18.09.2025, 22:45 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2025, 10:47 przez Woody Tarpaulin.)
Chodź, zabiorę cię do domu.
Deportowali się od Nory razem — jak tysiące innych razy, gdy wracali do domu. Zawsze w to samo wydeptane miejsce u szczytu ścieżki za furtą, żeby razem przejść przez próg. Miejsce, w którym lądował Woody, zdążyło zarosnąć przez lata trawą, lecz — gdyby tylko okoliczności były inne — z pewnością zwróciłby czarodziej uwagę na to, że pod stopami Tessy wciąż jest wydeptana ziemia. Nie złamała ich drobnego rytuału.
Spotkanie z członkami Zakonu Feniksa przyniosło Woody’emu rozprężenie. Myślał, że gdy podzielili się swoimi doświadczeniami i informacjami, wyściskali, upewniwszy, że wszyscy przetrwali noc — myślał, że to wszystko będzie jego kropka na końcu wieczoru. Otwarcie poranka.
I cóż z tego, gdy ciemna i długa dziś noc.
Chciał zabrać ją do domu, żeby nie wchodziła tam po wszystkim samiutka… a może, żeby przedłużyć moment rozstania i chwilę potrzymać ją za rękę, gdy byli sami tylko dla siebie, nie myśleli o bliższych i dalszych przyjaciołach. Malutka chwila, coby się nie roztkliwić nadto na tej ścieżce, którą trzydzieści lat wcześniej przemierzyli po raz pierwszy jako dwójka dzieciaków ogłoszonych parę godzin wcześniej małżeństwem. To nie tak, że chciał ją i tego wieczora przenosić przez próg, ale… ale gdy zobaczył, że progu nie ma, utacona ewentualność zdławiła go podwójnie.
Patrz, tyle czasu, ale dotarliśmy do naszego domu. Jak na nas czeka wśród Doliny nasz kąt i wita światłem.
Miał już w głowie pożegnanie przed deportacją do Rejwachu — takie nie za słodkie, nie za oschłe. Takie w sam raz.
I poszło w piach. Co się mówi w takiej chwili?
Och, mówi się: kochanie, spójrz, jak pięknie płonie nasz dom w tę wrześniową noc.
Mówi się:
— Nie. Nie. — Mówi się głośniej: — NIE. NIE. — Zaprzeczenie i gniew opakowane w jedno, aby jak najszybciej przejść do etapu negocjacji z losem. — NIE.
Dom Longbottomów płonie, jak pięknie płonie w bezksiężycową wrześniową noc. Pożarło próg — ha! Nie przeniesiesz nigdy swojej panny młodej. Wejdź do środka, ha. Rzuć kapelusz na płonący wieszak, panie Longbottom, zdejmij płaszcz, spocznij na cieplutkiej kanapie, witamy w domu. Ha-ha-ha.
Woody dał Tessie jedno spojrzenie. Gdyby szło o co innego, to pewno ciężko by się w tym spojrzeniu szukało sensu — parszywą mordę obili, to spuchła, zakleiła się krwią, a i zza spirytusowej mgły oko zawsze mętne. Ale w tym oku nie dało się sensu przegapić — łysy strach. Ten sam, który całą noc Woody widział w oczach ludzi wyciąganych ze szkieletów zwęglonych kamienic. Studiował go całą noc, to nie dziwota, że w praktyce wyszedł mu tak naturalnie.
Porażką jesteś, stary pijaku. Porzuciłeś dom, to i masz. No masz za swoje.
Wesoły płomień trzaska nam nad domkiem, radosny taniec pomarańczowego ognika, co wzgardzony domek przyjmie z przyjemnością.
Woody puścił ramię Tessy.
Jak mocno ją trzymał?
Są takie momenty, gdy ból i zmęczenie stają się tępawe, to już ci wszystko jedno. Wkroczył w ten moment dawno. Biegł przez ogród do płonącego domu, a ręka bez udziału świadomej woli przygotowywała różdżkę do splatania zaklęć, które ćwiczył całą długą noc.
Ha-ha-ha.
Deportowali się od Nory razem — jak tysiące innych razy, gdy wracali do domu. Zawsze w to samo wydeptane miejsce u szczytu ścieżki za furtą, żeby razem przejść przez próg. Miejsce, w którym lądował Woody, zdążyło zarosnąć przez lata trawą, lecz — gdyby tylko okoliczności były inne — z pewnością zwróciłby czarodziej uwagę na to, że pod stopami Tessy wciąż jest wydeptana ziemia. Nie złamała ich drobnego rytuału.
Spotkanie z członkami Zakonu Feniksa przyniosło Woody’emu rozprężenie. Myślał, że gdy podzielili się swoimi doświadczeniami i informacjami, wyściskali, upewniwszy, że wszyscy przetrwali noc — myślał, że to wszystko będzie jego kropka na końcu wieczoru. Otwarcie poranka.
I cóż z tego, gdy ciemna i długa dziś noc.
Chciał zabrać ją do domu, żeby nie wchodziła tam po wszystkim samiutka… a może, żeby przedłużyć moment rozstania i chwilę potrzymać ją za rękę, gdy byli sami tylko dla siebie, nie myśleli o bliższych i dalszych przyjaciołach. Malutka chwila, coby się nie roztkliwić nadto na tej ścieżce, którą trzydzieści lat wcześniej przemierzyli po raz pierwszy jako dwójka dzieciaków ogłoszonych parę godzin wcześniej małżeństwem. To nie tak, że chciał ją i tego wieczora przenosić przez próg, ale… ale gdy zobaczył, że progu nie ma, utacona ewentualność zdławiła go podwójnie.
Patrz, tyle czasu, ale dotarliśmy do naszego domu. Jak na nas czeka wśród Doliny nasz kąt i wita światłem.
Miał już w głowie pożegnanie przed deportacją do Rejwachu — takie nie za słodkie, nie za oschłe. Takie w sam raz.
I poszło w piach. Co się mówi w takiej chwili?
Och, mówi się: kochanie, spójrz, jak pięknie płonie nasz dom w tę wrześniową noc.
Mówi się:
— Nie. Nie. — Mówi się głośniej: — NIE. NIE. — Zaprzeczenie i gniew opakowane w jedno, aby jak najszybciej przejść do etapu negocjacji z losem. — NIE.
Dom Longbottomów płonie, jak pięknie płonie w bezksiężycową wrześniową noc. Pożarło próg — ha! Nie przeniesiesz nigdy swojej panny młodej. Wejdź do środka, ha. Rzuć kapelusz na płonący wieszak, panie Longbottom, zdejmij płaszcz, spocznij na cieplutkiej kanapie, witamy w domu. Ha-ha-ha.
Woody dał Tessie jedno spojrzenie. Gdyby szło o co innego, to pewno ciężko by się w tym spojrzeniu szukało sensu — parszywą mordę obili, to spuchła, zakleiła się krwią, a i zza spirytusowej mgły oko zawsze mętne. Ale w tym oku nie dało się sensu przegapić — łysy strach. Ten sam, który całą noc Woody widział w oczach ludzi wyciąganych ze szkieletów zwęglonych kamienic. Studiował go całą noc, to nie dziwota, że w praktyce wyszedł mu tak naturalnie.
Porażką jesteś, stary pijaku. Porzuciłeś dom, to i masz. No masz za swoje.
Wesoły płomień trzaska nam nad domkiem, radosny taniec pomarańczowego ognika, co wzgardzony domek przyjmie z przyjemnością.
Woody puścił ramię Tessy.
Jak mocno ją trzymał?
Są takie momenty, gdy ból i zmęczenie stają się tępawe, to już ci wszystko jedno. Wkroczył w ten moment dawno. Biegł przez ogród do płonącego domu, a ręka bez udziału świadomej woli przygotowywała różdżkę do splatania zaklęć, które ćwiczył całą długą noc.
Ha-ha-ha.
piw0 to moje paliwo