04.01.2023, 18:03 ✶
Łatwo było zapomnieć, dlatego też Fergusowi wypadało to z głowy. Nie widział na co dzień lwów, tygrysów czy panter, właściwie to nigdy nie miał okazji ujrzenia ich na żywo, a jedynie na fotografiach i ilustracjach, czasami obrazach umiejscowionych w różnych miejscach czarodziejskiego świata. Koty, z którymi miał do czynienia, były przyjemne w obyciu i rozleniwione, czasami potrafiły podrapać. No i był Sauriel, dachowiec, którego ciężko było wyczuć, a mimo to zdołał go oswoić. Kiedy i w jaki sposób, nie mógł tego wiedzieć. Tak wyszło; proces, który dokonał się sam i zachował swoje efekty po dziś dzień. Tylko że kiedy coś oswajasz, musisz być za to odpowiedzialny, troszczyć się i dbać, a Fergus swoje obowiązki zrzucił z barków w chwili, gdy jego umysł uznał śmierć Rookwooda. To, że wciąż stąpał po tej ziemi zmieniało postać rzeczy, ale chyba odbierało mu prawo posiadania jakiegokolwiek wpływu na jego życie.
- Czasami tak – przyznał szczerze, nie spuszczając wzroku z Sauriela. – Ciężko wyczuć, czy zamierzasz skoczyć mi do gardła, czy na mnie nabeczeć. Zresztą chimera to też kot, skoro tak się przy tym upierasz, przynajmniej częściowo.
Starał się zapomnieć o tym, że składała się też z węża. Całkowicie wyrzucił ten fakt z głowy, darując sobie łuski i syczenie, na myśl o których mógłby się tylko wzdrygnąć i zblednąć. Dlaczego tyle groźnych, magicznych stworzeń miało z nimi tak wiele wspólnego? Gorgony, bazyliszki, chimery, nawet smoki. Ciekawe, czy gdyby postawić tę pierwszą przed legendarnym, przerośniętym wężem Slytherina, nawzajem przemieniliby się w kamień? Byłby to marmur, czy zwykły żwir, który rozsypałby się z dotykiem palca? Gdyby miał wybór, chyba wolałby się przeformować w złoto, ale znalezienie Midasa graniczyło z większym cudem, niż starcie z Meduzą.
- Po prostu nie lubisz się dzielić – prychnął, śmiejąc się pod nosem. Czy nie o to właśnie chodziło w terytorialności? Ze wszystkich zwierząt na świecie… Hm, Fergus nie wiedziałby, co dla siebie wybrać. Nic mu tak do końca nie pasowało, nawet jego forma patronusa, choć pewnie ktoś mądrzejszy by powiedział, że to ucieleśnienie jego duszy. Mędrcy lubili wymyślać całe historie i mitologie, by coś prostego w działaniu stało się skomplikowane. Tak się łatwiej kierowało ludźmi.
Chciał widzieć w tym zmęczonym życiem Saurielu swojego dawnego przyjaciela i czasami nawet docierały do niego przebłyski. Podświadomość podpowiadała mu jednak, że nie powinien tak łatwo ufać zmysłom, choć wszystkie gesty, mimika twarzy, nawet słowa i wspomnienia się zgadzały. Kogoś zdrowo pogrzało, gdy pisał w podręczniku, że wampir zyskiwał nową osobowość, stając się krwiożerczą bestią. Nie zyskiwał, po prostu zdawał się odczuwać wszystko zupełnie inaczej, jakby bardziej. Tak przynajmniej na ten moment widział to Ollivander. Odczuwał wrażenie, że zaczynał ufać bardziej Rookwoodowi niż swojemu własnemu osądowi, skoro miał totalny mętlik w głowie, podburzony do tego alkoholem, nawet jeśli niewielką jego ilością.
Czuł, jak brunet się spina, mając ochotę zabrać dłoń i odsunąć się, ale utrzymał kontakt, zarówno ten, jak i wzrokowy. I chyba to pomogło, przynajmniej na moment.
Z jego ust wydobyło się parsknięcie, które chyba miało być śmiechem, ale wkradło się w to coś, co go wzbraniało. Rzeczywiście, Sauriel obiecał mu oddać. A nie miał ochoty stracić kilku zębów w momencie, gdy jedynie planował przewietrzyć głowę, a skończyć pod Wiwerną z dawnym przyjacielem. Mimo to zsunął się trochę ze swojego krzesła, kopiąc w nogę tego, na którym siedział Rookwood. Nie wierzył w to, że uda mu się je przewrócić, nie miał tyle siły. Co najwyżej trochę przesunąć, ewentualnie tylko zirytować drugiego mężczyznę. Nie uderzył go, walnął w przedmiot, głupie rozwiązanie, które miało sens tylko w jego głowie i chyba zbytnio nadinterpretował.
Ze wszystkich określeń Sauriela piękny irytowało go najbardziej. Nie chciał być piękny, to oznaczało bycie słabym.
