Rozumiecie, o co chodzi?
Nie?
To świetnie, bo Sauriel też swoim mózgiem tego nie obejmował.
Anna, szacowna matka Sauriela, naczytała się gazet, że to miało być iście spokojne i wspaniałe wydarzenie. Że spokój, że miło, że będzie dobre jedzonko, a na pewno będzie muzyczka, że gwiazdy są w tym ułożeniu, co być powinny i że w ogóle to świetny moment na odrobinę rozerwania się przed narzeczeństwem. Mrug, mrug. Tak, mamo, też cię kocham. Może być tak, że odrobinę przesadzam, albo że, jak to mówią, koloryzuję. Anna nie była kobietą, która by ćwierkała i gadała jak popadnie. Nie. Niektórymi porankami wspominała o tej Ostarze i prawdę mówiąc to pochłonęła ona część jej zainteresowania w ostatnich tygodniach. A skoro pochłonęło ją, to postarała się, żeby jej synuś, kochany niuniuś mamusi, też się tym zainteresował. Zadziałało? Nie. Czy był zaangażowany? Tak. Z tym zainteresowaniem to... gdyby liczyć to, że był zainteresowany, jak oddalić się na jak najbardziej bezpieczną odległość to w ZASADZIE moglibyśmy zaliczyć, że się tym interesuje, tak. W każdym razie, wracając do meritum sprawy, Sauriel co jakiś czas był zaczepiany przez matulę, a bo pomóż to zrobić, a pójdziemy sobie dzisiaj do tych a tamtych, którzy robią to i to, a może jeszcze sramto tamto, a może datki na w-chuju-to-mam. Żyłka pulsowała powoli na skroni Sauriela z każdym następnym pomysłem i zaczynał całkowicie celowo unikać rodzicielki, żeby się odpieprzyła i dała mu święty spokój z jakąś zasraną Ostarą. Znając swoją matulę to pewnie chciałaby, żeby poszedł tam najlepiej na samą noc, samo święto, ze swoją ukochaną (podkreślam to słowo) narzeczoną.
Co jednak było istotne dla naszego wątku i tego, jak finalnie się tutaj znalazł, to oczywiście - Anna, która złapała swojego kochanego synka, no bo ona SAMA przygotowała kwiaty na uroczystość, wczesno-wiosenne, które dopiero przebiły śnieg, a do tego ciasto, no ona przecież sama się z tym wszystkim nie zabierze! Oczywiście, że by się zabrała. Ale jak to rodzice czasami mieli - chcieli dla swoich dzieci jak najlepiej, nawet kiedy nie byli już dziećmi. Ostatecznie Sauriel już nie był zły. Był tylko zrezygnowany. I zupełnie poddany, bo mógł się kłócić z każdym, każdemu strzelić potencjalnie w ryja, albo odwrócić się na pięcie dla zasady i pójść swoją drogą. No po prostu z każdym! Ale z... Anną? Jeszcze go wzięła na swoje słodkie oczka, zrobiła się prawie jak mały szczeniaczek i był pokonany. Koniec, Sauriel rozłożoned na łopatkus totalus. To był naprawdę potężny czar - bo nawet protego przed nim nie chroniło. Tak całkiem na poważnie to widział, że kobieta była ożywiona Ostarą, że cieszyła się tym narzeczeństwem. Odżyła. Naprawdę odżyła.
A jedyną istotną rzeczą dla tego wątku było to, że Sauriel na Ostarę trafił.
Niósł w swoich ramionach skrzynkę, w której pochowane były kwiaty, a kwiaty te dostarczone miały zostać do jednej ze starszych kobietek, co to niby potrzebowały ich do mistycznej dekoracji równie mistycznego święta. To było całkiem fascynujące, że mimo wszelkich prób Świętej Inkwizycji, stare rytuały nadal przetrwały i miały się zjawiskowo. I zanim ktokolwiek zapyta - nie, Sauriel nie do końca uważał na lekcjach historii. On w ogóle niewiele uważał.
Kiedy wyszedł z kominka rozejrzał się po spokojnym wieczorze, po wiedźmach i czarodziejach, którzy już się tu bawili i straganach, które pyszniły się swoimi pięknościami i zachęcały klientów do zakupów. Wiedział, gdzie iść - bo nie pierwszy raz do babci Antoniny zaglądał.
- Anna przysyła kwiaty dla Antoniny. - Odezwał się, kładąc na blacie straganu skrzyneczkę i spoglądając na listę, którą sporządziła matka. Że to a tamto ma trafić w takiej i takiej ilości. - Trzeba to będzie policzyć. - Na szczęście... czy nieszczęście. Wnuczka Antoniny, Elżbieta, czy też - Elisabeth po angielskiemu - była całkiem urodziwą niewiastą. Bardzo promienną, a Sauriel miał do takich słabość. Słabość na tyle, że nawet przestawał być aż takim chujem, jakim potrafił. W każdym razie - skrzynkę otworzył, kiedy wymienili już powitania z Lisą i podał jej listę, by zaczać wyciągać z kufra konkretne kwiaty i gotowe już bukiety. Na pewno nie wszystkie z ogrodu Anny, przecież to niemożliwe, żeby tyle kwiatów tam nasrała... chociaż, z drugiej strony, znając ją...
- Och! Przepraszam! - Jeden nieuważny ruch i układane w wielkim wazonie kwiaty poleciały na ziemię. Elisabeth wyglądała na bardzo zatroskaną, a przecież... to tylko wazon i kwiatki. Zwłaszcza, że na murawie i tak wazon się nie stłukł. Sauriel klęknął, żeby je pozbierać.
- Nic się nie stało... - Mruknął, zbierając je, żeby podnieść się i wyciągnąć je do niewiasty, przysuwając do niej. I ona spojrzała mu wtedy głęboko w oczy, swoimi roziskrzonymi i...
- TYY ŁOBUUZIEEE..! - Rozległ się skrzekot starej Antoniny. Chuda jak patyk babcia, ale jakże żywa i żywiołowa, w różowej sukieneczke z falbankami, uniosła swoją laskę i zaczęła pędzić w ich stronę. Zdezorientowany Sauriel machinalnie wepchnął te kwiaty w ręce Elżbiety i odsunął o krok od niej. - ŁAPY PRECZ OD MOJEJ WNUSI! ZBOCZEŃCU! - Sauriel wywalił na nią oczy, kiedy tak szarżowała na niego i zrobił kolejny krok w tył. Tę laskę to chyba miała tylko dla picu.
- Co... - Zdołał z siebie tylko wydusić.
- LUDZIE, LUDZIE! GWAŁCĄ! ŁAAA! - I pac Sauriela tą laską, po ramieniu, a Sauriel cofnął się jeszcze kilka kroków.
- Kobieto, uspokój się! - Jakby... ALE ŻE CO?! No dobra, wyglądało to niefortunnie, ale od razu gwałty?! Uderzenie gorąca było falą złości, ale... no przecież nie pobije staruszki?!
- AKURAT! WIDZIAŁAM! - Gówno widziała. Antonina miała kiepski wzrok. Jej wielkie jak denka słoików okulary o tym wręcz krzyczały. Kolejny wymach laską, ale Sauriel się już odsunął.
- No przecież... Kobieto zostaw mnie!
Japierdole.exe.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.