• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Biały Wiwern [18 kwietnia 1972] Nie żyjesz za to, że nie jesteś martwy | Fergus & Sauriel

[18 kwietnia 1972] Nie żyjesz za to, że nie jesteś martwy | Fergus & Sauriel
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#11
27.12.2022, 19:35  ✶  
Czy posiadanie najlepszego było tak naprawdę czymś dobrym? Owszem, dawało satysfakcję w momencie, gdy się to zdobywało, ale później… nie dość, że trzeba było o to zadbać, to jeszcze utrzymać we własnych rękach, by nie utracić tego na rzecz zazdrośników. Złota różdżka ze złotego drzewa nie miała racji bytu, tak jak Czarna Różdżka z bajek dla dzieci sprawiła tylko, że jej pierwotny właściciel przywitał się ze śmiercią wcześniej, niż zamierzał. Bycie najlepszym oznaczało zatem prowadzenie złego żywota. Zapłatę wszelkiej ceny za to, by nikt nie okazał się sprytniejszym. A chociaż Fergus niegdyś marzył o byciu wielkim, o niesamowitych odkryciach i jeszcze lepszych podróżach, dotarło do niego, że zawsze będzie przeciętny. Zwyczajnie nudny w swoim równie nudnym życiu strugacza patyków. Chociaż starsi Ollivanderowie potrafili o tym opowiadać w podniosły sposób, gdy wybrzmiało z ust Sauriela, straciło na znaczeniu. Miał rację. Hipokryta bez kontroli nad własnym losem.
- Pociesza myśl, że jak przychodzi co do czego, to wszystkie rodziny są takie same – burknął. Gdyby podzielić ich świat na setki okienek, w których zgromadziłoby się wszystkie wielkie magiczne nazwiska, w każdym z nich rozgrywałoby się niemal to samo. Inny rodzaj magii, różne charaktery, ale identyczny obrót spraw. Ktoś kogoś wyklął, ktoś ustalił z góry czyjeś życie, jeszcze inny udusił we śnie własną żonę, by nie przeszkadzała mu w brudnych sekretach. Ot, gra zwana życiem. Ciekawe, czy u mugoli wyglądało to tak samo?
- Skąd mam wiedzieć, czy jestem na nią gotowy, skoro jej nie usłyszałem? – zapytał w ten swój niewinny sposób, uśmiechając się w sposób, który mógłby przywieść na myśl chochlika. Przecież on zawsze szukał tego, czego nie powinien. Karmił ciekawość coraz to nowszymi faktami, a mięśnie drżały ze strachu i zachwytu, co jeszcze mógłby odkryć. A w ostatnim czasie przekonał się, że przemilczenie spraw tym bardziej nie dawało satysfakcji. Niewiedza trawiła go od środka, wykręcając wnętrzności i nęcąc umysł. Próbował z tym walczyć, jak widać bezskutecznie.
Skrzywił się na kolejne słowa Sauriela. Zawsze był tak kurewsko dosadny w uświadamianiu Fergusa o wielu sprawach, a to mu się nie podobało. I mimo to tego potrzebował. Zawsze rwał się do osób, które się z nim nie cackały, mamiąc obietnicami szczęścia. Wszystko będzie dobrze. Gówno prawda, a im dłużej brodził w tym łajnie, tym bardziej to sobie uświadamiał.
- Przecież wiesz, że masz rację.
Nie był po tym zadowolony w najmniejszym nawet stopniu. Przygryzł wnętrze policzka, powstrzymując się przed wykrzyczeniem na cały bar tego, jak bardzo nienawidził tego, że Sauriel miał rację. Że nigdzie nie pasował, że w ogóle nie potrafił się dostosować. Że bycie jak kameleon w ogóle mu się nie podoba, kiedy już wiedział, jak to jest być zauważonym. Pieprzony Rookwood i jego pieprzone prawdy. Kiedy za bardzo się z kimś oswoisz, nie czuje już żadnych hamulców przed powiedzeniem ci wszystkiego. Pytanie tylko, czy zawsze działa to w dwie strony?
- Skąd wiesz, czy już dawno się nie utopiłem? – odparł niemrawo, obracając papierosa w palcach. Sauriel zawsze potrafił go wyczuć. Zwąchiwał wszelkie kłopoty, przytrzymując go na powierzchni, by nie utracił dostępu do powietrza. Kiedy go zabrakło, musiał sobie radzić sam. A biorąc pod uwagę, że to emocje miały nad nim większą kontrolę, niż on nad nimi, nie kończyło się to dobrze. Błądził, nie wiedząc kim jest, a tym bardziej kim będzie, całkiem po omacku. Kto zgasił światło?
Zmarszczył brwi, analizując szybko w głowie, co według Rookwooda oznaczało bycie martwym. Metaforycznie, czy rzeczywiście? Ktoś mu groził, czy rzeczywiście Fergus miał rację, że w końcu zaciukali go w jakimś rowie? Zatrzymał dłoń z papierosem w pół drogi do ust, wpatrując się w (nie)przyjaciela z konsternacją wymalowaną na twarzy.
- Czekaj, co…?
Serce mu stanęło na wspomnienie o tym, jak w młodszych klasach spytali nauczyciela obrony przed czarną magią, czy gdyby wampir został animagiem, to jego formą byłby komar. Czy właśnie to stało się z jego kumplem, gdy zniknął na tyle lat, nieomal wyparowując z powierzchni ziemi? Nie chciał mu wierzyć, a jednocześnie czuł w kościach, że coś w tym było. W tym jego dzikim spojrzeniu, nie do końca naturalnych ruchach i jeszcze większej niż zazwyczaj brutalności. Komar, pijawka, wampir, tak? Roześmiał się, brzmiąc nieco histerycznie. Sam już nie był pewien, czy traktował to jak dowcip, czy po prostu strach przeszył jego ciało na myśl o tym, że jego Sauriel już nie był jego. Żartował, prawda? I czy wypadało go w takim razie zapytać, czy krew nadal smakuje metalem, jak wtedy, gdy wciskasz palec do ust po skaleczeniu?
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#12
27.12.2022, 20:34  ✶  
Nie chciał słyszeć, że miał rację. No miał - i? Byli ludzie, którzy rację mieć chcieli, musieli i dopóki nie wyjdzie na ich (nie ważne było, czy się mylili czy nie) to nie odpuszczą. Będą w to brnęli coraz głębiej i głębiej, byle tylko pokazać, że mają ostatnie zdanie. Sauriel tego nie potrzebował. Ostatniego zdania ani udowadniania światu, że się nie mylił. Wolał się mylić. Wolał obsmarować mordy nieznajomych swoimi najgorszymi cechami, żeby się nimi udławili i dali mu święty spokój. Fergus nie był nieznajomym - ale jemu miał ochotę zrobić to samo. Żeby przestał, żeby poszedł, żeby nie świdrował go swoim spojrzeniem, ciekawskim, pragnącym odkryć wszystkie prawdy i przejrzeć przez nieprawdy. Ujrzeć czerń pod ociupinką złota i udowodnić sobie, że tu nie było żadnych special snowflake, byli tylko boleśnie prawdziwi ludzie. Wolałby, żeby Fergus jednak miał swoje miejsce i mówił to tylko po to, żeby utrzeć mu nosa. Wolałby, żeby jednak miał swoje szczęście, a przyszedł tutaj, bo... bo jak powiedział - chyba automatycznie myślał, że tu na niego trafi. Nawet jeśli dawno pogrzebał go w swojej głowie. Lecz nie. Mieli więc swoją przeciętność i tylko pocieszenie o tym, że wielkość i rzeczy najlepsze były tak naprawdę klątwą, więc lepiej ich nie mieć. No tak. Tylko czy w takim razie w ogóle warto było się o cokolwiek starać i do czegokolwiek dążyć? Fergus był zardzewiałem od deszczu kwiatem. Kwiat, który powinien rosnąć w najlepszych latach swego życia, dojrzeć od promieni słońca, wzmacniany deszczem, rdzewiał. Topił się w deszczu, a światło sprawiało, że odwracał od niego spojrzenie. Bo przecież złota różdżka była przerażająca. Bo ktoś mógłby jej zapragnąć. Więc jak straszne byłoby, gdyby stał się tym kwiatem dojrzałym, o rozłożonych płatkach, którego ktoś pragnąłby zerwać?