- Nie wiem – odpowiedział szybko, upijając kolejny łyk ze szklanki. Dawało mu to chwilę do namysłu. – Pojebany? Owszem. Charyzmatyczny? Chciałbyś. To, że dużo gadasz, nie oznacza jeszcze charyzmy – mówił dalej, chyba tylko po to, żeby go zirytować, bo akurat tej ostatniej cechy Rookwoodowi odmówić się nie dało. – Chamski? W każdym calu. Ale wiesz, o co mi chodziło tak naprawdę, Sauriel? Czemu jesteś taki… wyzywający? Konfrontacyjny? Nie wiem, jak to ująć.
Wzruszył ramionami, żałując, że w ogóle poruszył ten temat. Czemu tak bardzo zaczepiasz, jakbyś szukał pretekstu, żeby ktoś z tobą skończył, co, Sauriel?
- Czasami tak – przyznał szczerze, nie spuszczając wzroku z Sauriela. – Ciężko wyczuć, czy zamierzasz skoczyć mi do gardła, czy na mnie nabeczeć. Zresztą chimera to też kot, skoro tak się przy tym upierasz, przynajmniej częściowo.
Starał się zapomnieć o tym, że składała się też z węża. Całkowicie wyrzucił ten fakt z głowy, darując sobie łuski i syczenie, na myśl o których mógłby się tylko wzdrygnąć i zblednąć. Dlaczego tyle groźnych, magicznych stworzeń miało z nimi tak wiele wspólnego? Gorgony, bazyliszki, chimery, nawet smoki. Ciekawe, czy gdyby postawić tę pierwszą przed legendarnym, przerośniętym wężem Slytherina, nawzajem przemieniliby się w kamień? Byłby to marmur, czy zwykły żwir, który rozsypałby się z dotykiem palca? Gdyby miał wybór, chyba wolałby się przeformować w złoto, ale znalezienie Midasa graniczyło z większym cudem, niż starcie z Meduzą.
- Po prostu nie lubisz się dzielić – prychnął, śmiejąc się pod nosem. Czy nie o to właśnie chodziło w terytorialności? Ze wszystkich zwierząt na świecie… Hm, Fergus nie wiedziałby, co dla siebie wybrać. Nic mu tak do końca nie pasowało, nawet jego forma patronusa, choć pewnie ktoś mądrzejszy by powiedział, że to ucieleśnienie jego duszy. Mędrcy lubili wymyślać całe historie i mitologie, by coś prostego w działaniu stało się skomplikowane. Tak się łatwiej kierowało ludźmi.
Chciał widzieć w tym zmęczonym życiem Saurielu swojego dawnego przyjaciela i czasami nawet docierały do niego przebłyski. Podświadomość podpowiadała mu jednak, że nie powinien tak łatwo ufać zmysłom, choć wszystkie gesty, mimika twarzy, nawet słowa i wspomnienia się zgadzały. Kogoś zdrowo pogrzało, gdy pisał w podręczniku, że wampir zyskiwał nową osobowość, stając się krwiożerczą bestią. Nie zyskiwał, po prostu zdawał się odczuwać wszystko zupełnie inaczej, jakby bardziej. Tak przynajmniej na ten moment widział to Ollivander. Odczuwał wrażenie, że zaczynał ufać bardziej Rookwoodowi niż swojemu własnemu osądowi, skoro miał totalny mętlik w głowie, podburzony do tego alkoholem, nawet jeśli niewielką jego ilością.
Czuł, jak brunet się spina, mając ochotę zabrać dłoń i odsunąć się, ale utrzymał kontakt, zarówno ten, jak i wzrokowy. I chyba to pomogło, przynajmniej na moment.
Z jego ust wydobyło się parsknięcie, które chyba miało być śmiechem, ale wkradło się w to coś, co go wzbraniało. Rzeczywiście, Sauriel obiecał mu oddać. A nie miał ochoty stracić kilku zębów w momencie, gdy jedynie planował przewietrzyć głowę, a skończyć pod Wiwerną z dawnym przyjacielem. Mimo to zsunął się trochę ze swojego krzesła, kopiąc w nogę tego, na którym siedział Rookwood. Nie wierzył w to, że uda mu się je przewrócić, nie miał tyle siły. Co najwyżej trochę przesunąć, ewentualnie tylko zirytować drugiego mężczyznę. Nie uderzył go, walnął w przedmiot, głupie rozwiązanie, które miało sens tylko w jego głowie i chyba zbytnio nadinterpretował.
Ze wszystkich określeń Sauriela piękny irytowało go najbardziej. Nie chciał być piękny, to oznaczało bycie słabym.
- Nie wiem – odpowiedział szybko, upijając kolejny łyk ze szklanki. Dawało mu to chwilę do namysłu. – Pojebany? Owszem. Charyzmatyczny? Chciałbyś. To, że dużo gadasz, nie oznacza jeszcze charyzmy – mówił dalej, chyba tylko po to, żeby go zirytować, bo akurat tej ostatniej cechy Rookwoodowi odmówić się nie dało. – Chamski? W każdym calu. Ale wiesz, o co mi chodziło tak naprawdę, Sauriel? Czemu jesteś taki… wyzywający? Konfrontacyjny? Nie wiem, jak to ująć.
Wzruszył ramionami, żałując, że w ogóle poruszył ten temat. Czemu tak bardzo zaczepiasz, jakbyś szukał pretekstu, żeby ktoś z tobą skończył, co, Sauriel?