27.12.2022, 19:35 ✶
Czy posiadanie najlepszego było tak naprawdę czymś dobrym? Owszem, dawało satysfakcję w momencie, gdy się to zdobywało, ale później… nie dość, że trzeba było o to zadbać, to jeszcze utrzymać we własnych rękach, by nie utracić tego na rzecz zazdrośników. Złota różdżka ze złotego drzewa nie miała racji bytu, tak jak Czarna Różdżka z bajek dla dzieci sprawiła tylko, że jej pierwotny właściciel przywitał się ze śmiercią wcześniej, niż zamierzał. Bycie najlepszym oznaczało zatem prowadzenie złego żywota. Zapłatę wszelkiej ceny za to, by nikt nie okazał się sprytniejszym. A chociaż Fergus niegdyś marzył o byciu wielkim, o niesamowitych odkryciach i jeszcze lepszych podróżach, dotarło do niego, że zawsze będzie przeciętny. Zwyczajnie nudny w swoim równie nudnym życiu strugacza patyków. Chociaż starsi Ollivanderowie potrafili o tym opowiadać w podniosły sposób, gdy wybrzmiało z ust Sauriela, straciło na znaczeniu. Miał rację. Hipokryta bez kontroli nad własnym losem.
- Pociesza myśl, że jak przychodzi co do czego, to wszystkie rodziny są takie same – burknął. Gdyby podzielić ich świat na setki okienek, w których zgromadziłoby się wszystkie wielkie magiczne nazwiska, w każdym z nich rozgrywałoby się niemal to samo. Inny rodzaj magii, różne charaktery, ale identyczny obrót spraw. Ktoś kogoś wyklął, ktoś ustalił z góry czyjeś życie, jeszcze inny udusił we śnie własną żonę, by nie przeszkadzała mu w brudnych sekretach. Ot, gra zwana życiem. Ciekawe, czy u mugoli wyglądało to tak samo?
- Skąd mam wiedzieć, czy jestem na nią gotowy, skoro jej nie usłyszałem? – zapytał w ten swój niewinny sposób, uśmiechając się w sposób, który mógłby przywieść na myśl chochlika. Przecież on zawsze szukał tego, czego nie powinien. Karmił ciekawość coraz to nowszymi faktami, a mięśnie drżały ze strachu i zachwytu, co jeszcze mógłby odkryć. A w ostatnim czasie przekonał się, że przemilczenie spraw tym bardziej nie dawało satysfakcji. Niewiedza trawiła go od środka, wykręcając wnętrzności i nęcąc umysł. Próbował z tym walczyć, jak widać bezskutecznie.
Skrzywił się na kolejne słowa Sauriela. Zawsze był tak kurewsko dosadny w uświadamianiu Fergusa o wielu sprawach, a to mu się nie podobało. I mimo to tego potrzebował. Zawsze rwał się do osób, które się z nim nie cackały, mamiąc obietnicami szczęścia. Wszystko będzie dobrze. Gówno prawda, a im dłużej brodził w tym łajnie, tym bardziej to sobie uświadamiał.
- Przecież wiesz, że masz rację.
Nie był po tym zadowolony w najmniejszym nawet stopniu. Przygryzł wnętrze policzka, powstrzymując się przed wykrzyczeniem na cały bar tego, jak bardzo nienawidził tego, że Sauriel miał rację. Że nigdzie nie pasował, że w ogóle nie potrafił się dostosować. Że bycie jak kameleon w ogóle mu się nie podoba, kiedy już wiedział, jak to jest być zauważonym. Pieprzony Rookwood i jego pieprzone prawdy. Kiedy za bardzo się z kimś oswoisz, nie czuje już żadnych hamulców przed powiedzeniem ci wszystkiego. Pytanie tylko, czy zawsze działa to w dwie strony?
- Skąd wiesz, czy już dawno się nie utopiłem? – odparł niemrawo, obracając papierosa w palcach. Sauriel zawsze potrafił go wyczuć. Zwąchiwał wszelkie kłopoty, przytrzymując go na powierzchni, by nie utracił dostępu do powietrza. Kiedy go zabrakło, musiał sobie radzić sam. A biorąc pod uwagę, że to emocje miały nad nim większą kontrolę, niż on nad nimi, nie kończyło się to dobrze. Błądził, nie wiedząc kim jest, a tym bardziej kim będzie, całkiem po omacku. Kto zgasił światło?
Zmarszczył brwi, analizując szybko w głowie, co według Rookwooda oznaczało bycie martwym. Metaforycznie, czy rzeczywiście? Ktoś mu groził, czy rzeczywiście Fergus miał rację, że w końcu zaciukali go w jakimś rowie? Zatrzymał dłoń z papierosem w pół drogi do ust, wpatrując się w (nie)przyjaciela z konsternacją wymalowaną na twarzy.
- Czekaj, co…?