- Takie same, mówisz... - Londyn zamieniony w jedną ulicę z jednym szeregiem kamienic, które miały równo poustawiane okna, żebyś mógł wycenić i porównać życie. Tyle lat życia, by przekonywać się, że jednak życie życiu nie było równe - tak jak rodzina rodzinie. Sauriel nigdy nie miał okazji poznać Ollivanderów bardziej niż przy stawieniu się po różdżkę i zameldowaniu, że hej - oto jestem ja, daj mnie różdżka mą. Co wiedział na pewno to to, że Fargus bardzo chętnie rozłożyłby swoje skrzydła, a jego rodzina dociskała mu je do pleców. Jakby się wstydzili. Jakby groziło im posiadanie czarnej owcy, która zajmie się czymś kompletnie nieetycznym. No bo jak to tak - wyfrunąć z gniazdka? Och nie. Oni mieli już dla Fergusa inny plan. Co za to mu przychodziło do głowy to to, że człowiek zawsze pocieszał się cierpieniem innych. "Inni mają gorzej" - i to ma sprawić, że jest lepiej. Albo przynajmniej "inni mają tak samo źle". Okrutne. I jak prawdziwe, och, jak prawdziwe... Mógłby o tym z nim porozmawiać. Mógłby w zasadzie z nim porozmawiać prawie o wszystkim. Ale zaraz pojawił się głosik, który sprawił, że Sauriel aż uniósł brew. No tak. Oczywiście. Tak dawno tego nie słyszał i nie widział tego diabła w tym chudym ciele, że prawie zapomniał, że tam jest. I jak zawsze pokazywał rogi tam, gdzie wydawałoby się, że się nawet nie wychyli. - No naprawdę... - Zlustrował go spojrzeniem od góry do dołu, ale nawet się uśmiechnął. Było w tym coś takiego wspaniale normalnego i przyjemnego, że wniosło cienką warstwę ukojenia do ich niespodziewanego i gwałtownego spotkania. Jakby mógł to by właśnie go pacnął w potylicę, na szczęście [dla Fergusa] dzielił ich cały stół. Stół, na którym właśnie postawiono dwie szklanice whisky.
- Nie chcę mieć racji, w tym problem. I nie, nie wiem. Nie pytałbym inaczej. Naprawdę liczyłem na to, że zepniesz poślady i przestaniesz się cackać z Ollivanderami. - To wymaga jednak nie tylko odwagi, ale też wsparcia, zaplecza finansowego. Wymagało wielu rzeczy. Tymczasem Sauriel zostawił go z tym. Fajnie to wszystko brzmi "zrobiłem to dla twojego dobra". Dla Sauriela brzmiało to jednak jak bardzo tania i bardzo beznadziejna wymówka. Nie zamierzał pozwolić, żeby takie słowa padły z jego gardła.
Przy jego następnych słowach przymrużył nieco oczy, wpatrując się w opuszczony na papierosa wzrok, na palce, które się nim bawiły, zastanawiając się nad jego mrukliwym głosem. Niemrawy - tak, to naprawdę dobrze teraz opisywało jego stan. Bardziej przejrzysty niż zwykle. Jakby się rozpływał. Jak ten nikotynowy dym. Próbował ciągle trzymać się w kupie, ale to utrzymywanie się na powierzchni okazywało się bardzo trudnym i wymagającym zadaniem. Byłoby łatwiej, gdyby pozwolić sobie na... kotwicę. Bardzo źle kojarzoną, bo przecież - szła na dno. A przecież kotwica ratowała statki. Pozwalała im zatrzymać się w miejscu i bezpiecznie przetrwać nieprzyjazne pogody czy po prostu dawała odsapnąć marynarzom. Jego odpowiedź zwrotna, która była pytaniem, nie była prosta. Więc co? Przyszedł szukać kłopotów, żeby przekonać się, czy żyje? Że jeszcze nie utonął? Tak to wyglądało.
A dym ciągle tańczył między nimi.
Sauriel poprawił się na krześle tak, że teraz siedział przodem do Fergusa. Z łokciami opartymi o blat. Świdrując go swoim spojrzeniem. Pożerając jego nerwowy śmiech, jego szok. Znów - wyparcie, realizacja. Akceptacja. Z akceptacją należało mu pomóc. Więc Sauriel wziął różdżkę, bardzo powoli, uniósł dłoń i na jej wnętrzu, przytrzymując papierosa między zębami, przesunął krańcem różdżki, pozostawiając podłużne cięcie. Krzywiąc się przy tym nieprzyjemnie z bólu. Cięcie, z którego nie leciała krew. Cięcie, które blada skóra zaleczyła w oczach. W tę samą dłoń złapał papierosa.
- Więc pociesza cię, że każda rodzina jest taka sama, co? Czy to, że inni mają gorzej? - Nie pytał o to z żalem, gniewem czy zawiścią. Jego ton się nie zmienił.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#13
28.12.2022, 17:59  ✶  
Prychnął, niepocieszony słowami Sauriela. Czemu zawsze były takie trafne? Czy to dlatego, że zbyt dobrze go znał, czy po prostu prawdy życiowe nie były mu obce? Mógł przejrzeć go jednym spojrzeniem; tęczówkami tak czarnymi, że aż jednolitymi ze źrenicami – tak, że nie ukazywały jego duszy, a odbijały tę drugiego człowieka. Niektórzy gubili się w czyichś oczach, w tych Rookwooda można było odnaleźć siebie.
- Żeby przestać się z nimi cackać, musiałbym chyba zmienić nazwisko i udawać, że nie jesteśmy spokrewnieni. – Kolejne wzruszenie ramion, tak jakby miał się tym nie przejmować, choć był zmęczony. Po prostu wykończony ciągłym użeraniem się ze wszystkimi wokół i samym sobą, nieporadnym na tyle, by nie potrafić wyrwać się z cienia rodziny. Niektórzy osiągali wiele z pomocą bliskich, inni jednak musieli się wyróżnić, by coś z siebie wykrzesać. Fergus raczej należał do tych drugich. I wiedział o tym za dzieciaka, starając się wyprzeć to w dorosłości. Zamiast pić piwo pod jesionem w słoneczne popołudnie, zapijał smutki ognistą whisky, szwendając się nocą po Nokturnie. Egzystował z gorzkim alkoholem w żyłach i dymem tytoniowym w płucach, zamiast próbować żyć. Ale gdyby wszystko układało się po jego myśli, czy wciąż potrzebowałby Sauriela? Być może właśnie o to chodziło: w całym tym padole łez i wstydu przynajmniej znalazł przyjaciela, albo kogoś, kto kiedyś nim był.
Zignorował obecność swojej szklanki, zbyt wpatrzony w poczynania Rookwooda. Papieros wypadł mu z dłoni, więc szybko wrzucił go do ustawionej między nimi popielniczki, sięgając rękoma w kierunku mężczyzny. Wysunął mu spomiędzy palców jego własną fajkę i chwycił go za nadgarstek, przyciągając go do siebie i marszcząc przy tym brwi.
- Weź się lepiej zamknij – burknął na jego nawiązanie do wcześniejszej wypowiedzi na temat rodzin. Nie miał teraz na to ochoty, zbyt zaintrygowany tym, co przed chwilą zobaczył. Użył jakiegoś zaklęcia i się z niego nabijał, a za chwilę zza baru wyskoczy ktoś z ich dawnych przyjaciół, krzycząc o udanym dowcipie? Nie, ta wersja wydarzeń zdawała mu się już mniej wiarygodna od faktu, że jego najlepszy kumpel padł trupem. I mimo że powinien wąchać kwiatki od spodu, siedział naprzeciw niego. – Jak to właściwie działa? – zapytał, przysuwając się wraz ze swoim krzesłem, by lepiej przyjrzeć się jego dłoni. Szukał jakiegoś zadrapania, jakiegokolwiek śladu po tym, że jeszcze sekundę temu skóra została rozcięta, choć z rany nie dobyła się ani kropla krwi. Nie było to płytkie cięcie, więc też niemożliwe do zatamowania, nawet zmyślnym zaklęciem. Nachmurzył się, niezadowolony ze swojej niewiedzy i jeszcze bardziej z tego, że Sauriel po raz kolejny sobie z nim pogrywał. Kiedy już miał wrażenie, że go przejrzał, ten wyskakiwał z czymś zupełnie nowym. – Jak TY działasz?
Co będzie kolejne? Trójgłowy szczeniak o imieniu Cerber, pilnujący jakiejś zapyziałej kawalerki na poddaszu, w której Rookwood przetrzymywał swoje rzeczy? Podwodny pałac, hodowla pegazów w chmurach? To ostatnie chyba by go zresztą zabiło, gdyby wzbił się zbyt wysoko w powietrze, narażając na promienie słoneczne. Nie nagrzewałyby przyjemnie jego skóry, paliłyby ją, aż zostałby sam popiół. Jak resztki papierosa w popielniczce. W tym momencie Ollivander żałował, że sam nie był zaledwie kupką piasku, która wędrowałaby po świecie poruszana wiatrem. Nie istniałby czas, nie istniałoby poczucie miejsca. Tylko on i ruch powietrza. A miast tego obskurny bar i towarzystwo wampira.
- Głupie pytanie - zaczął, puszczając jego dłoń i odchylając się na krześle, by zlustrować spojrzeniem otaczających ich ludzi. - Gdybyś mógł teraz kogoś zeżreć, kogo z nich byś wybrał?
Tego mężczyznę przy barze, awanturującego się o cenę drinka, dziewczynę w czarnej sukni, tak cienkiej, że przypominała skrzydła wróżki, uśmiechającą się zalotnie w ich stronę, czy grupkę ludzi za oknem, poszukującą świeżego powietrza i przerwy na papierosa? A może jego samego?
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#14
28.12.2022, 18:41  ✶  
Fergus pomyślał o prawdopodobnie najpiękniejszym komplemencie, jaki Sauriel mógłby usłyszeć. Odnaleźć siebie. To był przywilej. Błogosławieństwo. Jak wielu ludzi błądziło, nie wiedząc, kim są? Nie wiedząc, czego chcą? ... nie rozumiejąc własnej seksualności, może to do ciebie bardziej przemówi, co, Fergus? Jeśli możliwe było odnaleźć się w czerni to mam szczerą nadzieję, że będzie też błogosławieństwem dla ciebie. Nie przekleństwem. Saurielowi nie dane było poznać tej prawdy, przychodziło mu więc tylko świdrować towarzysza tego spotkania spokojnym spojrzeniem i zastanawiać się nad tym, co drzemało w jego zwierciadłach duszy. Szlachetnych, zawsze ciekawskich, które widziały i odszukiwały dla niego drogi przez ciernie. Nie te milusie, lnem i kaszmirem usłane, tylko właśnie te przez ciernie czy rozżarzone węgle. Bo przecież tak najfajniej. Trafić, gdzie nie pasujesz, żeby spróbować jakoś wcisnąć swój malutki klocek do danego miejsca. Żeby się upewnić. Bo moooże akurat coś się zmieniło..? Może on sam się zmienił. Dlatego tym razem będzie to możliwe. Jednak nie ucząc się na błędach musiał przekonać się za każdym razem, że nic się tak naprawdę nie zmieniło. Że świat, mimo próśb i pytań, nie zacznie wirować w drugą stronę tylko i wyłącznie dla niego tak sam z siebie.
- Wiesz, co sobie myślałem? Że z twoją smykałką do rysunku będziesz projektował tak zajebiste różdżki, że wszystkim laćki spadną. Zastanawiam się, czy w ogóle próbowałeś. - Kiedy weszli na ten temat Sauriel uzmysłowił sobie jedno - wcale nie chciał o tym gadać. Zwłaszcza, kiedy Fergus wdepnął na dość niebezpieczne miejsce, bo czarnowłosy poczuł lekkie poruszenie swojego świata i ziemi pod swoimi stopami. A to go nastrajało negatywnie. Uzbrajało. Żeby rozmawiać na temat swojej przyszłości i przeszłości zarazem, o problemach, chyba naprawdę trzeba być przyjaciółmi. Czy Fergus się do nich teraz zaliczał? Na pewno tak o nim ciągle myślał - jak o najlepszym przyjacielu. I to w sumie nie chodziło o niego, nie w nim tkwił problem. Problem był pogrzebany w Saurielu. Dokładnie tak samo głęboko, jak sam głęboko powinien leżeć. Jakieś sześć stóp pod ziemią. Bo właśnie aktualnie odczuwał to: że jest gościem, z którym można się napić, ponarzekać na życie i się wyżalić. A wcale nie chciał nim być. Ba! Nie zamierzał. Miał dość patania ludzi po głowach i rzygać mu się chciało od "jejku, jak ja mam źle". Jego współczucie do ludzi i chęć pomocy im zamieniła się u niego w gorycz i wkurwienie, że... też chciał wykrzyczeć światu, że jest kurwa najgorzej. Lecz milczał. W milczeniu tylko czasem trzaskały kości obcych ludzi.
Bez oponowania dał sobie wyciągnąć resztkę papierosa i przeciągnąć dłoń po stole. Przeszedł go lekki dreszcz od ciepła skóry drugiej istoty. Spięły się na chwilę jego mięśnie, kiedy jego zmysły zfokusowały się już nie na osobie, ale na celu. Ale trwało to tylko momencik. Króciutką chwilę, przez którą Fergus i tak był zbyt zajęty oględzinami, żeby cokolwiek zauważyć. Przez ten moment, gdy się przysunął, gdy jego zmysły się wyostrzyły, świat stał się o wiele bardziej wyraźny. I niekoniecznie mu się to podobało.
- Co jak działa? - Jak działa bycie wampirem? Jak działa regeneracja? - Czarna, ponura magia. Magia, która ma swoją cenę. Zjadam takich nicponi jak ty i magia robi czary-mary, hokus-pokus. - Jeśli spodziewał się, że dostanie tutaj teraz bardzo dokładny opis, jak działają wampiry, to trochę się mylił. - Moje ciało korzysta z energii krwi, którą się żywię i dalej działa czar, który utrzymuje mnie przy tym nieżyciu. - Być może byli mądrzy tego świata, który wiedzieli o wiele więcej, ale nie bez powodu o wampirach wiedziano ogólnie mało. Ceniły swoje sekrety. W końcu dzięki temu mogły trwać w o wiele głębszych cieniach niż wilkołaki, o których co rusz się słyszało. Czy to jednak były głupie pytania? Nie wydawało mu się. Fergus był ciekawski do stopnia wręcz dziecięcego. A jemu nie przeszkadzało zaspokojenie chociaż części tej ciekawości. Jednak jakie pytanie było głupie to to, które zadał na końcu...
- Ciebie. - Odpowiedział bez dłuższego zastanowienia. Właściwie bez jakiegokolwiek zastanowienia. Nie potrzebował się rozglądać, żeby to wiedzieć. Wiedział to już od momentu, kiedy zerwał z nim kontakt. I co? Byłeś tym razem gotów na odpowiedź? Wypowiedział to prawie szeptem, a jednak jego głos był całkiem wyraźnie słyszalny. Jego bestia zadrapała wnętrze jego brzucha, jak kocur, który wyciąga swoje łapy, żeby upomnieć się o uwagę.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#15
29.12.2022, 19:50  ✶  
Czerń dawała aż nadto metafor i możliwości. Można się w niej było zgubić, odnaleźć, a nawet w nią wtopić. Może najlepszym wyjściem była właśnie ta ostatnia opcja? Fergusowi powinno być przykro, że poskąpił jej Saurielowi, wpadając na niego na ulicy w tę nędzną, kwietniową noc. Pozbawił go możliwości zniknięcia z oczu, bo kiedy tylko go ujrzał, uczepił się go tak bardzo, że Rookwoodowi będzie ciężko ponownie się z tego wyplątać. Wiedziałby już, gdzie szukać, choć nie miał pojęcia, kogo pytać.
Znów się nachmurzył, słuchając o tym, jak ktoś w niego wierzył, podczas gdy niespecjalnie miał możliwości, by to realizować. Właściwie to też nie chciał o tym rozmawiać. Otwierał gębę i słowa z niego wypływały, zaczepiając o różne tematy dla samego faktu gadania. Wciąż kierował się tym, że musiał stawiać czoła konsekwencjom, zamiast wcześniej się zastanowić, by ich uniknąć.
- Naprawdę wierzysz, że pozwalają mi na jakikolwiek wkład własny? – zaśmiał się nieszczerze, zaciskając dłoń w pięść tak mocno, że prawie przebił sobie paznokciami skórę. Nie robił tego świadomie, to uzmysłowienie mu faktu, że nadal niewiele znaczył tak na niego działało. – Próbuję, Sauriel, ale to nie zawsze działa. I chyba muszę się nauczyć rzeźbić jednorożce – dodał, przypominając sobie, że obiecał coś pewnej siedmiolatce i zamierzał dotrzymać słowa, jeśli za cztery lata nie zmieni się jej wizja. A raczej zmieni, nie oszukujmy się. Dzieci dopiero uczyły się świata, więc fascynowały się każdą nową myślą, błyskotką i przygodą. Sam był niekiedy dziecinny, zwłaszcza – jak to pomyślał Sauriel – w kwestii swojej ciekawości.
- I co jeszcze? Abrakadabra? – zapytał, znów wspierając głowę na dłoni i puszczając rękę Sauriela po tym, jak nie znalazł na niej nic ciekawego. Żadnej blizny, żadnego znaku rozcięcia. Nie podobało mu się to, niepokoiło. Sprawiało, że czuł dziwne zgrzytanie w kościach, które nakazywało mu teraz wstać i uciec najdalej stąd. Ale nie potrafił, bo patrząc na niego, wciąż widział w nim swojego przyjaciela. Sam nie był pewien, co musiałby zrobić Rookwood, żeby jakkolwiek go wystraszyć. - Magia krwi jest paskudna, nigdy jej nie lubiłem. Zbyt brudna robota, nawet jeśli tylko o tym czytasz.
Nie znał się na wampirach, niewiele pamiętał z tych lekcji na trzecim roku, kiedy przerabiali najróżniejsze stworzenia. Jedyne wspomnienia, jakie pozostały mu w głowie, to nabijanie się z komarów i wielka czerwona klasyfikacja Ministerstwa Magii, nakazująca trzymać się z daleka. Chyba zaczynał rozumieć, dlaczego. Kiedy wampirem zostawał ktoś bliski, traciło się tę świadomość, że to nie była już ta sama osoba. Nawet jeśli serce podpowiadało coś innego.
Parsknął śmiechem, choć jego oczy wcale nie migotały z radości. Było w nich widać tlący się strach. Czyżby zostało mu udowodnione to, że istniały pytania, na które nie chciał znać odpowiedzi? Tętno mu przyspieszyło, a palce, które zacisnął właśnie na swojej szklance lekko drżały. Boisz się, Fergus. To wciąż Sauriel, czy już nie-Sauriel gotowy rzucić się na niego, gdy tylko na chwilę się zdekoncentruje?
- Nie jestem smaczny – rzucił tylko, siląc się na spokojny ton głosu i upił spory łyk whisky. Paliła w gardle, uspokajając go nieco. Naprawdę wierzył, że wybierze kogoś z tych obcych ludzi, kiedy tak łatwy cel miał przy stoliku? Podano do stołu, życzymy smacznego. Czy ktoś mógłby mu napisać na grobie, że uderzył wampira?
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#16
30.12.2022, 00:30  ✶  
Wyobrażacie sobie tę scenkę? Chudy, smukły mężczyzna o dużych, brązowych oczach pytający o jakiegoś pojebańca. O Sauriela Rookwooda, którego ponoć nie dało się polubić. Kto miał z nim styczność jakąkolwiek wiedział, że przeprawa z nim to istna kara, droga przez mękę, Chrystus mniej się męczył krzyż na swoich plecach dźwigając. Bo Sauriel nie próbował nawet niczego ułatwiać. Szczerość mylił z chamstwem - tak mu mówili. Że mógł większość rzeczy przemilczeć, że niepotrzebnie komentował, że był oblepionym sarkazmem cynikiem. I czy w ogóle potrafił normalnie rozmawiać? I normalnie się wypowiadać? Czy tylko obrażał ludzi wokół i udowadniał im, jak bardzo ma wywalone? I to właśnie Fergus, pośród tych zapijaczonych i zakazanych mord, szukałby tego osobnika. Wśród ludzi, którzy wiedzieli o Saurielu jedno - był, jaki był, ale lepiej mu było za bardzo nie fikać. Bo mogło zaboleć. Posiadali tą świadomość, która dopiero powooli wpływała do świata Ollivandera. Była przypływem, nowymi doznaniami, odkrywczymi myślami. Myślami o śmierci. Świadomość tego, że spoglądał w oczy jednego z Jej posłańców nie mogła być przyjemna i nie mogła być łatwa. Zwłaszcza, kiedy do słowa przyjaciel dokładałeś magiczne słowo "nie". Więc ten nie-przyjaciel mógł zabić. Już w tamtej uliczce, kiedy zamiast "cześć!", było "zabiję cię za to, że nie jesteś martwy!". Przecież było tak blisko. Kły były tak blisko szyi.
