01.06.2025, 18:59 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.06.2025, 23:59 przez Paracelsus.)
Adresat: Nathaniel Elias Potter
Dzień nadania: 10.09.1972
Sposób nadania: sowa Britney
Kontekst: odpowiedź na ten list
Mistrz gry: Paracelsus
Do listu dołączono pięknie opakowany kawałek domowej szarlotki.
Tato,
Powiedz mi, proszę, że to żart. Taki… nieśmieszny, ale jednak żart. Bo jeśli wydawnictwo, które w ogóle funkcjonuje tylko dlatego, że nosi nasze nazwisko na paskach płacowych, naprawdę rozważa publikację prowampirycznego bełkotu, to ktoś tam chyba upadł na głowę. Porządnie. Najpierw o kant biurka, a potem jeszcze o pieczątkę działu poezji.
Wydawało mi się, że byliśmy w tej sprawie zgodni. Nie popieram, nie firmuję i nie chcę mieć nic wspólnego z publikowaniem poetyckich spazmów o śmiercionośnych kochankach z kłami. Jeśli naprawdę mają zamiar wystawić nas na śmieszność w imię romantyzmu grozy klasy rynsztokowej, niech przynajmniej będą gotowi na to, że stracą zarówno moje pisarskie zaangażowanie, jak i nasze finansowe wsparcie. A jeśli bardzo się upierają, mogę im spalić redakcję. Oczywiście symbolicznie. Choć nie ukrywam, że coraz mniej widzę różnicę.
Piszę teraz książkę. Roboczy tytuł: Głosy w głowie – kiedy słuchać, a kiedy je uciszyć?. Rozważałem przyspieszenie prac, bo pojawiają się sygnały, że popiół wywołuje omamy i paranoje, czyli temat niemal gotowy na okładkę. Ale otrzymałem Twój list i, szczerze powiedziawszy, mam mętlik w głowie. Ogień, trauma, odrodzenie… i po przemyśleniu stwierdziłem, że faktycznie to powinienem napisać teraz. Że to nie tylko aktualne, ale też nośne. Ponadczasowe.
Bo to nie jest tylko temat o spaleniu. To historia o tym, co zostaje – o popiołach, ruinach i tym, co może z nich wyrosnąć. Czasem feniks, czasem dymiący koc i nadpalony dywan. Ale jednak coś. Wiem, że brzmi to dramatycznie, ale może właśnie tego teraz trzeba – książki, która pokazuje, że nawet po pożarze można coś zbudować. Albo przynajmniej dokładnie opisać te zgliszcza czarodziejskiej psychiki po traumie.
Wyślij mi proszę więcej papieru. Dużo więcej. Najlepiej przez skrzata, byle nie tego, który stęka przy każdym schodku. U cioci Ulki zrobiło się tłoczno, a moja przestrzeń twórcza źle znosi obecność istot, które chcą mi segregować notatki i nie rozumieją, że moje brudne filiżanki to nie jest niemoc magiczna, tylko kreatywny chaos.
Tak czy inaczej, napiszę tę książkę. O ogniu i traumie. Od początku do końca. Z rozmachem. Niech to będzie manifest, który pokaże redakcji, że można robić rzeczy ambitne, potrzebne i ludzkie. Bez uciekania się do romantycznych mitów o wiecznej młodości i bladym cierpieniu. Trzeba im przypomnieć, kto tu naprawdę wnosi wartość. I nie są to barki melancholijnego wampira z sonetem w ręku. Zapewne splagiatowanym.
Dzień nadania: 10.09.1972
Sposób nadania: sowa Britney
Kontekst: odpowiedź na ten list
Mistrz gry: Paracelsus
Do listu dołączono pięknie opakowany kawałek domowej szarlotki.
10 września 1972 roku, Exmoor
Tato,
Powiedz mi, proszę, że to żart. Taki… nieśmieszny, ale jednak żart. Bo jeśli wydawnictwo, które w ogóle funkcjonuje tylko dlatego, że nosi nasze nazwisko na paskach płacowych, naprawdę rozważa publikację prowampirycznego bełkotu, to ktoś tam chyba upadł na głowę. Porządnie. Najpierw o kant biurka, a potem jeszcze o pieczątkę działu poezji.
Wydawało mi się, że byliśmy w tej sprawie zgodni. Nie popieram, nie firmuję i nie chcę mieć nic wspólnego z publikowaniem poetyckich spazmów o śmiercionośnych kochankach z kłami. Jeśli naprawdę mają zamiar wystawić nas na śmieszność w imię romantyzmu grozy klasy rynsztokowej, niech przynajmniej będą gotowi na to, że stracą zarówno moje pisarskie zaangażowanie, jak i nasze finansowe wsparcie. A jeśli bardzo się upierają, mogę im spalić redakcję. Oczywiście symbolicznie. Choć nie ukrywam, że coraz mniej widzę różnicę.
Piszę teraz książkę. Roboczy tytuł: Głosy w głowie – kiedy słuchać, a kiedy je uciszyć?. Rozważałem przyspieszenie prac, bo pojawiają się sygnały, że popiół wywołuje omamy i paranoje, czyli temat niemal gotowy na okładkę. Ale otrzymałem Twój list i, szczerze powiedziawszy, mam mętlik w głowie. Ogień, trauma, odrodzenie… i po przemyśleniu stwierdziłem, że faktycznie to powinienem napisać teraz. Że to nie tylko aktualne, ale też nośne. Ponadczasowe.
Bo to nie jest tylko temat o spaleniu. To historia o tym, co zostaje – o popiołach, ruinach i tym, co może z nich wyrosnąć. Czasem feniks, czasem dymiący koc i nadpalony dywan. Ale jednak coś. Wiem, że brzmi to dramatycznie, ale może właśnie tego teraz trzeba – książki, która pokazuje, że nawet po pożarze można coś zbudować. Albo przynajmniej dokładnie opisać te zgliszcza czarodziejskiej psychiki po traumie.
Wyślij mi proszę więcej papieru. Dużo więcej. Najlepiej przez skrzata, byle nie tego, który stęka przy każdym schodku. U cioci Ulki zrobiło się tłoczno, a moja przestrzeń twórcza źle znosi obecność istot, które chcą mi segregować notatki i nie rozumieją, że moje brudne filiżanki to nie jest niemoc magiczna, tylko kreatywny chaos.
Tak czy inaczej, napiszę tę książkę. O ogniu i traumie. Od początku do końca. Z rozmachem. Niech to będzie manifest, który pokaże redakcji, że można robić rzeczy ambitne, potrzebne i ludzkie. Bez uciekania się do romantycznych mitów o wiecznej młodości i bladym cierpieniu. Trzeba im przypomnieć, kto tu naprawdę wnosi wartość. I nie są to barki melancholijnego wampira z sonetem w ręku. Zapewne splagiatowanym.
Ściskam,
Romek
Odpowiedź mistrza: tutaj. @Romulus Potter