Serce mu stanęło na wspomnienie o tym, jak w młodszych klasach spytali nauczyciela obrony przed czarną magią, czy gdyby wampir został animagiem, to jego formą byłby komar. Czy właśnie to stało się z jego kumplem, gdy zniknął na tyle lat, nieomal wyparowując z powierzchni ziemi? Nie chciał mu wierzyć, a jednocześnie czuł w kościach, że coś w tym było. W tym jego dzikim spojrzeniu, nie do końca naturalnych ruchach i jeszcze większej niż zazwyczaj brutalności. Komar, pijawka, wampir, tak? Roześmiał się, brzmiąc nieco histerycznie. Sam już nie był pewien, czy traktował to jak dowcip, czy po prostu strach przeszył jego ciało na myśl o tym, że jego Sauriel już nie był jego. Żartował, prawda? I czy wypadało go w takim razie zapytać, czy krew nadal smakuje metalem, jak wtedy, gdy wciskasz palec do ust po skaleczeniu?
- Pociesza myśl, że jak przychodzi co do czego, to wszystkie rodziny są takie same – burknął. Gdyby podzielić ich świat na setki okienek, w których zgromadziłoby się wszystkie wielkie magiczne nazwiska, w każdym z nich rozgrywałoby się niemal to samo. Inny rodzaj magii, różne charaktery, ale identyczny obrót spraw. Ktoś kogoś wyklął, ktoś ustalił z góry czyjeś życie, jeszcze inny udusił we śnie własną żonę, by nie przeszkadzała mu w brudnych sekretach. Ot, gra zwana życiem. Ciekawe, czy u mugoli wyglądało to tak samo?
- Skąd mam wiedzieć, czy jestem na nią gotowy, skoro jej nie usłyszałem? – zapytał w ten swój niewinny sposób, uśmiechając się w sposób, który mógłby przywieść na myśl chochlika. Przecież on zawsze szukał tego, czego nie powinien. Karmił ciekawość coraz to nowszymi faktami, a mięśnie drżały ze strachu i zachwytu, co jeszcze mógłby odkryć. A w ostatnim czasie przekonał się, że przemilczenie spraw tym bardziej nie dawało satysfakcji. Niewiedza trawiła go od środka, wykręcając wnętrzności i nęcąc umysł. Próbował z tym walczyć, jak widać bezskutecznie.
Skrzywił się na kolejne słowa Sauriela. Zawsze był tak kurewsko dosadny w uświadamianiu Fergusa o wielu sprawach, a to mu się nie podobało. I mimo to tego potrzebował. Zawsze rwał się do osób, które się z nim nie cackały, mamiąc obietnicami szczęścia. Wszystko będzie dobrze. Gówno prawda, a im dłużej brodził w tym łajnie, tym bardziej to sobie uświadamiał.
- Przecież wiesz, że masz rację.
Nie był po tym zadowolony w najmniejszym nawet stopniu. Przygryzł wnętrze policzka, powstrzymując się przed wykrzyczeniem na cały bar tego, jak bardzo nienawidził tego, że Sauriel miał rację. Że nigdzie nie pasował, że w ogóle nie potrafił się dostosować. Że bycie jak kameleon w ogóle mu się nie podoba, kiedy już wiedział, jak to jest być zauważonym. Pieprzony Rookwood i jego pieprzone prawdy. Kiedy za bardzo się z kimś oswoisz, nie czuje już żadnych hamulców przed powiedzeniem ci wszystkiego. Pytanie tylko, czy zawsze działa to w dwie strony?
- Skąd wiesz, czy już dawno się nie utopiłem? – odparł niemrawo, obracając papierosa w palcach. Sauriel zawsze potrafił go wyczuć. Zwąchiwał wszelkie kłopoty, przytrzymując go na powierzchni, by nie utracił dostępu do powietrza. Kiedy go zabrakło, musiał sobie radzić sam. A biorąc pod uwagę, że to emocje miały nad nim większą kontrolę, niż on nad nimi, nie kończyło się to dobrze. Błądził, nie wiedząc kim jest, a tym bardziej kim będzie, całkiem po omacku. Kto zgasił światło?
Zmarszczył brwi, analizując szybko w głowie, co według Rookwooda oznaczało bycie martwym. Metaforycznie, czy rzeczywiście? Ktoś mu groził, czy rzeczywiście Fergus miał rację, że w końcu zaciukali go w jakimś rowie? Zatrzymał dłoń z papierosem w pół drogi do ust, wpatrując się w (nie)przyjaciela z konsternacją wymalowaną na twarzy.
- Czekaj, co…?
Serce mu stanęło na wspomnienie o tym, jak w młodszych klasach spytali nauczyciela obrony przed czarną magią, czy gdyby wampir został animagiem, to jego formą byłby komar. Czy właśnie to stało się z jego kumplem, gdy zniknął na tyle lat, nieomal wyparowując z powierzchni ziemi? Nie chciał mu wierzyć, a jednocześnie czuł w kościach, że coś w tym było. W tym jego dzikim spojrzeniu, nie do końca naturalnych ruchach i jeszcze większej niż zazwyczaj brutalności. Komar, pijawka, wampir, tak? Roześmiał się, brzmiąc nieco histerycznie. Sam już nie był pewien, czy traktował to jak dowcip, czy po prostu strach przeszył jego ciało na myśl o tym, że jego Sauriel już nie był jego. Żartował, prawda? I czy wypadało go w takim razie zapytać, czy krew nadal smakuje metalem, jak wtedy, gdy wciskasz palec do ust po skaleczeniu?