- Nie znam ich. Ale wiem, że na to nie pozwalają. - I to było smutne. Pochmurne, smutne, przytłaczające. Z rodziną to było tak, że niby mogłeś z nimi walczyć, tylko co to za walka? Czy w ogóle miałeś szansę? Z jednej strony - hej! Walczysz o swoje życie! Twoi rodzice wcale nie wiedzą, co dla ciebie lepsze! Mogą co najwyżej podejrzewać to, kiedy jesteś dzieciakiem. Ale Fergus dawno przestał być dzieckiem. Był dorosłym mężczyznom, który już powinien mieć żonę, córkę i może syna gdzieś po drodze. Właśnie rozwija swoją karierę i uśmiecha się pięknie do klientów, no bo tak wypada. Umówmy się - Fergus nie chciał wypełniać tych oczekiwań, co WYPADA, a czego NIE WYPADA. Chciał żyć. Chciał dostać coś od życia, żeby w końcu przestać myśleć o tym, że coś jest z nim nie tak. Nie było! Z nim było wszystko w porządku. Tylko jak miał być sobą, skoro już nawet nie wiedział, kim miał być? Świat powiedział mu, kim ma się stać. To, kim sam był i chciał być rozmyło się podczas tego procesu. Nie, nie było sensu teraz brnąć w ten temat. Nie teraz, nie dziś. Może nawet nigdy? Nie ważne, ile razy będzie swoje mówił, Fergus po prostu się nie zmieni. I nie zmieni swojej rodziny. Musiało się stać coś, co całkowicie by jego życiem wstrząsnęło. Sauriel miał na to pomysły. Ale też nie miał serca tego robić. Była cienka nić między tym, czy pozwolisz na to, by ktoś cię znienawidził, a tym, że chcesz o niego zadbać. Wydaje się to aż głupie, nie? No bo: ale jak to! Ano - tak to. Niektóre decyzje, jakie trzeba były podjąć, podejmowane były dla dobra drugiej strony. Jednocześnie jednak ją raniły. I nie było złotego środka. Możesz trwać i nie robić niczego. Drażniło go to, że chciał pomóc Fergusowi, ale nigdy nie potrafił. Gdy więc ten temat powracał jak bumerang i kurwa, po tylu latach powrócił znów, nie pozostawało nic innego jak współdzielić irytację towarzysza. - Rzeźbić jednorożce? Mam nadzieję, że będą srały tęczą. - Jak to w niektórych przesądach - całkowicie nieprawdziwych. Bo w końcu jednorożce były najbardziej szlachetnymi istotami, jakie mogły stąpać po tym łez padole.
Magia krwi jest paskudna, nigdy jej nie lubiłem. No, Przyjacielu, to w takim razie jest nas dwóch. Nie miało znaczenia, jak bardzo jej nie lubiłeś, bo lubienie czy nielubienie sprowadzało się i tak do tego, że miałeś jeden wpływ na swoje jestestwo - zawsze mogłeś je zakończyć. To była jedyna wolność, jaka została ci dana w całym tym bagnie. Wydawało się, że to takie proste - zerwać z życiem. A jednak dopóki tliła się maleńka nadzieja na coś lepszego... nie, w Saurielu już jej chyba nawet nie było. Czasem jej szukał. Myślał sobie, że tam jest. Że rzeczywiście może być lepiej. A potem odkrywał, że w zasadzie to było mu to po prostu obojętne. Że cieniutka granica dzieliła go od tego, żeby wpaść w całkowity marazm i dać się pochłonąć ciemności. Coś, czego nie chciał. Koniec końców kiedy Fergus skomentował magię, to dla ciebie mógłby komentować twój byt. Bo przecież to ta paskudna magia cię napędzała. Nekromancja. Czarna, lepka magia. Żerowanie na życiu, by inne mogło trwać. Obleśne u swoich podstaw i we wszystkim, co sobą reprezentowała.
Najgorsze było to, że reakcje Fergusa wcale nie sprawiały, że łagodniałeś. Pobudzały. Strach ofiary wywoływał instynkt pogoni - tak to działało od wieki wieków u drapieżników. Tym zaś Sauriel się stał, ni mniej ni więcej. Drapieżnikiem, który polował na swoje ofiary. Niektórzy by powiedzieli - szczyt łańcucha pokarmowego. Wiesz, że lwy potrafiły odchować małe gazele? Nie dlatego, że nie miały własnych młodych. Dlatego, że naprawdę młode gazele mogły nie wykształcić instynktu samozachowawczego. Nie bały się - więc nie uciekały. Instynkt lwa wtedy też był uśpiony. Jednak instynkt Fergusa działał prawidłowo. Czarne oczy utknęły w jego szyi, błysnęły w kierunku jego palców, a potem znów wróciły do jego oczu. Tych, co się nie śmiały, chociaż z gardzieli Fergusa śmiech rozbrzmiał. Bawi cię to? Nie bawiło. To był śmiech nerwowy. Z tym, że Sauriel bardzo dobrze się kontrolował. A przynajmniej tak lubił myśleć.
- Nie winię cię. To instynkt. - Czy ze wszystkich słów znów musiał wyławiać właśnie takie? Zamiast się teraz przedrzeźniać czy kpić? - Ja też mam swoje. Nie kontrolowałem ich, więc uciąłem nasz kontakt. Ale wiesz, czemu jeszcze go uciąłem? - Jak teraz spoglądał na Fergusa i myślał o tamtych strasznych latach, w których tak kurewsko się bał i był tak kurewsko samotny, tak teraz te odcienie, przebłyski tamtych chwil i emocji wracały. Tak, były tylko cieniami - bo wspomnieniami. Ale przyszły, bo poczuł bardzo bolesny ciężar w brzuchu. I rozczarowanie. Może takie samo, jak Fergus, kiedy zobaczył go "całego" i "zdrowego" przed Wiwernem. - Bo nie wytrzymałbym wtedy widząc, że się boisz. Boisz się mnie. - I tak, nie winił go, bo rozumiał działanie isntynktu aż za dobrze. Miał szansę się o tym w końcu przekonać te ostatnie lata. Tylko co z tego? Skoro nawet pomimo tego, że był teraz dojrzalszy o doświadczenia, bardziej zniszczony i bardziej zobojętniały, to nadal bolało? Skoro bolało teraz tak mocno - nie chciał myśleć, jak zabolałoby wtedy. Właściwie - szkoda. Tak, szkoda, że jednak kontakt został ucięty. Stałoby się coś strasznego i przynajmniej miałbyś wystarczająco jaj, żeby to skończyć raz na zawsze.
Sauriel przygasł jak świeca, która zatopiła się w wosku.
- Idź już, Fergie. Nie chcę cię skrzywdzić. - Wypił na hausta, co mu postawiono przed twarzą.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#17
01.01.2023, 23:20  ✶  
- Nie chcę się ciebie bać - powiedział słabo, wpatrując się w swoje ręce, bardziej dlatego, że było mu głupio, że tak zareagował, a Sauriel dość szybko to wyczuł. Jak zresztą nie miał, skoro praktycznie żywił się strachem na śniadanie. Albo kolację, patrząc na porę, o której wampiry budziły się do „życia”. Tylko cóż to było za życie ograniczone do strachu przed słońcem i potrzeby zdobywania krwi? Właściwie chyba niewiele się to różniło od lęku przed postawieniem się ojcu i poszukiwania wrażeń w zapyziałych spelunach. - Nawet nie dałeś mi ku temu powodu, nie rozumiem tego.
Instynkt. Tak to nazwał Sauriel. Uczucie, które zawładnęło Fergusem, gdy tylko usłyszał, że Rookwood wybrałby go na swoją ofiarę. I najwyraźniej to była ta pierwsza w życiu odpowiedź, na którą nie był gotowy. A mimo to nadal chciał drążyć.
- W sumie dlaczego mnie?
Bo był łatwą ofiarą? Bo sam do niego przyszedł? Bo po prostu go znał? Czy tak się właśnie czuje ta słaba gazela w chwili, gdy sobie uświadomi, że nie jest w stanie uciec przed lwem? Tylko co w chwili, gdy wcale nie chce tego robić, bo pomimo instynktu wciąż wierzy, że drapieżnik jej nie skrzywdzi.
- Nie skrzywdzisz mnie - powiedział, wykrzesając z siebie tyle pewności siebie, ile potrafił. - Więc nie, Rookwood, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Być może właśnie tego potrzebował, uczucia adrenaliny pełzającego mu w żyłach, by w końcu zrozumieć, że cokolwiek może od niego zależeć. I tak, łatwo by było teraz wstać i wyjść, udowadniając Saurielowi, że jak zwykle się nie mylił.
Czy gdyby poszedł teraz na układ z jakimś diabłem, mógłby sobie wybrać losowy moment w życiu i zacząć od niego? Spełniłby marzenia, zamiast podążać za oczekiwaniami rodziców i robiłby teraz karierę gdzieś za granicą. Albo po prostu w porę zauważyłby, że coś nie tak działo się z Saurielem i w porę odciągnąłby go od rodziny, na tyle, na ile potrafił. Ale nie. Tkwił tu wahając się pomiędzy rozsądkiem a poczuciem przywiązania.
Odchylił się na krześle, krzyżując ręce na piersi i nie spuszczając wzroku z bruneta. Nawet się nie zorientował, że jego papieros w popielniczce zmienił się w rozżarzony pasek popiołu, który opadnie przy najdelikatniejszym ruchu.
- Nie pójdę stąd, bo cię potrzebuję - przyznał całkiem szczerze, bo niezależnie od tego, jak bardzo był zły i przerażony, czuł ulgę, że jego przyjaciel siedział tuż obok, nawet jeśli coś się w nim zmieniło. - I mam wrażenie, że ty też nie chcesz być sam.
Nawet gdyby go teraz wyprowadził siłą, albo wyniósł nieprzytomnego za fraki i zostawił gdzieś po środku niczego, wróciłby pytając o niego. Był zbyt uparty, żeby się poddać i miał dziwne wrażenie, że wlazłby do gniazda wampirów, byle tylko sprawdzić, czy czasem nie było tam Sauriela. Żołądek skręciłby mu się ze strachu i pewnie zginąłby na miejscu, bo nikt poza Rookwoodem nie czułby się w obowiązku zostawić Fergusa przy życiu, ale zrobiłby to. Skoro nie mógł mu pomóc wtedy, chciał przynajmniej teraz dotrzymywać mu towarzystwa. Głupie to było jak cholera, ale skoro bał się go nawet najlepszy kumpel, to jak bardzo samotny musiał się czuć? Czy to już podchodzi pod syndrom sztokholmski, kiedy ofierze jest szkoda oprawcy?
Czy to nie było naiwne, że wciąż chciał za nim podążać i na swój dziwny sposób o niego dbać? Gdyby wiedział, że i Sauriel myślał podobnie, pewnie by mu ulżyło. Bo w tych wszystkich wypada i nie wypada z całą pewnością na pierwszym miejscu znalazłaby się przyjaźń z wampirem. Nie kłótnie z rodziną, nie wzgarda wobec społecznych konwenansów czy związki z mężczyznami, a właśnie próba odnalezienia czegoś dobrego w stworze, który mógł zabić. Tyle że o wilkołakach mówiono to samo, a w odpowiednich warunkach nie były aż tak niebezpieczne, jakby się mogło wydawać. Nie powinien chyba porównywać jednego do drugiego, zwłaszcza że księżycowe stwory przemieniały się tylko w czasie pełni, a wampiry żerowały co noc. Nie jesteś taki, prawda, Sauriel?
Powinien to zakończyć. Wciąż siedział ze skrzyżowanymi rękoma, powstrzymując tym gestem drżenie dłoni i wpatrując się w Sauriela, jak gdyby sam widok jego twarzy miał mu dać odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Naprawdę myślałem, że nie żyjesz - przyznał w końcu. - Tak całkiem, definitywnie. Zniknąłeś z powierzchni ziemi, rozpłynąłeś się. I wcale ci się nie dziwię, ale nie zmienia to faktu, że za tobą tęskniłem.
Po co mu to w ogóle mówił? Żeby wzbudzić w nim poczucie winy, czy ulżyć samemu sobie? Niemal natychmiast sięgnął po szklankę z whisky i wzorem Sauriela opróżnił ją jednym haustem. Na trzeźwo nie da rady dalej prowadzić tej rozmowy.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#18
02.01.2023, 15:01  ✶  
Nie chce. Chęciami to Piekło brukowali, a Sauriel po tych chęciach deptał. Bo chodził piekielnymi ścieżkami - tymi samymi, co koty. W końcu wszyscy w tym świecie wiedzieli, że koty to demony, szatany z piekła wyciągnięte, które chcą podbić ten świat i przejąć nad nim kontrolę. A co, nie? Fergus wyglądał przy tych słowach bardzo biednie. Może właśnie wkładał bruk do tej drogi? No, fajnie. Sauriel na to patrzył z góry i czekał z założonymi rękoma, bo w końcu lepiej jednak po bruku stąpać, niż brudzić sobie buciki błotem i trawskami. Nie było tak, że zupełnie tego "nie doceniał", czy też ignorował chęci i niechęci Fergusa. Tak naprawdę dobrze wiedział, że chłopak (Sauriel nie potrafił go jakoś ozwać mężczyzną w swojej głowie, chociaż Fergus bez wątpienia nim był) nie miał złych intencji, że chciał z nim posiedzieć i że mimo tego, że był zły, to wydawało mu się, że jednocześnie poczuł ulgę i może nawet jakiś gram radości z tego spotkania? Tak mu się wydawało.
- Daj spokój. Mówiłem - nie winię cię. Musisz tylko wiedzieć, że strach ostrzy mi apetyt. - I nie mówił tego, by bardziej nastraszyć Fergusa, to był po prostu fakt. I ten fakt był bardzo ważnym elementem zmiennym tego, jak długo będzie trwało to spotkanie i czy w ogóle będzie jakiekolwiek inne. Coś mu się wydawało, że musiałby się naprawdę postarać, żeby odczepić od siebie Ollivandera. A nie chciał. Niby chciał próbować, przez zdrowy rozsądek, ale koniec końców sam poczuł to samo, co wydawało mu się, że czuje Fergus. Ulgę. I było mu nawet... przyjemnie zobaczyć dawnego przyjaciela. Najlepszego, jakiego miał. Sauriel nie był bestią, jak wilkołaki w pełni, potrafił kontrolować swój głód, ale ten nigdy nie przemijał. Nie ważne, ile krwi się przelało czy jak często była przelewana - zawsze był. Czaił się w cieniu i czekał. Wszystko, co go pobudzało, Sauriel starał się eliminować, albo zapijać to w butelce whiskey czy smrodzie fajek.
- Hmm... - Dlaczego jego? To w zasadzie było dobre pytanie. Przechyliłeś nieco głowę, spoglądając na tego mężczyznę. Na jego wąskie ramiona, kuszące obojczyki. Na głębiej osadzone oczy, przez co wyglądał prawie tak, jakby robił sobie makijaż. Tak samo jak pasowała do tego ciemna linia jego rzęs. Włosy wyglądały jak welon - czekały tylko na odważną, która zabierze tego cud chłopca do ołtarza. Lubił jego nadgarstki. One też kusiły. Ale... czy to wszystko było powodem tego, że akurat ze wszystkich najchętniej pożarłby kogoś, kogo najmniej chciałby pożerać? Wydawało się to absurdalne. Dzikie. - Nie jestem pewien. To składnia wielu rzeczy. Twojej urody, naszej relacji dawnych dni. A najbardziej chyba jakieś poczucie terytorializmu. - Gdyby miał powiedzieć, co było temu najbliższe, to to. Tak. Chciałby go użreć, żeby był jego. Żeby żaden inny wampir nawet nie próbował się do niego zbliżyć, a wilkołaki trzymały swoje śmierdzące psem łapska z daleka. Żeby nikt z tego miejsca go nie zaczepiał i zostawił w spokoju. Ale to nie było tak czysto-emocjonalne. - To moja część instynktu. - Zgadzało mu się to z dotychczasowymi doświadczeniami, chociaż nie zdawał sobie z nich sprawy do tej pory. Tego, że na przykład zawsze wybiera te same dziewki i drażni go niesamowicie, kiedy akurat jego "ulubiona" jest zajęta.
Sauriel się zaśmiał. Wybuchnął w zasadzie śmiechem, kiedy Fergus nagle powiedział magiczne "nie skrzywdzisz mnie". Był to krótki wybuch śmiechu, ale całkowicie szczery. Chociaż tak naprawdę nie powinno być w tym niczego śmiesznego.
- Kogo próbujesz przekonać? Mnie czy siebie? - Zapytał uhahany. - Jeszcze nie próbuję się ciebie "bardzo" pozbywać. I tak. Nie skrzywdzę cię. Nie jestem zwierzęciem. - Aaach, Fergus, Fergus... był doprawdy jedyny w swoim rodzaju. Głupi czy odważny to już nie sposób stwierdzić. Ale co było w nim piękne to wiara. Fergus wierzył, a jego wiara kreowała świat ludziom wokół niego. Szkoda tylko, że nie potrafił przy tym wykreować własnego świata.
- Rzygam już słowami "potrzebuję cię". W dupie mam to, że ktoś mnie potrzebuje. - Potrzebował go - do czego? Chimeryczny Kocur tak jak przed momentem był ubawiony, tak teraz nastrój mu siadł po usłyszeniu tego jednego, drażliwego zdania. Ale jak to on, często najpierw mówił potem myślał. I w zasadzie nie chciał wcale tak ostro naskakiwać na Fergusa, skoro podjął męską decyzję, żeby nie walczyć z samym sobą i jak Fergus powiedział "nie próbować się go pozbyć". Skrzywił się. - Jestem zmęczony, Fergus. Bardzo zmęczony życiem. - I może nie brzmiało to tak mocno i dosadnie, jak powinno, ale Sauriela dzieliło tylko kroków od podjęcia decyzji o tym, żeby z tym życiem skończyć. Bo nie miał już siły. Leciał na oparach. - To nie chodzi o to, że nie chcę być sam. Raczej o to, kogo chce wybrać do zabicia tej samotności. - Wskazał szklanką na Fergusa, jakby wznosił za niego toast.
Tęskniłem. Jedno słowo płynące od odpowiedniej osoby potrafiło naprawdę poruszyć. Sauriel odetchnął głęboko, czując zapachy wokół. Albo raczej - smród. Nie odpowiedział od razu. Nie patrzył też na przyjaciela.
- Żałuję, że nie umarłem. Definitywnie. - Wstał od stolika. - Też mi ciebie brakowało, Piękny. Zaraz wracam. - Oddalił się, ale na widoku, prosto do baru, żeby zamienić parę słów z barmanem i zostawić kilka monet. Wrócił z pełną butelką whisky, którą postawił na stole i miską orzeszków. Usiadł na swoje miejsce. Tak, racja. Na trzeźwo nie można było o takich tematach rozmawiać.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
"Toby"
There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
Fergus jest dość wysoki, bo mierzy metr osiemdziesiąt wzrostu, a do tego dość chudy. Patrząc na niego, ma się wrażenie, że może się złamać na pół. Ma długie, wiecznie rozczochrane włosy, które związuje, kiedy musi się skupić lub nad czymś pracuje i brązowe oczy w odcieniu czekolady. Zazwyczaj jest dosyć nerwowy i intensywnie gestykuluje, kiedy mówi. Jest leworęczny.

Fergus Ollivander
#19
02.01.2023, 20:35  ✶  
Mógł nawet brukować piekło, byleby zająć czymś myśli. Pewnie byłaby to robota o niebo lepsza od strugania drewnianych różdżek, bo miałby wokół rozrywkę w postaci demonów i ich biednych (choć pewnie zasłużonych) ofiar. Czy byłyby wśród nich koty? Pewnie tak, choć Fergus widział w nich bardziej mruczące kulki futra, przeciągające się na słońcu i biegające za piórkiem na sznurku, niż niszczycieli świata. Pewnie dlatego, że sam nie miał z nimi zbyt wielkiej styczności. Chociaż Salem Nory… on by mógł podbić świat i przerobić go na gigantyczny tuńczyk, pasowałoby do niego.
- Czyli zero strachu, okej. To całkiem proste, wystarczy udawać, że nie jesteś wściekłą chimerą, czy coś w tym rodzaju - mówił bardziej sobie, niż Saurielowi, starając się unormować oddech. Nie był odważny, gdyby było inaczej, pewnie trafiłby do Gryffindoru, albo umiał podjąć jakąś decyzję w tej durnej wojnie, która toczyła się między czarodziejami. Był tchórzem, który do przetrwania potrzebował alkoholu i choćby chciał, nie umiał już oszukiwać samego siebie. Ufał Saurielowi przez te wszystkie lata. Dlaczego nie miałby teraz? Pomijając, że drań go zostawił na kilka lat, dorzucając do gamy problemów martwienia się o życie najlepszego kumpla. Ufał mu, Ufał. Bolałoby, gdyby znów został zawiedziony.
- Urody? - upewnił się, unosząc brew. Gdyby teraz pił, pewnie by się zakrztusił, ale zamiast tego po prostu oparł się o stolik, pochylając w kierunku Sauriela. - Nie flirtuj ze mną, kretynie - zaśmiał się. - I nie jestem psem, żebyś musiał być terytorialny.
Próbował przeskanować swój umysł, zastanawiając się, czy Sauriel zawsze gadał do niego w ten sposób i po prostu nigdy tego nie zauważał, czy to coś nowego, ale nie potrafił sobie odpowiedzieć. Nie przykuwał aż takiej wagi do wszystkich żartów między nimi, bo było ich zbyt wiele. Co się zatem zmieniło? Sauriel? Czy postrzeganie Fergusa?
Był za to pewien, że instynkt raczej nie zostanie jego ulubionym słowem.
- Może obu? - zaproponował, zaskoczony nagłym wybuchem wesołości Rookwooda. Był jak koło Fortuny, nigdy nie wiadomo, co wypadnie. Nawet bardziej, niż w przypadku Fergusa, który choć nie panował nad emocjami, to jednak w jakiś sposób mógł u siebie rozpoznać, że nadchodzą. W tym wypadku nie potrafił. Czy inni czuli się tak samo względem niego? Najwyraźniej dobrało się dwóch wariatów, zupełnie siebie wartych.
- Okej, zapomnij, nikt cię nie potrzebuje. Już, już, spokojnie - powiedział cicho, kładąc mu rękę na ramieniu, by spróbować jakkolwiek go opanować. Nie spodziewał się tego wybuchu, co tylko utwierdziło go w uprzednim stwierdzeniu o losowości nastrojów Rookwooda. Mimo wszystko w tym wszystkim był stary, dobry Sauriel. Porywczy, nieobliczalny, trochę zadziorny, ale mimo to troszczący się o swoich bliskich. Jego Sauriel ze wspomnień z dawnych lat.
- W takim razie wybierz mądrze - stwierdził, śmiejąc się na widok uniesionej, choć już pustej szklanki. Jego własna też była opróżniona, co skwitował zmarszczeniem brwi i najwyraźniej jego przyjaciel odczytał ten sygnał, bo zaraz się podniósł. Albo po prostu wielkie umysły myślały tak samo. Poczuł się dziwnie nieswojo, gdy ten wspomniał o śmierci, ale był już zbyt daleko, by poruszyć ten temat.
- Przestań mnie tak nazywać, albo znowu oberwiesz - zawołał za nim, gdy ten zbliżał się do baru, nie do końca pewien, czy usłyszał go w tym zgiełku. Może lepiej, gdyby nie, bo jeszcze postanowiłby mu oddać. Czemu właściwie tak bardzo wściekał się o ten komplement, który normalnie zbyłby machnięciem ręki? Chyba zaczynało mu odbijać, ale cała ta niepewność mąciła mu we łbie. Daj spokój, tylko się z tobą drażni. A wokół było przeokropne duszno, co zauważył dopiero wtedy, gdy został sam. Wygrzebał z kieszeni dżinsów starą frotkę, którą podkradł siostrze i związał włosy, dzięki czemu poczuł przyjemny chłód na karku. Tak było wygodniej, choć nie mógł ukryć się za swoimi lokami.
Gdy tylko Sauriel wrócił z butelką i orzeszkami, sięgnął po whisky i nalał im do szklanek, natychmiast wypijając spory łyk swojej, by nieco się uspokoić. Spojrzał na Sauriela, na to jego dziwnie dzikie, a jednak znajome spojrzenie i nie wiedział nawet, co powiedzieć.
- Czemu ty taki jesteś? - zapytał, wzdychając, choć jeśli Rookwood zapyta go o więcej szczegółów, nie będzie umiał odpowiedzieć jaki.
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#20
04.01.2023, 01:11  ✶  
Nie brakowało czarownic i czarodziejów, którzy siedzieli nad kubkiem porannej kawy i wzdychali i rozprawiali na temat tego, jaką kupę ich kot zrobił wczoraj popołudniu. A potem zachwycali się, jakie to słodkie i kochane zwierzęta, a że ich kot to lubi spać na kolanach, a kot tamtego to tylko lubi na rękach być noszony. Ten od trzeciego jest wredny - chcesz go pogłaskać to drapie. Nie słyszysz za to o kotach, które rzucają ci się do gardła i rozrywają tętnicę. Pamiętasz, że tygrys to też kot? Lew, który trzęsie swoją grzywą? Czarna pantera, której złote ślepia błyszczą między listowiem w głębokich i niebezpiecznych zakątkach dżungli. Łatwo było o tym zapomnieć.
Saurielowi jednak bliżej było do miejskiego dachowca. Nie został stworzony po to, by być Niszczycielem Światów. Ale nie był też kotem, który chciałby świat zamienić w gigantycznego tuńczyka.
- Czy ja ci przypominam chimerę? - Wszyscy się zmienili. Z charakteru, z wyglądu. Sauriel wyglądał na naprawdę bardzo, bardzo chorego. I bardzo zmęczonego. A ten uczłowieczony wizaż wampira doskonale zgrywał się z jego samopoczuciem. Bo czuł się chory - zmęczony również. Na szczęście do chimery było mu daleko, chyba że chodzi o nawiązanie do jego istnie chimerycznych humorków, które potrafiły skakać i nie stanowiły nawet sinusoidy - ta zazwyczaj spokojnie falowała. Tu były podrygi dawnej chwały, kiedy się jeszcze bardziej żyło. Kiedy nie był tak zblazowany.
- Ale ja jestem Kotem. - Wzruszył lekko ramionami na znak, że no przecież on nic z tym faktem nie może zrobić. A mógł? Pewnie tak. Człowiek może i nie jest w stanie zmienić całego siebie, ale jest w stanie pracować nad swoją osobowością i kształtować ją w pewnych kierunkach. Mógł na przykład... darować sobie bardziej rozległe tłumaczenie, bo mogło to zostać różnorako odebrane. O, na przykład jako flirt. Właściwie to nim było. W bardzo soft wersji i wyjątkowo subtelnej jak na niego w ostatnim czasie, kiedy własną narzeczoną nazwał od "klaczy rozpłodowych". - A koty są terytorialne. - Więc może to i dobrze, że Fergus nie identyfikował się jako pies, bo inaczej... darliby koty?
Postrzeganie Sauriela na Ollivandera nie zmieniło się przez lata. Teraz widział - dorósł, mimo wszystko, dojrzał, miał kolejne przejścia na karku, z których nie był zadowolony, bardziej zmężniał. Wyprzystojniał. Fergus był muzą, przez którą świat nabierał barw. Że zaś Sauriel był artystą, ciągnęło go do swoich muz. Lubił je też komplementować i wyrażać swoją adorację, choć tak jak i teraz - było to raczej subtelne. Bo to nie była miłość, to nie było zauroczenie, nie było to zakochanie. Tak, mógłby się zakochać w Fergusie. Ale ten świat nie dopuszczał nawet takich myśli do głowy - tak i kiedyś Sauriel nie myślał tymi kategoriami. Za to pomyślał dziś, że rzeczywiście tak sie mogło stać. Nie stało. I uważał, że to naprawdę dobrze. Byłby wtedy jeszcze bardziej nieszczęśliwy, a może, o zgrozo, przeniósłby to nieszczęście nawet na przyjaciela.
Kiedy dłoń Fergusa wylądowała na jego ramieniu aż na nią spojrzał, zaskoczony. Ten nagły kontakt fizyczny... jakby przeciął jakąś barierę, niewidzialną. Chociaż przecież wcześniej Fergus zdzielił go po pysku w uliczce. Spodziewał się... kiedy Fergus wyciągnął dłoń, Sauriel się spiął - taki był fakt. Naprężył automatycznie mięśnie, bo Kot Dachowy nigdy nie może być pewien, czy to dłoń, która znów zdzieli kijem, czy jednak chce pogłaskać z włosem. Spojrzał w oczy Fergusa i odpuścił. Rozluźnił się. To tylko Fergus. Mimo lat i zmian - nadal ten sam Fergus. Czego innego miałbyś się po nim spodziewać? Miał niemal ochotę powiedzieć: przepraszam. Utknęło to na jego wargach. Spłynęło po gardle. Migotliwym blaskiem przesunęło się po otchłani jego oczu - i zniknęło.
- No, to czekam. Dawaj z tym "obrywaniem". - Drażnił się z nim, to fakt, ale pamiętał, że ostrzegał go, że następnym razem mu odda. I zamierzał obietnicy dotrzymać, bo lubił uchodzić za gościa dotrzymującego obietnic. Lubił wymyślać różne dziwne słówka dla ludzi, których znał. Jakoś sprawiało to, że zaczynał się wtedy do nich bardziej zbliżać. Dla Fergusa było ich już dziesiątki i na pewno wiele więcej powstanie. "Piękny" nie było jednym z nowych. Usadzony na swoim tronie, król z koroną z gwiazd, skinął głową w podzięce na rozlanie whisky i stuknął lekko swoją szklanką o szyjkę whisky. Whisky, moja żono, jednak tyś najlepszą z dam.
- Taki? Czyli jaki? - To było do przewidzenia, co? Automatyczne pytanie na TAKIE pytanie. Był taki czyli... no właśnie? Czyli jaki? Przechylił leniwie głowę, patrząc na towarzysza. - Pojebany? Charyzmatyczny? Chamski? - Na pewno było więcej określeń, z jakimi się spotykał, ale te trzy pierwsze mu przyszły do głowy. Z tych, jakimi ludzie go obdarzali.


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Fergus Ollivander (7060), Sauriel Rookwood (9530)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa