• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge

[Litha 1972] Prawdziwe przeznaczenie Stonehenge
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#11
09.01.2024, 01:06  ✶  
Isobell przeniosła pełne dezaprobaty spojrzenie Sarah, a jej usta rozchyliły się nieznacznie, jakby zaraz miało popłynąć z nich upomnienie. Zaraz potem jej wzrok napotkał Maeve i Lorraine, a wargi zacisnęły się w wąska kreskę. Nie powiedziała nic, choć jej napięte ramiona sugerowały, że nie jest zadowolona z tego, że nie każdy zachowywał pełnię powagi i skupienia podczas śmiertelnie ważnego rytuału. "Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, czego dziś dotkniemy", zdawały się mówić jej błyszczące oczy.

Odczekała, aż każdy z obserwatorów otrzyma wianek, po czym odwróciła się i zajęła miejsce przed kamiennym ołtarzem. Przyglądając się bliżej ogromnemu blokowi, mogliście dostrzec, że coś dawno temu zostało w nim wyryte. Runy. Dagur i Hjalmar byli nawet w stanie rozpoznać poszczególne znaki, jednak zaklęcie - bowiem nie mieliście wątpliwości, że to zaklęcie - w które się układały, było zbyt archaiczne, abyście mogli je teraz rozszyfrować.

— Niegdyś Stonehenge spływało krwią; rdzawą, jak tarcza wschodzącego słońca po najkrótszej nocy w roku. Niechaj i dziś Potrójna Bogini przyjmie od nas ten dar, na nowo uświęci to miejsce i pobłogosławi ogniska, które rozpalamy — uderzenia rytualnego bębna  przyśpieszyły, a kapłanka podała Isobell owieczkę — Dziewico, podaruj nam swoją odwagę. Matko, roztocz nad nami całun swej opieki. Starucho, użycz nam swojej mądrości.

Wypowiadając te słowa, Arcykapłanka wyjęła zza pasa sierp, którym następnie poderżnęła gardło owieczki. Zwierzę bezszelestnie upadło na ołtarz; jej ciałem wstrząsnęły ostatnie dreszcze, kiedy jej oczy stawały się coraz bardziej matowe.  Nie było jednak czasu na żałowanie nieszczęsnej owieczki; oto jej krew zaczęła wypełniać runy wyryte w kamiennym ołtarzu. Ogniska zapłonęły żywiej i mocniej, ziemia pod waszymi stopami nieznacznie zadrżała, a niebo w oddali przeszyła błyskawica. Zaraz potem echo zaniosło po okolicy złowieszczy pomruk burzy.

Sami coś poczuliście. Mieliście wrażenie, że wasze ciała zrobiły się lekkie, a w głowach rozkosznie zaszumiało. Większość z was znała to euforyczne uniesienie - jedynie dla Maeve było ono nowością. Podobnie czuje się człowiek, gdy alkohol zaczyna krążyć w jego żyłach. Kryła się w tym jednak jakaś osobliwość; nawet jeśli cokolwiek piliście w trakcie pierwszej części sabatu, wasze umysły były trzeźwe i klarowne.

Czas na odpis: do 12 stycznia. Nie obowiązuje kolejka.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#12
11.01.2024, 01:17  ✶  
Nie była pewna, czy spojrzenie kapłanki było teraz karcące, czy po prostu miała lekkiego zeza. Mimowolnie uniosła jedną brew, ale po kilku sekundach porzuciła pomysł roztrząsania reakcji kobiety, bo jeszcze poczułaby podskórny zew zrobienia im wszystkim na despekt. Maeve z natury była przekorna, a kiedy ktoś nie pochwalał jakiegoś zachowania z jej strony, nie mogła się powstrzymać od powtórzenia go, zwykle w jeszcze bardziej spektakularny sposób. Niekoniecznie na złość, raczej gwoli demonstracji, że to nie był błąd, a świadome i celowe działanie.
Niemniej coś ją jednak musiało powstrzymywać przed przeskoczeniem przez ołtarz ofiarny jak przez kozła - mianowicie była to Lorraine, dla której to wszystko było niezmiernie istotne. Poza tym przyszła tu z nią z nadzieją, że może i sama dojrzy w tym jakąś świętość, przebłysk wyższego istnienia. Nie kierowała się więc samą samolubną chęcią zaimponowania Malfoyównie, ale także pragnieniem odnalezienia celu w życiu. Jakiegoś głębszego; większego niż ona sama.
Mrugnęła tylko jednym okiem w odpowiedzi na obietnicę wiły, nie chcąc drażnić więcej kapłanki. Nie musiała dopytywać, w którym dokładnie łóżku będzie oczekiwać; nogi same ją do niej poniosą, choćby i z zamkniętymi oczyma.
Gdy jasnowłosa przyciągnęła do nich kolejną drobną blondyneczkę, Maeve uśmiechnęła się mimowolnie w ten dziwny sposób, z ukrytym podtekstem. Przygryzła wargi, powstrzymując dalsze głupie miny, po czym rozejrzała się dookoła, żeby znaleźć inny punkt zaczepienia. Co by nie palnąć czegoś głupiego, przez co oberwie rykoszetem od zazdrości Lorraine.
- Owca? - Zagadnęła, po czym przypomniała sobie, że faktycznie widziała taką w objęciach jednej z kapłanek. Biedactwo. - Nie lepiej człowieka? - rzuciła, ściszając głos i pochylając się bardziej w kierunku Sary. Powiedziała to zupełnie szczerze; złożenie w ofiarze jakiegoś chłopa po pierwsze byłoby o wiele bardziej dramatyczne, bardziej widowiskowe, przyjaźniejsze dla środowiska, a i przy okazji dla Mewy naprawdę zabawne. 
Porzuciła jednak plany dywagowania na temat istoty ofiary, bo po chwili patetycznego zwrotu do bogini została złożona. Maeve widziała w życiu gorsze rzeczy, wszakże wychowały ją ulice Nokturnu, ale trochę wzięło ją to z zaskoczenia. Krew zaczęła wypełniać wyżłobione runy niczym tusz, a potem wszystkie żywioły zaczęły sobie wtórować w znakach. Maeve wyglądała przez moment jak łania postrzelona w tyłek; ziemia drżała, z nieba waliły pioruny, a ogień żywił się samym sobą i rosnął w oczach. Przeszło jej przez łeb, żeby puścić w eter pytanie, czy będzie może zaraz jeszcze żabami biło, ale ugryzła się w język, gdy poczuła, że kręci jej się w głowie.
- Też się tak dziwnie czujesz? - szepnęła do Lorraine, zaczynając się zastanawiać, czy ona dzisiejszego dnia również zwróci śniadanie jak adresatka. Złapała ją mocnej za dłoń, bo czuła się tak lekko i nieprzywiązana do gruntu, jakby miała zaraz odlecieć. Nigdy dotąd nie czuła się w ten sposób i nie mogła ocenić, czy to dobrze, czy źle. Maeve chyba zaczynała przejmować zachowania Raine, gwoli zasady z kim się zadajesz, takim się stajesz, bo nawet w błogim stanie doszukiwała się czyhającego niebezpieczeństwa. Czyżby miała nabawić się paranoi? A może czuła nadchodzącą epifanię? Przecież z religijnymi uniesieniami też dotychczas nie miała do czynienia.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#13
13.01.2024, 02:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 12:13 przez Lorraine Malfoy.)  
Isobell widocznie nawet nie zdawała sobie sprawy, że tej nocy, Lorraine jeszcze nie raz zamierzała otrzeć się o prawdziwą świętość - Malfoy udała, że nie widzi karcącego wzroku kapłanki, i grzecznie spuściła oczy, po cichu usprawiedliwiając się przed sobą, że doznanie religijnej ekstazy jest łaską, a nie powodem do wstydu - a choć nie powiedziała nic, sposób, w jaki jej kciuk zakreślał obrysy drobnych kółeczek na dłoni Maeve (której oszczędna reakcja na słowa Lorraine świadczyła o tym, że kobieta również musiała wyczuć przyganę kapłanki), sugerował, że będzie miał dziś miejsce jeszcze jeden, śmiertelnie ważny rytuał, choć ten miał się odbyć w dalece bardziej komfortowych okolicznościach przyrody niż kamienny ołtarz ofiarny... A na pewno bardziej sprzyjających odpowiedniej powadze i skupieniu, a że pełnię takowych najłatwiej przychodziło Lorraine osiągać na kolanach, to już nieistotny szczegół.

Och, bo przecież Lorraine nie zamierzała być impertynencka. Nigdy nie kryła się z tym, że prawdziwie uwierzyła dopiero u progu dojrzałości - mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zaakceptowała wreszcie swoje wilowe dziedzictwo. Wiara nie była więc dla półwili doznaniem czysto duchowym - nieodwołalnie wiązała się z afirmacją cielesności i z przyzwoleniem na życie w zgodzie ze swoją prawdziwą naturą - była zaskakująco nieskomplikowana w swojej szczerości.

Czy powinna czuć się winna, że w tym świętym miejscu pozwoliła sobie odrzucić zwyczajową autodyscyplinę na rzecz frywolności? Być może. Ale Lorraine lubiła myśleć, że Matka - jako byt stojący ponad ludzkim rozumieniem chaosu i porządku - w tym jedynym aspekcie zupełnie różni się od jej ziemskiej matki, uosobienia porządku, która zawsze wpajała dziewczynie, że w życiu najważniejsza jest kontrola - że Matka lubi tę małą cząstkę panującego w jej wnętrzu chaosu, którą Malfoy poświęcała bogini w ofierze, odrzucając na chwilę pogoń za doskonałością.

Żart Maeve był okrutny... Czyli z rodzaju takich, jakie Lorraine najbardziej lubiła w jej wydaniu. Niestety, akurat tym razem został skierowany w stronę Sary - ostatniej osoby, która zasługiwała w tym momencie na dodatkowy stres - dziewczyna wyglądała co najmniej tak, jak gdyby ofiarna śmierć niewinnego baranka miała stać się jej trzynastym powodem.
Macmillanówna była trochę jak księżniczka z disneyowskich bajek (Sauriel jej w końcu pokazał, czym jest Disneyland), gdyby te mieszkały nie w zamkach, a w psychiatrykach: ratowała jednak nie tylko słodkie króliczki, wiotkie łanie, i kolorowe motylki, ale i pomagała straszliwym zjawom, nawracała wile, wampiry i inne tałatajstwa, i chroniła życie nawet najdrobniejszych, najbrzydszych robali, tak, jakby było niesłychanie cenne (Lorraine dalej pamiętała, jak kiedyś dostała ataku histerii po tym, jak Sarah goniła ją z jakąś obrzydliwą dżdżownicą na patyku)... Źle znosiła jakąkolwiek krzywdę wyrządzaną braciom mniejszym.

Malfoy rzuciła Maeve spojrzenie błagalne i karcące zarazem, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, rytuał już się rozpoczął. Z błyszczącymi oczami wsluchiwała się w słowa kapłanki. Nie wiedziała co zrobić, więc zanim Isobell podniosła swój sierp, Lorraine, jakby natchniona modlitwą do Matki, po prostu przyciągnęła Sarę bliżej, jakby chciała ją fizycznie osłonić przed tym, co właśnie miało mieć miejsce pośród kamiennych głazów.

Lorraine nigdy nie była dobra w pocieszaniu innych ludzi; nigdy nie potrafiła odnaleźć odpowiednich słów, nadać im właściwego brzmienia. Lorraine była niestety Lorraine - a co gorsza, Malfoy - więc jedynymi znanymi jej sposobami radzenia sobie z rozpaczą była albo terapia za pomocą legilimencji, albo ucieczka do fizyczności i oddanie się uciechom cielesnym... Albo jedno i drugie jednocześnie. Chciała wierzyć, że przynajmniej w ten sposób doda Sarze otuchy, kiedy powoli pogładziła ją po włoskach.

Przelanie krwi niewinnej owieczki nie wywołało u Malfoy żadnych emocji (bo, bądźmy szczerzy, o wiele gorsze rzeczy w życiu widziała), w przeciwieństwie do wszystkich przedziwnych znaków, które nastąpiły tuż po złożeniu ofiary przez kapłankę - rozdzierały niebo i ziemię, i przechodziły falami dreszczy rozprzestrzeniającymi się wzdłuż kręgosłupa półwili, która zaborczo ściskała wówczas dłoń Maeve, niczym talizman. Lorraine cały ten czas uparcie obserwowała, jak czerwona posoka rozlewa się po kamiennych płytach ołtarza - widok leniwie płynącej krwi uspokajał, i napawał dziwną satysfakcją, kiedy ta kolejno wypełniała pradawne rzeźbienia na głazach, ujawniając jakieś tajemnicze runy wyrysowane na ścianach skalnej formacji - dopóki nie poczuła dziwnych zawrotów głowy, i przedziwnej lekkości, jakby jedynym, co wciąż utrzymywało ją w miejscu, były dłonie stojących u jej boku kobiet.

Poczuła, jak Maeve ściska mocniej jej rękę, i dopiero wtedy na chwilę oderwała wzrok od ołtarza, by skupić się na twarzy towarzyszki. Czuła się pijana, kolejny raz dzisiaj, i szczerze nienawidziła tego uczucia, tej płynnej euforii w żyłach - ale to teraz było jednak inne niż upojenie alkoholowe, które nieodłącznie kojarzyło się jej z ojcem; inne niż paląca potrzeba w piersi, kiedy to, pożądliwie patrząc w oczy Maeve, rozsznurowywała przód swojej letniej sukienki - Lorraine czuła, że nic nie zaburza trzeźwości jej myśli, a spojrzenie dalej jest czyste i klarowne. Westchnęła, próbując uspokoić oddech.
- Będzie dobrze - wyszeptała, ledwo słyszalnie, patrząc na Maeve.


Yes, I am a master
Little love caster
Mistrz Dagur
Dagur to mężczyzna obdarzony bardzo wysokim wzrostem (3 metry) i masywną budową ciała, przez co wyróżnia się na tle innych ludzi. Islandczyk ma rude, zwykle utrzymanie w nieładzie włosy, gęstą rudą brodę i zielone oczy. Ubiera się w wygodne, często mugolskie ubrania. Bardzo często można go zastać w narzuconym na codzienne ubrania skórzanym fartuchu i rękawicach ze smoczej skóry, wykorzystywanych podczas pracy w kuźni. Przez swój wzrost i budowę ciała może wywoływać mieszane uczucia u spotykanych na swojej drodze osób i może odstawać swoim zachowaniem od mieszkańców Anglii, jednak jest tak naprawdę serdecznym człowiekiem.

Dagur Nordgersim
#14
13.01.2024, 02:19  ✶  

Górujący ponad wszystkimi obserwatorami tego rytuału Nordgersim starał się zrozumieć po co niektórzy przychodzą wziąć udział w tego rodzaju obrzędzie, skoro takie osoby zdają traktować to jak zabawę zamiast podchodzić do tego z należytą powagą. Starał się zrzucić to na karb różnic kulturowych i podejścia do wiary w bogów. Gdyby jego syn albo któraś z jego córek zachowywała się w ten sposób to jako ojciec posłałby w ich stronę przynajmniej jedno karcące spojrzenie. Wolałby nie upominać ich werbalnie, tak aby samemu nie zakłócić przebiegu tego obrzędu swoim gadaniem.

Skupiający swoją uwagę na osobie kapłanki, jak i samym ołtarzu Dagur dostrzegł wyryte w kamiennym bloku runy. Rozpoznawał poszczególne symbole, jednak stworzone z nich zaklęcie - tego akurat pozostawał pewien - było zbyt archaiczne i rozszyfrowanie go w tym momencie wykraczało poza jego możliwości. Niewykluczone, że niebawem tutaj wróci wraz z synem i będą starać się poznać pełną treść wyrytego w kamieniu zaklęcia. Alternatywą było podpytanie kapłanki, która mogła wiedzieć coś więcej o tych inskrypcjach. Nie zamierzając zabierać głosu. dyskretnie szturchnął swojego syna jakby chciał faktycznie zwrócić jego uwagę na te symbole.

Potem znów skupił się na osobie kapłanki, wypowiadając tak istotne słowa w kierunku bogini. Potrzebowali odwagi, ochrony i mądrości w swoim życiu. Składanie ofiar ze zwierząt nie budziło w nim jakiejkolwiek negatywnej reakcji. W ich stronach stanowiło to standardową praktykę. Krew owieczki wypełniała wyryte w kamieniu runy. Zauważył, że ogniska zapłonęły mocniejszym ogniem a pod jego ogromnymi stopami zadrżała ziemia. Spoglądając przelotnie w niebo dostrzegł przecinającą je błyskawicę. Zbierało się na burzę? Czy tak miało być? Poczuł też... coś dziwnego, jakby jego ciało zrobiło się lekkie a w głowach mu rozkosznie zaszumiało jak pod koniec hucznej biesiady, kiedy trzeźwość pozostała jedynie wspomnieniem. Znał ten stan euforii, która teraz w przedziwny sposób nie odebrała mu trzeźwości umysłu.

moon's favourite poem
and the rest is rust
and stardust
Drobniutka, choć wysoka na 177 centymetrów wzrostu, o popielatych włosach. Śmiech przywodzący na myśl świergot ptaków. Śpiewny, uroczy głos. Choroba objawia się u niej srebrnymi tęczówkami i wędrującym rumieniem.

Sarah Macmillan
#15
13.01.2024, 02:32  ✶  
Napotkała to spojrzenie i momentalnie poczuła w żołądku silne ukłucie. Zrobiło jej się słabo.

Wychowała się w kowenie, arcykapłanka była najważniejszą w nim personą i dziewczyna wiedziała, że nie powinna wątpić w jej słowo i decyzje. Pops powiedziałby: Sarah, to jest owca. To tylko owca. Ale nie, ona nie potrafiła patrzeć na to w ten sposób - to nie była tylko owca, a jeżeli to była tylko owca, to była to tylko i aż owca. Żywe stworzenie, czymże różniło się od innych, które stworzyła na tym świecie natura? Czymże różniło się od ludzi? Mówili, że wszystkim - Macmillan zaś uparcie unikała takiego myślenia od maleńkości. Jej rodzina od zawsze wierzyła w równowagę sił, w życiu, w magii, w przeznaczeniu - nie powinno być niczym obcym uniesienie w górę rytualnego noża, aby przelać energię czyjejś egzystencji na to święte miejsce, ale cóż niby złego miało być w jej ślubach czystości? W pragnieniu bycia białą, na zawsze białą, o duszy nieskalanej plugastwem, jakiego miała dopuścić się zaraz Isobell? Nie tylko życie niewinnej istoty miało być poniesionym tu kosztem - za taką magię płaciło się własną duszą. I to na oczach wiernych!

- Uważasz to za zabawne? - Zapytała, spoglądając na Maeve.

Nie zaśmiała się, żaden z kącików jej ust nawet nie spróbował unieść się do góry. Widać było, że nie bawi jej to absolutnie - wręcz przeciwnie, mówiąc te słowa Chang nadepnęła jej na odcisk, poruszyła najgorszy temat, jaki mogła przy wpadającej w panikę kapłance. Od razu w oczach wezbrało się jej kilka łez.

Puściła rękę Lorraine. Blondynka w takim towarzystwie stała się nagle tak odległa, jak odległy wydawał się być Sarze sens tego zebrania. Mogła zostać w lesie ze swoim narzeczonym i bawić się z wróżkami, a teraz była tutaj. Po co? Co ją do tego skusiło? Rozumiała, że nic nie mogło zatrzymać ataku na Beltane, ale to? Drobna myśl - zostać z nim tam, w jego objęciach, z daleka od Stonehenge - tyle wystarczyło. Nie było tu tylu osób - wśród zebranych nie dostrzegła nawet Sebastiana, więc wcale nie musiało jej tu być. To była jakaś kara? Straciła opatrzność Matki?

Wiecie, kim była owca? Owcą była Effimery. Oto właśnie stworzenie jej duszy miało stać się ofiarą ku czci bogów, równie dobrze mogli poderżnąć gardło jej ukochanej Effie - czy wtedy Azjatce byłoby do śmiechu? Sarah poczuła w ustach gorzki posmak gniewu, jaki się w niej nagromadził, ale to wszystko działo się tak szybko, że gorzkość szybko podeszła smakiem wypitego z Leviathanem alkoholu. Ruch sierpem - i owca i Sarah zadrżały. Na ołtarz polała się krew, a kapłanka wydała z siebie cichy pisk. Lekkość - spodziewała się, że dla innych wiązać się to będzie z poczuciem swobody, ona zaś upadła na kolana, ale bardziej z bezsilności niż chęci uczestnictwa. Ubolewała nad niemożnością odwrócenia wzroku, za bardzo się też bała, aby stąd wybiec, więc wpatrywała się w tę scenę jak sarna stojąca na jezdni i widząca nadjeżdżające auto.

Błyskawica. Cieszyłaby się z letniej burzy, gdyby jej kuzynki przywołały ją tańcem. Oh, była tak żałosna. Ułożyła dłonie do modliwy, ale nie modliła się wcale o to cholerne Stonehenge, a to, aby jej matka teraz nie widziała. Nie Matka, ona widziała wszystko, tylko ta matka, co ją wydała na ten świat i przerażała bardziej niż jadowity wąż. Podczołgała się na metr w bok, po czym odwróciła i siadła na tyłku. Próbowała dostrzec w tłumie brata, ale obraz kompletnie jej się rozmył, bo płakała jak idiotka. Nie myślała już nawet o żadnej pogardzie, jaka czekała ją w Whitecroft za tę scenę, po prostu chciała sobie stąd iść.


she is passion embodied,
a flower of melodrama
in eternal bloom.
Widmo
178cm, ciemne

Esmé Rowle
#16
13.01.2024, 13:19  ✶  

Nigdy nie był fanem run. Nie umniejszał tej sztuce, jako sztuce samej w sobie, ale rozdzielał ją nieco... inaczej od rzemiosła. Samo wyrycie ich zdecydowanie należało do rzemieślnictwa, lecz ich właściwości niewiele wspólnego miały z prawdziwym rzemiosłem. Tak oto stał przed nimi blok, niezbyt ociosana bryła, która stanowiła ołtarz, ale jego właściwości nie kryły się w misternym wydrążeniu znaków w skale, w tym jak wpływało to na materiał, a zwyczajnie... na magii. Esmé, chociaż sam był Czarodziejem, nie przepadał za rozwiązaniami, które sprowadzały się ostatecznie do czarów. I tylko czarów. Jego twory wzmacniane były zaklęciami, sam tworzył z magicznych materiałów, ale prawdziwa ich wartość była nadawana przez zręczną obróbkę, a nie... magię. Tak, umniejszał zaklęciom, jakby były drogą na skróty, chociaż przecież sam stanowił drobny ułamek społeczeństwa obdarzonego zdolnościami magicznymi. I doskonale wiedział, że magia nie była prosta, wręcz przeciwnie, to rzemiosło wydawało się znacznie banalniejsze i łatwiejsze w objęciu umysłem. I dowodem na to, chociażby, był jego nikły talent w tej dziedzinie.

Niegdyś Stonehenge spływało krwią? Czy zatem na pewno były to lepsze czasy? Brzmiało to poniekąd tak, jakby teraz zmuszeni byli do korzystania z owieczki jako zastępstwa tego szkarłatu. Tego, który kiedyś mógł pochodzić z innych źródeł. Rowle wiedział, że materiał wpływał na dzieło. Jak bardzo wartościowym materiałem była zwierzęca jucha, a jak bardzo szkarłat wypełniający ciało człowieka? Całe szczęście kapłanki nie zamierzały nikogo poświęcić.

Miał nadzieję.

Niby rozumiał podniosłość, a jednak sama śmierć owcy była... nieco bezceremonialna. Absurdalnie, bo właśnie byli w trakcie ceremonii. Jego wiedza na temat religii była bardzo ograniczona, bardzo, toteż więcej sobie wyobrażał, niż miał pojęcie na ten temat. I wyobrażał sobie, że stworzenie zostanie uniesione, zaprezentowane, że będzie coś więcej, niż po prostu szybkie i efektywne poderżnięcie gardła. Chociaż sierp nie wydawał się nadzwyczaj właściwym narzędziem ku temu. Ale to był rytuał. Rytualne przedmioty rzadko były praktyczne. Tak czy inaczej, Esmé z niewzruszeniem przyglądał się całemu procesowi - może nie miał takiej wrażliwości w sobie, a może to wianek działał cuda. Z jednakową beznamiętnością patrzył na krew spływającą po ołtarzu, nim poczuł... coś. Coś się stało. Coś się obudziło.

To nie tak, że nie wierzył w rytuał, jednak nie spodziewał się, że będzie tak namacalny, tak organoleptyczny. Czuł drżenie ziemi, ujrzał jak ogniska się rozpaliły mocniej i usłyszał jak gdzieś w oddali zadudnił grom. Nie był zaniepokojony i tutaj zdecydowanie pomagała mieszanka roślin, więc z czystym zaciekawieniem rozejrzał się po okolicy, szukając zmian. Niezbyt interesowali go sami zebrani, w końcu byli po prostu ludźmi (oh, jak się mylił w niektórych przypadkach), ale brał udział właśnie w czymś... boskim? I chciał dostrzec więcej tej boskości.

Jednak nie spodziewał się, że zaszumi mu w głowie, że poczuje się wręcz pijany tym, co tutaj się działo. Tego nie uspokajał wianek, a może właśnie potęgował. Esmé już sięgnął po niego ręką, gotów go zdjąć i rzucić w ogień, lecz natychmiast zdał sobie sprawę, iż prawdopodobnie pozbyłby się jedynej osłony przed tym, co odczuwał. I wtedy mógłby naprawdę ucierpieć. Dłoń zatrzymała się tuż przy głowie, by zaraz powoli opaść. Rowle rozejrzał się teraz po zebranych, szukając w nich afirmacji, że nie był osamotniony w uczuciu, które przeżywał.

Ktoś płakał, ktoś wyglądał na spiętego, ktoś na zadowolonego. Każdy coś odczuwał, ale czy to samo? Reakcje wskazywały na błędność tej teorii albo na właściwość tej drugiej - zakładającej, że przecież każdy jest inny i odbiera bodźce zupełnie inaczej. Czy nie Laurentowi mówił, że to co dla jednych byłoby spełnianiem marzeń, dla drugich mogłoby być koszmarem?

Czekał. Czekał na dalsze wydarzenia. Czuł, że coś się zbliża. Że coś się zaraz wydarzy. Czekał i był ciekaw. Mało rzeczy tak naprawdę było dla niego zaskakujących, ale temat wiary i religii, a konkretniej rytuałów pozostawał mu obcy. Dlatego też tak niezwykle intrygującym wydawał się sam rytuał. Teraz nie żałował, że się tu znalazł.

Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#17
14.01.2024, 22:17  ✶  

Może i lepiej, że Dagur postanowił zachować dla siebie refleksje dotyczące zachowanie co niektórych osób. To Nordgersimowie byli przecież de facto goścmi w tym kraju i może takie zachowania były tutaj akceptowalne? Bo jeżeli tak - to cóż, ojciec musiał to zaakceptować i nie manifestować swojej dezaprobaty odnośnie takie rozwoju wydarzeń.

Dla Hjalmara nie było to, aż takie uprzykrzające czy denerwujące. Jeżeli tamte osoby dobrze się bawiły i nie przeszkadzało to jakoś znacząco kapłankom - było w porządku. W końcu wszystko było dla ludzi i należało się tego trzymać. Gorzej, jeżeli to rzeczywiście było jakimś znaczącym aktem, który mógł kogoś obrazić. W takim obrocie spraw był to problem i to całkiem duży.

Mając pewną wprawę z runach i rzeczach związanych z tym tematem, udało mu się dostrzec te, które były wyryte na tych kamieniach. Młodszy z Nordgersimów jednak nie miał nawet zamiaru ich w tym momencie rozczytywać. Po pierwsze nie miał czasu, a po drugie ochoty. Mieli teraz ważniejsze sprawy do roboty, niż jakieś potajemne operacje mające na celu wydobycie jakichś dodatkowych informacji.

Pokiwał głową na zgodę w kierunku ojca kiedy ten go szturchnął. Tym gestem chciał mu dać znać, że również je zauważył. Nie chciał się odzywać, aby niczego nie przerywać, więc postanowił po prostu małym gestem odpowiedzieć Dagurowi, tak aby ten miał pewność, że się zrozumieli.

Gdyby ktoś zapytał Hjalmara o to jak to ma wyglądać to nigdy by nie powiedział, że będzie tutaj tak hardkorowo. Spodziewał się chyba wszystkiego ale nie owcy i akt poderżnięcia jej gardła. Z drugiej strony jeżeli było to konieczne - tak trzeba było postąpić i nie mieli przecież nic do gadania w tym momencie. Trochę było zaskoczeniem, że te praktyki są również stosowane w Wielkiej Brytanii.

Takie działanie przynosiło jednak zamierzone efekty - krew spłynęła, ogniska zapłonęły jeszcze mocniej zupełnie jakby pragnęły paliwa w postaci krwi, a na koniec była błyskawica. Może jakby Hjalmar znał się na jakichś kwestiach związanych z odczytywaniem tych rzeczy, mógłby to jakoś zintepretować... ale tak nie i może to lepiej?

Czyżby piwo zaczęło działać? Życie stało się nagle proste i przyjemne - tak jak to bywa kiedy ma się pszeniczny trunek pod ręką. Jeżeli tak wyglądały wszystkie sabaty z kapłankami, Hjalmar był pierwszym chętnym, aby brać w nich udział częściej.

Danger in disguise
"Death is a release; not punishment."
Wysoki (182 cm), szczupły, brodaty szatyn. Zwykle ubiera się w czarne garnitury z dobranym golfem lub koszulą z krawatem. Na dłoniach często nosi skórzane rękawiczki, ukrywając swoją chorobę. Jego oczy są głęboko osadzone i bardzo jasne, wręcz srebrzyste. Na dłoniach nosi sygnety, zaś na ramiona zwykle narzuca czarodziejską szatę w odcieniach czerni i zieleni. Posiada spinki do mankietów ze swoją ulubioną drużyną Quidditcha - Goblinami z Grodziska.

Murtagh Macmillan
#18
15.01.2024, 12:13  ✶  

"Mój drogi, pozostaniesz po obchodach Lithy jako świadek i uczesynik rytuału, bardzo ważnego dla naszej społeczności." Poinformował go wcześniej ojciec i Murtagh wiedział lepiej, niż próbować się z nim spierać. Domyślał się, że to polecenia wymusiła na nim Isobell, być może jako próbę nawrócenia go na rodzinne łono, a być może po prostu z zawiści i jako karę za opuszczenie obchodów Beltane. Macmillan nie wiedział i nie miało to dla niego, prawdę mówiąc, większego znaczenia. Skoro już tu jednak był, nie planował przeszkadzać w rytuale. Byłoby dla niego wypowiedzeniem otwartej wojny Isobell, gdyby teraz się jej sprzeciwił. Jakkolwiek kuszącym nie byłoby puszczenie jakiegoś uszczypliwego komentarza.


Dokładnie tak jak zrobiła to Maeve i Murtagh uśmiechnął się pod nosem. W milczeniu podszedł na tyle blisko trójki dziewcząt, że znajdował się w zasięgu ich przyciszonej wymiany zdań, ale nie wyglądał jak część ich grupki. Podobało mu się, w jakim towarzystwie obracała się Lorraine. Tak naprawdę cokolwiek było między nią a Changówną - a że coś było nie pozostawiały wątpliwości ich splecione dłonie, kiedy podeszły do światła ognisk - miało stuprocentowe jego błogosławieństwo. Nie, żeby Lorraine kiedykolwiek o nie poprosiła, oczekiwała go albo w ogóle miała w poważaniu to czy je dawał. W przeciwieństwie do Sary, w jego głowie blondwłosa Malfoyówna była jedną z niewielu kobiet, które mogły robić co chciały, gdzie chciały, z kim chciały i jak chciały. Zasłużyła sobie na to, zmieniając jego pustą skorupę w kogoś kto miał siłę wstać z łóżka z rana, kiedy na zgliszczach jego miłości tańczyły czarne demony rozpaczy.


Choć na zewnątrz utrzymywał pełną szacunku fasadę, to rytuał nie interesował go na tyle, że nawet nie zauważył kiedy sierp pojawił się w dłoni Isobell. Dopiero jej głos, grzmiejący ponad zebranymi osobami, przebijający się przez trzaskanie i huk ognia, wyrwał go z rozmyślań. Krew nie stanowiła dla niego problemu. Okrucieństwo było jego drugim domem. Ale śmierć, dotycząca niewinnego stworzenia, wzdragała go. Nie odwrócił wzroku, ale zacisnął dłonie w pięści, kiedy zwierzę opadło bezwładnie na ziemię. Jeszcze przed chwilą tak pełne esencji życiowej, młode, dopiero co zrodzone na ten świat, teraz było niczym więcej niż pustą skorupą, kupą mięsa i kości. Bez znaczenia.


To wszystko było jednak fraszką w porównaniu z tym, co poczuł chwilę później. Ziemia zadrżała i nie mógł temu zaprzeczyć. Na - jeszcze przed chwilą rozgwieżdżonym - niebie zbierały się burzowe chmury. Wyglądała to tak, jakby sama Natura postanowiła ocenić postępowanie czarodziejów, ocenić ich ofiarę i zdecydować czy uzna ją za godną. A jeśli nie... Mężczyznę przeszedł dreszcz, a jego uwaga po raz pierwszy skupiła się w stu procentach na rytuale, na runach, krwi, twarzach kapłanek i... Wszystko wydawało się nieco zamglone. Traciło znów na istotności i znaczeniu, podczas gdy on poczuł się lekko podchmielony, przyjemnie rozgrzany i na miejscu. Wiedział, że nie pił tego dnia wystarczająco dużo, żeby był to efekt alkoholu więc coś w rytuale... Po co właściwie mieli go obserwować? Jaką rolę mieli w nim odegrać?



“I know love and lust don't always keep the same company.”
― Stephenie Meyer, Twilight  Murtagh Macmillan, Secrets of London
Ćma
So here we are reinventing the wheel
Ambition tearing out the heart of you,
Carving lines into you
Smukła, dość wysoka jak na kobietę (172cm), niewyróżniająca się z tłumu. To co zapamiętasz po kilkusekundowej migawce, to jej ciemne włosy i jasne oczy. Jakiego koloru? Tutaj już poeci i ewentualni adoratorzy mogą się popisać, my sobie nie będziemy tym głowy zawracać. Włosy, naturalnie przypominające puchową szopę, ujarzmia zaklęciami wygładzającymi. Niewielu wie, że jest pół-człowiekiem pół-pudlem, bo ten rytuał pielęgnacyjny odprawia już od 10 roku życia (dziękuję ci, świętej pamięci mamo!!) W półmroku całkiem ładna, ale dużo traci w starciu z bezlitosnym słońcem. Ujawni sińce pod oczyma i bladą, nawet trochę szarą cerę. Czasami nakreślą się na licu jakieś inne kolory, ale musiałbyś kazać jej się przebiegnąć, albo porobić kilka pajacyków (może też wtedy zemdleć, więc to ryzykowna gra). Nie potrafi ubrać się stosownie do okazji. Jeżeli widzisz ją paradującą w drogiej, czarodziejskiej szacie i długich kolczykach, to całkiem prawdopodobne, że nie idzie na randkę, ale po ziemniaki na ryneczku. Głos ma raczej niższy, niż wysoki, ale wyjątkowo młody, trochę nawet dziecinny. Uśmiecha się często, ale raczej nie do ludzi. Trochę ekscentryczna, może nawet dziwna, ale JESZCZE nie świr, którego omija się okrągłym łukiem. Zawsze pachnie wiśnią. Prawdziwą czy jakimś syntetykiem magicznym, nikt nie jest w stanie stwierdzić.

Septima Ollivander
#19
15.01.2024, 23:57  ✶  
Stała tuż obok grupki dziewcząt, będąc pewna, iż im pomachała dużo wcześniej, ale teraz, wyczekując rytuału tak niepewnie, miała wrażenie iż powinna była przywitać się z nimi trochę bardziej notarialnie. Tylko, że piękna Malfoyówna ją onieśmielała, tajemnicza azjatka płoszyła w niej rzekomo dobrze stonowany rezon, a Sarah... z Sarah wciąż musiała porozmawiać, choćby po to, aby wymienić lakoniczne gratulacje i obietnicę spotkania na herbatkę z prądem (którą w ostatnim momencie zerwie, z wymówką wciśniętą w dłoń jak chorągiewka).
Niegdyś nosiła w sobie naiwność; nosiła bukiety marzeń, barwiące się pod płatkami przymkniętych, dziecięcych powiek; nosiła w sobie nadzieję, wcześniej, kiedyś - i dawno, kiedy nie rozdarła skóry o chodnik rzeczywistości, kiedy nie skręciła stawu na grząskim jej krawężniku, kiedy była inna, czysta, bez brudu i pyłu świata.
Niewinna.
Być może jak ta nieszczęsna owieczka, której jedynym przewinieniem było narodzenie się pod przeklętą gwiazdą. Przymknęła oczy tuż przed ostatecznym aktem; nie obrzydzał ją widok krwi, ale nie miała zamiaru napawać się nim wzburzona chorą fascynacją. Śmierć nie była piękna.
Śmierć nie uszlachetniała.
A pierwotna, surowa magia nie znała litości, nie znała umiaru, nie znała struktury granic. Skorupa prastarej magii krążyła ponad polami trawy, niewidoczna i nienamacalna, próbując zagarnąć wszystko i wszystkich. Ogniska buchnęły żywszym ogniem, gdy ziemia pod ich stopami nieznacznie zadrżała. Do głowy uderzał szum euforii, wybijający z tkanek myśli makabryczne obrazy; palce jej mrowiły, oczy wynurzały się ku niebu.
Błyskawica i pomruk burzy, a w tle żałosny płacz Sary.
Widmo
Wit Beyond Measure Is Man's Greatest Treasure.
Czarownica czystej krwi; jedna z czworga legendarnych założycieli Hogwartu. Posiadaczka słynnego diademu, obdarzającego niezwykłą mądrością.

Rowena Ravenclaw
#20
17.01.2024, 19:11  ✶  
Skończyło się to równie szybko, co zaczęło.

Krew owieczki nie wystarczyła, by wypełnić wszystkie runiczne żłobienia ołtarza; szkarłat nie zdołał spłynąć do ziemi. Nadal czuliście rozkoszne oszołomienie pulsujące w skroniach, choć nieco słabsze niż zaledwie chwilę temu. Ziemia przestała drżeć, płomienie przygasły, zaś po tym, jak echo poniosło grom po okolicy, zapadła cisza. Nie taka, która przynosi ulgę po letniej burzy; było w niej coś niepokojącego, coś, co sprawiało, że pomimo ekstazy narastało w was przeczucie, że coś jest nie tak. Nie słyszeliście świerszczy, ani nocnych ptaków, nawet drewno w ogniskach nie wydawało z siebie charakterystycznego trzasku. Księżyc i gwiazdy ukryły się natomiast za czarnym woalem chmur, zaś mgła zgęstniała na tyle, że z trudem dostrzegaliście masywne kamienie składające się na wewnętrzny krąg.

Isabelle odsunęła się od kamienia. Nic nie mówiła, choć jej zaciśnięte usta - zakładając, że byliście na tyle blisko, by w tym migotliwym półmroku dostrzec jej twarz - świadczyły o tym, że nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw, natomiast spojrzenie, jakim obrzuciła Sarah sprawiało, że po plecach przebiegał zimny dreszcz. Zupełnie tak, jakby to w niej doszukiwała się winy za nieudany rytuał. Histeryczka, rzuciła półszeptem któraś z kapłanek zebranych po drugiej stronie kromlechu, a dwie inne pokiwały głowami. We mgle trudno było stwierdzić, kim są.

— Mogłam się tego spodziewać — rzekła wreszcie arcykapłanka, choć trudno określić, do kogo właściwie się zwraca — Te kamienie przywykły do większych ofiar. Bardziej... krwawych. Jedna owca to mało, by rozpruć całun.

— Mogę to zrobić — kapłanka, która jeszcze chwilę temu trzymała zwierzątko wystąpiła do przodu. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat - jej twarz wciąż nosiła ślady dziecinności - długie miedziane włosy opadające na plecy i błyszczące oczy. — Mogę się poświęcić.

Isabelle zmierzyła ją wzrokiem.

— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić, Agatho? — zapytała z nutą powątpiewania w jej głosie. Tym z was, którzy regularnie uczestniczą w nabożeństwach kowenu, imię dziewczęcia mogło wydać się znajome; była to wszak najwierniejsza, najzdolniejsza i najbardziej oddana uczennica Isabelle. Krążyła wokół niej, podążała za nią niczym cień, a jej jasne oczy zawsze zwrócone były w stronę arcykapłanki.

— Nigdy nie byłam niczego bardziej pewna — odparła z entuzjazmem, na co Isabelle się uśmiechnęła, choć był to uśmiech pozbawiony radości - pełen dumy, ale też bólu - i pogłaskała ją po policzku.

— Niech tak będzie — odpowiedziała, po czym zwróciła się do reszty zebranych — Rytuał będzie kontynuowany, gdy tylko przygotujemy ofiarę.

Agatha zdjęła szatę, ściągnęła ciało owieczki z ołtarza i sama się na nim ułożyła. Tymczasem Isabell malowała na jej skórze runy podobne tym, które znajdowały się na kamieniu. A wy? Wy stanęliście przed trudnym wyborem - przerwać to szaleństwo? Czy pozwolić jej umrzeć?

Deadline: wtorek, 23 stycznia
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Rowena Ravenclaw (2152), Murtagh Macmillan (2089), Septima Ollivander (1099), Maeve Chang (1394), Effimery Trelawney (208), Lorraine Malfoy (2310), Sarah Macmillan (1814), Esmé Rowle (2162), Dagur Nordgersim (973), Hjalmar Nordgersim (1059), Leviathan Rowle (328)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa