Jak to zazwyczaj z Rookwoodem bywało, ze wszystkich odpowiednich i nieodpowiednich rzeczy do powiedzenia, wybierał te bardziej dziwne. Przede wszystkim zaś - mało poważne. To było już oczywiste po tych kilku miesiącach, że tak jak ludzie nie lubili sytuacji stresujących czy poważnych, tak Sauriel unikał ich za prawie każdą cenę. Albo przechodząc nad nimi dalej i udając, że tej kłody na drodze nie zauważył, albo zamieniając ją w rzeźbę konika na biegunach, żeby stała się nie poważną przeszkodą, a zabawnym dodatkiem. Tutaj było to samo. Niby chciał coś powiedzieć, porozmawiać, skoro już siedział obok Victorii, ale nie potrafił. Jego umysł teraz był w ogóle blank space - bo już nawet nie wyobrażał sobie wszystkich tych dramatycznych scen. Chyba oczywiste, że w każdej lała się krew. Co jednak było źle zrozumiane przez Victorię to to, że zżerał go stres samymi zaręczynami. Nie. To była formalność, ale chodziło o to, w jakiej formie ta formalność została wydana. Że teraz siedział tutaj z osobą, która była jego największym koszmarem życiowym i drugą, która wcale mu nie ustępowała. Różniło ich po prostu to, że do ojca był przywiązany syndromem sztokholmskim i chciał zdobyć jego uznanie, a Joseph po prostu go przerażał.
Apropo Josepha to mężczyzna miał twarz zwróconą ku toczącym się rozmową. Słuchał, ale poza jakimiś pojedynczymi zdaniami się nie udzielał. Nie wyglądał przy tym na wykluczonego, czy niezdolnego się do tych rozmów włączyć. Badał. Obserwował. Rodzinę, z którą jego rodzina, rodzina Rookwoodów, została połączona. Lecz kiedy usłyszał zwrot w jego kierunku od strony pięknej narzeczonej Sauriela, odwrócił twarz w jej kierunku, unosząc z lekkim zainteresowaniem brwi.
- Nie wątpię. - Odparł z uśmiechem. - Sauriel jest dla mnie jak syn. Nie mógłbym inaczej. - Wyjaśnił uprzejmie swój powód wizyty tutaj, a raczej - swoją motywację, by się tutaj pojawić. - Pojawienie się takiego kwitnącego kwiatu w domie Rookwoodów na pewno go rozjaśni. Jestem pewien, że Sauriel o ciebie zadba. - Nie dało się tego odczytać w pełni przyjaźnie. Spojrzenie Josepha, jego uśmiech, coś w jego tonie - wszystko w człowieku mówiło, że to wcale nie było przyjazne powitanie. To była zapowiedź czegoś nieuniknionego, co cieszyć i radować mogło tylko jedną stronę. A kiedy się wiedziało, że ma się przed sobą wampira - stawało się to oczywiste.
![[Obrazek: klt4M5W.gif]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=klt4M5W.gif)
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.