20.07.2025, 23:30 ✶
Przypomnienie mu jego wieku było ciężką do przełknięcia prawdą. Ciążył mu on jak wina, mimo że zawiniony nie był. Ot, kolejny psikus losu, który układał karty trelawneyowego życia nie w tych miejscach, w których Peregrinus chciałby je widzieć. Pragnąłby móc doliczyć sobie wszystkie lata przyszłe, które przepłynęły przed jego oczami jasnowidza i pokazać je Vakelowi — patrz, ile widziałem, patrz, ile wiem. Bo widział może i wiele, lecz niestety oglądanie częstokroć mu wystarczało, nie sięgał już po nic więcej. Przeżycie bowiem oznaczało wystawienie się na doświadczenie niekoniecznie przyjemnego — podjęcie ryzyka, wzięcie na siebie ewentualnej porażki. Tej porażki, której teraz tak bardzo się bał.
Bał się patrzeć na te swoje brakujące lata i miesiące. Nie chciał, aby odgrodziły go od Dolohova, gdy dopiero co zbliżył się do niego. Wszystko w słynnym wróżbicie zawsze zdawało się tak odległe, jakby należał do innego świata niż Peregrinus, mimo że spędzali obok siebie całe dnie. Mając go teraz, mogąc w każdej chwili tak po prostu dotknąć go — czuł się, jakby wykradł coś, co nigdy nie miało do niego należeć. Każdy detal był w Vasiliju na miejscu. Promieniująca ciepłem i idealnie dobranym perfumem szyja; przyjemnie gładka skóra, gdy przytulał policzek do jego twarzy; i rzeczy, które mu mówił. Te słowa otumaniały go z całej osoby Vakela najmocniej — bo były wyrazem woli, dodawały wymiaru do gestów, który mogły zabłąkać się między dwoma przypadkowymi osobami przypadkowej nocy. W słowach czuł, że naprawdę ma miejsce u boku tego Vasilija Dolohova.
Teraz te same usta, które karmiły go niebiańską słodyczą, podały mu ziarenko goryczy. Rozgryzł je.
— Nie usunę tej luki.
Czy naprawdę widzisz ją tak mocno? Tego pytania nie miał odwagi zadać. On sam czasem widział, czasem nie widział. Gdy byli we dwoje, ich myśli zdążały wspólnie wypracowanym torem, działały wokół wspólnych tematów — to było proste i szybko wtedy o latach zapominał. Ledwie jednak wychodzili do ludzi, a Peregrinus stawał obok Vakela dyskutującego z innymi starszymi badaczami — czuł je. Tamci rozwodzili się nad sprawami, nad którymi głowił się w jakichś minionych latach cały światek wróżbiarski i całe to grono wspominało konferencyjne anegdotki, absurdalne wystąpienia i hermetyczne żarty. Trelawney zaś słuchał ich, mając w głowie z całej sprawy wyłącznie to finalne opracowanie, które wydrukowali w Horyzontach Zaklęć. Wtedy widział najwyraźniej, że gdy oni prowadzili naukowe debaty, on przerzucał elementarz — wtedy te lata istniały.
Peregrinus zapragnął nagle zapalić papierosa i pożałował, że poprzedni zniknął wgnieciony w popielniczkę. Chciał w tamtym momencie zaciągnąć się i zamilknąć, nie mówić już nic, bo wszystko zdawało się wypowiedziane przez Dolohova.
— Całe szczęście nie pisze nas żaden nawiedzony grafoman — powiedział w końcu, może nieco za szorstko. — Umiemy poruszać się po matrycach i czasie. Matryce to energie i kompasy, nie wyroki.
Nie mógł zaprzeczyć temu, że nie należał do najbardziej żywiołowych kochanków. Był cichą czułością, namiętnością zachwytów, nie zaczepnego napięcia i gry temperamentów. Wątpił, czy kiedykolwiek byłby w stanie skłonić kogoś do tego szczekania; choćby i próbował grać na rozżarzenie gwałtowności, wyszłoby to zapewne pokracznie. Był zbyt spokojnej natury, delikatnej i powściągliwej. Nawet gdy gniewał się, nie były to nieokiełznane wybuchy, a pojedyncze zrywy, które szybko hamowała byle przeszkoda.
— Nigdy nie dam ci tego, racja. Uważasz, że brak gniewnej pasji to twoje wyrzeczenie? — Pozwolił sobie na chwilę zwrócić się do niego nieco mniej poważnie, aby nie poddać się do reszty ciężkawej atmosferze.
Napięcie rozproszyło się w nim jednak samoistnie, gdy usłyszał, w jaki sposób ceni go Dolohov. Strąciło go to w bierną melancholię, być może nawet rezygnację — rezygnację z zamartwiania się, z zazdrości. Znów poczuł, że jest w tym wszystkim z Vasilijem, połączony unikalną, wrażliwą intymnością, jakiej nie doświadczył z nikim innym — jakkolwiek nie miały poukładać się koleje losu, były one tego momentu warte, ponieważ pierwszy raz w życiu był tak absolutnie, w pełni z kimś.
— Nie uwierzyłbym w zetknięcie dusz, gdybym cię nie spotkał i na własnej skórze nie doświadczył. — Przytulił policzek do jego ręki. — Mam przyjaciół, z którymi dobrze się czuję. Mógłbym powiedzieć, że i takich, którzy rozumieją wszystko, o czym im opowiem. Nigdy jednak nie czułem się tak dopasowany do niczyjego istnienia, jakbym miał w nim przygotowane miejsce od samego początku. I gdy próbuję wyobrazić sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybyś nigdy nie istniał… przychodzi mi do głowy tylko: samotnie. — Wziął jego dłoń wędrującą po swojej twarzy i ucałował jego palce. — Więc nazwij dla mnie gwiazdę, Vasiliju.
Bał się patrzeć na te swoje brakujące lata i miesiące. Nie chciał, aby odgrodziły go od Dolohova, gdy dopiero co zbliżył się do niego. Wszystko w słynnym wróżbicie zawsze zdawało się tak odległe, jakby należał do innego świata niż Peregrinus, mimo że spędzali obok siebie całe dnie. Mając go teraz, mogąc w każdej chwili tak po prostu dotknąć go — czuł się, jakby wykradł coś, co nigdy nie miało do niego należeć. Każdy detal był w Vasiliju na miejscu. Promieniująca ciepłem i idealnie dobranym perfumem szyja; przyjemnie gładka skóra, gdy przytulał policzek do jego twarzy; i rzeczy, które mu mówił. Te słowa otumaniały go z całej osoby Vakela najmocniej — bo były wyrazem woli, dodawały wymiaru do gestów, który mogły zabłąkać się między dwoma przypadkowymi osobami przypadkowej nocy. W słowach czuł, że naprawdę ma miejsce u boku tego Vasilija Dolohova.
Teraz te same usta, które karmiły go niebiańską słodyczą, podały mu ziarenko goryczy. Rozgryzł je.
— Nie usunę tej luki.
Czy naprawdę widzisz ją tak mocno? Tego pytania nie miał odwagi zadać. On sam czasem widział, czasem nie widział. Gdy byli we dwoje, ich myśli zdążały wspólnie wypracowanym torem, działały wokół wspólnych tematów — to było proste i szybko wtedy o latach zapominał. Ledwie jednak wychodzili do ludzi, a Peregrinus stawał obok Vakela dyskutującego z innymi starszymi badaczami — czuł je. Tamci rozwodzili się nad sprawami, nad którymi głowił się w jakichś minionych latach cały światek wróżbiarski i całe to grono wspominało konferencyjne anegdotki, absurdalne wystąpienia i hermetyczne żarty. Trelawney zaś słuchał ich, mając w głowie z całej sprawy wyłącznie to finalne opracowanie, które wydrukowali w Horyzontach Zaklęć. Wtedy widział najwyraźniej, że gdy oni prowadzili naukowe debaty, on przerzucał elementarz — wtedy te lata istniały.
Peregrinus zapragnął nagle zapalić papierosa i pożałował, że poprzedni zniknął wgnieciony w popielniczkę. Chciał w tamtym momencie zaciągnąć się i zamilknąć, nie mówić już nic, bo wszystko zdawało się wypowiedziane przez Dolohova.
— Całe szczęście nie pisze nas żaden nawiedzony grafoman — powiedział w końcu, może nieco za szorstko. — Umiemy poruszać się po matrycach i czasie. Matryce to energie i kompasy, nie wyroki.
Nie mógł zaprzeczyć temu, że nie należał do najbardziej żywiołowych kochanków. Był cichą czułością, namiętnością zachwytów, nie zaczepnego napięcia i gry temperamentów. Wątpił, czy kiedykolwiek byłby w stanie skłonić kogoś do tego szczekania; choćby i próbował grać na rozżarzenie gwałtowności, wyszłoby to zapewne pokracznie. Był zbyt spokojnej natury, delikatnej i powściągliwej. Nawet gdy gniewał się, nie były to nieokiełznane wybuchy, a pojedyncze zrywy, które szybko hamowała byle przeszkoda.
— Nigdy nie dam ci tego, racja. Uważasz, że brak gniewnej pasji to twoje wyrzeczenie? — Pozwolił sobie na chwilę zwrócić się do niego nieco mniej poważnie, aby nie poddać się do reszty ciężkawej atmosferze.
Napięcie rozproszyło się w nim jednak samoistnie, gdy usłyszał, w jaki sposób ceni go Dolohov. Strąciło go to w bierną melancholię, być może nawet rezygnację — rezygnację z zamartwiania się, z zazdrości. Znów poczuł, że jest w tym wszystkim z Vasilijem, połączony unikalną, wrażliwą intymnością, jakiej nie doświadczył z nikim innym — jakkolwiek nie miały poukładać się koleje losu, były one tego momentu warte, ponieważ pierwszy raz w życiu był tak absolutnie, w pełni z kimś.
— Nie uwierzyłbym w zetknięcie dusz, gdybym cię nie spotkał i na własnej skórze nie doświadczył. — Przytulił policzek do jego ręki. — Mam przyjaciół, z którymi dobrze się czuję. Mógłbym powiedzieć, że i takich, którzy rozumieją wszystko, o czym im opowiem. Nigdy jednak nie czułem się tak dopasowany do niczyjego istnienia, jakbym miał w nim przygotowane miejsce od samego początku. I gdy próbuję wyobrazić sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybyś nigdy nie istniał… przychodzi mi do głowy tylko: samotnie. — Wziął jego dłoń wędrującą po swojej twarzy i ucałował jego palce. — Więc nazwij dla mnie gwiazdę, Vasiliju.
źródło?
objawiono mi to we śnie
objawiono mi to we śnie