• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Dziurawy Kocioł [7.07.1972] Koty zamiast marzeń mają żądania | Sauriel & Victoria

[7.07.1972] Koty zamiast marzeń mają żądania | Sauriel & Victoria
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#11
01.11.2023, 17:03  ✶  

Wina niedomówień? Oj tak, na pewno. Ponieważ Sauriel powinien postawić zdecydowaną kreskę. Bo byłby bardziej szczęśliwy bez Victorii w swoim życiu, przynajmniej w punkcie, w którym się znajdował. Chcieć pomóc można, ale dobrymi chęciami też Piekło brukowali. Byłby bardziej szczęśliwy, bo nie musiałby się martwić, nie musiałby się przejmować, bo to, co ich łączyło, zaczęło się robić toksyczne. Albo stało się toksyczne przez Beltane? Tak, to mogło być Beltane, które tyle namieszało. Ona dobrze się nie czuła, on się dobrze nie czuł, ale z jakiegoś powodu podobały im się niektóre wspólne chwile, więc się przyklejali do siebie jak kleszcz do tętnicy. Nie będzie lepszego miejsca do wbicia się, więc wybierasz to najlepsze, a może jedyne. Jedyne tylko w tym punkcie, bo tak ci się wydaje, że wcale tego kwiatu nie ma pół świata.

- W taki, że moje decyzje na ciebie wpływają. - Jak ten rozwód. Fakt, że średnio to kontrolował. Słowa po prostu tak wypadały z tego, co zebrał z myśli i były na tyle oszczędne, że nic dziwnego, że w pewnych punktach stawały się niezrozumiałe. A to, co powiedział o kontroli były pewnym punktem irytacji. To nie była wina Victorii, że wykonał taki gwałtowny zwrot, nie jej słów o tym całym udawaniu czy inne takie. To był tylko bodziec do przejrzenia na oczy. Uświadomienia sobie, czemu często pojawiała się ta irytacja i jakaś doza niezadowolenia, czemu to wszystko było takie nabrzmiałe i mimo tego, że stanowiło zbiór chwil szczęśliwych to niekoniecznie lśniło mocą w tej nicości. Winnych zawsze łatwo się szuka, łatwo wskazuje palcami i jeszcze prościej rzuca w nimi kamieniami. A przecież to wcale nie była krzywda z jej strony poczyniona w jego kierunku. Ta frustracja brała się z tego, że wcale nie chciał jej kontrolować i nie chciał, żeby jego decyzje miały na nią wpływ. - Ale już nie ważne, skoro mówiłaś o rodzinie. - Dlatego to nie było w ogóle nawet istotne. Albo było? Nie, w sumie nie. Wydawało mu się to po prostu takie absurdalnie oczywiste! Jakby chciała jakiekolwiek "my" to było przecież jasne, że musiałaby się w pewnej dozie od niego uzależnić. Dlatego, że nawet jeśli nie bezpośrednio sterowałby jej ruchami to miałoby to miejsce w formie wypadkowej. On coś postanowi o sobie, ona była postawiona przed faktem dokonanym. Potrafił pójść na kompromisy... ale to do pewnego stopnia. Małego zazwyczaj.

- A co, uszczęśliwia cię złamane serce? - Mogliby się tak przerzucać. Ale lekko uniósł brwi, spoglądając na nią z powątpieniem. Nie, raczej jej to nie uszczęśliwiało. Uszczęśliwi ją życie Śmierciożercy? Nie, raczej też nie. Więc może panienki z Podziemnych Ścieżek? Na pewno. Miał wrażenie, że ona po prostu nie chciała na to spojrzeć perspektywicznie, trzymała się tego, że "ona tak czuła" i basta. Własne uczucia zdradzały najbardziej. Były jak lep na muchy na rozsądek i pozwalały temu rozsądkowi rozkładać się w tym kleju na części pierwsze. - Już to za nami, więc nie będę tego powtarzał. - Że im będzie źle czy cokolwiek takiego, bo już nie musiał się tym przejmować.

Pokiwał lekko głową i zamilknął. Czy faktycznie powinien ją dalej traktować jako znajomą czy już jak wroga. Czy powinien myśleć o tym, że powinna zginąć z wiedzą, jaką ma, czy po prostu udawać, że nie istnieje. Bo na pewno nie da się udawać, że wszystko jest i będzie okej. Lecz skrzywdzić? Nie, tego by nie potrafił. Broniłby ją, gdyby cokolwiek się działo. Żałował, że jej ten sekret wyjawił, ale trudno, stało się. Powinien był być mądrzejszy, ale wtedy było mu już to wszystko bardzo jedno. Nie to, żeby teraz nagle zaczęło mu wielce zależeć. Tak zapadła cisza z jego strony, jakby nie pozostało już nic do dopowiedzenia. Przeprowadzka, wielkie kroki w życiu, jakaś zmiana, może w końcu samodzielna decyzja o tym, czy ktoś cię będzie kochał czy nie będzie - całkiem miła odmiana. Tylko, no właśnie, całkiem też przerażająca w drodze samodzielności, gdy do tej pory ciągle ktoś ci mówił, co masz robić.

- Będę się zbierał. Dzięki za pogadankę. - Dopił ten ostatni łyk whiskey i odstawił szklankę na stół.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#12
01.11.2023, 18:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.11.2023, 18:54 przez Victoria Lestrange.)  

– To dość normalne. Ludzie między sobą w ten sposób na siebie oddziałują – nie widziała w tym niczego niepoprawnego, tak po prostu było, jeśli miało się wokół siebie ludzi. Bliskich ludzi. Jedni wpływali bardziej, drudzy mniej, w różnym stopniu i w różnych sferach życia, ale nie dało się tego wpływu pominąć, chyba że jedyny kontakt jaki się z kimś miało to list wysłany sową raz na pół roku. Nie sądziła, że Sauriel myślał o niej tak źle, że byłby szczęśliwszy, gdyby jej nie było w jego życiu. I znowu – przecież nie przywiązała go do siebie żadnymi łańcuchami, zawsze mógł po prostu zerwać z nią kontakt, to nie było wcale takie trudne, wystarczyło się nie kontaktować, nie widzieć, nie odpowiadać na wiadomości, a wszystkich domowników poinformować, że jeśli przyjdzie, to należy jej powiedzieć, że go nie ma w domu. Sygnał byłby naprawdę wymowny. Beltane podbiło pewne rzeczy, to był fakt… ale pokazywało też, że przy dozie starania to mogło zadziałać nawet bez ingerencji z zewnątrz. Tylko trzeba było chcieć. To nie były rzeczy, które przychodziły łatwo, absolutnie, ale jeśli nie były tego warte, to ludzie tak by o to nie walczyli.

Nie wiedziała, czy to nie ważne, czy jednak istotne, ale nie zamierzała na Sauriela naciskać, tym bardziej, że był taki rozkojarzony i musiała pewne rzeczy z niego „wyciągać”, żeby samej nie zgubić się w toku rozmowy. Jak rodzina to nieważne, ale jak znajomi to ważne? Nie wiedziała, nie rozumiała. Ale była niemal pewna, że gdyby tylko wspomniała, że ktoś ze znajomych coś jej mówił, to by się tego uczepił i brnąłby w to, nieistotne, czy ta opinia była subiektywna, obiektywna, czy w ogóle bardzo powierzchowna.

– Uszczęśliwia mnie to, że tu jesteś i że możemy porozmawiać – nie zamierzała się wciągnąć w pyskówkę i odwracanie kota ogonem. Miała konkretne jego słowa na myśli kiedy mówiła co mówiła i względem nich – Sauriel uważał, że małżeństwo z nim ją unieszczęśliwi. Może. Ale zerwanie tych zaręczyn i w ogóle wszystkiego też ją unieszczęśliwiło, a wręcz mieli tego dowód. To, że próbował się zabić – to jej złamało serce. Sama próba, ale też w kontraście do słów jakie jej powiedział to bolało podwójnie. I łamało podwójnie. Jednak był tutaj, siedzieli naprzeciwko siebie, mogła go zobaczyć, mogła z nim porozmawiać – to była ogromna ulga. Uszczęśliwiałaby ją wiedza, że żyje. Uszczęśliwiałaby ją wiedza, że nie stacza swojego serca i duszy dalej. I że ma dokąd wrócić, że nie jest samotny. Kwestia Śmierciożerców, Nokturnu – to były rzeczy w tym wszystkim drugorzędne, które… musiała zaakceptować. To wcale nie tak, że kierowała się tylko tym, że „tak czuła i już”, bo patrzyła na to szerzej. Po prostu taką podjęła decyzję. To był jej wybór. – To nie powtarzaj – bo zrozumiała za pierwszy razem. I za drugim.

– Przepraszam – on milczał, ale ona tę ciszę w którymś momencie przerwała, bo było o czym mówić. – Przepraszam, że tyle milczałam. Wtedy i… później też – dodała ciszej. – Musiałam… Potrzebowałam czasu – mruknęła i na moment przymknęła oczy. – Nie jest mi łatwo oddzielać moje uczucia od emocji, jakie widzę, a które nie są moje – nie chciała się usprawiedliwiać i to jeszcze w taki głupi sposób, ale miała świadomość, że zerwanie mocy rytuału dołożyło swoją cegiełkę w postaci tych dziwnych uczuć, a później wspomnienie babci, o liście, tęsknocie i pożegnaniu całkowicie ją rozstroiło. Chciała, żeby to wiedział.

Uniosła na niego spojrzenie dużych, brązowych oczu, kiedy stwierdził, że będzie się zbierał. Victoria… sama nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Zatrzymać go? Pozwolić mu iść? Zostać tutaj, urżnąć się w trupa, czy iść i… i co. Wejść do pustego mieszkania i spojrzeć w lustro na rozcięcie na policzku, które póki się nie zagoi będzie o zerwaniu zaręczyn przypominać bardziej niż brak pierścionka?

– Jasne, nie ma sprawy – uśmiechnęła się leciutko, a przynajmniej spróbowała. Siedziała, kiedy on się zbierał, czuła jakiś taki dziwny ucisk w żołądku. – Sauriel? – odezwała się nim poszedł. – A może chcesz się ze mną przejść? Nie wracam dzisiaj do Doliny i myślałam żeby odwiedzić Maida Vale. Dawno tam nie byłam – to był ogród, którym opiekowała się jej rodzina, tutaj, w Londynie, kawałek za centrum.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#13
02.11.2023, 01:02  ✶  

Łatwo doceniać to, co się straciło i odżałowywać, że coś się w ogóle poznało jeszcze przed traceniem. Zalewał go ten bezsens, ta nijakość, ta szarość. Ten marazm. Sprawiał, że ciężko się myślało, jeszcze ciężej rozumowało. I ciężko myślało. W tym wszystkim nie stracił Victorii, a jednak odczuwał posmak popiołu na krańcu języka. Nie dlatego, że ona była "zła". Dlatego, że to on był zły i naraził ją na coś okropnego. To nie z nią było coś nie tak, nie ona sprowadzała nieszczęście. Nie zmieniało to tego odczucia, że byłoby lżej, gdyby nie musiał się martwić o to, że jego złe ruchy mogłyby pociągnąć lawinę za sobą. Tego, że może i miał przyjaciół, wielkimi słowy mówiąc, ale też miał wrogów. Przyczepiały się te elementy jak mole do babcinej sukienki i wyżerały w niej paskudne dziury. Już nie miał ślicznego weloniku przed sobą - to była zniszczona płachta. Nadawała się tylko do wyrzucenia. Nie miał siły tego dźwigać. Tego zmartwienia. Nie chciał dźwigać odpowiedzialności. On po prostu niczego już nie chciał poza świętym spokojem. Ściąganie chociaż drobinek światła z oczu Victorii było zarówno klątwą jak i błogosławieństwem, bo cieszyło go to, że jest, tak jak i widział czarną wizję tego, co mogłoby się stać, gdyby. Tak jakby naprawdę ją stracił. Nie miał siły tego rozsupływać.

Lekko poruszył ramionami na słowa, że to dość normalne. Było? Normalność rozpływała się przed jego oczami, przelewała jak woda, przesypywała piaskiem między palcami. Normy nie miały znaczenia, a oddziaływania na siebie ludzi bywały męczące. Były męczące. Kiedy ktoś chce twoim życiem sterować - nie chciał jej tego robić i nie chciał, żeby ona robiła to jemu. Wow, szok - ich pragnienia były jednak zbieżne! Tylko jemu jakaś zadra utknęła w głowie i teraz musiałby poruszać tym klinem, żeby napuścić nowych informacji. Nie wszystkie nowości się łatwo do środka wlewały.

- Dopóki nie wchodzą sobie w drogę jest okej. Gorzej, jak ze sobą kolidują. - Inne pomysły na przyszłość, na życie, na relację, na, no nie wiem, palenie fajek. Ludziom wydaje się, że to takie proste, oczywiste, pokocham go, choć nie znoszę fajek, to rzuci. Akurat Victorii nie przeszkadzało i przez niego sama częściej po nie sięgała, bo ją częstował, ale niektórzy tak rozumowali. Zaczął się zafiksowywać na punkcie zmian i wszystko stawało się aktualnie dla niego na "nie". Niemal wszystko. I znów chciał powiedzieć, że nie ważne. Aż poruszył się tak, jakby miał zaraz odetchnąć, ale nic takiego się nie wydarzyło z jego strony. Był tylko ruch poprawiający komfort siedzenia. Nie chciał jej na wszystko wzruszać ramionami. Nikomu nie chciał. Starał się pisać dziwne listy, takie w swoim stylu, jakoś funkcjonować. Fit in. Nie potrafił na to znaleźć energii. Wszystko, absolutnie wszystko było jedną wielką obojętną mazią. Choć... był jeden taki element, który naprawdę go podniósł na duchu i ucieszył. Niespodziewany. Tylko czy mógł o tym mówić Victorii? Powinien? Skoro nie wiedział, jak miała toczyć się ich relacja?

- Sory. - Odetchnął w końcu, opierając kciuk na łuku brwiowym, żeby przejechać po nim paznokciem w geście roztargnienia. - Moja aktywność jest od jakiegoś czasu na poziomie ziemniaka. Mózg też mi nie pracuje. - Slow motion i do przodu, w końcu jakoś się dało przez wszystko przetoczyć, nawet jeśli brakowało w tym smaku. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy powiedziała, że posiedzenie tutaj ją uszczęśliwia. - Tak? Nie przyniosłem ci żadnych czekoladek. - Są rzeczy ważne i ważniejsze. Sauriel potrafił doznawać niemal obsesji na punkcie niektórych rzeczy (a może i ludzi?), tak i tutaj była kwestia głupich słodkości, o które tak się raz pieklił i denerwował. ZAZDROŚNIK wielki. - Myślałem, że pojedziemy do Disneylandu. - Przyznał się do tego, o czym jeszcze na początku czerwca rozmawiał ze Stanleyem. Całkiem poważnie mówił wtedy o "podwójnej randce", tylko nie do końca... Randka. Co to w zasadzie znaczy? Jak daleko były te emocje? Naprawdę były ułudą? Można sobie coś takiego tylko chwilowo wyobrazić? Czy to jeszcze jakiś inny bodzie to wszystko przetrącał?

Ale kiedy wyjechała z przeprosinami to ściągnął jedną brew w dół, przymarszczył oko, patrzył na nią jak kompletny debil, z niezrozumieniem, jakby zaczęła właśnie do niego mówić po chińsku. A nie mówiła. Nawet jeśli by zaczęła to na szczęście nie było to karalne, tylko nieco utrudniało komunikację.

- O czym ty... jakie milczenie? - Sauriel miał ostatnimi czasu takie płynne dni, że one naprawdę znikały. Zlewały się w jedną papę, mógłby nimi zacząć budować nowy dom. Zatrzymał się aż przy tym stole, przy którym teraz stał. Złapać go więc nie było problemem. - Made... spoko. - Darował sobie powtarzanie, chociaż jak raz skaleczył to mózg mu zaskoczył na odpowiednie miejsce, komórki zadziałały. Ładne miejsce, więc - dlaczego nie? - Ale chcę zjeść lody. Idziemy na lody. - Zamruczał prawie jak jakieś autystyczne dziecko ze swoją randomową zachcianką. Ewentualnie baba w ciąży. W przypadku Sauriela nigdy nie wiadomo.

Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#14
02.11.2023, 13:25  ✶  

Nie wiedziała jak wiele sprzecznych emocji nim targa, ani że te nagle się wyciszyły by bronić jego umysł przed kompletnym załamaniem i ich natłokiem. Wiedziała za to, że działo się coś niedobrego, cholera – jeśli próba samobójcza nie była takim znakiem, to nie wiedziała co innego mogło nim być. Nie oczekiwała żadnych podziękowań w związku z tym, po prostu gdy uświadamiała sobie, że mijał kolejny dzień i on nadal tutaj był, to czuła minimalną ulgę. Nie wiedziała jak mu z tym pomóc… nie sądziła, że chciał o tym rozmawiać, więc nie pytała i nie naciskała, chociaż naprawdę chciała rozumieć, w tym też to, co jej powiedział… i co zrobił. Wzbijała się teraz na wyżyny swojej empatii, bo nie chciała niechcąco rozdrapywać świeżych ran i zaogniać sytuacji. I jednocześnie bardzo chciała mu pomóc, by chociaż trochę przeciąć ten podły nastrój w jaki wpadł… To samo próbowała ostatnim razem, kiedy widzieli się sam na sam i poszli do Nory Nory.

Victoria nie chciała sterować życiem Sauriela, ale zdawała sobie po prostu sprawę z tego, że chcąc nie chcąc, może w jakiś sposób na niego wpływać. Ale to wszystko było płynne i można było to sobie poukładać tak, by nie było to nazbyt irytujące. Sztuką kompromisów… Ale Lestrange nie myślała wcale o tym, że "może go zmienić" – że nagle przestanie pić, palić… że odejdzie od Śmierciożerców. Wiedziała, że nie i że nawet gdyby chciał, to żadne z powyższych nie jest proste. Akceptowała to. Chciała go jedynie uchronić przed ostatecznym stoczeniem się w ciemność. Nokturn? Na piękną Panią Księżyca – niech sobie urzędował na Nokturnie, to był najmniejszy z problemów. Jej rodzina zresztą, w fasadzie piękna, miewała na Nokturnie swoje konszachty – a część z nich miała w głowie. Teraz na przykład zaczynała podejrzewać, że kiedy ubzdurala sobie że musi coś znaleźć na Nokturnie i nie wiedziała nawet czego szuka, to być może chodziło o jakiś przybytek należący do Borginów…

- Wiadomo. Ale wszystko można wypracować – powiedziała, a nie miała na myśli niczego konkretnego, mówiła raczej bardzo ogólnie. Czy raczej: prawie wszystko można wypracować, ale chyba nie było sensu teraz ciągnąć tej rozmowy, biorąc pod uwagę jak ogólna była i jak bardzo Sauriel ociężale myślał.

Teraz ona się zdziwiła i nawet w tym zdziwieniu dość bezwiednie odgarnęła na bok grzywkę.

- Widzę. Tak czasami jest – odpowiedziała spokojnie, badając go spojrzeniem. Nie widziała w nim fałszu. - Nie musisz mnie za to przepraszać, bo nic nie szkodzi – sama się czasami dziwiła ile miała w sobie pokładów cierpliwości. Nie do każdego i nie do wszystkiego, ale do Sauriela miała ich naprawdę sporo. Wychowanie w domu Lestrange miewało w sobie plusy i to był zdaje się jeden z nich. - Nie przyniosłeś, ale nic się nie stało. Może to i lepiej, bo trochę dłużej zajmie nim przybliżę się do idealnego kształtu kuli – tak, to był jeden z tych słynnych żartów panny Victorii, powiedziany oczywiście bez choćby mrugnięcia okiem. Tym bardziej brzmiało to ironicznie, bo przez ostatnie dwa miesiące to ona bardziej schudła niż przytyła, mimo że tych słodkości od Sauriela sobie wcale nie odmawiała. I naprawdę lubiła ten mały rytualik ich spotkań. - Hmm, jeszcze nic straconego – pierwsze słyszała o jakimś wyjeździe… Sauriel potrafił być czasami tak wylewny, i jednocześnie tak wiele zostawiać samemu sobie. - Tylko co to jest? Ten.. Dis…neyland? – zmarszczyła brwi kiedy tak się zawiesiła nad tym słowem, nie będąc pewna czy dobrze to w ogóle wymawia.

Jego zdziwienie… chyba też ją zaskoczyło. Ale nie powinno, przecież mówił jej przed chwilą, że trudno mu się myśli ostatnio… natomiast na moment sama się zawiesiła, szukając odpowiednich słów.

- Noo… – zaczęła jakże bardzo elokwentnie. - Wtedy w parku i u ciebie. Ty mówiłeś, a ja zamiast ci odpowiadać to siedziałam cicho – zauważyła już że w stresie, kiedy zupełnie nie była przygotowana na pewną dawkę emocji, to się zamykała w sobie i milkła, zamiast mówić, kiedy cisza była prawdopodobnie najgorszym wyborem. I za to go właśnie przepraszała – bo uważała, że nie zachowała się w porządku. - Za to przepraszam – powtórzyła i uśmiechnęła się do niego blado. Pewne rzeczy po prostu chciała mu dzisiaj powiedzieć i to była jedna z nich. Ale też nie pierwsza, bo już kilka takich, które chciała, powiedziała.

- Dobrze, mogą być lody – stwierdziła po prostu, nawet się nad tym dużo nie zastanawiając. Szybko dopila swoją szklankę (mając świadomość że może jeszcze tego pożałować, bo nie była żadnym wprawnym kompanem do picia, raczej się ograniczała… ale słowo się rzekło, najwyżej będą musieli gdzieś przycupnąć, żeby doszła do siebie), wstała, narzuciła na siebie cienka kurtkę i była gotowa do wyjścia. - Jakieś konkretne te lody? – o tej godzinie… Najwyżej się gdzieś włamią i zostawi pieniądze na blacie… Ale może lody na Pokątnej były jeszcze czynne.

Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#15
03.11.2023, 14:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.11.2023, 14:39 przez Sauriel Rookwood.)  

Ludzie kręcili się wokół siebie jak na karuzeli. Opadasz, wznosisz się, zbliżasz, oddalasz - ale pod warunkiem, że masz co zmieniać i do czego dążyć w tym układzie. W innym razie pozostaje wpatrywanie się w siebie wzajem i co jakiś czas spoglądanie sobie w oczy, kiedy akurat inne koniki na tej karuzeli nie wędrowały w górę przysłaniając wam na siebie widok. Sauriel mógłby się dawać wieźć teraz jednej takie. Z tą kolorową oprawą, migoczącymi światłami i wesołą muzyczką, która kojarzyła się z jakimś zaprzepaszczonym dzieciństwem, w którym królowała czerń i szlachetny burgund. Albo brąz i całkowita szarość, bo biedy Sauriel zdążył doświadczyć. Nie była niczym przyjemnym. Stos pieniędzy również nie kojarzył mu się z czymś, co szczęście miało przynieść. Pojawiali się fałszywi przyjaciele i fałszywe znajomości. Rodzina nagle sobie o tobie przypominała i nagle każdy chciał mieć z tobą kontakt. Skoro majątek masz to nie chcesz go stracić i musisz też zadbać o niego. Natomiast żyć wygodnie - tak, żeby niczego nie brakowało... mieć tyle galeonów, żeby móc sobie zawsze wszystko kupić. Sauriel nie był biedny. Natomiast był rozrzutny. Łatwo przychodziło mu wydawanie, wręcz za łatwo. A większa część szła na alkohol.

Pokiwał smętnie głową na to, że wszystko się dało wypracować, chociaż wcale tak nie uważał. To i to kiwnięcie było takie że niby tak, ale w sumie nie... kiwnięcie na "to zależy". Sławne słowa profesjonalistów i naukowców, kiedy zadawałeś im pytanie, które niekoniecznie było do końca sprecyzowane. Przynajmniej dla nich jako osób posiadających większą wiedzę o wszystkich możliwościach i wypadkowych, które to jedno pytanie rodziło. Brak chęci na dopasowanie się i wędrówka pod prąd była prawdziwym utrapieniem. Sauriel zaczął się poddawać. Przestał walczyć. Już miał dość, bo ile można? Victoria zaczęła swoją wędrówkę w drugim kierunku i wiedziała aż za dobrze, jak nieprzyjemna była woda, kiedy sprzeciwiałeś się jej sile. Gdy uderzała swoim ciśnieniem i chlastała swoimi falami, chcąc, żebyś jednak udał się z jej nurtem, tak jak Matka Natura przykazała. Niektórzy twierdzili, że w Zimnych niczego naturalnego nie było. Byli obcy - czegoś im brakowało, skóra za zimna, a jednak trupami nie byli. Ciekawe, czy czas miał pokazać jeszcze więcej zmian w ich przypadku albo czy pozwoli odkryć lek, który pozwoli się tych zmian pozbyć?

- Heh... - Idealny kształt kuli. No tak, ciągle przecież z tego żartował, że chce ją utyć, żeby przybrała na wadze. - Jesteś taka malutka, że trochę ci zejdzie. - Tego czasu i kalorii, które będzie musiała pochłonąć, żeby w ogóle coś przytyć. A jeszcze przecież miała ambicje, żeby ćwiczyć, wzmacniać ciało, a nie cofać się w swoich fizycznych możliwościach. - To takie miejsce dla dzieci. - Przyznał się bez bicia, no bo chyba nie dla dorosłych? - Jest wielki zamek dla księżniczek, światełka, atrakcje, karuzele... wszystko jest zrobione jak z bajek mugolskich. "Magicznie". - Uniósł dłonie i zrobił palcami cudzysłów przy słowie "magiczne". Magiczne jak na mugolskie standardy i to nie przypominające twórczości Tolkiena. W końcu, jak mówił, to z bajek dla dzieci.

- Nawet nie zauważyłem. - Właściwie to tak, jakoś tego nie zanotował, albo nie zapamiętał, albo... albo zaszły jeszcze jakieś inne, dziwne procesy, które miały wpływ na jego możliwość ogarnięcia tamtej sytuacji. Na przykład całkowite przewrócenie rzeczywistości. Niby tamten dzień pamiętał, ale wszystko było takie zlepione. Jakby ktoś stworzył płachtę z plasteliny, a potem ją ścisnął i trochę wymieszał. Niby wiesz, co tam było, nadal widzisz kształty i kolory, ale nie nazwiesz już tego tym samym. - Wszystkie lody. - Co, że niby niemożliwe? Sauriel to mógł jeść i jeść I JEŚĆ... nie najadał się. Jego organizm nie funkcjonował. Przestał już przynajmniej rzygać, nawet nie wiedział, kiedy mu się przestawiło to w głowie. Ale nie jadł prawie wcale mimo tego. Chyba że miał jakieś takie dziwne zachcianki. - Ale dla ciebie tylko jedna gałka. - Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na piękną kobietkę przy swoim boku, kiedy wychodzili na zewnątrz, żeby znaleźć jakąś lodziarnię. Wątpliwe, żeby trafili do ogrodu, bo znalezienie tej lodziarni było przygodą samą w sobie.


Koniec sesji


[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (6111), Sauriel Rookwood (5788)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa