Była kobietą niezależną, albo chciała za taką uchodzić, na tyle, ile mogła. Były rzeczy, których by nie zrobiła wbrew swojej własnej woli – choćby to, że nie chciała splamić honoru rodziny. To nie było tak altruistyczne jak brzmiało. Chodziło w tym też o korzyści dla niej – bo wiedziała, że jej rodzina mogła zrobić znacznie więcej niż tylko ją wydziedziczyć i nie chodziło wcale jedynie o pieniądze – bo te miała też swoje, prócz rodzinnej fortuny. Victoria bała się, że mogliby odebrać wszystko, na co sama pracowała. Tam więc kończyła się jej niezależność, a przynajmniej póki co. Prawdą było jednak, że jeśli nie musiała, to nie otaczała się ludźmi, wokół których miałaby czuć się źle, albo z których ktoś miałby ją źle traktować. Była nawet skłonna nie widywać się z Saurielem, kiedy tak bardzo działał jej na nerwy, że musieli interweniować rodzice… Całe szczęście jednak, że ten etap mieli za sobą, bo kiedy wampir dał się poznać nieco lepiej, to dał się też lubić. Roztaczał wokół pewien czar… fascynacji drugą osobą, bo Lestrange była go bardzo ciekawa, na różnych poziomach. To zaś, że miała ułożone życie i że była ogarnięta tak psychicznie jak i życiowo wcale nie znaczyło, że musiała sama za wszystko decydować – dlatego były takie rzeczy, że mogła Saurielowi ustąpić, jeśli życzył sobie czegoś co nie jest totalnym absurdem.
Ta rozmowa mogła wyglądać inaczej, gdyby Sauriela nie było. Czy lepiej? Czy gorzej? Tego nie dane było się dowiedzieć. Tak, było to całkiem intymne spotkanie, którego Sauriel był świadkiem, koncertowo ignorowany przez panią domu, która najwyraźniej uznała, że będzie udawała, że wcale go tu nie ma – a jego obecność i tak była przyćmiona przez powrót córki, która wyglądała, jakby miała naprawdę fatalną noc i jeszcze bardziej fatalny dzień. Victoria nie wiedziała ile szczerości, a ile pokazówki było w Isabelli. Nie chciała się nad tym zastanawiać – pewnych odruchów jednak nie była w stanie zamaskować, jak tego cofnięcia rąk po dotknięcia zimnej niczym u trupa skóry. Drugi raz nie popełniła tego błędu. Czy sama zrobiła i powiedziała matce to co chciała? Nie. Ale nawet bez Sauriela prawdopodobnie nie powiedziałaby nawet połowy tego, co chciała. To były blokady, które narastały w człowieku długimi latami i jeden wieczór nie był w stanie ich wszystkich ściągnąć. Prawda jednak była taka, że Victoria była tak zmęczona, że nie wybrałaby teraz opcji, by być przy tej rozmowie sama. Widział i słyszał ją Sauriel? Cóż… Ostatecznie nic takiego się nie stało, ona czuła się dzięki niemu pewniej, a jakoś tak… w tej sytuacji nie czuła, że wolałaby to wszystko ukrywać. Był na tyle blisko tego wszystkiego, zagrzebany, że nawet nie myślała w tej chwili kategoriami, że wolałaby, by tego nie widział. I nie chodziło wcale o to, że chciała go wciągnąć w jakieś takie napięte relacje z matką, nic z tych rzeczy.
Faceci ogólnie zaczynali panikować, kiedy kobieta płakała. Najgorzej było, jeśli łzy pojawiały się przez tegoż mężczyznę. Rookwood miał szczęście – bo chyba nawet nie pomyślał, że to przez niego? Bo nie było to jego winą, tylko nagromadzeniem emocji, które musiały w końcu wybuchnąć. I skończyło się to tak. Nic wielkiego się nie działo, to były tylko łzy. Przytuliła się nawet nieco mocniej (na ile pozwalało jej to, że nie miała zbyt wiele siły w tym momencie), kiedy poczuła odwzajemniony dotyk i uspokajające głaskanie po głowie. Po chwili dała się też poprowadzić do łóżka, gdzie usiadła i najpierw wpatrzyła się w ścianę, potem w sufit – kiedy próbowała nabrać łapczywie oddechu przez ten niechciany płacz. Zaraz jednak łzy poleciały jej znowu i ponownie próbowała je wytrzeć, tym razem już rękawem marynarki z munduru. Zaraz jednak ją ściągnęła, by zostać w równie potarganej koszuli.
- Co za spierdolona noc. I dzień – wymamrotała w końcu. Nie umiała znaleźć na to lepszych słów. Rozłożyła na udach swoje dłonie, którym się teraz przyglądała. - Wiem, że coś straciłam. Że wróciłam zmieniona. Tylko nie wiem jak wiele i jak bardzo – tak jakby umarła. Była w Limbo. Teraz była zimna jak trup – i wiedziała, tak podświadomie, że żadną magią jej nie ogrzeją; po prostu przeszła przez zasłonę dzielącą żywych i martwych. Miała też wrażenie, że nie wróciła stamtąd… całkiem sama. Albo raczej, że nie tyle coś tam zostawiła, co raczej – coś stamtąd zabrała. - Przepraszam, że mnie widzisz w takim stanie – powiedziała, odwróciwszy do niego głowę i znowu jej się oczy zaszkliły. - Nie wiem nawet jak ubrać w słowa to co się stało i dlaczego wyglądam jak wyglądam – wyszeptała, bo miała wrażenie, że jeśli powie to głośniej, to głos odmówi jej posłuszeństwa. Zadrżała znowu, tak z zimna, jak i emocji, raz jeszcze przechylając się do mężczyzny, by się wtulić. Naprawdę tego potrzebowała, tego żeby sobie popłakać, żeby nie siedzieć teraz w samotności. Potrzebowała też tego fizycznego kontaktu.