznić bohaterstwo tych, którzy winni być po wszystkim uhonorowani. W końcu bohaterskie czyny odchodziły w zapomnienie, gdy nie zajmowali się nimi bardowie.

Występowanie + Kłamstwo = mimo silnych emocji Anthony zakłada maskę opanowania i lekkiego tonu, aby osiągnąć cel

Edit posta dotyczył dopisania wyniku rzutu pod kością.
malfoy z temu
You've got so much to do
And only so many hours in a day
1,85 m wzrostu, włosy [s]wcale nietlenione[/s] jasne, kręcone, zawsze w lekkim chaosie; błękitne oczy. Ubrany zazwyczaj w koszulę i dżinsy, często nosi krawat, skórzaną kurtkę i aparat fotograficzny zawieszony na pasku na szyi.

Henry Lockhart
#7
12.06.2025, 17:53  ✶  
Henry już miał dosyć. Nie liczył już godzin, które spędził na tych przeklętych ulicach, narażając swoje życie. Zdjęcia robił z jakąś dozą automatyzmu. Emocje potrzebowały chwili, żeby się pojawić. Najbardziej uderzyły, gdy, jak gdyby nigdy nic, zaczął robić zdjęcia otoczonego płomieniami Płomyczka. Ot ciekawostka, kolejny ciekawy moment do "Prorokowych kronik spalonej nocy", czy tam pod jakim tytułem sprzedadzą ten temat. Dopiero po chwili opuścił aparat i przypomniał sobie, że go samego swego czasu dziadkowie posłali właśnie tutaj. Że tam bawił się magiczną ciuchcią i leżakował, a choć wspomnienia tego faktu były mgliste, to powróciły właśnie w tej chwili. Ogień nie dotykał Płomyczka. Co to za różnica? Dzieciaki i tak już dawno wyszły z przedszkola. Henry wolał nie myśleć, co działo się z nimi i z ich rodzinami.

Przechodził dalej ulicą i było coraz gorzej. Już nawet nie czuł, jak dym gryzł go w oczy. Smak i zapach spalenizny przestawały mu tak dokuczać. Chłopak był brudny, wykończony i chciał już po prostu znaleźć się we własnym domu. Odpocząć, umyć się, napić się i zjeść. Przespać ze dwanaście godzin, w dupie mając tą przeklętą robotę. Za te zdjęcia, które im miał dostarczyć i całe łażenie po tym jebanym mieście, powinni byli dać mu trzy tygodnie płatnego urlopu i to najlepiej z pokryciem wycieczki na Wyspy Kanaryjskie.

Tak, myśl o sączeniu drinków na plaży pomagała. Mimo, że było to marzenie ściętej głowy.

— Co za jebane piekło... — powiedział do siebie, po czym przeczyścił rękawem obiektyw aparatu. Cały czas pokrywał go czarny pył. — No już, przyjacielu. W domu zafunduję ci porządniejsze czyszczenie.

Gadał do aparatu. Czyli nie było z nim najlepiej. Świadczyło o tym też to, że zobaczył nagle zmierzającego w swoją stronę cholernego Anthony'ego Shafiqa uwalonego krwią. A może była to czerwona farba? Jakieś barwy wojenne ministerialnych ważniaków?

Na pewno zwariował.

— Ja... słucham? — na początku trochę nie dotarło do niego, że Shafiq mówił akurat do niego. — Em... Nie wiem, jak mógłbym pomóc. Proszę wybaczyć, ale czarodziej ze mnie raczej dość nijaki, mam tylko... — spojrzał na wiszący na swojej szyi aparat fotograficzny i zrozumiał. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Propaganda. Miał robić cholerną propagandę. Problem tkwił w tym, że jego finansowe położenie nie pozwalało mu odmówić.

— Proszę mnie tam zaprowadzić i zajmę się tym — powiedział, starając się, by zrezygnowanie za bardzo nie wybrzmiało w jego głosie.
ceaseless watcher
Vigilo, opperior, Audio.
Średniego wzrostu czarodziej (176cm), ubrany w modne szaty, szpakowate loki sięgają mu za ucho, a na twarzy nosi dość długi zarost, broda jest w wielu miejscach siwa. Emanuje od niego bardzo niespokojna energia.

Morpheus Longbottom
#8
20.06.2025, 15:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.06.2025, 15:23 przez Morpheus Longbottom.)  

Niegdyś kolorowa witryna teraz tonęła w sadzy i pęknięciach, jakby nawet wspomnienia dzieciństwa nie były już bezpieczne w tym świecie. Podniósł rękę powoli, niemal z namaszczeniem, jakby rzucał nie zaklęcie, lecz przekleństwo. Musiał się uspokoić. Nie orientował się, co się dzieje i to go przerażało najbardziej, milczał, bo świat przepływał przez niego, jak kalejdoskop kolejnych obrazów, a nie prawdziwe życie. Jak mugolskie ruchome obrazki, zwane filmami.

To nie był ból, który można opisać ciałem. Nie rwał mięśni, nie wykręcał stawów, nie zostawiał śladów tam, gdzie zwykle szuka się ran. Był głębszy, jakby ktoś dotknął samego środka istnienia, miejsca, o którym człowiek nie wiedział, że może boleć. Jakby ktoś odciął myśl od myśli, zostawiając umysł sam na sam z czymś surowym i nagim, co nie miało języka, tylko obecność, ciężką, obcą, wieczną. Wspomnienie tej chwili nie wracało obrazem, lecz przestrzenią, milczącym pokojem, w którym zgasło światło, a cisza przytulała się do gardła zbyt mocno, by oddychać. Czuł się wtedy jak miejsce po katastrofie, puste, ale wciąż pełne echa. Pamiętał to jako oddzielenie od siebie, rozstanie z czymś, co czyniło go człowiekiem, jakby przez chwilę był jedynie formą bólu, bez początku i końca.

To nie była tortura zadana ciału, lecz duszy, z której ktoś zedrze skórę, a potem każe jej trwać, słuchać i pamiętać.

Wdech. Wydech.

Odbierał powietrze, zabierał je. Najskuteczniejszy sposób, aby zatrzymać ogień. Zabrać to, daje mu życie. Czy właśnie tak umrze on sam? Bez tlenu, po tym, jak zamiast ciepła, zacznie przynosić zniszczenie i łaską okaże się odebranie mu oddechu? Pewnie tak.


Translokacja ◉◉◉○○: Zabieram tlen z przestrzeni i zaduszam jego brakiem ogień.
Rzut Z 1d100 - 54
Sukces!


Ogień nie zgasł nagle.

Nie był nawet pewien, kiedy przestał być ogniem. Najpierw tylko przygasł od środka, jakby coś w nim przypomniało sobie o końcu. Jeszcze tańczył, jeszcze próbował, ale już bez przekonania. Powietrze uciekło, wypchnięte zaklęciem, jak sens z rozmowy z wieszczami i jasnowidzami, powoli, nieubłaganie. Z każdą chwilą płomień robił się cięższy, bardziej milczący, aż w końcu nie został z niego żar, lecz wspomnienie żaru, ciepło tak słabe, że można by je pomylić z chłodem.

Zabawki patrzyły w ciemniejące niebo przez rozbite, pokryte sadzą szkło witryny resztkami twarzy. Czasem tylko drgnął któryś z porcelanowych palców, jakby chciał pomachać, pożegnać się, zapytać, czy to naprawdę już. Ich kolory nadal łuszczyły się, od żaru, który umierał.

Miś ze zwęglonym uchem osuwał się powoli na bok, w kupkę spopielonych przyjaciół z wystawy, jak człowiek, który zbyt długo czekał na cud. Lalka w sukience z cekinami, stopionymi w jeden kawałek plastiku, miała jeszcze w oczach coś na kształt światła, ale tylko na moment, zanim wszystko zgasło.

Czy to naprawdę było zwycięstwo kogokolwiek?



And when I call you come home
A bird  in your teeth
the end is here
Czarodziej
Some legends are told
Some turn to dust or to gold
But you will remember me
Remember me for centuries
Wysoki (191 cm), szczupły i zawsze zadbany brunet, który ewidentnie poświęca dużo czasu na to, by wyglądać najlepiej jak tylko się da. Najczęściej stroi się w wysokiej jakości szaty, garnitury i koszule. Niemal zawsze uśmiechnięty.

Jonathan Selwyn
#9
20.06.2025, 20:59  ✶  
Może nie przeżywałby tego tak bardzo, gdyby udało mu się ugasić tę kamienicę. I uchronić tamtą kobietę przed połamaniem sobie nóg. Bo chociaż jego triumf u Woody'ego przyniósł mu pewną satysfakcję (w końcu to on poradził sobie bezbłędnie, gdy jego przyjaciel potrzebował kilku prób), to jednak jego triumf dotyczył przemeblowania zapleśniałej piwnicy. I tak oczywiście, przemeblował ją w wielkim stylu, wobec tego nie było żadnej wątpliwości, a przygotowane schronienie zapewni ludziom bezpieczeństwo, ale to wciąż nie było to bohaterskie ratowanie świata, na którym tak mu zależało. A to ono wychodziło mu dzisiaj... Z mieszanymi efektami.

A potem ktoś jeszcze oskarżył go o zostanie Śmieciożercą.
Jego.
Przecież... Przecież Jonathan był zaprzeczeniem wszystkiego co śmierciożerskie.
Po pierwsze był przystojny i nie musiał ukrywać swojej szpetnej twarzy za równie szpetną maską.
Po drugie nie biegał ubrany cały na czarno siejąc chaos, bo w przeciwieństwie do nich nie obawiał się akcentów kolorystycznych, dobrych dodatków i mugolaków.

Poza tym... Przecież... Nigdy nie skrzywidzłby kogoś przez wzgląd na jego pochodzenie. Nigdy! Jak mógłby to zrobić tym wszystkim bliskim, o których się  tak troszczył? Bliskim, którzy sami byli na celowniku Śmierciożerców, lub chociaż z różnych powodów odstawali od normy, a Jonathan chciał przecież pokazać, że nie oceniał. Że był dla nich zawsze.

Bycie Śmierciożercą było wszystkim czym obiecywał, że się nigdy nie stanie.

Prawdopodobnie łysiejącym, brzydkim frustratem, który przegrał życie, nie ma żadnych ambicji, czy talentów, więc teraz mści się na innych, bo skrycie wierzy, płacząc co noc w poduszkę, że jak tylko będzie głośno krzyczeć szlama to jego życie się odmieni, a on magicznie zacznie rozumieć jak się dobrze ubierać.

Nie powiedział jednak tego wszystkiego, bo no cóż, Brown nie zrozumiał jego wspaniałomyślności i uciekł z miejsca całego zdarzenia.

A zaraz potem pojawił się Anthony i Selwyn już szykował się na kolejną porcję szyderstw z jego strony (oczywiście zamierzał się również bronić) kiedy...
Żadne szyderstwo nie padło.

Jonathan po prostu stał zaklęty trzymany za ramiona przez Anthony'ego, a chociaż początkowo nic nie powiedział, to czuł w tym momencie bardzo dużo.

Dla mnie zawsze byłeś i będziesz wzorem bohatera.

I co mu miał na to odpowiedzieć? Że chociaż był na niego obecnie śmiertelnie obrażony i w teorii nie byli już przecież przyjaciółmi, to Anthony był dla niego w pewien sposób przez te wszystkie lata wzorem tego jak być dla kogoś przyjacielem?

Czy musiał korzystać z tego wzorca sam? Może nie, sam sobie radził przecież z tym doskonale, ale jednak dobrze było obserwować jak Anthony odnosi się do innych. Jak roztacza wokół bliskich ciepło, którego sam chyba nie był do końca świadomy.


Chyba tylko zaskoczenie jego słowami sprawiło, że Jonathan w tamtym momencie nie porzucił ich wszystkich kłótni w niepamięć i po prostu nie uścisnął przyjaciela. Chociaż... Prawdę mówiąc w tym momencie naprawdę nie pamiętał, czemu ich kłótnia była tak oblrzymia, że nie mogli się już nigdy pogodzić. Czemu zakładał, że już nigdy nie będzie przyjacielem z mężczyzną, który mówił mu właśnie tak potrzebne w tej chwili rzeczy, zapewniał, że wciąż był bohaterem. Który od razu zobaczył co się dzieje i zareagował pomocny słowem, jak zwykle dobrze dobranym do sytuacji. Którego uśmiech zawsze wywoływał uśmiech i na jego twarzy i na którym zależało mu tyle lat na różne sposoby, ale jednak zawsze ich relacja sprowadzała się do tego, że trzymali się razem.

Ja cię potrzebuję.
Orszak może jechać bez jednego jeźdźca.
Orszak może i tak. Ja nie.


– To dużo zmienia. Twoje słowa. Zmieniają dużo – Zawsze. Tak jak wczoraj słowa Anthony'ego zmieniły ich przyjaźń i uruchomiły tę całą spiralę wkurzenia i wzajemnych oskrażeń, tak dzisiaj jego słowa... Pomogły.
Nagle atak i oskrażenia o bycie Śmierciożercą nie były tak wielkie. Tak znaczące. Tak bolesne. Nagle Jonathan był w stanie posłać Shafiqowi słaby uśmiech i już miał powiedzieć coś jeszcze, ale Anthony od niego odszedł w poszukiwaniu publiczności cokolwiek to miało znaczyć.

Może i dobrze, bo przynajmniej teraz gdy Anthony był daleko i nie mówił mu miłych słów, łatwiej było mu pamiętać czemu dalej był na niego tak bardzo obrażony.

Zanim ruszył za jednym Krukonem, Selwyn wziął głęboki oddech i skierował się w kierunku tego Krukona, o którego może i się martwił bardziej, ale z którym przynajmniej miał w tym momencie stabliniejsza przyjaźń.
– Chodź mój drogi – rzucił do Morpheusa, dotykająca przyjaciela delikatnie za rękaw, tak aby ten nie uznał, że ktoś go nagle nachodzi. – Dobra robota. Anthony chyba coś kombinuje z tym fotografem. Trzeba zobaczyć co się dzieje. Widziałeś co zrobił Brown? Rzucił we mnie słupem ognia. Wyobrażasz to sobie? – powiedział i skierował się w stronę Shafiqa i blondyna z aparatem.

Rzucić w niego ogniem. Uznać go za Śmierciożercę! Teraz nie był już tym załamany, czy oburzony. Teraz jego urażona duma, dość mocno załamana przez pewne słowa, uważała to jedynie za komiczne. Tak. Komiczne. To było komiczne i tyle. Komiczne i nieco oburzające. No i trochę żałosne, jeśli miał być szczery. Rozumiał zdenerwowanie Browna, ale jednak nieco klasy!
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#10
21.06.2025, 09:48  ✶  
– Wspaniale! – Nawet mimo warstwy farby na twarzy, Anthony wciąż potrafił mieć czarujący uśmiech. To przychodziło naturalnie, latami praktyki i prawdziwie nie musiał się już nad tym zastanawiać. – Jestem bardzo rad, że się rozumiemy... Zapraszam panie Lockhart. – Kurtuazyjnie wskazał mu drogę. Na środku ulicy. Na środku spalonej ulicy.

Ta noc była szalona, a oni byli jej aktorami, rzuconymi bez większego scenariusza w sam środek najgorętszej akcji.

Anthony pozostał jednak w tej pozie szampańskiego nastroju, w tej lekkości, na moment na chwilę, w zapomnieniu, że Jonathan go nienawidzi, a Morpheus pragnie umrzeć, że całe jego życie płonęło na jego własnych oczach.
– Aramisie? Porthosie? Znalazłem nam d’Artagnana! Teraz, gdy jesteśmy w komplecie, myślę ruszajmy do królowej Quintessy, czyszcząc drogę między ulicami. Oczywiście, młody muszkieterze Twe trudy będą wynagrodzone w złocie, nie zapominaj jednak naszej maksymy... – ślina nie chciała przecisnąć się przez zaciśnięte gardło, choć na twarzy pozostała twarz, którą założył na tę okazję. – Jeden za wszystkich, wszyscy za...– westchnął odwracając wzrok w dal, ku drodze, którą mieli do przebycia, którą mieli oczyścić, rozjaśnić nadzieją, oblać kojącą wodą, osłonić tych, którzy potrzebowali. Spojrzał w dal bo przecież tak dobrze mu to wychodziło, nawet nie zauważył tego momentu, tak mocno miał go ukorzenionego w swoich nawykach. Zdawał sobie sprawę ze swojej nieprzydatności na pierwszej linii frontu, nie było jednak drogi odwrotu. Trzeba było przeć przed siebie. Trzeba było... jeśli nie pomagać, to chociaż nie przeszkadzać. Trzeba było wytrwać, bo przedstawienie musiało trwać.

Nabrał powietrze w płuca, by dokończyć. To zdanie musiało paść:

– ...wszyscy za jednego.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Morpheus Longbottom (796), Anthony Shafiq (1551), Jonathan Selwyn (1735), Dearg Dur (201), Henry Lockhart (391)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa